Okiem maturzysty – refleksje z lat katechezy

Patryk A. Nachaczewski, Szymon Puchalski

publikacja 01.07.2008 11:05

Matura za nami. Maturzystów współpracujących z "Przewodnikiem Młodych", oczekujących obecnie na wyniki egzaminów, poprosiliśmy o refleksję na temat szkolnej katechezy… U jednych wzbudzi ona pewnie sprzeciw, innych pobudzi do twórczego zastanowienia… Przewodnik Katolicki, 29 czerwca 2008

Okiem maturzysty – refleksje z lat katechezy



Przez dwanaście lat chodziliśmy do różnych szkół, spotkaliśmy wielu katechetów. Teraz staramy się spojrzeć na okres szkolnej katechezy z pewnej perspektywy. Niektóre stwierdzenia będą może trochę bolesne, jednak rodziły się zawsze z pragnienia, by katecheza rozwijała naszą i naszych kolegów wiarę. By przybliżała do Jezusa.

Naszymi pierwszymi katechetami byli rodzice. Uczyli nas pacierza i prowadzili do kościoła na coniedzielną Eucharystię. Z regularnymi katechezami spotkaliśmy się w przedszkolu, gdzie poprzez zabawę, śpiew lub inne formy katecheta starał się nam przekazać podstawowe wiadomości z religii i otworzyć nas na Jezusa.



Zainteresować i zachwycić


Obraz katechezy, tak jak i pozostałych przedmiotów, uległ przeobrażeniu w szkole podstawowej. Trafiliśmy do nowych środowisk i podjęliśmy nowe formy nauki. Beztroska zabawa ustąpiła miejsca systematycznej pracy. Nauczyciel, w tym także katecheta, stawał przed zadaniem zachęcenia nas i naszych rówieśników do nauki. Wiązały się z tym pierwsze problemy i trudności…

Nasze pierwsze lekcje religii w dużej mierze były kontynuacją katechezy przedszkolnej. Oczywiście nie siedzieliśmy już na dywanie, lecz w ławce. Katecheta proponował jednak zajęcia, które kojarzyły się nam wówczas z rozrywką: rysowanie, śpiewanie, prace techniczne czy małe formy teatralne. Religia zdawała się być takim samym przedmiotem jak pozostałe. Nasi rówieśnicy nie odczuwali wobec niej żadnych uprzedzeń, pod warunkiem że nie odczuwali ich też rodzice. Nauczyciel miał szansę pokazania, czym tak naprawdę jest Kościół i co znaczy być chrześcijaninem. Wszyscy starali się zresztą, abyśmy przeżywali katechezę w radości i nie odczuwali nadmiernego przeciążenia, a przy tym zdobywali wiedzę. Wówczas mieliśmy też okazję zauważyć, że chrześcijanin to człowiek radosny, a Kościół to wspólnota. Czuliśmy, że droga do Boga nie jest nudna. Był to czas, kiedy katecheta stawał się nie tylko nauczycielem, ale nade wszystko przewodnikiem młodego człowieka na drodze zbawienia.



Pierwsze problemy


W szkole podstawowej zaczęły narastać pewne problemy. W naszych klasach byli uczniowie, którzy wyraźne okazywali brak zainteresowania katechezą. Na nieszczęście katechetów nie ograniczało się to tylko do braku aktywności na lekcji, lecz przeradzało w chęć udowodnienia, że na religię chodzić nie warto.
Dla świętego spokoju, by w przyszłości nie było problemów, rodzice kazali dzieciom uczęszczać na katechezę, a katecheta stawał w takich przypadkach przed trudnym zadaniem niedopuszczenia do dezorganizacji zajęć. Ten, który przybierał pozę spokojnego nauczyciela, lekceważącego często skandaliczne zachowanie uczniów, tracił autorytet nie tylko wśród niezainteresowanych religią, ale także wśród tych, którym na katechezie naprawdę zależało. Przykrym skutkiem tej postawy był totalny brak zainteresowania ze strony wszystkich uczniów, często potęgowany także monotonnym prowadzeniem zajęć.






Gimnazjalna rzeczywistość


Już dziewięć lat polski system edukacji zmaga się z placówką oświatową pośrednią między szkołą podstawową a szkołą średnią, czyli gimnazjum. Niejeden nauczyciel przyzna nam pewnie rację: młodzież w tym wieku stanowi trudny „materiał” do wychowania.

Przychodząc do gimnazjum, spotykaliśmy rówieśników z bardzo różnych szkół, rodzin i środowisk. Różnice tak w poziomie edukacji, jak i stopniu dojrzałości były ogromne. Oprócz tego w gimnazjach nakłada się na siebie wiele innych problemów, które utrudniają prowadzenie zajęć, a nawet utrzymanie elementarnego spokoju i porządku na lekcjach. Nie tylko na religii.

Zarówno podstawy wiary, jak i dobrego wychowania wynosimy z domu. Niestety, wielu rodziców o tym nie pamięta. Negatywnie wypowiadają się o Kościele i sprawach dotyczących wiary. To podejście przejmują gimnazjaliści, co niestety widoczne jest na lekcjach. Sami uczniowie zdają sobie sprawę, że religia jest przedmiotem dodatkowym, dlatego często nie traktują jej poważnie. Z chęcią przestaliby może nawet uczęszczać na lekcje religii, ale wiedzą, że jest to konieczny warunek np. do przyjęcia bierzmowania. Traktując więc obowiązki religijne jako zło konieczne, z niechęcią i negatywnym nastawieniem przychodzą też na katechezę.

Duży problem stanowi również program nauczania. Zakłada się bowiem, że każdy uczeń, w równym stopniu, tak jak w przypadku innych przedmiotów, z roku na rok będzie się rozwijał. Niestety, poziom świadomości i wiedzy religijnej, jak i zresztą religijności (pobożności), w gimnazjum jest bardzo zróżnicowany. Niemożliwe więc okazuje się przeprowadzanie lekcji zgodnie z programem. Skoro np. przy okazji cyklu lekcji o Duchu Świętym spora część uczniów w ogóle nie wiedziała, o czym mówimy, nie dało się zgłębiać siedmiu darów Ducha Świętego czy innych szczegółowych kwestii.

Bez winy nie pozostają także uczniowie. Wielu naszych gimnazjalnych rówieśników to młodzież, która przeżywała bardzo burzliwie okres dojrzewania. Bunt, w zasadzie przeciw wszystkiemu i wszystkim, odbijał się także na katechezie. Nierzadko byliśmy więc świadkami konfliktów na linii uczeń-katecheta. Nauczyciel oczekiwał posłuszeństwa i odpowiedniego zachowania; uczeń lekceważył polecenia, a nierzadko potrafił bez skrupułów wyrazić swoje niezadowolenie, używając wulgarnego słownictwa.

Jednak najważniejszym czynnikiem wpływającym na kształt katechezy w gimnazjum wydaje się nam postawa samego katechety. To on, jako prowadzący, ma decydujący wpływ na kształt lekcji. Od niego zależy, czy uczniowie będą wykazywać choć minimum zainteresowania, czy też zajmą się czym innym. Na przestrzeni lat spotkaliśmy się z katechetami, którzy nie potrafili poradzić sobie z uczniami. Niestety, byli na pozycji straconej. Uczeń od razu zauważał, że nauczyciel nie panuje nad klasą i robił co mu się podobało. Natomiast zmęczony sytuacją katecheta, próbował co prawda jeszcze poprowadzić zajęcia, lecz zazwyczaj wszystko kończyło się nudnym podręcznikowym wykładem, którego i tak niewielu słuchało. To były konkretne sytuacje, kiedy widzieliśmy, że to właśnie nauczyciel swoim zaangażowaniem i postawą wypracowuje sobie autorytet i zdobywa szacunek uczniów… albo je traci.






Lekcje dla wybranych


Spotkaliśmy się także z zupełnie innym podejściem do młodzieży. Niektórzy katecheci zakładali, że nie sposób zmusić do aktywności 100 proc. klasy. Prowadzili więc zajęcia wyłącznie dla zainteresowanych, a pozostałym dawali wolną rękę (pod warunkiem że nie przeszkadzali). Dzięki temu części z nas udało się naprawdę poszerzyć wiedzę religijną. Prawdą jest jednak i to, że pozostali w rzeczywistości nie uczestniczyli w zajęciach, choć formalnie byli obecni. Z pewnością mniej było wówczas problemów z zachowaniem spokoju i ładu, jednak nie udało się dotrzeć do wszystkich uczniów.

Zdarzyli się nam także pedagodzy, którzy by zyskać zaufanie uczniów oraz nawiązać z nimi lepszy kontakt, próbowali zmniejszać dystans pomiędzy sobą a nami. Starali się oddać więcej inicjatywy w ręce uczniów. Mogliśmy np. sami proponować tematy do dyskusji, a katecheta nie bał się odpowiadać na pytania, nawet te z pozoru kontrowersyjne. Mobilizowało to i nas samych, i naszych kolegów do aktywnego udziału w lekcjach, choć – jak to w życiu bywa – i tak okazywało się, że nawet przy największych wysiłkach nie każdy będzie wykazywał zainteresowanie. Oczywiście, z wiadomych względów, nie został w ten sposób zrealizowany program, który zresztą i tak w większości przypadków nie był zbyt skrupulatnie przestrzegany.

Patrząc wciąż jeszcze okiem ucznia, wydaje nam się, że katecheta powinien rozeznać, które tematy mogą być ciekawe dla uczniów i zachęcą ich do stawiania pytań związanych z wiarą. Musi szukać dróg dotarcia do nich z Ewangelią nawet za cenę odejścia od sztywno ustawionego programu, biorąc za to pod uwagę ich rzeczywistą wiedzę i poziom religijności. Trzeba przy tym również uważać, żeby uczniowie nie wykorzystali nadmiernej swobody, która niekiedy prowadzi do zamiany ról albo… przemienia nauczyciela w kumpla.



Katecheta multimedialny


Młodzież szkół ponadgimnazjalnych ma różne oczekiwania względem katechezy. W liceach nasi rówieśnicy w większości sami decydowali, czy chcą chodzić na katechezę, czy zrezygnują z niej na rzecz etyki, lub w ogóle inaczej spędzą owe dwie godziny w tygodniu. Decyzja w tej kwestii zależała często od postawy samego katechety i jego stylu prowadzenia zajęć. Z zasady nie było problemu z zachowaniem uczniów, więc głównym zadaniem stawało się przeprowadzenie ciekawych zajęć. Takich, na których nie tylko chodzi o przekazanie wiedzy z katechizmu, ale również o przybliżenie do Boga i ukazanie, czym naprawdę jest Kościół.





Jako licealiści zauważaliśmy też niekiedy, że katecheta, mówiąc językiem młodzieżowym, przynudzał, mówił ponad głowami, nie wchodził w dialog z uczniami. Wykład, a właściwie kazanie, na temat zawarty w podręczniku stawał się wtedy po prostu okazją do odrobienia pracy domowej czy powtórzenia materiału przed sprawdzianem na następnej lekcji. Zdarzali się jednak katecheci, którzy starali się nas zaangażować stosując np. różne formy multimedialne. Wielu korzystało z laptopa, projektora czy odtwarzacza DVD, żeby w sposób niekonwencjonalny przekazać treści programowe. Jednak i tu rodzi się problem. Trzeba umiejętnie dobrać materiał. Ksiądz, który wyświetla film o całunie turyńskim sprzed kilkunastu lat, szybko straci poważanie, szczególnie gdy w tym samym czasie popija kawę lub wychodzi z klasy. Wielu z nas miało autentyczne pragnienie dowiedzieć się czegoś, co pozwoliłoby znaleźć odpowiedzi na pytania dręczące młodego człowieka. Często po obejrzanym filmie brakowało jednak rozmowy.

Prawdziwym skarbem jest katecheta, który nie boi się poruszać kontrowersyjnych tematów z czołówek gazet, odważnie podejmuje tematy czystości przedmałżeńskiej, zaangażowania Kościoła w życie społeczne czy problemy związane z życiem ludzkim lub wciąż powracające kwestie dotyczące aborcji, eutanazji, kary śmierci. Młodzież ma wiele pytań, na które nie znajdzie odpowiedzi na pokazie slajdów czy filmie. Potrzebny jest dobry i otwarty katecheta.



Czas ostatniej szansy


Dla większości młodych ludzi lekcje katechezy w szkole średniej są ostatnim momentem, kiedy mają systematyczny kontakt z nauką Kościoła. Dla katechetów jest to niepowtarzalna okazja, by ukazać im prawdziwe oblicze wiary, a przez to pobudzić sumienia. Sztuka ta nie jest łatwa i wymaga wielkiego wysiłku i zaangażowania. Przede wszystkim wymaga poważnego traktowania samych uczniów. W szkole średniej na katechezę uczęszczaliśmy z własnej woli. Rodzice dają dziś pod tym względem wolny wybór i wielu uczniów z niego korzysta. Część wprawdzie rezygnuje z nauki religii, ale większość postanawia ją kontynuować i w szkole średniej chodzi na lekcje katechezy. Może właśnie dlatego szczególnie ważne jest, by katecheta uszanował ten wybór i starał się, aby uczniowie go nie żałowali lub, co gorsza, nie zmienili zdania i nie zrezygnowali w kolejnych latach. Tak się niestety zdarzało.

Dla młodzieży liczy się bardzo przygotowanie nauczyciela do lekcji. Jeśli ksiądz przychodzi wyłącznie z katechizmem w ręce i uśmiechem na twarzy, wówczas odnosi się wrażenie, że nie ma nic do powiedzenia poza tym, co proponuje podręcznik. Z osobistych doświadczeń wiemy, że czasami lekcje religii przeradzają się w puste „pogaduchy”, które do niczego nie prowadzą. Gimnazjalista byłby może uradowany, że ma wolny czas dla siebie. Jako licealiści czuliśmy złość i żal, że marnujemy czas. Gdy takie sytuacje się powtarzały, a sposób prowadzenia katechezy nie zmieniał się, część organizowała sobie dowolnie czas, przygotowując się np. do bliskiej już klasówki. I po raz kolejny stwierdzała, że katechezy są bez sensu.




***

Jako niedawni jeszcze uczniowie liceum ogólnokształcącego pewnie niewiele możemy powiedzieć o metodyce nauczania, podstawie programowej czy sposobach komunikacji z młodzieżą. Wszystkie oceny są pokłosiem dwunastoletnich osobistych doświadczeń, rozmów, które prowadziliśmy po lekcjach, i niejednokrotnie niespełnionych oczekiwań. Kolejne szkoły unaoczniały różne problemy, z jakimi borykają się nauczyciele. Jako uczniowie zauważaliśmy jednak błędy, które rzutowały na nasze i naszych rówieśników podejście do przedmiotu tak ważnego jak religia. Mamy świadomość, że atmosfera panująca na lekcjach zależy zarówno od kapłana, siostry zakonnej czy świeckiego katechety, jak i od zachowania uczniów. Wiemy też, że w każdej szkole katecheza wygląda nieco inaczej, sami spotkaliśmy zresztą wielu dobrych i sumiennych katechetów. Mamy jednak ogólne wrażenie, że często nie jest dobrze, a skutkiem tego bywają zerwane przyjaźnie młodych ludzi z Jezusem.