Milczenie jest wyrokiem

ks Jacek Prusak SJ

publikacja 20.03.2007 07:00

Kościół po skandalu w Płocku Tygodnik Powszechny, 18 marca 2007

Milczenie jest wyrokiem




Ujawniona przez „Rzeczpospolitą" sprawa nadużyć seksualnych w płockim seminarium wskazuje na konieczność wypracowania języka do mówienia o takich problemach jak skandale z udziałem ludzi Kościoła. W takich sprawach nie możemy pozostawać niemymi świadkami, a szczególna odpowiedzialność spada na biskupów.

Ks. Adam Boniecki powiedział, że „to, co się zdarzyło w diecezji płockiej, to konsekwencja tego, że w Polsce Episkopat nie opracował jasnej procedury, która po doświadczeniach Kościoła w Irlandii i USA pokazałaby, jak jednoznacznie postępować w przypadkach oskarżeń księży o pedofilię i homoseksualizm. Ta bierność instytucji kościelnych teraz się mści. Lokalni biskupi nie mają narzędzi i odwagi, żeby się zająć takimi problemami. Przecież to nie jest świeża sprawa, o której nikt nie wiedział...". Kuria w Płocku zareagowała blisko tydzień po publikacjach prasy, informując o zasuspendowaniu dwóch i wstrzymaniu kary wobec przebywającego w szpitalu trzeciego kapłana, a także o przekazaniu ich spraw do Kongregacji Nauki Wiary i do Prokuratury Rejonowej. „Osoby, które przez wymienionych duchownych zostały skrzywdzone lub czują się pokrzywdzone, Administrator Diecezji prosi o kontakt i przeprasza je za wyrządzone im krzywdy" – czytamy w komunikacie rzecznika prasowego diecezji z 9 marca.

Jak należy działać w podobnych sytuacjach, skąd brać odwagę i jakimi narzędziami się posługiwać? Pytania te były już na łamach „Tygodnika" stawiane w tekście Marka Zająca „Milczenie nie jest złotem" („TP" nr 33/04), wydaje się jednak, że na kilka rzeczy trzeba zwrócić szczególną uwagę, aby sprawa płocka pomogła nam czuć się wspólnie odpowiedzialnymi za ochronę dzieci i kleryków wykorzystywanych seksualnie oraz za wiarygodność Kościoła. Priorytetem bowiem nie jest jakiś „publiczny wizerunek" Kościoła, lecz czytelność znaku, jakim jest on ze swej natury i misji.

W skandale seksualne z udziałem duchownych wpisane są cztery czynniki: profil psychologiczny księdza, rodzaj i jakość więzi, jakie posiada, funkcjonowanie struktur kościelnych i wreszcie: kryteria wyznaczania do pracy duszpasterskiej. Na podstawie badań amerykańskich można przyjąć, że zjawisko pedofilii wśród kleru katolickiego wynosi w granicach 2-5 proc. i ma podobną skalę jak w grupach duchownych innych wyznań i Kościołów (nie tylko chrześcijańskich), ale jest niższe od ogólnej populacji przestępców seksualnych, szacowanych w granicach 8 proc. członków społeczeństwa. W obliczu odkrywania przypadków pedofilii wśród duchownych musimy więc pamiętać, że choć za każdym razem chodzi o dramat i cierpienie ofiar, to księża nie są grupą „podwyższonego ryzyka". Z drugiej strony, najpokaźniejsza forma nadużyć seksualnych duchowieństwa w ostatnich dziesięcioleciach obejmowała kapłanów o skłonnościach homoseksualnych wykorzystujących seksualnie kilkunastoletnich chłopców i młodych mężczyzn (80 proc. albo i więcej przypadków).




Pokusy zaprzeczania

W literaturze teologicznej i psychologicznej podkreśla się, że „religijne wykorzystanie" (rozumiane szerzej niż tylko molestowanie seksualne przez duchownych) ma u podstaw nadużycie władzy: do takich sytuacji dochodzi, gdy ksiądz ma zbyt dużo władzy nad powierzonymi jego opiece wiernymi lub gdy pod pozorem „pomagania innym" szuka zaspokojenia własnych potrzeb. Trzeba pamiętać, że relacja między księdzem a wiernymi niesie ze sobą podatność na nadużycia, bo często jest bardzo angażująca. Ryzyko przekroczenia granic kontaktu duszpasterskiego wzrasta, kiedy ksiądz nie potrafi właściwie ocenić tego, co dzieje się z nim i z jego duszpasterstwem.

W momencie ujawnienia przez ofiarę swoich przeżyć i swojego bólu (zarówno w przypadku poszczególnych osób, jak i całych wspólnot) uruchamiają się liczne mechanizmy obronne. Ponieważ sprawy dotyczą często osób „na świeczniku", pierwszym odruchem jest utrzymywanie, że oskarżyciel kłamie, konfabuluje, że się mści, szkodzi, szuka swego interesu. Księża wykorzystujący seksualnie nieletnich to najczęściej osoby znane, których społeczny wizerunek nie pasuje do obrazu przestępcy-pedofila. Stąd większość z nas spontanicznie ulega pokusie niewiary. W naszej naiwności, dotyczącej rozumienia zachowań przestępców seksualnych, zapominamy, że nie wyglądają oni ani nie działają jak filmowi psychopaci. Ulegając magii koloratki, stając wbrew faktom przy oskarżonym, nie bierzemy pod uwagę, że narażamy ofiary na powtórne cierpienie.

Skandale seksualne z udziałem księży uruchamiają wśród pozostałych duchownych swoisty odruch defensywny, związany z obroną dobrego wizerunku Kościoła. Nawet jeśli osobiście wielu duchownych potępia tego typu czyny, inni nie chcą, by wyszły one na jaw. Niektórzy duchowni ulegają wręcz pokusie mylenia dobra Kościoła z interesami samych księży. Taka błędnie rozumiana solidarność spycha ofiary na margines i czyni je odpowiedzialnymi za zniesławienie Kościoła. Ofiary otrzymują kolejną ranę, gdyż zaczynają wątpić nie tylko w swoje motywy, ale i w swoją przynależność do Kościoła. Pokusa winienia za wszystko ofiary to najczęstsza reakcja obronna w obliczu wykorzystania seksualnego. Dziecko zmyśla, kobieta prowokuje, chłopak boi się kontaktu z „dojrzałym" mężczyzną. Powtarza się wtedy jak mantrę: „źle odczytano moje intencje, a teraz ktoś się na mnie próbuje odegrać".

Bliska tej pokusie jest pokusa sympatyzowania z przestępcą. Zamiast koncentrować się na bólu ofiary, doszukujemy się ograniczeń i słabości u przestępcy. Pojawiają się wtedy wątpliwości, czy oskarżenia pod adresem księży nie są wykreowane, i głosy, że „nikt z nas nie jest bez grzechu" albo że „warunki go do tego zmusiły, bo był samotny, zapracowany, niedoceniany i nie poradził sobie ze stresem". Przy takim myśleniu bardzo szybko przychodzi decyzja, by księdza napomnieć i przenieść na inną parafię, a za ofiary jedynie się modlić, wkrótce zaś o wszystkim zapomnieć. Idąc tym szlakiem myślenia, łatwo ulec kolejnej pokusie: ochraniania sprawcy przed konsekwencjami tego, co zrobił. Taka postawa prowadzi do zmowy milczenia; próbuje się sprawę zatuszować, sprawcy daje się wsparcie w postaci ochrony jego dobrego imienia nie tylko wśród konfratrów, ale także wobec prawa cywilnego, a ofiarę izoluje się od możliwości otrzymania jakiejkolwiek pomocy.

Ostatnią pokusą Kościoła wobec grzechów swoich ludzi jest odnoszenie wszystkiego do Boga i zdanie się na Jego łaskę. W tym przypadku dochodzi do uznania krzywdy, nazwania jej po imieniu, ale postawa kościelnych przełożonych skupia się na natychmiastowym proszeniu o przebaczenie duchownemu-krzywdzicielowi i pojednaniu się ofiary z Kościołem (ksiądz „w zamian" ma odbyć pokutę). Takie „pojednanie" nie dotyka jednak zranień, nie przywraca poczucia bezpieczeństwa, nie daje nadziei. Służy poprawie samopoczucia, a nie naprawie wyrządzonego zła.




Znaczenie świadectwa

W psychoterapii podkreśla się, że rola świadka jest kluczowa dla wzmocnienia lub osłabienia „zapisu" wydarzenia jako doświadczenia krzywdy i ma ogromne znaczenie dla przeciwdziałania jego skutkom. Nie jest więc bez znaczenia to, jak księża myślą o ofiarach wykorzystania seksualnego przez współbraci w kapłaństwie.

Jeśli inne osoby, równie silne jak krzywdziciel, staną w obronie poszkodowanych, to sytuacja wykorzystania nie musi być zapamiętana jako skrzywdzenie „na całe życie". Jeśli jednak świadkowie takich wydarzeń nie bronią skrzywdzonego, to ich obecność postrzegana jest przez ofiarę jako dodatkowe źródło cierpień. Skoro bowiem nic nie robią, aby sprawę rozwiązać uczciwie, albo stwarzają sytuację „podwójnego wiązania" („dobro Kościoła wymaga od ciebie takiego poświęcenia"), to nie tylko akceptują zachowanie sprawcy, ale rewiktymizują ofiarę. W takiej sytuacji ofiarom trudniej się bronić w obecności innych uczestników konfliktu (domowników, przyjaciół, parafian), bo czują się zawstydzone, a często po prostu bezsilne – rację ma ten, kto ma większy autorytet lub władzę. Oczekujemy od ofiar bohaterstwa, zapominając, że już są męczennikami.

Psychoterapeuci zajmujący się problematyką wykorzystania seksualnego podkreślają również, że w procesie uwalniania się z relacji, w której ktoś został skrzywdzony, inna ważna osoba zajmująca miejsce krzywdziciela powinna uznać to, co on zrobił, za przestępstwo i/bądź grzech. Ponieważ dla wielu straumatyzowanych osób (nie tylko małoletnich) osobista konfrontacja z krzywdzicielem jest często zbyt trudna, szczególnie gdy wciąż pozostają wobec­ niej w jakiejś formie zależności (dziecko – katecheta, kleryk – przełożony w seminarium, ksiądz – biskup), często musi dokonać tego ktoś inny, najlepiej osoba będąca dla skrzywdzonego autorytetem. W ten sposób przywrócenie porządku i zmiana relacji przestaje pozostawać w rękach krzywdziciela.

Kościół nie może więc pozostać milczącym świadkiem. Szczególna odpowiedzialność spada tu na biskupów i wyższych przełożonych zakonnych. Ich głos może ofiarę „wskrzesić", ich milczenie – bez względu na motywy – jest odbierane jako wyrok śmierci (cywilnej, duchowej).

Niedojrzała solidarność

Wedle o. Paula Philiberta, wykładowcy na prestiżowym uniwersytecie Notre Dame i byłego prowincjała dominikanów w USA, „dużym błędem biskupów było wyobrażenie, że można było ochronić autorytet Kościoła bez konfrontacji z opinią publiczną". Trzymanie prasy z dala od informacji na temat wykorzystania seksualnego dzieci przez duchownych spowodowało ogromną wrogość w stosunku do Kościoła, a konsekwencją tego była fala publikacji, jakie w 2001 i 2002 r. zalały amerykańskie media, ujawniając dziesiątki podobnych przypadków.




Okazuje się, że kiedy duchowni znajdą się pod naciskiem społecznym jako grupa zawodowa, uruchamiają mechanizmy racjonalizacji bądź wyparcia takich oskarżeń ze względu na „dobro Kościoła" czy „uniknięcie publicznego zgorszenia". Często nie wynika to ze złych intencji, ale z niewłaściwej troski o Kościół, utożsamionej z obowiązkiem korporacyjnego myślenia i specyficznej relacji, jaka wiąże księdza z jego biskupem. Donald Cozzens, amerykański ksiądz i psycholog przez wiele lat odpowiedzialny za formację kapłanów, wskazuje na przyczyny kryzysu związanego z nieadekwatną postawą Kościoła wobec skandali seksualnych z udziałem duchownych: błędne rozumienie lojalności, odpowiedzialności i zachowywania jednomyślności dla „dobra Kościoła" przez biskupów i księży, a także coś, co nazywa „kompleksem Edypa kapłanów". Cozzens stwierdził, że relacje między biskupem i księżmi, opierające się na systemie nagród i kar, w których podwładni odczytują mniej lub bardziej czytelne sygnały ze strony przełożonych, czy są w łasce, czy w niełasce, prowadzą do rozwoju niedojrzałych postaw. Wielu duchownych rozwija w sobie głęboką zależność od pochwał i boi się stanięcia w prawdzie. Szukanie aprobaty za wszelką cenę jest jednak dla nich, jak i dla ich przełożonych, ślepą uliczką, nawet jeśli na początku widać pozytywne efekty takiego „posłuszeństwa".

Podobnie ocenia sytuację były przełożony generalny dominikanów o. Timothy Radcliffe, który w wystąpieniu, jakie miał w Krakowie w październiku 2002 r., odwołując się do „teorii" Cozzensa mówił: „Wiem z doświadczenia, że w Kościele żywa jest pokusa wykorzystywania ludzkiego uzależnienia od pochwał czy nagan jako narzędzia władzy, tak jak w przypadku wszystkich innych instytucji ustanowionych przez ludzi. (...) Sprawując urząd w Kościele, czujemy się zupełnie nadzy. To skłania nas do umacniania kościelnej tradycji głębokiej tajemniczości i pragnienia ukrycia się za figowym listkiem naszego urzędu. Podejrzewam, że to właśnie niechęć do tego, by nas oceniano, była przyczyną skandali związanych z seksualnymi nadużyciami w USA. Tak wiele bólu spowodował ten brak przejrzystości, to chowanie się za kotarą, próżna nadzieja, że wszystko przycichnie"...

„Mafia lawendowa"

Nie ma dziś zgody wśród badaczy co do przyczyn molestowania seksualnego wśród duchownych. Zrozumienie zjawiska utrudnia brak wystarczającej ilości badań, a te, które istnieją, mają najczęściej charakter opisowych studiów osobowości duchownych albo odwołują się do neurologicznych deficytów wykrytych u przestępstw seksualnych. Brak również przekonującej teorii, dlaczego takie osoby wybierają kapłaństwo.

Żadne badania nie udowodniły, że celibat powoduje pedofilię czy zmusza do zachowań seksualnych wobec nastolatków. Żadne badania przeprowadzone z użyciem różnych metod i wskaźników orientacji seksualnej nie wykazały również, by mężczyźni o skłonnościach homoseksualnych byli częściej sprawcami molestowania nieletnich czy też mieli pociąg do nich w większym stopniu niż mężczyźni heteroseksualni. Okazuje się bowiem, że mężczyźni, którzy dopuścili się przestępstw seksualnych w stosunku do nieletnich, określali się albo jako heteroseksualiści, albo jako pedofile (czyli nie wykazywali seksualnego zainteresowania osobami dorosłymi tej samej płci).




Skąd więc tak wysoki wskaźnik występowania tego typu zachowań wśród duchownych? Najnowsze badania na duchowieństwie amerykańskim pokazują, że jeden na sześciu księży jest homoseksualistą (w sensie orientacji, nie zachowań), a tylko jeden na dziesięciu uważa, że czyny homoseksualne nigdy nie są czymś złym. Podczas gdy większość osób o skłonnościach homoseksualnych nie wykorzystuje seksualnie dzieci, a większość sprawców przestępców seksualnych dokonywanych na dzieciach nie jest homoseksualistami, słuszne wydaje się stwierdzenie, że w grupie księży o orientacji homoseksualnej jest więcej osób o zaburzonej dojrzałości psychoseksualnej, która tłumaczy ten wysoki wskaźnik molestowań.

Sprawą sporną i kwestią interpretacji „Instrukcji dotyczącej kryteriów rozeznawania powołania w stosunku do osób z tendencjami homoseksualnymi w kontekście przyjmowania ich do seminariów i dopuszczania do święceń" (2005) pozostaje problem oceny psychoseksualnej równości seminarzystów (kapłanów) o orientacji hetero- i homoseksualnej. Spór dotyczy tego, czy możliwe jest osiągnięcie dojrzałości afektywnej, której częścią jest dojrzałość psychoseksualna, przy jednoczesnej obecności głęboko zakorzenionych tendencji homoseksualnych, oraz kwestii zapobiegania tworzeniu się subkultur gejowskich w seminariach, wspólnotach zakonnych i diecezjach.

Wydaje się, że rozwiązaniem nie jest jednakowo negatywne traktowanie wszystkich osób o skłonnościach homoseksualnych, ale kompetentna ocena psychologiczna ich dojrzałości i właściwa praca formacyjna nad przygotowaniem ich do posługi duszpasterskiej. Bez względu na orientację duchowny wykorzystujący nieletnich jest niedojrzały, często głęboko zaburzony, i jest przestępcą. W obu przypadkach nie żyje w celibacie i nie jest do niego zdolny. W przypadku księży, którzy wykorzystywali seksualnie dzieci, trudności seksualne i emocjonalne pojawiały się u nich zwykle zanim przekroczyli próg seminarium, gdzie były głęboko ukrywane. Nie oznacza to jednak „podwójnego życia", ale uruchomienie licznych mechanizmów obronnych w celu „przeczekania" seminarium i dostosowania się do norm i wymogów Kościoła, bądź „przepracowania ich" w sposób duchowy (przez indywidualną modlitwę, podkreślanie roli łaski, poddawanie się modlitwom charyzmatycznym).

Kleryk „złapany" na niewłaściwych zachowaniach seksualnych jest usuwany z seminarium. Ponieważ znaczna część duchownych molestujących osoby nieletnie dokonuje pierwszego aktu pedofilii mniej więcej w rok po przyjęciu święceń, nie można ich „namierzyć", dopóki nie opuszczą seminarium. Z drugiej strony nie można ich wykryć w seminarium testami psychologicznymi zaraz u początku formacji. Nie oznacza to jednak, że formatorzy i ludzie odpowiedzialni za duszpasterstwa pozbawieni są możliwości jakiegokolwiek przeciwdziałania tego typu zjawiskom.

Nie tylko konfesjonał

Doświadczenia zebrane przez klinicystów pokazują, że seminarzyści muszą być oceniani pod kątem trzech celów formacyjnych: określenia, czy kandydat do seminarium ma jakieś zaburzenie psychiczne bądź poważne problemy rozwojowe; czy ma odpowiednie zasoby do rodzaju powołania, które pragnie realizować; czy ma wystarczające motywy, aby rozpocząć proces formacji. Taka psychologiczna ocena ma z jednej strony wskazać możliwe obszary niedojrzałości czy wręcz psychopatologii u kandydatów do kapłaństwa (a więc pedofilii czy głęboko zakorzenionych tendencji homoseksualnych). Ujawnić ma też inne poważne deficyty czy zaburzenia, które wskazują, że u takiej osoby w przyszłości można się spodziewać poważnych trudności w radzeniu sobie ze stresem i braniu odpowiedzialności za innych ludzi.




W Kościele katolickim nie ma jednej uniwersalnej procedury oceny kandydatów do kapłaństwa czy życia zakonnego. Jej brak nie jest jednak oznaką zaniedbania czy lekceważenia zagrożenia. Poszczególne diecezje i zakony opracowują własne kryteria, ze względu na własne potrzeby formacyjne (inny np. jest profil psychologiczny kandydata do życia kontemplacyjnego, a inny do seminarium diecezjalnego). Aby określić profil psychologiczny kandydatów do kapłaństwa i życia zakonnego, korzysta się ze współpracy psychologów bądź psychiatrów, którzy mają ocenić zdolność kandydata do formacji i życia w celibacie. Decyzja w sprawie testów i narzędzi psychologicznych pozostawiona jest klinicystom, do kompetencji których formatorzy kościelni mają zaufanie.

Trzeba o tym pamiętać, bo za całościową ocenę seminarzystów odpowiedzialni są nie tylko duchowni, ale i osoby wykonujące usługi psychologiczne. Ważne jest tu poszanowanie obopólnych kompetencji i zachowanie autonomii. W diagnostyce klinicznej, a szerzej: w naukach o zachowaniu człowieka przyjmuje się założenie, że „najlepszym wskaźnikiem przyszłego postępowania jest przeszłe zachowanie". Wymaga to jednak stworzenia warunków do rozmowy, w której takie informacje można by uzyskać.

W samych testach większość badanych (nie tylko zresztą seminarzystów) próbuje ukryć bądź zminimalizować swoje seksua­l­ne doświadczenia lub ich wpływ na własne funkcjonowanie. Z jednej strony w grę wchodzi tu wstyd bądź poczucie winy, z drugiej lęk przed byciem odrzuconym, a także nieuświadomione motywacje. Chociaż w większości polskich seminariów przeprowadzane są wstępne oceny psychologiczne, kolejne lata formacji nie są obejmowane dodatkową kontrolą. Przypadki skandali seksualnych pokazują, że psychologiczna ocena kandydatów do kapłaństwa musi być staranniejsza, bardziej wymagająca i rozłożona w czasie.

Sześć wskazówek

Św. Jan Chryzostom nazwał kiedyś wspólnotę Kościoła „duchowym szpitalem". Jeśli Kościół jest naszym wspólnym domem, zatroszczmy się o to, aby był „duchowym szpitalem" dla tych, którzy w nim zostali skrzywdzeni i nie chcą Go opuścić. Aby tak się stało, musimy pamiętać, że:

1. Pierwszym obowiązkiem Kościoła musi być ochrona dzieci przed wykorzystaniem ze strony duchownych oraz opieka nad ofiarami takiej przemocy. To, że reputacja duchownego odzwierciedla tożsamość samej wspólnoty, nie może nas zaślepiać. Jezus kazał nam się troszczyć szczególnie o dzieci, a nie o księży.

2. Pedofilia jest nie tylko grzechem, ale i przestępstwem. Aby jej zapobiegać, pasterze Kościoła muszą kierować konkretne przypadki również do odpowiednich władz cywilnych.

3. Przestępcy seksualni mają głęboko zaburzoną zdolność oceny moralnej swoich czynów i będą je za wszelką cenę ukrywać bądź minimalizować ich skutki. Pamiętajmy, że to psychopaci w koloratkach, a nie „słabi" kapłani.

4. Osoby odpowiedzialne za zdobywanie informacji związanych z wykorzystaniem seksualnym nie mogą w imię poufności i ochrony danych stwarzać atmosfery zmowy milczenia. Utajnianie informacji jest również formą nadużycia władzy. Chodzi o ochronę poszkodowanych, a nie ich oprawców; co nie oznacza zostawienia tych ostatnich na ulicy.

5. Zarówno ofiary, jak przestępcy wymagają fachowej pomocy specjalistów. Kościół musi świadomie i odpowiedzialnie współpracować z nimi zarówno w profilaktyce, jak prewencji.

6. Aktywne zaangażowanie świeckich w zarządzanie parafiami czy innymi dziełami duszpasterskimi przeciwdziała błędnie rozumianej „solidarności sutann" i stanowi eklezjalny „piorunochron" przeciwko klerykalnej mentalności.