Rodzina – fantastyczna sprawa

Z Anną i Tomaszem Chyrami o miłości, małżeństwie i rodzinie rozmawia Sylwia Palka

publikacja 24.07.2009 20:50

Przez długi czas powtarzaliśmy sobie tę przysięgę codziennie. Pamiętam, że była to trudna decyzja, by się zgodzić na małżeństwo. Był to krok, który pieczętował niewiadomą. Ale była też duża pewność, że to jest droga, której Pan Bóg dla mnie chce. Czas serca, 101/2009

Rodzina – fantastyczna sprawa



Anna i Tomasz Chyrowie są małżeństwem od 1999 roku. Mają czwórkę dzieci. Anna studiowała teologię, obecnie jest kierownikiem projektu „Szczęśliwa rodzina”. Tomasz studiował informatykę. Po studiach założył własną firmę informatyczną. Oboje są doradcami życia rodzinnego i nauczycielami naturalnego planowania rodziny, związani z Akademią Umiejętności Wychowania z Wrocławia.

Jeśli mielibyście krótko dopowiedzieć: miłość to

Tomasz: Miłość to decyzja – decyzja na całe życie.

Anna: To po pierwsze, a po drugie, to jest decyzja, by czynić dobro dla kogoś drugiego i żeby samemu tym dobrem dla niego być.

Tomasz: Podpisuję się pod tym.

Gdzie się poznaliście?

Tomasz: Poznaliśmy się w Opolu . we wspólnocie oazowej.

Anna: Taki był kontekst socjologiczny, że byliśmy w jednej wspólnocie przy kościele: Tomek był animatorem, a ja byłam uczestnikiem. A wszystko się zaczęło od pewnej rozmowy.

Tomasz: I nie była to miłość od pierwszego wejrzenia.

Anna: Nie, nie. Wszystko trzeba sobie wypracować… Tomek bardzo chciał porozmawiać i akurat trafiło na mnie. To był wieczór. Spotkaliśmy się w pobliżu budynku Telekomunikacji w Opolu. I od tego się zaczęło…

Co – według Was – jest niezbędne, by dobrze przeżyć narzeczeństwo?

Anna: Trudne pytanie.

Tomasz: Myślę, że zdecydowanie dojrzałość i wzięcie tego czasu na poważnie – jako drogi do czegoś większego, co będzie w małżeństwie - żeby dobrze się do tego przygotować, czyli traktowanie tego czasu jako przygotowania: rzeczywiście przygotowania, zebrania sił, ustalenia pewnych rzeczy, okrzepnięcia w takim miłosnym, początkowym zauroczeniu.

Anna: I też taki dystans do siebie nawzajem po to, by się wzajemnie poznać, by mieć właściwy ogląd na drugą osobę. Jest potrzebne, by być dwa kroki od siebie. Takim czynnikiem jest czystość, która pomaga spojrzeć na tę drugą osobę bez zbędnych elementów. I tak, jak Tomek powiedział, narzeczeństwo jest drogą do pewnego celu. Musimy bardzo szanować instytucję małżeństwa i sam fakt ślubu, a potem wiedzieć, że narzeczeństwo jest do niego drogą, przygotowaniem.







„Ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci”… Czy pamiętacie swoje uczucia i obawy związane z decyzją o ślubie, może z samą przysięgą?

Tomasz: Przez długi czas powtarzaliśmy sobie tę przysięgę codziennie. Pamiętam, że była to trudna decyzja, by się zgodzić na małżeństwo. Był to krok, który pieczętował niewiadomą. Ale była też duża pewność, że to jest droga, której Pan Bóg dla mnie chce. To, co było wcześniej, narzeczeństwo, było trudne: wiązało się z pytaniami, obawami, czy to ta droga? czy nie popełnię jakiegoś błędu? Potem było przeświadczenie, że decyzja o małżeństwie to jest zgoda właśnie na to, co jest w tej przysiędze. A potem wytrwanie i zaufanie Panu Bogu, że tak będzie.

Anna: U mnie było inaczej. Do mnie cała waga słów przysięgi dotarła po ślubie. Wcześniej nie byłam jeszcze jakoś specjalnie dojrzała. Ale to jest dla mnie taki dowód, że jeżeli się ślubuje i jest blisko Pana Boga, to On doprowadzi, że człowiek dojrzeje i podejmie to, co ślubował. Pamiętam, że bardzo ważny był taki moment, kiedy dotarło do mnie, że o rozstaniu nie ma mowy i czy jest dobrze, czy źle, to jesteśmy razem i że skoro Pan Bóg mówi, że miłość jest możliwa i że On nam błogosławi przez sakrament małżeństwa, to tak musi być. Pan Bóg jest bardzo słowny i na Jego słowie można polegać. Jestem bardzo szczęśliwa w naszym małżeństwie. Ale – może to dziwnie zabrzmi – nie było tak od początku: nie czułam się rozumiana, częściej się kłóciliśmy, były łzy. Obydwoje mieliśmy jednak Pana Boga przed oczami, obydwoje się do Niego modliliśmy i obydwoje nas przemieniał.

Tomasz: Zaczynaliśmy w trudzie, teraz jest coraz łatwiej. Cieszymy się, że idziemy w górę.

Anna: Co do trudności w małżeństwie, jest jedna rada: trzeba się modlić a Pan Bóg da łaskę.

Aniu, czym jest dla Ciebie małżeństwo i rodzina?

W tej chwili mogę śmiało powiedzieć, że jest to zasadnicza część mojego życia. Tutaj się poruszam, żyję, oddycham, jestem. Pracuję w domu i wychowuję nasze dzieci. To jest takie zasadnicze środowisko, powietrze, w którym jestem… I to jest też taka zasadnicza wartość. Małżeństwo i rodzina nauczyły mnie tego, że najważniejsza jest osoba: nie ma niczego ważniejszego na tym świecie niż drugi człowiek.

A dla Ciebie, Tomku?

Ja bym jeszcze dodał, że jest takim swoistym miejscem i przestrzenią wzrastania w człowieczeństwie. Kolejnym etapem w rozwoju – tak bym powiedział. Rozwój jako kawaler to był jakiś etap w życiu, rozwój w małżeństwie – kolejny, rozwój w rodzinie – równolegle z rozwojem małżeńskim - kolejny – w szerszej rodzinie, itd. Jest to dla mnie miejsce wzrostu indywidualnego, osobistego.







Gdybyście mieli opisać swój dom… Jaka jest Wasza rodzina? Czy dzielicie się obowiązkami i rolami?

Anna: Ja bym powiedziała, że nasz dom, nasza rodzina jest trochę podobna do domów wszystkich rodzin dookoła, bo jest to taka rodzina „atomowa”. Nie w takim sensie, że jesteśmy: mama, tatuś, jedno dziecko, bo tak nie jest, ale że chwilami pędzimy z prędkością atomu po naszych orbitach. Energiczna bardzo, tak mi się kojarzy nasza rodzina. Dużo się dzieje. Życie występuje w obfitości w naszym domu.

Tomasz: Dom tętni życiem…

Anna: Może wynika to z tego, że mamy czwórkę dzieci, które bardzo napędzają to życie.

Tomasz: Życie bardzo obficie się wylewa z tego domu (śmiech).

Anna: Jesteśmy tacy sami i trochę inni. Inne rodziny też się spieszą, mają mało czasu, doświadczają tego, że życie pędzi, ale widzę też, że jesteśmy inni: po pierwsze z racji tego, że mamy więcej dzieci niż przeciętna polska rodzina, a po drugie, że nasze wartości są inne i to widać: jest więcej czasu dla Boga, na Kościół. I to jest właściwie oś naszego życia rodzinnego, co niekoniecznie się zdarza u innych.

Tomasz: I też inni ludzie są ważni, czyli relacje z nimi…

Anna: Mieszkamy z rodzicami pod jednym dachem, moimi rodzicami. To też jest trochę inne. To była świadoma decyzja, by się „zejść” razem do jednego domu z dwóch odrębnych. I to też jest trochę niespotykane, bo raczej ludzie się rozchodzą „na swoje”. Trochę jesteśmy podobni, a trochę jesteśmy inni – tak bym to powiedziała.

Aniu, jakim mężem i ojcem jest Tomek?

Anna: To też nie jest łatwe pytanie. Tomek się zmienił ostatnio jako mąż i człowiek.

Tomasz: Ostatnio, czyli przez te ostatnie kilka lat... (śmiech).

Anna: Nie potrafię tego określić w granicach czasowych. Widzę przełom. Przedtem Tomek był mężem i ojcem bardzo zapracowanym, skupionym na swoich obowiązkach służbowych, a ostatnio jest takim mężem i ojcem dostępnym dla nas, wypoczętym i wyluzowanym. Ostatnio zadbaliśmy o to, by odpoczywał, bo uznaliśmy, że jest to bardzo ważne. Ostatnio powiedziałam mu nawet taki komplement, że niebezpiecznie się zbliża do ideału męża (śmiech), bo to coraz bardziej czuć, że to jest mężczyzna, który odkrył, że także w domu jest jego serce i miejsce. My to czujemy, że jesteśmy dla niego wartością. Myślę, że wielu rodzinom tego brakuje, żeby było czuć, że mąż i ojciec chce być w domu i czuje się jak w domu, a nie jak w hotelu. U nas tak właśnie jest i to jest fantastyczne.

Tomku, a jaką żoną i matką jest Ania?

Tomasz: Myślę, że jest dobrą żoną i matką i że ze świecą by szukać takiej żony i matki. To nie jest jeszcze chodzący ideał, w takim znaczeniu, że też ciągle pracuje nad sobą aby nim być. Są też i jakieś wady, np. przez dwa tygodnie jest zmęczona, bo nie potrafi sobie zorganizować czegoś tam tak, żeby dało się odpocząć (śmiech). Ale gdy na całokształt patrzę, to cieszę się, że jest moją żoną i matką moich dzieci.





Czym były dla Was narodziny dzieci?

Anna: To cała epopeja. Przede wszystkim bardzo chcieliśmy rodzić w domu – to był mój pomysł. Zdecydowanie byłam osobą najbardziej zaangażowaną w poród (śmiech). Bałam się szpitala. Szukaliśmy osoby profesjonalnej, medycznej, po całej Polsce, bo to nie jest popularna rzecz… Tylko Tobiasz rodził się w szpitalu, bo się nie spieszył i trzeba było go pospieszyć. Mieliśmy tam bardzo dobrą położną, która nam pomagała bardzo dyskretnie.

Ale jednak to nie to samo, co w domu. Po prostu jest się w domu, obok jest mąż, który słucha oddechu i mówi: „Żono, czas wezwać położną, bo poprzednio jak tak oddychałaś…”. Zupełnie inny klimat. Oczywiście jest zawsze jakieś ryzyko, ale to na naszą odpowiedzialność – jak wychowywanie dzieci, wysyłanie ich na wycieczki. Poród wiąże się z jakimś bólem, cierpieniem. Mimo szaleństwa, które dzieje się we mnie, jest cisza wokół mnie… Dzieciaki rano przyszły, miały „na świeżo” siostrzyczkę. Mogły się przywitać, przytulić.

Tomasz: Mamy nagrane reakcje dzieci, jak reagują na swoje rodzeństwo gdy je widzą po porodzie. Dom – jakież to jest naturalne miejsce na narodziny dzieci...

Anna: Poród w domu to bardzo swojskie, naturalne przeżycie.

Jakie są Wasze dzieci?

Tomasz: Dzieci są żywe – to określenie, które też znajomi podkreślają.

Anna: Tobiasz – najstarszy, prawie lat 9, naczelny piłkarz naszego domu, maniak futbolowy, dzieciak bardzo zdolny i ambitny. Naprawdę fajny z niego gość. Uwielbia Garfielda, ma mnóstwo pomysłów. Lubi majsterkować.

Tomasz: Tobiasz jest typowym mężczyzną, czyli ma też męski porządek w pokoju(śmiech).

Anna: Maja to 200-procentowa dziewczynka. Wiek taki, że trzeba się stroić i dbać o makijaż(śmiech). I mieć czysto w pokoju. Ulka jest natomiast egzemplarzem najsłodszym. Najbardziej rozpieszczona i niedopilnowana jako trzecie dziecko w rodzinie. Trzepocze rzęsami tak, że wszystko się jej wybaczy.

Największy pechowiec w naszym domu i ma częste kontakty ze służbą zdrowia (śmiech): to kawę sobie na plecy wylała, to wargę sobie rozwaliła i trzeba było zeszyć, to wsadzi gdzieś paluchy między drzwi. A Dominika – ksywka „Dzidziuś” - to najlepszy egzemplarz, jaki mógł się trafić.

Naprawdę, co jedno dziecko to było spokojniejsze i rozumiało swoje miejsce w rodzinie i dawało mamie więcej czasu. Dominika wie, że jest czwarta, a nie pierwsza i jedyna. Dziecko łatwe w obsłudze, że tak powiem, choć też już dwa razy wylądowała w szpitalu. Ale musimy powiedzieć, że co dziecko to inny człowiek i nie można stosować szablonów wychowawczych, każde trzeba rozpoznać.
Tomasz: Dominika jest bardzo słodziutka.







Co najbardziej chcielibyście przekazać dzieciom? Co – według Was – dzieci powinny wynieść z domu?

Anna: Najbardziej bym chciała, by moje dzieci wyniosły żywą wiarę i przywiązanie do Pana Boga, głęboką wiarę w Jego miłość. Myślę, że nic cenniejszego nie mogę im dać niż takie doświadczenie i przeświadczenie o Bożej obecności, bo wtedy, nawet gdy mnie zabraknie, one sobie poradzą, bo będą miały u boku Kogoś, kto im zawsze pomoże i zawsze kocha.

Nawet jeśli im tego nie sprzedam, to Pan Bóg po prostu będzie z nimi, ale o wiele łatwiej iść przez życie, mając świadomość obecności Pana Boga, niż iść przez życie ze świadomością, że się jest samemu, dlatego dla mnie jest najważniejsze, by doprowadzić je do przeżycia relacji z Panem Bogiem i do życia w Jego obecności, w obrębie Jego kochającego wzroku.

Tomasz: Liczymy tutaj na współpracę Pana Boga, bo jak wiemy, Boga nikt nigdy nie oglądał, więc jest to zadanie przekraczające nasze siły (śmiech). Chcielibyśmy, by Pan Bóg pokazał się dzieciom też przez nasz dom, nasze życie i naszą miłość, by poznały Jego wolę i były Mu posłuszne.
Anna: A co się z tego rodzi: by były dobre dla innych.

W jaki sposób mówicie dzieciom o Panu Bogu?

Anna: Staramy się przez modlitwę przede wszystkim i przez to, co sami robimy, przez przykład. Każde dziecko ma swoje Pismo Święte. Tobiasz już sam czyta Ewangelię z danego dnia. Majka ma Pismo Święte wydane przez bpa Długosza. Ulka ma jeszcze inne i żąda, by jej czytać. Każde dziecko ma swój ulubiony fragment, postać. Ula miała Samsona, Maja – Salomona, który rozstrzygał, której kobiety jest dziecko…

Dzieci bardziej patrzą niż słuchają. My jakby uosabiamy im Pana Boga. Ważne jest, by nauczyć dzieci przepraszać i że my, rodzice, to nie to samo, co Pan Bóg – On jest o wiele lepszy. Jesteśmy przekonani, że warto pielęgnować tę wspólną modlitwę wieczorną. Wprowadziliśmy do niej elementy dziękczynienia, uwielbienia, przeproszenia…
Tomasz: ...ale to bardzo intymne. Jeśli akurat jest jeszcze ktoś z nami na modlitwie, nie „puszczamy” fragmentu z przeprosinami – nawet w rodzinie to trudne, a co dopiero z „obcymi”.

Co pomaga Wam w codziennej gonitwie budować więź małżeńską?

Anna: Najbardziej pomaga nam to, że jesteśmy w Domowym Kościele, to jest rodzinna gałąź ruchu Światło-Życie. Mamy tam konkretne tzw. zobowiązania – „praktyki”, które mają nam pomóc być blisko Pana Boga i siebie nawzajem, np. modlitwa małżeńska. Codziennie wieczorem jest czas, by wspólnie się pomodlić.

Może nie jest to jakaś rozbudowana forma, ale jest stała, takie powolne kapanie kropelki, która buduje też między nami więź. Drugą praktyką jest dialog małżeński, taka rozmowa w obecności Pana Boga: patrzenie w przeszłość i przyszłość. Taka rozmowa oczyszcza.

Tomasz: Pomaga zatrzymanie: na rozmowę, modlitwę… I też wspólne gonienie, tzn. obok siebie, w jednym kierunku, to jest też coś, co buduje.






Od czego – według Was – zależy to, że jednym małżeństwom się udaje, inne kończą się rozczarowaniem, poranieniem, zdradą czy rozwodem?

Tomasz: To zaczyna się z braku ustalenia sobie celu.

Anna: Jesteś genialny: mówisz to samo, co ja myślę (śmiech).

Tomasz: To się ładnie wkomponowuje: jeżeli narzeczeństwo nie jest drogą do celu, i potem małżeństwo nie jest drogą do celu, to się wszystko gdzieś raptem kończy… Podobnie jeżeli cel jest ustalony zbyt blisko, to się go osiąga i następuje to wszystko, o czym mówisz… rozczarowanie, szukanie czegoś innego. Jednym się udaje postawić cel na tyle daleko, by przez całe życie do niego dążyć, a innym się nie udaje, bo albo go nie stawiają, albo stawiają go za blisko.

Czy macie jakieś swoje przepisy na rozwiązywanie rodzinnych problemów, którymi chcielibyście się podzielić?

Anna: Po pierwsze: trzeba zainwestować uczciwie w pracę nad sobą – każdy z małżonków. I uczciwie wierzyć w Pana Boga. Jak każde z małżonków pracuje nad sobą, łatwiej się dogadać.

Tomasz: Kłótnię zazwyczaj kończymy wspólną modlitwą wieczorną, spokojną lub „nabuzowaną”.

Anna: To znaczy dla nas jest zawsze jasne, że kłótnia musi się skoczyć pogodzeniem – to kwestia czasu. Nawet nie myślimy, że to tak zawiśnie na kołku i będzie śmierdzieć w kącie.

Tomasz: Teraz już wiemy, że jak któreś z nas wszczyna kłótnię, zaraz mu przejdzie: trzeba go tylko wygnać do spania, odsunąć go od dzieci i od źródeł irytacji. Trzeba trochę poczekać, by ochłonęło. I samo przejdzie (śmiech).

Anna: Jeśli małżonkowie się ze sobą przyjaźnią, to się rozumieją, tworzą team, który razem idzie przez życie, nie walczą ze sobą. Trzeba wybaczyć, jak ktoś ma gorszy dzień, trzeba się powściekać, a potem przebaczyć. Ruch, w którym jesteśmy, daje nam takie praktyki, sposoby, które pomagają przetrwać te problemy i pracować nad sobą. Fantastyczna sprawa.

Dziękuję za rozmowę.

Tomasz: To co powiedzieliśmy, to był stan na 11 maja 2009 roku, bo u nas to się wszystko szybko zmienia (śmiech).