Partnerski nokaut, czyli jak kochać prawdziwie a nie aż do bólu?

Magdalena Duchnowska

publikacja 08.02.2010 20:38

Nokauty zdarzają się nie tylko na ringu, ale i w małżeństwie. Aroganckim słowem, szantażem lub milczeniem możemy kontuzjować ukochaną osobę albo zadać jej śmiertelny cios. Co ciekawe, robimy to z miłości... Przewodnik Katolicki, 7 lutego 2010

Partnerski nokaut, czyli jak kochać prawdziwie a nie aż do bólu?



Weźmy pod lupę taką sytuację: Mąż wraca z pracy, a żona stawia mu przed nosem talerz z obiadem. I nie byłoby w tym pospolitym obrazku nic frapującego, gdyby nie fakt, że siedząca przy stole para milczy jak zaklęta. Ale jak to w życiu bywa, niewiele trzeba, by ostentacyjna cisza przerodziła się w pokaźną awanturę. Tak więc, żona sprowokowana kolejną złośliwością męża, wyrzuca mu, że w czasie jej wyjazdu spotykał się z inną kobietą. Dowód? No jasne, że ma, nawet dwa! W kurtce ukochanego znalazła paragony z restauracji, a w telefonie kilka niepokojących SMS-ów. Urażony zarzutami żony mąż odpiera zarzuty nabzdyczonej małżonki, pytając ją, jak śmiała grzebać mu po kieszeniach. I tak w koło Macieju…

Wystarczy zajrzeć do najgłębszych pragnień tej dwójki, żeby przekonać się, że jedno domaga się dowodu miłości, a drugie kredytu zaufania. Innymi słowy, konfrontacja, która z milczenia przeradza się w stek złośliwości, jest po prostu niefrasobliwym wołaniem o miłość.

Kat kontra ofiara

Nie chcecie nokautów w małżeństwie? Wsłuchajcie się w partnera, a dowiedzcie się, jakie są jego potrzeby. Kobieta musi jasno powiedzieć mężczyźnie, że oczekuje od niego spostrzegawczości, jeśli idzie o jej nowy kolor włosów albo wymyślny makijaż. Mężczyzna z kolei niech wyperswaduje żonie, że nie w smak mu jej nadmierna kontrola i liczy na więcej przestrzeni. Jeżeli zamiast porozmawiać o tym co ich denerwuje, a co sprawia przyjemność, będą czekali aż druga strona sama się tego domyśli, w ich małżeństwie zniknie równowaga. A bastion, jakim powinno być małżeństwo, zmieni się w ring, na którym każdy walczy o swoje.

Problem w tym, że w rywalizacji zwycięzca jest tylko jeden. I to właśnie zdobywca lauru przewagi staje się katem, tj. dominującym i jednocześnie źródłem konfliktów w związku. Ofiara z kolei zależnie od cech charakteru poddaje się, żeby z głęboko skrywanym poczuciem żalu i niesprawiedliwości dać owinąć się wokół palca zwycięzcy albo w wyrazie buntu toczy zaciętą walkę o swoją pozycję w związku.

Często wydaje się nam, że w małżeństwie dominuje partner, który niewiele z siebie daje i mniej kocha. Nieprawda! Kat rani, ponieważ kocha zbyt mocno. Sprawcą i źródłem konfliktów w relacji przeważnie jest osoba niedowartościowana, która dostała za mało miłości od swoich rodziców, w związku z czym prześladuje ją lęk, że jeśli nie podporządkuje sobie partnera, ten prędko ją zostawi. Zarówno milczenie, szantaż, jak i dotkliwa krytyka, czyli szeroko pojęta przemoc psychiczna, nie jest przejawem siły, ale lęku i bezradności. Żadna kobieta, która szpera po kieszeniach swojego męża, nie robi tego z ciekawości, ale z trwogi, że może być porzucona. Tak samo mężczyzna, który nagminnie obraża i krytykuje żonę, nie jest, jak mu się błędnie wydaje, panem i władcą, ale zakompleksionym, bezradnym chłopcem, któremu ojciec „zapomniał” pokazać, czym jest prawdziwa męskość.

Piętno rodzica

Wychowanie i historia życia odbijają się mocnym piętnem na naszych partnerskich relacjach. A to dlatego, że wchodzimy w małżeństwo z utrwalonymi nawykami i wzorcami, które latami obserwowaliśmy w rodzinnym domu. Mówi się, że kiedy mama nauczy Michasia wiązać buty w lewą stronę, ten już do końca życia nie zawiąże ich w prawą.

Przykład? Pewien mężczyzna uwielbiał mówić swojej żonie: „Nie pracuj, tylko siedź w domu, sprzątaj i gotuj, bo tylko to potrafisz”. Ich dziecko wszystko słyszało, a kiedy dorosło, wchodząc w rolę swojego taty, zdominowało partnera. Wyszło jak wyszło, ale mogło być i inaczej. Wychowanek żądnego władzy mężczyzny mógł również pójść w ślady matki i dać się zdominować współmałżonkowi. Podobnie osaczone miłością rodziców dziecko, od którego nikt nic nigdy nie wymagał, w przyszłości albo zniewoli swojego wychowanka, albo wręcz przeciwnie, nie chcąc popełnić błędu matki i ojca – okaże mu za mało miłości. Praca nad „wiązaniem sznurówek w inną stronę, niż nauczyli nas rodzice”, to ważny element na drodze do zerwania z miłością aż do bólu i pokochania naprawdę.






Nie jesteś winny, tylko inny

Żeby miłość nie była toksyczna, tzn. ani zniewalająca, ani dominująca partnera, trzeba nie tylko uświadomić sobie potrzeby ukochanej osoby, ale i nauczyć się rezygnować ze swoich. Niestety, ilu jest ludzi, tyle punktów widzenia. Dla jednego porządki oznaczają wypucowanie domu na błysk, dla drugiego zaś powierzchowne uprzątnięcie porozrzucanych ubrań.

Dajmy na to, że amator czystości wchodzi do domu i zastaje bałagan. Ma trzy wyjścia: może skrytykować partnera, obrazić się albo po prostu machnąć ręką na niedociągnięcie drugiej połówki i cieszyć się jej obecnością. Nie możemy wiecznie kreślić własnych wizji świata, rodziny, pracy i wymagać od małżonka, aby wcielał je w życie. Bo czym są te wszystkie drobiazgi, o które tak często suszymy głowę ukochanej osobie, w porównaniu ze szczęściem, jakie ta daje nam, po prostu będąc obok?

Rezygnując z wykreowanych przez nas wizji współmałżonka, starajmy się uszanować potrzeby drugiej połówki. Czasem w głowie nam się nie mieści, że ktoś może chcieć czegoś innego niż my. Mamy wtedy skłonność do obrażania i krytykowania takiej osoby. „Myślisz tak, bo jesteś głupi” – mówimy, zadając cios ukochanej osobie. Z uwagi, że mężczyźni nigdy nie pojmą, po co kobiecie kolejna para butów, a panie nie obejmą rozumem powodu, dla którego ci, o wszystko ze sobą rywalizują, warto wbić sobie do głowy, że nie musimy rozumieć punktu widzenia współmałżonka – ważne, byśmy go uszanowali i zaakceptowali.

Ks. Jan Twardowski napisał: „Zapomnij, że jesteś gdy mówisz, że kochasz”. Ot, i cały sekret miłości. Żyjesz dla drugiej osoby i robisz wszystko co możesz, by była szczęśliwa.

Pomoc – ludzka i nadludzka

Czasem, żeby wyprostować bardzo zagmatwaną relację, trzeba porozmawiać o swoim problemie z niezaangażowaną emocjonalnie osobą, która spojrzy na sprawę obiektywnie. Może to być wspólny przyjaciel, osoba duchowna lub terapeuta. Taka "konsultacja" pomaga przyjrzeć się swojej partnerskiej relacji z pozycji obserwatora.

Jednak niekiedy wystarczy wsłuchać się w wykrzyczane przez współmałżonka roszczenia, które mimo że zwykle nie są zbyt przyjazne dla ucha, mogą zawierać dużo prawdy. Może rzeczywiście coś jest z nami nie tak, może warto coś w sobie zmienić, żeby stać się lepszym małżonkiem, rodzicem, kochankiem? Czy przypadkiem powodem tych nieustających pretensji nie jest powielanie błędów naszych rodziców? A może egoizm? Na ile potrafimy kochać, tj. rezygnować z siebie dla ukochanej osoby, a na ile szukamy w związku zaspokojenia jedynie własnych zachcianek?

Na koniec dodam, że miłość bardziej niż połówki jabłka przypomina dwie części kielicha. Dlaczego? Naczynie, w przeciwieństwie do owocu. jest puste w środku, a ta próżnia to nic innego, jak miejsce dla Boga – najbardziej skutecznego i najtańszego terapeuty, który najlepiej wie, w którym momencie wylać z naszego kielicha resztki zgniłego, mętnego uczucia i wypełnić go krystalicznie czystą miłością.



O tym co powyżej opisano, mówili goście widowiska edukacyjnego Mistrzowskiej Akademii Miłości: mąż i ojciec pięciorga pociech – Bogusław Bernard, rodzice czworga dzieci – Elżbieta i Zbigniew Wodzowie, terapeuci – Ewa i Jacek Znamierowscy, pedagog Urszula Koszykowska oraz niewidoma mama trzech dorosłych synów – Anna Łabudzka