W Nowy Rok – z nadzieją

Adam Suwart

publikacja 27.12.2007 11:27

Kończy się rok Pański 2007. W polskiej przestrzeni publicznej zdominowany przez wybory parlamentarne oraz sport, który coraz częściej potrafi wyprzeć nawet niezmiennie obecnych i nudnych polityków. Przewodnik Katolicki, 23 grudnia 2007

W Nowy Rok – z nadzieją




Kończy się rok Pański 2007. W polskiej przestrzeni publicznej zdominowany przez wybory parlamentarne oraz sport, który coraz częściej potrafi wyprzeć nawet niezmiennie obecnych i nudnych polityków. Nowy rok będziemy witali w atmosferze kolejnych obietnic, nadziei i złudzeń, jakimi obficie nas się raczy. I tylko czasem na ziemię sprowadza nas zasłyszane ostatnio powiedzenie: „Słowa ulatują, życie płynie dalej”.

Rok 2007 proklamowano Europejskim Rokiem Równości Szans dla Wszystkich – idea chwalebna, ale nowomowa instytucji Unii Europejskiej tak już wszystkim spowszedniała, że chyba trudno byłoby mieszkańcom państw członkowskich, w tym także Polakom, wymienić, co takiego się stało w mijającym roku, że słynne „wyrównanie szans” okazało się łatwiejsze.


Styczeń – czas huraganów i wielkich odejść


1 marca Międzynarodowa Rada Nauki i Światowa Rada Meteorologiczna ogłosiła Czwarty Rok Polarny, potrwa on – wbrew nazwie – aż do 2009 roku. Przedsięwzięcie to zapewne jest ważne, w obliczu zagrożeń przyrodniczych, jakie niesie ze sobą potężny Lewiatan współczesnej cywilizacji egoizmu, a także ignorancji wobec sił przyrody. Jak bardzo niebezpieczne jest igranie z delikatną harmonią ekosystemów, już w połowie stycznia mieli okazję przekonać się Polacy. Zamiast tradycyjnej mroźnej zimy ze śniegiem, mieliśmy nieokreśloną porę monsunową, której zwieńczeniem okazał się huragan „Kiryll”. 18 stycznia spustoszył on znaczne tereny Polski, osiągając w porywach prędkość 250 km/h i pochłaniając 6 ofiar śmiertelnych i 36 rannych!

Wcześniej groźne wiatry powiały też w polskiej przestrzeni publicznej. Kościół w Polsce musiał się zmierzyć z trudną sprawą arcybiskupa Stanisława Wielgusa, który posądzony o współpracę z SB – po miesiącu od kanonicznego przejęcia rządów, złożył rezygnację z godności metropolity warszawskiego 7 stycznia, w dniu zaplanowanego ingresu, w wypełnionej po brzegi wiernymi i wrzawą tłumu archikatedrze warszawskiej. Z perspektywy niemal roku od tych dramatycznych wydarzeń widać, że Kościół – któremu różne siły ochoczo wieszczyły „nieuchronny kryzys” – wyszedł z tego trudnego impasu obronną ręką. Choć w jednostkowej sprawie samego księdza arcybiskupa nie udało się uniknąć wrażenia, że sprawa zarzutów pod jego adresem kierowanych, nie została do końca wyjaśniona.

W zgoła odmiennej atmosferze odbyło się inne wielkie odejście – w ciszy, przez wielu niezauważenie stanowisko Prezesa Narodowego Banku Polskiego opuścił 10 stycznia, po sześcioletniej kadencji, Leszek Balcerowicz. Tym samym spełniło się natrętne żądanie bodaj największego „proletariusza” polskiej polityki, Andrzeja Leppera, któremu przez lata z ust nie schodziło słynne hasło: „Balcerowicz musi odejść”. Czy autor tych słów przeczuwał już wówczas, że i jemu samemu przyjdzie niebawem opuścić – i to zapewne na długo, jeśli nie na zawsze – scenę polityczną, na której zdołał poczuć się tak dobrze w ekskluzywnych garniturach i z latynoską opalenizną, lśniącą w świetle jupiterów?




Wiosna – czas protestów afer i podziałów


Lepper i inni politycy – chcąc nie chcąc, wywoływali podziały w społeczeństwie, które dzieliło się na ich zwolenników i zażartych krytyków. Wiele spraw polaryzowało polską opinię publiczną w kończącym się roku. Jednym z głośniejszych sporów stała się sprawa doliny Rospudy, której unikatowe tereny przyrodnicze miały zostać przecięte przez nową obwodnicę Augustowa. Przez długie tygodnie mogliśmy oglądać na ekranach telewizorów - z jednej strony pewnych siebie ekologów, którzy blokowali inwestycję i własnym ciałami chcieli bronić bagiennej doliny; z drugiej zaś strony – przedstawicieli władz i mieszkańców, którzy dowodzili, że obwodnica jest nie tylko potrzebna miastu, ale wręcz – przyrodzie, ponieważ rozładuje uciążliwy ruch. Po raz kolejny okazało się, jak trudno, nawet za pomocą nowoczesnych mediów, pomóc postronnym obserwatorom w zrozumieniu istoty problemu – Polacy mieli trudność z wyrobieniem sobie własnego zdania, a i sama sprawa doliny Rospudy nie została dotąd rozstrzygnięta.

Spór ten szybko jednak zniknął z czołówek wiadomości. Wkrótce zastąpiła go bowiem kolejna afera - „taśm Oleksego”. Słynący z erudycyjnych popisów były premier rządu RP, a wcześniej prominentny funkcjonariusz PZPR, Józef Oleksy został podstępnie nagrany przez ochronę swego przyjaciela i potentata w pośrednictwie gazu, Aleksandra Gudzowatego. Na taśmach tych nie usłyszeliśmy już gładkich słów i barwnych ornamentów retorycznych byłego premiera, ale za to Oleksy uraczył nas serią oskarżeń, wypowiedzianych językiem dawnych towarzyszy radzieckich. Zarzucał byłemu prezydentowi Aleksandrowi Kwaśniewskiemu, iż w sposób nielegalny uzyskał on składniki swojego majątku i nie będzie w stanie wyjaśnić źródeł jego pochodzenia. Markowi Borowskiemu imputował fałszowanie wydatków na kampanię wyborczą SdPL. Wypowiadał się także negatywnie o innych postaciach lewicy, między innymi o Wojciechu Olejniczaku, Jerzym Szmajdzińskim z SLD, i pozostałych konsumentach lewicowej „bezy jedzonej łyżeczką”. Rozmowa obfitowała w wulgaryzmy. Po publikacji na lewicy zapanowała niesamowita mobilizacja i święte oburzenie, a sam nieszczęsny retor został skazany na – jak widać skuteczną – infamię. Cóż – partii się przecież nie zdradza!


Piłka zamiast autorytetów


Choć kompromitacja ludzi z pierwszych stron gazet karmi ludzką ciekawość, a dla niejednego staje się źródłem satysfakcji, to jednak niekwestionowanym wydarzeniem roku stała się decyzja, podjęta 18 kwietnia w walijskim mieście Cardiff. Komitet Wykonawczy UEFA zadecydował – ku radości milionów Polaków i Ukraińców – że Mistrzostwa Europy w piłce nożnej w 2012 roku odbędą się właśnie w Polsce i na Ukrainie. Świętowaniu nie było końca! Dopiero po chwili co większych sceptyków i czarnowidzów ogarnęła refleksja, czy aby na pewno sobie poradzimy. W świadomości narodu zaczęły przesuwać się kilometry polskich autostrad, których jeszcze nie zbudowano, wizualizacje stadionów, które obejrzeć można na razie tylko na monitorze komputera.





W samym świecie sportu też jednak nie było najlepiej: dymisja, a potem aresztowanie ministra sportu Tomasza Lipca pod korupcyjnym zarzutem na pewno nie była korzystna dla autorytetu naszego państwa w obliczu EURO 2012. Zapewne uratował ten autorytet błyskotliwy sukces polskiej reprezentacji piłkarskiej, która po raz pierwszy w historii wywalczyła sobie awans do finałów Mistrzostw Europy w piłce nożnej, które odbędą się w 2008 roku w Austrii i Szwajcarii. Nazwisko Leo Beenhakkera, 65-letniego holenderskiego byłego piłkarza, a obecnie trenera polskiej reprezentacji, rozbrzmiewało na każdym kroku, a on sam został przez kibiców okrzyknięty nieomal polskim bohaterem narodowym.

Ten nieco na wyrost przyznany tytuł przestaje dziwić, gdy zdamy sobie sprawę z kryzysu autorytetów w naszym życiu publicznym, którego synonimem stał się po raz kolejny Aleksander Kwaśniewski, zabawiający ukraińskich studentów „po wypiciu jednego albo dziesięciu kieliszków wina”. Nie znęcajmy się nad byłym prezydentem, bo jak sam oświadczył, jest już teraz „osobą prywatną i może robić co chce”.


Od końca lata – w stronę wyborów


Więcej pretensji może mieć do Kwaśniewskiego kolejna poczwarka jego macierzystej partii – „Lewica i Demokraci”: miał się stać Kwaśniewski mężem opatrznościowym i lokomotywą wyborczą tego stronnictwa politycznego, a faktycznie, zwalony z nóg przez tropikalny wirus z Filipin, były prezydent okazał się grabarzem ambicji politycznych Wojciecha Olejniczaka, Marka Borowskiego i Władysława Frasyniuka. LiD otrzymał bowiem w październikowych przedterminowych wyborach parlamentarnych znacznie mniejsze poparcie, niż dawały mu sondaże, choć i tak zajął trzecie miejsce.

Po samorozwiązaniu obecnego Sejmu, 8 września, ogłoszono, że przedterminowe wybory parlamentarne odbędą się 21 października i rozpoczęła się kampania wyborcza. Główne partie polityczne kusiły hasłami: Samoobrona zamierzała walczyć o „Prawdę i godność”, co zapewne było potrzebne partii, której liderzy borykali się z ciężkimi oskarżeniami natury obyczajowej, zarzutami fałszowania list wyborczych i wewnętrznymi rozłamami. PO startowała z zamiarem, „By żyło się lepiej”, skwapliwie dodając przy tym, że „Wszystkim”. PiS obiecywał: „Zlikwidujemy korupcję”. LiD, który zdążył okrzyknąć Kwaśniewskiego pewnym premierem po wyborach, szybko zamilkł, wyraźnie zdruzgotany wspomnianym już obszernym i barwnym exposé niedoszłego premiera Kwaśniewskiego na ukraińskiej uczelni.

Uderzająca była miałkość intelektualna i programowa ostatniej kampanii. Dominowały w niej na ogół rozdęte obietnice lepszej Polski, drugiej Irlandii, sukcesu, normalności i inne zaklęcia. Z ogólnego zgiełku, inwektyw i powszechnej niekompetencji wyłoniły się jedynie debaty telewizyjne pomiędzy liderami partyjnymi, w tym pomiędzy premierem Kaczyńskim a liderem opozycji Donaldem Tuskiem – według wielu obserwatorów, odbiór tych debat przesądził o wyniku wyborczym.





Choć Prawo i Sprawiedliwość uzyskało o ponad 5 proc. lepszy wynik niż w poprzednich wyborach, to jednak ze swoimi 32 procentami ustąpiło zwycięskie miejsce Platformie Obywatelskiej, którą poparło 41,5 procent głosujących. Na trzecim miejscu z poparciem 13 proc. uplasował się konglomerat Lewicy i Demokratów. Czwarte, niepozorne miejsce, z niespełna 9 punktami procentowymi poparcia, zajął swojski PSL, okazując się niespodziewanie przysłowiowym „języczkiem u wagi”. To właśnie od woli lidera PSL-u, Waldemara Pawlaka, który w ciągu kilku lat politycznej hibernacji przemienił się z zakompleksionego karierowicza w pewnego siebie męża stanu, zależny był pełen sukces zwycięskiej Platformy Obywatelskiej. Powstał więc koalicyjny rząd PO – PSL z Donaldem Tuskiem jako premierem, a Pawlakiem jako wicepremierem. Na odchodnym mignęły nam jeszcze twarze największych przegranych – Leppera i Giertycha, którzy choć prezentowali mimo wszystko inną jakość w polityce, odeszli w niesławie – zgnieceni nie tylko własnym grzechami, ale też – w pewnym stopniu – wielką niechęcią mediów.


Koniec roku – wizja Super-Unii


W końcu mijającego roku linia nowego rządu jest jeszcze niejasna, już jednak zaczęły świtać na politycznym horyzoncie pierwsze zadrażnienia na linii Rząd – Prezydent, które z całą pewnością nie są dobre w obliczu poważnych przeobrażeń, jakie przechodzi aktualnie Unia Europejska. W zgiełku politycznym i w niestety nadal powszechnych awanturach znikają właściwe proporcje wydarzeń. Do niedawna w powszechnej świadomości Polaków nie było wiadomo, czym jest Karta Praw Podstawowych forsowana w Unii Europejskiej. Dopiero wyraźny jesienny sygnał Konferencji Episkopatu Polski kazał zastanowić się nad niebezpieczeństwami tego nieprecyzyjnego dokumentu.

Znamiennego 13 grudnia Polska podpisała Traktat Reformujący Unię Europejską. Dzięki wcześniejszej działalności rządu Jarosława Kaczyńskiego Traktat został przez nasze władze podpisany przy zdystansowaniu się wobec kontrowersyjnej Karty Praw Podstawowych. Nie da się jednak ukryć, że po niespełna czterech latach przynależności Polski do Unii Europejskiej, nasze w niej członkostwo zmienia się znacznie – stopień naszej zależności od przepisów unijnych jest coraz większy i zapewne zwiększy się pod rządami nowej quasikonstytucji. Do tego jeszcze po grudniowym przystąpieniu do Strefy Schengen, nasze granice otworzą się do końca na Europę. Pytanie tylko, czy po to, aby wyjechały z Polski kolejne tysiące młodzieży wabionej mirażami bogactwa i dobrej pracy na nadal magnetyzującym Zachodzie? Tym bardziej że patrząc w jego stronę, stoimy obróceni plecami na Wschód, gdzie eks-prezydent Putin nadal rządzi tajemniczą Rosją, której demokratyczny ustrój jest już tylko malowaną dekoracją, służącą do mydlenia oczu poprawnym politycznie przywódcom zachodnim.

Jak więc będzie, zobaczymy. Nie będzie jednak żadnym grzechem przywitać Nowy Rok 2008 z nadzieją, że nie będzie gorszy od minionego.