Urząd Bezprawia i Przemocy

Grzegorz Hajduk

publikacja 05.07.2009 22:32

Są takie budynki, w których, często w sposób niewytłumaczalny, jedni ludzie przeistaczali się w zwyrodnialców, inni stawali się bohaterami. Tam odsyłano w niebyt lub odbierano zdrowie; tam „hodowano” delatorów. A wszystko to w imię postępu i szczęścia ludu. Wzrastanie, 7-8/2009

Urząd Bezprawia i Przemocy



„Jestem członkiem P.P.R. Prosił bym bardzo opszyiecie mnie wszeregi B.P. Obowiązki które by mnie nastąpiły kciałbym wykonywać sprawiedliwie i wiernie swojej Kochanej służyć Oczyźnie” [z podania o pracę w WUBP w Krakowie, pisownia oryginalna]

Gmachy o „kojącej” nazwie

Są takie budynki, w których, często w sposób niewytłumaczalny, jedni ludzie przeistaczali się w zwyrodnialców, inni stawali się bohaterami. Tam odsyłano w niebyt lub odbierano zdrowie; tam „hodowano” delatorów. A wszystko to w imię postępu i szczęścia ludu.

Te budynki, które „widziały” wiele rzeczy – wydawałoby się niemożliwych w nowej, „ludowej demokracji” – stoją w centrach miast. Każdego dnia koło nich przechodzą tysiące ludzi, w większości nie mając nawet cienia wiedzy o tym, co działo się w ich środku w latach 1945-1956.

Trzewia tych murów skrywały siedzibę polskojęzycznego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. „Bezpieczeństwo Publiczne” – jakaż kojąca nazwa, budząca zaufanie… Do dziś wśród byłych więźniów budzi wspomnienia, od których na ich twarzach pojawiają się łzy oraz emocje, o jakich my, ludzie już z innej epoki, nie mamy pojęcia. Ta niemal wszechmocna struktura sił specjalnych powstała do zaprowadzania i zachowania w Polsce po II Wojnie Światowej komunistycznego, totalitarnego systemu.

Beton, głód, bicie, brud

Nie jesteśmy w stanie „zwiedzić” wszystkich UBP, zajrzyjmy więc dla przykładu do krakowskiego WUBP, czyli Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego na pl. Inwalidów 3-5 (w latach 1945-1955 mieścił się pod tą przedwojenną nazwą).

Stanisław Kosicki „Czarny”, unieśmiertelniony jako Maciej Chełmicki w filmie „Popiół i diament” Wajdy (fabuła książki Andrzejewskiego była fałszem na zlecenie MBP; 18-letni AK-owiec w iście filmowym rewolwerowym pojedynku trzema trafieniami w korpus zabił kpt. NKWD Jana Foremniaka, niedoszłego wojewodę kieleckiego) tak wspominał tam swój pobyt w 1945 r.:

„Loch piwniczny. Cela przy celi. Wszystkie pełne ludzi […], brak okien. Tylko małe, na jedną cegłę otwory wentylacyjne na zewnątrz. Z nich wieje zimno. Beton zamiast podłogi […]. Jedzenie dwa razy dziennie. […] Rano chochla czarnej, gorzkiej kawy i plasterek chleba gruby na centymetr. Na obiad półtorej chochli zupy. I też kawałek chleba. Zupa rzadka. Jak trafi się szczątek rozgotowanego ziemniaka, to już luksus […], ci, co dzielą żarcie to plebs, chamstwo i gnój […].

Do kibla wypuszczają na wołanie [...]. Odmawiają, gdy im się wydaje, że za często. W celach brak wiader, gdyby ktoś potrzebował. Nie ma też wody, mydła, ręcznika, czy choćby kawałka szmaty. Wokół brud, nieogolone gęby. Wielkość zarostu świadczy, ile kto siedzi.

Bezustannie dokucza głód. Odczuwam go po raz pierwszy w życiu […]. To potworne. Chce się jeść, łaknie człowiek, a nie ma czym tego ukoić. Nie marnujemy najmniejszej nawet okruszyny chleba […].
Trwała rotacja ludzi w naszej celi. Coraz to kogoś zabierano i już nie wracał. Na ich miejsce wtrącano nowych. Trafiali się ludzie bardzo zmaltretowani. Wprost okrutnie pobici. Z ranami na ciele, z powybijanymi zębami, w porozrywanych ubraniach. Opiekowaliśmy się nimi. Pragnęliśmy ulżyć, pomóc, lecz nie było to łatwe […].

Nie dostawaliśmy kropli wody. Ani do picia, ani w celach higieny osobistej […].
Nie docierały do nas żadne wiadomości z zewnątrz […]. Jeden z zatrzymanych odważył się raz wręczyć karteczkę ubekowi […] wrócił po dwóch godzinach. Skatowany, że Gestapo byłoby usatysfakcjonowane”.





„Miecz rewolucji”

W pokojach śledczych tętniło echo słów Radkiewicza (bossa ubecji w latach 1944-1954): „Nie widzieliśmy w aresztowanym wrogu człowieka. Myśmy uważali, że jeśli to jest wróg, to zgodnie z rewolucyjną nienawiścią i bezwzględnością możemy zrobić z nim, co chcemy”. To był balsam i muzyka dla uszu podwładnych. Hulaj dusza, piekła – dla nas – nie ma! Piekło gotowano tym nieszczęśnikom, którzy trafili przed oblicza śledczych, tego „miecza rewolucji”, jak w partyjnym narzeczu określano umundurowane komanda zbirów.

To tylko cząstka tego, co działo się w tym gmachu. Ubecja w Krakowie miała jeszcze inne lokalizacje (PUBP, MUBP), były też więzienia (św. Michała, Montelupich; na „Monte” wykonywano kary śmierci), w Krakowskiem ponad 20 urzędów bezpieki zwalczało „wrogów klasowych”; był też, do niedawna niemal zapomniany, fort 12 („Luneta Warszawska”), w którym Gestapo, a potem UBP mordowały przetrzymywane tam osoby (zachowały się tam napisy na murach wewnątrz tej katowni, np.: „Zostaliśmy zamknięci do grobu za życia. Ratujcie!”). Sieć UBP obejmowała w Polsce ok. 300 urzędów.

Ileż ludzi cierpiało w tamtych bezpieczniackich murach! I jedyną ich winą było to, że chcieli żyć w naprawdę wolnej Polsce, a nie w sowieckiej kolonii rządzonej przez kremlowskie marionetki. (Nie wymieniam tu aresztów i miejsc kaźni dokonywanych przez NKWD/NKGB czy Informację Wojska Polskiego – wojskowej bezpieki, także opartej na sowieckich wzorach; w zbrodniczej IWP karierę rozpoczynał młodziutki Czesław Kiszczak).

Na ścianie byłego WUBP na pl. Inwalidów 3 pod tablicą pamiątkową do dziś palone są znicze (również nieopodal, na cokole przyszłego pomnika w hołdzie m.in. „Tym, co stawiali opór komunizmowi w latach 1944-1956”, w miejscu tzw. Pomnika Wdzięczności). Obecnie w części byłego ubeckiego gmaszyska znajdują się poradnie: zdrowia psychicznego oraz terapii uzależnienia od alkoholu. Są to zakłady opieki zdrowotnej MSWiA, czyli głównie dla funkcjonariuszy policji/CBŚ czy ABW.

Skok w przeszłość

Kiedy stanie się w chłodnym gmachu lub na podwórzu i wyciszy na chwilę, to można zobaczyć jak na podwórzu leży na noszach martwy major „Ogień”, nad którym stoją ubowcy i bezczeszczą swymi plwocinami zwłoki niezłomnego górala. Patrząc w górę widzimy oczyma wyobraźni jak Bzymek-Strzałkowski, nie chcąc wydać swoich ludzi w trakcie tortur, wyskakuje w czasie przesłuchania z okna trzeciego piętra i z impetem uderza o chodnik, łamiąc obie ręce, nogę i żebro (mimo tego, że był w stanie ciężkim, w szpitalu ubecja „obrabiała” go dalej).

Kierując naszą „kamerę” na korytarze ujrzymy, jak „Harnaś” i dwaj jego podwładni, sprowadzeni podstępem przez zdrajcę Reniaka do krakowskiej siedziby (miast za granicę) nie dają się wziąć żywcem, łapią za broń, zaczynając nierówną walkę („Harnaś” przeżył strzelaninę, ale wkrótce sędziowie WSR dokonali na nim mordu sądowego). Widzimy porucznika „Farysa” z WiN, jak skacze z wysokości w czeluść klatki schodowej, pociągając za sobą ubeka…

Gdy zjedziemy „obiektywem” do piwnic, wyświetla się postać „Czarnego” oraz wielu innych żołnierzy Polskiego Państwa Podziemnego, stłoczonych w celach, w których całą dobę pali się światło, czekających na proces albo kolejne męki przesłuchań. W powietrzu mijają się powtarzane dziesiątki razy pytania śledczych, dzwonki telefonów, stukot maszyn do pisania, odgłosy kroków. Zza ścian sączą się szepty rozmów, przekleństwa i modlitwy…

Koło okien piwnicznych znajdujących na poziomie chodnika co dzień przechodzą ludzie. Spieszą się dokądś. Kurz osiada na grubych, stalowych prętach obleczonych rdzą. Niewidoczni z zewnątrz Żołnierze Wyklęci patrzą umęczeni na stopy przechodniów.