"Których imiona starto..."

Marek A. Koprowski

publikacja 10.05.2007 07:57

W kaplicy ormiańskiej kamienieckiej katedry, wśród wielu umieszczonych tam tablic epitafijnych, największe wrażenie wywiera tablica następującej treści: "Pamięci katolików, którzy wierze swej dali świadectwo, których imiona starto i wdeptano w ziemię, którzy knowania bestii widzieć nie zdążyli". Źródło, 6 maja 2007

"Których imiona starto..."




W kaplicy ormiańskiej kamienieckiej katedry, wśród wielu umieszczonych tam tablic epitafijnych, dedykowanych wybitnym osobom szczególnie zasłużonym dla kamienieckiego i całego Podola, największe wrażenie wywiera tablica następującej treści: "Pamięci katolików, którzy wierze swej dali świadectwo, których imiona starto i wdeptano w ziemię, którzy knowania bestii widzieć nie zdążyli". Jest ona poświęcona pamięci tysięcy mieszkańców Środkowego Naddniestrza, zamordowanych w latach dwudziestych, trzydziestych i czterdziestych przez sowieckich oprawców. Kamieniec, pełniący wówczas rolę stolicy obwodu, był siedzibą jednej z większych katowni GPU - NKWD na środkowej Ukrainie, która wciąż czeka na swego badacza. Jak dotąd, tylko w niewielkim zakresie prawda o jej funkcjonowaniu ujrzała światło dzienne, bo dopiero jedno z miejsc, gdzie spoczywają jej ofiary, jest oznaczone, a spoczywające w niej osoby zrehabilitowane. Z rozmów z najstarszymi mieszkańcami Kamieńca można jednak dowiedzieć się, że miejsc mordu znajdujących się dawniej na obrzeżu Kamieńca, a dziś niemalże w jego centrum, było więcej. Turyści z Polski, odwiedzający Kamieniec, a zwłaszcza twierdze i kościoły, nie zdają sobie sprawy, że ich mury są obficie zroszone krwią nie tylko Pana Wołodyjowskiego i innych obrońców walczących z turecką nawałą, ale także męczeńską krwią Polaków zamieszkujących Podole. Główne więzienie mieściło się na zamku, a także w budynku wzniesionym w czasach carskich w nowszej, XIX-wiecznej części miasta. W nich przetrzymywano aresztowanych. Niektórych po śledztwie zwalniano lub przekazywano do Kijowa. Większość zaś zabijano strzałem w tył głowy, w tzw. trybie pozasądowym. Tę metodę stosowano zwłaszcza wobec działaczy katolickich, którzy po aresztowaniu kapłanów usiłowali animować na Podolu życie religijne. Z wycinkowych badań o. Grzegorza Konkola SVD przeprowadzonych tylko w jednym rejonie nowouszyckim, gdzie w kilku parafiach był proboszczem, wynika, że aresztowano w nim i zamordowano w Kamieńcu 429 osób.

W trybie pozasądowym

Jedną z nich była Anastazja Jancełowska, mieszkająca we wsi Nowa Huta. Została aresztowana w 1938 r. i osadzona w Kamieńcu Podolskim, pod zarzutem utrzymywania kontaktów z księdzem oraz zorganizowania kółka różańcowego.

W śledztwie ustalono - jak można przeczytać w aktach KGB - że jest: "aktywną osobą kościelną", a ponadto "kierowniczką" kółka różańcowego. "Systematycznie gromadzi nielegalnie aktywnych katolików. Pod pozorem obrzędów religijnych prowadzi kontrrewolucyjno-nacjonalistyczną działalność, skierowaną przeciwko władzy radzieckiej". Z zeznań oskarżających ją trzech świadków wynikało, że "wychwala polski naród, a ponadto utrzymuje nielegalny kontakt listowny ze swymi siostrami mieszkającymi w Rumunii. (...) twierdzi, że nadchodzi kres władzy radzieckiej, bo nie jest od Boga, a po jej upadku Ukraina będzie należeć do Polski".

Na podstawie zeznań świadków, sprawę obwinionej skierowano do pozasądowego rozpatrzenia przez NKWD. Jego "trójka" skazała ją na śmierć. Pozostało po niej tylko zaświadczenie następującej treści: "Ściśle tajne! Zaświadczenie. Decyzją NKWD USSR z 2 lutego 1938 r. wg Protokołu nr 882 obywatelka Jancełowska Anastazja została skazana na rozstrzelanie. Wyrok wykonano 23 lutego 1938 r. Naczelnik Wydziału Urzędu Bezpieczeństwa Państwowego NKWD USSR. Frołow, Kamieniec Podolski, 19 maja 1938 r.".


Z tej samej miejscowości co Jancełowska pochodziła Janina Jandulska, która za analogiczne zarzuty została w trybie pozaprocesowym skazana na śmierć i rozstrzelana. Do zaświadczenia informującego o tym, dołączone były dwa donosy, które zdecydowały o jej losie. Pierwszy donos brygadzisty kołchozu Michaiła Nahorniaka: "Jandulska Janina mieszkanka wioski Nowa Huta ur. w roku 1906 jawi się jako wróg narodu, bo ona organizuje młodzież i dzieci i wpaja im religię. Jest kierowniczką Róży i naucza dzieci katechizmu".

Drugi to opinia wydana przez Radę wioski Nowa Huta: "Jandulska Janina należy do elementów niepożądanych w wiosce ze względu na to, że ona podburza młodzież przeciwko kolektywizacji w wiosce. Jest kierowniczką grupy małych dzieci, które wzywa do siebie i uczy ich się modlić".
Jednak nie wszystkie ofiary sowieckiego terroru w Kamieńcu są znane i ujawniane. Władze sowieckie zacierały bowiem ślady swych zbrodni, starając się, by nigdy nie ujrzały one światła dziennego. Rozstrzeliwania odbywały się w różnych miejscach w Kamieńcu Podolskim.

Z rozmów z najstarszymi mieszkańcami miasta nad Smotryczem można wnioskować, że sporo grobów pomordowanych znajdowało się na starych cmentarzach: katolickim, prawosławnym i żydowskim, założonych jeszcze w XVIII w. By zatuszować miejsce swoich zbrodni, urządzono na nich "tankodrom", czyli poligon czołgowy, następnie, gdy jednostkę wojskową zlikwidowano, cały teren przeznaczono na wylewisko beczkowozów z nieczystościami, by przyspieszyć rozkład ludzkich szczątków. Później, gdy miasto się rozwijało, tam właśnie zlokalizowano nową dzielnicę. W czasie kopania fundamentów, co rusz znajdowano ludzkie kości, ale w tamtych czasach tym się nie przejmowano. Dziś mieszkańcy osiedla nie zdają sobie nawet sprawy, że mieszkają na cmentarzu.

W klasztornych lochach

Do mordowania ofiar GPU wykorzystywało też lochy pod klasztorami. Pierwszych księży miano zamordować w podziemiach klasztoru franciszkanów. Później do tego celu wykorzystywali także trzykondygnacyjne piwnice klasztoru dominikanów. Po dziś dzień są one zapełnione ludzkimi kośćmi. Na razie sprawa traktowana jest delikatnie. Nie wiadomo nawet, w jakim okresie NKWD wykorzystywało dominikańskie piwnice do mordowania ofiar, ani też kto je stanowił. Jest raczej pewne, że kryje się za tym jakaś tajemnica, bo władze niepodległej już Ukrainy czyniły wszystko, by kościoła i klasztoru dominikanów nie zwrócić prawowitym właścicielom. Można nawet zaryzykować tezę, że działały podobnie jak w przypadku sanktuarium maryjnego w Latyczowie.

Gdy odrodzona Diecezja Kamieniecko-Podolska wystąpiła o zwrot obiektu, władze ani słyszeć o tym nie chciały. Dziesiątki pism w tej sprawie pozostało bez odpowiedzi. Później, w 1993 r., gdy biskup Jan Olszański coraz energiczniej zaczął domagać się zwrotu dawnego kościoła dominikanów i innych obiektów sakralnych, wysyłając do władz różnego szczebla około tysiąca pism, w świątyni wybuchł pożar. Był tak potężny, że miejscowa straż pożarna nie była w stanie go opanować. Musiała ściągać posiłki z sąsiedniego obwodu. Z pożaru podominikański obiekt wyszedł mocno zniszczony. Specjalna komisja oceniła straty na 10 mln dolarów! Wydawało się, że podpalacze osiągnęli cel. Dominikanie, będący prawnymi właścicielami zespołu, zrezygnowali ze starań o jego odzyskanie. Przerastało to ich możliwości finansowe. W 1994 r. zwrócone diecezji ruiny przejęli Ojcowie Paulini, którzy stopniowo zaczęli rekonstruować świątynię. Ich osiągnięcia w przywracanie obiektowi dawnej świetności są godne podziwu. Należy mieć nadzieję, że uda im się też doprowadzić do godnego pochówku szczątków ofiar, spoczywających dotąd w podominikańskich piwnicach. Ich pogrzeb i zbiorowa mogiła byłyby skromnym zadośćuczynieniem wobec tych ofiar stalinowskiego terroru, których imiona starto i wdeptano w ziemię. Tym bardziej, że znaczna część z nich zginęła za polskość i wiarę.