Wdzięczni za... chleb

Katarzyna Dyrcz

publikacja 14.03.2007 19:27

„– Zjem dzisiaj za Kamila”, „– A ja za Wandę”, „– A ja...” – nie słucham, na pewno nic się nie zmarnuje. Nie w poniedziałek. Przerwa obiadowa. Na stolikach rozłożone koszyki z chlebem, zupa w wazach. Kapuśniak, bardzo lubiany przez dzieci. Wychowawca, 3/2007

Wdzięczni za... chleb





Poniedziałek – dzień jak każdy inny, a jednak szczególny.

Stołówka szkolna, połączona ze świetlicą, od godzin porannych pełna jest dzieci. Rozlega się dzwonek na lekcję, świetlica pustoszeje, przy stolikach pojedyncze osoby przeglądają czasopisma, grają w memo, powtarzają lekcję z historii.

Godzina 8.40 – dzwonek na przerwę. Na jadalni pojawiają się te same twarze, te same oczy wpatrują się w jadłospis tak długo, że chyba znają go na pamięć. Po chwili do moich uszu dociera to samo pytanie: czy mogę „bułkę na kreskę”?

Sprawdzam listę dłużników, na której widnieje to samo nazwisko i suma „bułek na kreskę”. – Masz już spory dług – mówię, niosąc już kolejną „bułkę na kreskę”. Prawdopodobnie dług nie zostanie uregulowany w całości...

Godzina 10.35 – dzwonek na przerwę, zapachy obiadu niesione zasadą dyfuzji obiegły już całą szkołę. Przed jadłospisem grupka chętnych kolejny raz sprawdza rodzaj zupy, drugiego dania.
„– Zjem dzisiaj za Kamila”, „– A ja za Wandę”, „– A ja...” – nie słucham, na pewno nic się nie zmarnuje. Nie w poniedziałek. Przerwa obiadowa. Na stolikach rozłożone koszyki z chlebem, zupa w wazach. Kapuśniak, bardzo lubiany przez dzieci.

Stoję z boku, przyglądam się. To niemożliwe, żeby dziecko z IV klasy zjadło trzy talerze zupy z chlebem i jeszcze drugie danie. Czy można zjeść racucha między dwiema kanapkami chleba?

Przy stoliku gimnazjalistów znika zawartość już drugiej wazy. Trzech chłopców asystuje koledze w spożywaniu drugiego dania, podjadając ukradkiem chleb z koszyka. Udaję, że tego nie widzę. Odwracam głowę w stronę drzwi wejściowych, ONA niepewnie patrzy w moją stronę, wyprzedzam jej pytanie: „usiądź, w tym miesiącu też nie będziesz płacić”. Rozmowy, odgłos sztućców, zapachy – jak co dzień. Poniedziałkowa przerwa obiadowa dobiega końca. Wazy puste, chleb się skończył... Mam przed oczami „kanapkę z racuchem” – wpisuję GO na listę osób korzystających z pomocy sponsorów. Poniedziałek, dzień jak każdy inny, a jednak szczególny...

Takie i podobne obrazy możemy oglądać dzisiaj w naszych szkołach, szczególnie wiejskich. Na przestrzeni ostatnich lat problem niedożywienia zatacza coraz szersze kręgi wśród dzieci. Obserwuję znaczne zubożenie rodzin i niemoc rodziców wobec zaistniałej sytuacji. Szkoła w coraz większym stopniu wychodzi naprzeciw rodzącym się potrzebom. Nauczyciele angażują się w różnego typu akcje, poszukują sponsorów, współpracują ze stowarzyszeniami, organizacjami samorządowymi. Tworzy się programy wychowawcze, mające na celu uwrażliwienie młodego człowieka na potrzeby innych. Nie sposób przejść obojętnie obok dziecka, ale...





Od kilku lat pracuję jako nauczyciel świetlicy. W odpowiedzi na rodzące się potrzeby, powołano w naszej szkole Komisję Socjalną. Jej celem jest organizowanie wszelkiej pomocy materialnej dla uczniów z rodzin ubogich. W naszej placówce funkcjonuje stołówka. Środki finansowe pozyskiwane od sponsorów pokrywają miesięcznie koszt posiłku (zupa, chleb) 30% uczniów. Nauczyciele angażują się w akcje zbiórki żywności, odzieży, szukają sponsorów wycieczek, wyjazdów do kina, teatru, na zieloną szkołę. Liczba potrzebujących tego rodzaju pomocy wciąż wzrasta. Wszyscy są zgodni co do słuszności i konieczności podejmowanych działań. Wydaje się jednak, że jednocześnie z wszelkimi inicjatywami pomocowymi upowszechnia się i ujawnia w sposób rażący postawa roszczeniowego podejścia do życia. Coraz częściej słyszę od dzieci słowa: „przecież mi się należy...”, „...i tak dostanę”, „nie muszę pracować, opieka społeczna mi zapłaci”, itp.

Pomagamy w sposób materialny, staramy się wychowywać ludzi wrażliwych, dobrych i prawych – tymczasem nasza ofiarność i zaangażowanie rodzi przekonanie, że nie potrzeba wysiłku, a droga na skróty jest wystarczająco męcząca. Gdzie tkwi błąd, czy w ogóle możemy mówić o błędzie? Czy pomoc okazana drugiemu człowiekowi jest dzisiaj w stanie wyzwolić w nim poczucie zadowolenia? Na czym polegać ma prawdziwa, pełna pomoc?

Sądzę, że prawdziwa pomoc – to mądra pomoc...

Bezinteresowność, wdzięczność, słowo „dziękuję” – terminy te wyszły dzisiaj z obiegu, wymknęły się niepostrzeżenie. Jako rodzice, nauczyciele, wychowawcy, przypomnijmy ich znaczenie. Otwórzmy drzwi jadalni, gabinetu pedagoga, pokoju nauczycielskiego, fundacji, stowarzyszeń, drzwi domów wszystkich tych, którzy w jakikolwiek sposób wyciągają pomocną rękę. Niech właśnie tam te zapomniane słowa zabrzmią głosem, uśmiechem, miłym gestem, niech popłyną w życzeniach świątecznych, pracach plastycznych dzieci, którym okazano serce. Wskażmy naszym wychowankom, w jaki sposób mogą okazać wdzięczność za chleb, pozwólmy i pomóżmy im powiedzieć „dziękuję”. Uświadamiajmy, że powinni stać się ludźmi, którym bardziej zależy na dawaniu niż braniu. Odkryjmy przed nimi tę wielką tajemnicę, że to właśnie dając – otrzymujemy „...miarą dobrą, natłoczoną, utrzęsioną, opływającą...” [Łk 6, 38].



***



Katarzyna Dyrcz – nauczycielka w świetlicy w Zespole Szkół Samorządowych w Sułkowicach-Bolęcinie (koło Andrychowa)