Cuda świętego Mikołaja

Michał Buczkowski

publikacja 10.05.2009 17:23

Spektakl Miracula sancti Nicolai - Cuda świętego Mikołaja - to cztery niezależne przedstawienia, które w XII wieku były grane podczas żakowskich obchodów święta ich patrona. Klerkowie otrzymywali wtedy stypendia i stąd zwyczaj prezentów mikołajkowych. Wzrastanie, 5/2009

Cuda świętego Mikołaja



– Patrz, patrz, jejku – emocjonuje się chłopak, na oko, dwunastoletni, wskazując młodszemu bratu dwóch mężczyzn ubranych w średniowieczne szaty, którzy przechodzą przez środek kościoła, trzymając wysoko nagie miecze. Miecze jedynie z rzadka dotykają się wzajemnie, żadnego szczęku, żadnej dynamiki. Widzowie jednak są wpatrzeni. To jest siła teatru! Kilkoma gestami i rekwizytami sprawić, żeby widownia poczuła się przeniesiona wiele wieków wstecz.

– Trudno powiedzieć, co wzrusza mnie w katolickich historiach – zastanawia się Wei-Yun Lin z Tajwanu. – ,i>Na jednym z widowisk teatru Węgajty płakałam.

Patron studentów

Spektakl Miracula sancti Nicolai. Cuda świętego Mikołaja to cztery niezależne przedstawienia, które w XII wieku były grane podczas żakowskich obchodów święta ich patrona. Klerkowie otrzymywali wtedy stypendia i stąd zwyczaj prezentów mikołajkowych. To zapewne też jakiś pierwowzór karnawału, ale wyobraźcie sobie, jak kiedyś musiano rozumieć dobrą karnawałową zabawę – potańczyć trochę wieczorem to zdecydowanie za mało, cały świat musiał wywrócić się na opak.

– Na dwa dni – objaśnia autor scenariusza, Maciej Kaziński – biskup tracił władzę, wybierano spośród uczniów najmłodszego, otrzymywał on klucze do wszystkich ważnych miejsc. Przedstawiano parodie sytuacji liturgicznych, humor był niewybredny. Widać, że żacy, którzy pisali te scenki, czytali autorów starożytnych, ostatnia część ujawnia znajomość mitologii – figura króla i porwanego chłopca, który zostaje podczaszym, to figura Ganimedesa.

Na przedstawienie do Tyńca Marysia przyjechała spod Warszawy, była na wszystkich przedstawieniach Węgajt. To już takie zjawisko – kto się zachwyci, poszukuje kontaktu z tą tradycją dalej. Marysia wśród licznych zalet Węgajt wymienia pieśń dziadowską, prawie zapomnianą, a tu wciąż żywą: Jacek Hałas, który jest narratorem, improwizuje – często, żeby powiedzieć do rymu, wymyśla bardzo śmieszne historie.

Trzy przestrzenie

W scenariuszu widać pewien podział, kierunek wędrowania. Autor mówi, że to przeniesienie z rozrywkowej sfery, przez żakowską, wędrowną – zaprowadzenie ludzi do kościoła.

Dwa pierwsze dramaty – o biednym ojcu trzech córek i o Żydzie, który wyjeżdża w podróż, a dom pozostawia niezamknięty, powierzając go opiece obrazu Świętego Mikołaja – grane są w salce. Na legendę o wskrzeszeniu klerków wychodzimy na dziedziniec. Zaczyna padać deszcz – przyzywany chyba przez dudnienie bębnów i świsty fletów, gęśli i beczenie kobzy.

Na placu uwija się żongler, który przy silnym wietrze wyrzuca na niebywałe wysokości pochodnie i wyłapuje je... sznurkiem – kiedy w półmroku leci na ciebie z wielką prędkością płonący przedmiot i tylko zręczność jokulatora ratuje cię przed poparzeniem, jesteś już gotów na historię o śmierci trzech wędrowców.






Dramat ostatni zawiera najbardziej ważką treść teologiczną. Stąd też umieszczenie go w przestrzeni kościoła, stąd też zamiana narratora z dziada na lektora, który śpiewa w tonie kościelnym. Fragment ten zawiera spór o prawdziwego Boga między światem chrześcijańskim i pogańskim.

Dyskusja dość specyficzna – młodzieniec Adeodat wypala Marmorinusowi, że bożki pogańskie są ślepe, głuche i na dodatek głupie. Siła argumentu jest powalająca. - Ale jaka odwaga ze strony chłopca! – zachwyca się Maciej Kaziński – Adeodat jest tak pełen wiary w Boga, że potężnemu królowi mówi coś takiego wprost. Aktorzy zbierają się pod wizerunkiem świętego i odśpiewują hymn, zaraz zaczyna się Msza.

Oszczędny gest

Na czym polega inność kultury średniowiecznej? Teatr jest udawaniem – ale co innego oznacza to w różnych czasach. Np. przedstawienie snu wymaga, by aktorzy położyli się do łóżka i udawali, że śpią. Węgajty radzą sobie dużo prostszym sposobem – aktor dalej stoi i nigdzie kłaść się nie zamierza, przyodziewa się tylko kołdrą. Gdy zły karczmarz zabija śpiących klerków, zbliża się jedynie z mieczem, a zabici klerkowie spuszczają zaledwie głowy i wypuszczają z rąk sakiewki (kołdrę nadal dzierżą w dłoniach).

Widz bez problemu rozumie całą sytuację, choć nie ma tu żadnej realności, czysty symbol, ale... Ale nie wszystko może być na niby. Pierwsza scena przedstawia lamenty ojca, który nie ma pieniędzy na posag dla trzech córek, Mikołaj stoi poza domem, aktor jest za kotarą, ale choć go nie widać, musi tam być.

– Indyjski teatr świątynny nas zainspirował – wyjaśnia specyfikę wykorzystanej symboliki Maciej Kaziński. – Istnieje tam cały język gestów, który określa pewne sytuacje w sposób skrótowy. Nie chodziło o to, by skopiować ich gesty, ale wynaleźć podobną skrótowość. Drugie źródło to ikony, które są jakby stop-klatkami

Marcin Bornus Szczyciński dodaje: – Forma jest nieprawdopodobnie trudna, gesty łatwo opisać, ale niezmiernie trudno je zastosować. Trzeba wiedzieć, kiedy rozpocząć, kiedy zamknąć i jak to dopasować do akcji, jak przedstawić sugestywnie.

I rzeczywiście, gesty Marcina są niezwykle wyraziste. W pierwszej scenie ma tylko wrzucić przez okno (zza kotary) worek ze złotem. Wolno wyciąga rękę, wyprostowuje, trzyma chwilę nieruchomo, lekko potrząsa sakiewką, znów lekko zgina i rzuca ponad głową ojca.

Gest bardzo ważny, a niewielki – gdyby widzowie tego nie zobaczyli, nie zrozumieją sztuki, więc jeśliby ktoś jeszcze przysnął i nie dostrzegł misternych zabiegów aktora: gdy pieniądze hukną o podłogę, będzie jeszcze majestatycznie cofał rękę, by wszyscy mieli pewność, skąd przyszła pomoc.

Zza pleców słychać głos dziada i jego korbowej liry – nawołuje, by posłuchać o złym gospodarzu, który zabił i okradł swych gości, ale nie przewidział jednego – następnym jego klientem będzie święty biskup, a ten zażąda (pamiętajmy, że średniowiecze bywa dosadne w przedstawianiu makabry) świeżego mięsa. Na nic zarzekanie się karczmarza, że nie ma w spiżarni mięsiw, święty znajdzie ciała klerków i wskrzesi je. To potężny patron, a nie dziadek w czapce z pomponem!






– Moglibyśmy przedstawić niejako katalog gestów – wyjaśnia swą grę Szczyciński. – To przypominałoby język głuchoniemych, gdzie zamiast każdego słowa jest gest. Ale chodzi tylko o podkreślenie pewnych znaczeń, a nie ich powielenie. Czasem się bawimy, w takie reductio ad absurdum – za pomocą tych samych gestów opowiadamy zupełnie inną historię, pękając ze śmiechu.

Obrzęd

Ktoś mógłby zapytać: spektakl w kościele!? Maciej Kaziński przypomina średniowieczne realia: – W kościele dziś się nie je, nie rozmawia, prawda? Kiedyś nie tak było. Szczególnie w kościołach pielgrzymkowych, jak Santiago de Compostela. Ludzie spali, karmili dzieci, odbywał się handel. Przestrzenie święta i świecka nie były tak ściśle rozdzielone.

Marcin Szczyciński też miał pewne opory, by grać w świątyni: – Pierwszy raz wystawialiśmy w takim miejscu. Dotąd mieliśmy na to pełne przyzwolenie, ale rezygnowaliśmy, myślę, że na szczęście. Obecność w kościele tego dramatu jest bardzo trudna, choć tak to wyglądało u jego początków. My te teksty gramy po kilkusetletniej przerwie, więc najpierw trzeba je grać w możliwie oryginalnej postaci.

I stąd pomysł, by śpiewać wszystko po łacinie, a dodać jedynie narratorów, którzy wyjaśnią sceny (również śpiewająco).

Najbardziej dziwi scena, w której Żyd modli się do świętego katolickiego. Twórcy tłumaczą: – Żyd jest figurą nie-chrześcijanina, który jest zabobonny, wprawdzie nie wierzy w tych świętych katolickich, no bo jest żydem, ale na wszelki wypadek... Ciekawy jest stosunek do świętego. Żyd zwraca się przez wizerunek: «Jeśli nie zwrócisz mi pieniędzy, to wychłoszczę cię i spalę».

A porządny święty takiej obelgi znieść nie może! «To przez was – mówi do złodziei święty biskup – to przez was jestem zelżony!». I wywiera nacisk na złodziei, by oddali zrabowane dobra. Nasze rozumienie świętych jest nieco inne.
To bardzo komiczna scena, Robert Pożarski, wcielający się w postać Żyda, choć wykrzykuje po łacinie, bawi publiczność nieznającą tego języka.

Również i nie-chrześcijanie byli wśród widzów: – Nie do końca rozumiem kulturę, w której zrodził się spektakl – przybliża swój odbiór Wei-Yun Lin. – Nie mamy na Tajwanie przedstawień historii świętych, ale z okazji urodzin bóstw przygotowujemy procesje. I kiedy wyszliśmy na zewnątrz, kiedy trzeba samemu było się włączyć, poczułam, że uczestniczę w obrzędzie. Oczywiście wiedziałam, że to przedstawienie.

Okazuje się, że rozumienie jest bliskie artystom. – Jestem reprezentantem interesów świętego Mikołaja – śmieje się odtwórca roli biskupa – dzięki współczesnym definicjom teatru, jesteśmy blisko średniowiecza. Postaci nie udają, ale integrują się z pierwowzorami i powodują nadal ich działalność”.