Świątynia pod wezwaniem

Konrad Piskała, Tomasz Potkaj

publikacja 19.07.2007 12:37

Świątynia Opatrzności Bożej wciąż ma pecha. Tygodnik Powszechny, 15 lipca 2007

Świątynia pod wezwaniem




Najpierw była zmiana projektu. Potem kłopoty wykonawcy. Teraz brak środków i realna perspektywa wstrzymania budowy. Świątynia Opatrzności Bożej wciąż ma pecha.

Praca nie ustaje tu nawet w niedziele. Choć dźwigi stoją i nie jeżdżą wywrotki z piaskiem, to robotnicy wciąż stukają, wiercą, zakładają okna, coś noszą, czyszczą. Czego tu nie ma – fasada z naturalnego piaskowca albo kremowego wapienia, szklane tafle. Wszystko, każdy najmniejszy szczegół, jest zaprojektowany przez wybitnych architektów, bo detal ma świadczyć o prestiżu. Mieszkańcy Warszawy zatrzymują samochody gdzieś na rozkopanej ulicy Klimczaka, idą po przysypanych budowlanym pyłem chodnikach, mrużą oczy od słońca i patrzą z zachwytem, jak budowa rośnie. Jest też forum i strona internetowa, gdzie wymieniają się poglądami, mówią, co i kiedy zostanie oddane, czy wszystko będzie tak, jak obiecano, zamieszczają zdjęcia...

Tak powstaje największa warszawska inwestycja – Miasteczko Wilanów. To ma być nowa dzielnica, jakiej jeszcze w stolicy nie było. „Zielone place, fontanny, kanały wodne, parki i ogrody sprawią, że będzie to jedno z najpiękniejszych i najbardziej komfortowych miejsc w Europie" – obiecuje inwestor Prokom Investments. Ceny sięgają 14 tys. zł za metr kwadratowy.

Tymczasem na skraju tej rozległej budowy ciężko wznosi się Świątynia Opatrzności Bożej – wielkie wotum narodu. Tu zagląda niewielu. Może dlatego, że betonowe słupy nie mają tego monumentalnego wyrazu, jaki miało w trakcie budowy sanktuarium w Licheniu, a może świątynia się opatrzyła i wznosi się zbyt ociężale?

Beton, beton

W niedzielne popołudnie w ciągu dwóch godzin odwiedziło ją ledwie pięć osób. Nie kuszą warszawiaków wystawy fotografii ani portrety ks. Twardowskiego. Zdjęcia skromnego mieszkania księdza – pełnego rysunków zwierząt, podpisów dzieci na słynnym kaflowym piecu – nie ocieplają chłodnej, betonowej atmosfery budowli, która wciąż bardziej przypomina podziemny parking niż miejsce religijnej zadumy.

– Tylko magia Ojca Świętego jakoś ożywia to miejsce – przyznaje rodzina z Radomia, która przyszła zwiedzić Świątynię. – Może później to będzie jakoś wyglądało, bo teraz budowa przygnębia: beton, beton.




W świątyni znajdziemy portrety Jana Pawła II, jest grób ks. Jana Twardowskiego, ale trudno dopatrzyć się symboliki Bożej Opatrzności. Obraz Maryi Matki Bożej Opatrzności, czczony w kościele San Carlo ai Catinari w Rzymie, obecny jest tylko na kartkach pocztowych, które można kupić przy wejściu.

Codziennie o 18.00 są Msze. Najczęściej odbywają się w niebieskim baraku, gdzie urządzono polowy ołtarz. Także codziennie, z woli Prymasa, odprawiane jest nabożeństwo różańcowe w intencji budowy. Na centralnej ścianie wisi budowlana żółta tablica informacyjna. „Inwestor: 51 proc. Pan Bóg, 49 proc. ludzie dobrej woli. Wykonawca: ludzie dobrej woli od morza do gór, inspektor nadzoru: Anioł Stróż".

Miasteczko Wilanów się rozwija, codziennie wprowadzają się nowi mieszkańcy. Docelowo będzie tu ich 20 tysięcy, ale na poniedziałkowej Mszy są dwie, może trzy osoby z pobliskich bloków. Salkę wypełnia niewielka grupa starszych pielgrzymów z Lubelszczyzny. Jest też hiszpańska telewizja.

– Robimy reportaż o Polsce, a podobno to miejsce dla was ważne – tłumaczy operator. Kamera biegnie po twarzach osób, które śpiewają pieśni z kartek rozdanych przez organistę.

– Głośniej, głośniej, niech nas usłyszą – woła organista.

Hiszpanie kręcą jeszcze Miasteczko Wilanów. – Damy na przebitki – tłumaczą.

Wielki pech

Idea zrodziła się dwa dni po uchwaleniu Konstytucji 3 Maja, gdy Sejm Czteroletni podjął uchwałę o wzniesieniu Świątyni Opatrzności Bożej. Miała być wyrazem dziękczynienia za uchwalenie Konstytucji. Wybrano wówczas projekt Jakuba Kubickiego i miejsce: teren obecnego Ogrodu Botanicznego w Warszawie. Rozpoczętą budowę przerwał III rozbiór Polski.
Drugie podejście było w 1921 r. (ustawa Sejmu Ustawodawczego z 17 marca 1921 r.), gdy ogłoszono konkurs, ale żaden z trzech projektów nie został zaakceptowany. Dopiero dziewięć lat później, w trakcie kolejnego konkursu, wybrano projekt Bohdana Pniewskiego, a miejscem lokalizacji miały być Pola Mokotowskie. Budowę przerwała II wojna światowa.




Wreszcie 13 czerwca 1999 r. Jan Paweł II poświęcił kamień węgielny i tak rozpoczęła się ostatnia próba zbudowania Świątyni Opatrzności Bożej.

Dla wielu mieszkańców Warszawy symbolem pecha ciążącego nad budową świątyni były tradycyjne już kłopoty z wyborem projektu, oskarżenia o niejasne finanse, bankructwo, korupcję. Jednak dla innych Świątynia Opatrzności Bożej jest po prostu lustrem polskiej rzeczywistości. Przecież kilkaset metrów stąd straszy niedokończona budowa Ratusza Dzielnicy Wilanów. Turecka firma wykonawcza zbankrutowała, a miasto ma problemy z dochodzeniem swoich roszczeń.

W dwóch pokojach

Fundacja prowadząca największą budowę kościelną w Polsce mieści się na drugim piętrze domu katolickiego „Roma", w samym centrum Warszawy. Tego samego domu, który archidiecezja warszawska chciała sprzedać miastu za 50 milionów zł – pieniądze miały pozwolić na doprowadzenie Świątyni do stanu surowego. Pomysł był kontrowersyjny – sceptycznie podeszło do niego otoczenie Prymasa oraz część warszawskiego duchowieństwa, które wystosowało nawet w tej sprawie list do Watykanu. Tak czy inaczej Stolica Apostolska na transakcję nie wyraziła zgody (zgodnie z prawem kanonicznym zgoda taka jest wymagana przy transakcjach powyżej miliona złotych).

Ks. Paweł Bekus (przed wstąpieniem do seminarium skończył ekonomię, pracował też w banku) w zarządzie fundacji odpowiada za finanse. Nie ukrywa, że sytuacja jest trudna. Ale nawet gdyby miało dojść do czasowego wstrzymania prac – do momentu zgromadzenia środków potrzebnych na kontynuowanie budowy – nie nastąpi to w ciągu kilku najbliższych miesięcy. – Budowa jest na takim etapie, że zatrzymanie jej niesie za sobą ogromne konsekwencje technologiczne i dodatkowe koszty – tłumaczy.

Żeby prace mogły być kontynuowane, co miesiąc na koncie Fundacji musi być przynajmniej 1,5 miliona zł. – Ponieważ jest to Świątynia Bożej Opatrzności, wierzę, że Opatrzność Boża czuwa nad tą inwestycją – dodaje ks. Bekus.




W sprawozdaniu finansowym z działalności fundacji za 2006 rok w rubryce „przychody" najpoważniejszym punktem są „darowizny": 14 067 826 zł. Poza tym niewielkie z punktu widzenia całości kwoty, np. odsetki od lokat: 31 821 zł. Same roboty budowlane pochłonęły zaś

13 728 683 zł, nie licząc kosztów dodatkowych: dokumentacji projektowej (237 855 zł), nadzoru inwestorskiego (452 100 zł) i VAT. Rok wcześniej dochód fundacji wyniósł 14 782 706 zł, a wydatki – 26 549 876 zł. Mimo apeli Prymasa i listów z wydziału duszpasterstwa warszawskiej kurii, zalecających propagowanie idei budowy choćby przez organizowanie parafialnych pielgrzymek, zbiórka idzie opornie, a pieniędzy jest mało. Zdecydowanie mniej, niż potrzeba. Dlatego od czasu do czasu rozważany jest pomysł zaciągnięcia kredytu. Tyle tylko że żaden bank nie udzieli go fundacji, która mieści się w dwóch małych pokojach, zatrudnia jedną osobę (sekretarka), nie prowadzi działalności gospodarczej i nie dysponuje żadnym majątkiem.

Na działce w Konstancinie

Taki kredyt mogłaby wziąć jedynie archidiecezja warszawska. – Ale dlaczego ona, skoro kościół ma być wotum całego narodu? – pyta ks. Bekus.
Pytanie jest zasadne, tyle tylko że póki co 80 procent środków na budowę świątyni pokrywa właśnie archidiecezja warszawska. I wszystko wskazuje na to, że w najbliższym czasie ta sytuacja nie ulegnie zmianie. Dlatego w grudniu ubiegłego roku Prymas skierował do rady podwarszawskiej gminy Konstancin wniosek o zmianę planu zagospodarowania należącej do archidiecezji sześciohektarowej działki przy ul. Chylickiej. Znajdują się na niej dwa odnowione i rozbudowane przez kurię budynki; miał w nich powstać dom rekolekcyjny. Czy powstanie, nie wiadomo. Wniosek o zmianę planu zagospodarowania terenu oznacza, że właściciel zamierza go sprzedać: zgodnie z obowiązującym obecnie planem na działce można prowadzić jedynie działalność o charakterze religijnym. Terenem interesuje się kilka podmiotów, m.in. z Irlandii i Włoch, ale także Prokom Investments.

Podawana w mediach wartość działki i budynków – 60 mln zł – z całą pewnością jest zawyżona. I z całą pewnością nie zapewni środków na dokończenie budowy. Zresztą sprzedaż działki to na razie kwestia przyszłości. Poświęcone tej kwestii spotkanie Rady Miasta i Gminy, jakie odbyło się 20 czerwca, zakończyło się bez podjęcia konkretnych decyzji. Choć, jak twierdzą mieszkańcy Konstancina, związany z PiS burmistrz Marek Skowroński pomysł zmiany planu zagospodarowania popiera.




Wola polityczna

Rozwiązaniem byłoby wsparcie inwestycji środkami publicznymi z budżetu centralnego i samorządowego. Wola polityczna jest: w ubiegłym roku Sejm przyznał kwotę 20 mln zł, w tym roku przewidział w budżecie kwotę 40 mln zł. Mimo że rezerwa celowa została przeznaczona nie na samą budowę (ustawa z 1989 r. o stosunku państwa do Kościoła katolickiego wyklucza finansowanie inwestycji sakralnych z budżetu), lecz na Centrum Jana Pawła II przy Świątyni Opatrzności Bożej, pieniądze nie wpłynęły na konto fundacji w ubiegłym, a istnieje duże prawdopodobieństwo, że nie wpłyną także w tym roku. Dlaczego? – Ponieważ w statucie fundacji nie ma punktu o działalności kulturalnej – tłumaczy ks. Bekus.

Wyjściem byłaby zmiana w statucie fundacji, co sugerował wiceminister kultury Jarosław Sellin. – Zmiana dokonana tylko po to, by móc przyjąć te pieniądze, byłaby rzeczą niemoralną – odpowiada ks. Bekus. – Jeśli państwo decyduje o wsparciu inwestycji, powinno znaleźć sposób na przekazanie dotacji tak, by było to zgodne z polskim prawem.

Zresztą nad dotacją wisi też inne niebezpieczeństwo: SLD skierował do Trybunału Konstytucyjnego wniosek o „stwierdzenie niekonstytucyjności uchwały w sprawie przekazania przez Sejm rezerwy celowej na dofinansowanie projektów budowy świątyni". – Wszelkie przyznawanie dotacji, zarówno przez samorząd terytorialny, jak i państwo, na budowę kościoła jako takiego jest niezgodne nie tylko z ustawą z 1989 r., ale w moim przekonaniu narusza konstytucyjną zasadę bezstronności władz publicznych w sprawach przekonań światopoglądowych i filozoficznych obywateli – tłumaczy dr Paweł Borecki z Wydziału Prawa i Administracji UW, współautor wniosku. – Czym innym jest wspieranie odbudowy monastyru w Supraślu czy spalonego kościoła św. Katarzyny w Gdańsku, ponieważ mimo że są to budynki o charakterze sakralnym, bez wątpienia stanowią również dobro kultury ogólnonarodowej – dodaje.

Wystarczająco profesjonalne przedsiębiorstwo

Wizerunek fundacji psuje wykonawca budowy, firma Z. Marciniak z Gorzowa Wielkopolskiego. Prace nad budową świątyni rozpoczęła w lutym 2003 r., a już rok później sąd ogłosił jej upadłość. W momencie ogłoszenia wyroku miała ponad 27 mln zł długu, 353 wierzycieli i 11 trwających egzekucji komorniczych. W lutym 2007 r. jej właściciel został aresztowany przez szczeciński sąd pod zarzutem „udzielenia korzyści majątkowej w wysokości nie mniejszej niż 1,3 mln zł w związku z inwestycją centrum sportowego »Słowianka« w Gorzowie". Zbigniew M. nie przyznaje się do winy i po wpłaceniu 400 tys. zł kaucji został zwolniony z aresztu. Ma jednak kolejne kłopoty: spółka Centrum Jasna (będąca własnością archidiecezji) i inwestor biurowca Centrum Jasna w Warszawie oskarżył firmę Z.Marciniak, że na współpracy z nią stracił 20 mln zł.




Mimo to firma Z.Marciniak jest jedną z ulubionych spółek budujących dla warszawskiego Kościoła. Inne jej prace to seminarium Redemptoris Mater (rozbudowa Archidiecezjalnego Seminarium Misyjnego Redemptoris Mater, etap II: stan surowy otwarty budynków), Kuria Metropolitalna (budynek mieszkalny), Kuria Metropolitalna Warszawska (rozbudowa oficyny przy siedzibie prymasa Polski).

Władze fundacji tłumaczą, że nie miały do tej pory żadnych zastrzeżeń do jakości wykonania prac budowlanych przez tę firmę.

– Z dokumentów, które nam przedstawili, wynikało, że Z.Marciniak jest wystarczająco profesjonalnym przedsiębiorstwem, aby podjąć się tego dzieła – tłumaczy ks. Paweł Bekus. – Przecież do dziś nikt nie wnosi zastrzeżeń do samej budowy.

– Nie usłyszą ode mnie panowie złego słowa na M. – mówi jeden z inspektorów, który współpracował z firmą Z.Marciniak przy budowie Świątyni Opatrzności Bożej. – Rynek był bardzo trudny. Nic dziwnego, że mieli zatory finansowe. Proszę zobaczyć, ile w tym czasie firm zbankrutowało, a oni robili, co mogli, żeby się utrzymać na powierzchni. No, ale wiem, że wykonawcom wciąż zalegają z pieniędzmi.

Fundacja zdaje sobie sprawę z zastrzeżeń wobec wykonawcy.

– Oczywiście było prowadzone postępowanie upadłościowe, ale wiedzieliśmy też, że został zawarty układ z wierzycielami. Od 2003 do 2005 r. fundacja nie prowadziła żadnej budowy, bo nie wiedzieliśmy, co będzie z firmą. Była postawiona w stan upadłości. Pieniądze darczyńców nigdy nie były jednak zagrożone – zapewnia ks. Bekus.

Trudny moment

Część mediów za problemy Z.Marciniaka wini też samą fundację, która również miała kłopoty finansowe i zalegała z płatnościami.

Według zarządu fundacji problemy z płatnościami to już przeszłość: dotyczyły lat 2002-03. – To był trudny moment. Okazało się, że jest inny rodzaj gruntu pod świątynią – mówi ks. Bekus. – Trzeba było utwardzać teren, czyli prowadzić tzw. wibroflotację. To pochłonęło dużo pieniędzy. Budynek ma prawie 40 metrów wysokości, a chcemy, żeby stał nie sto, ale trzysta lat.




Ale jak prawie wszystko w tej inwestycji, także wybór metody utwardzenia terenu jest kwestionowany. – Kościoły to najtrudniejszy typ budowli, a ten szczególnie – przyznaje jeden z inspektorów (prosi o niepodawanie nazwiska). – Wibroflotacja, czyli zagęszczanie gruntu, to chyba najdroższa technologia w Polsce. Ktoś musiał popełnić na którymś etapie błąd, bo w trakcie prowadzenia prac nie może się okazać, że grunt może nie wytrzymać. Być może pomylono się w dokumentacji, może to też wina zmiany projektu. W każdym razie zastój w budowie wiąże się z tą sprawą.

– Według sporządzonej dla nas ekspertyzy wibroflotacja jest najlepszą metodą, jaką można zastosować przy tej inwestycji – odpowiada ks. Bekus.

Nikt z zarządu firmy Z.Marciniak nie chce rozmawiać z dziennikarzami. Otrzymujemy jedynie ogólną informację, że „tę budowę traktuje jako największe wyzwanie realizacyjne z punktu widzenia technicznego". „Mimo wrzawy medialnej związanej z tym projektem – zapewnia zarząd – gdyby jeszcze raz rozstrzygano taki przetarg, to również byśmy do niego przystąpili, aby móc budować Świątynię".

A niektórzy uważają, że kłopoty z wykonawcą to część fatum, które od początku ciąży nad tą budową. – Chyba nie było roku, żeby coś się nie działo – opowiada jeden z księży z fundacji. – Taki widać los tej świątyni.

Pierwszy był Licheń

Problemy, z którymi boryka się fundacja, nie są nieznane. Przez wiele lat, mimo oporu władz samego zakonu i trudności finansowych, marianin ks. Eugeniusz Makulski budował w Licheniu największą świątynię w Polsce. – Środki finansowe to efekt życzliwości milionów ludzi, w naszym przypadku mieliśmy może nawet 30 mln darczyńców – tłumaczy ks. Zbigniew Krochmal, ekonom licheńskiego sanktuarium.

W przypadku tamtej inwestycji zbieranie funduszy rozpoczęło się dobre dziesięć lat przed samym rozpoczęciem budowy. – Ludzie wspierali nas tym, co mieli, często były to drobne sumy. Każdy z ofiarodawców mógł liczyć na modlitwę i list z podziękowaniem. Przez lata trwania inwestycji wysłano ich pewnie miliony. Najpierw pisane ręcznie, potem na maszynie przez kalkę, wreszcie za pomocą komputera. – Wiedzieliśmy, że te listy są czytane nie tylko przez nich samych, ale przez całe rodziny, sąsiadów, przyjaciół – mówi ks. Krochmal. – Pisaliśmy do różnych miast w kraju i za granicą. Staraliśmy się z nimi utrzymywać kontakt, rozmawiać – ten dialog sprawia, że oni czują się częścią tego dzieła i mają świadomość, iż bez ich pomocy i Bożego błogosławieństwa nic by tutaj nie stanęło. Proszę spojrzeć: kościół zbudowano, a dary nie przestają płynąć.




Inwestorzy Świątyni Opatrzności starają się korzystać z pomysłów sprawdzonych w Licheniu czy w Łagiewnikach. Podobnie jak w tych sanktuariach, także w Warszawie na ścianie świątyni zawisną tabliczki z nazwiskami ofiarodawców (w Licheniu jest ich 19 tysięcy).

Honor Polaków

Wydaje się, że to jednak za mało. Trudno bowiem oprzeć się wrażeniu, że wielka świątynia wyrastająca wśród najdroższych w Warszawie osiedli jest zawieszona w próżni społecznej.

Proszący o anonimowość ksiądz z archidiecezji warszawskiej mówi: – Kult obrazu w Licheniu czy kult Miłosierdzia Bożego był realny, żywy. W przypadku Świątyni Opatrzności żywego kultu nie ma. I to mimo pochowania w niej księdza Twardowskiego, czy umieszczenia repliki grobu Jana

Pawła II. Mówiąc po ludzku: w tej chwili nie ma klimatu do budowy tak wielkiej świątyni. Traktuje się ją jako idee fixe Prymasa. Ja sam i księża, z którymi rozmawiam, uważają, że są dziś ważniejsze potrzeby niż ta budowa.

Ale są też inne opinie. – A może Prymas ratuje honor Polaków? – pyta ks. Aleksander Seniuk, wicedyrektor Instytutu Papieża Jana Pawła II, instytucji kultury finansowanej przez Urząd Marszałkowski, której nowa siedziba powstaje nieopodal Świątyni Opatrzności. – To przecież zobowiązanie całego narodu, a nie tylko kard. Glempa.

Ks. dr Zdzisław Struzik, proboszcz Parafii Opatrzności Bożej i równocześnie dyrektor Instytutu Papieża Jana Pawła II, wybudował w swoim życiu kilka obiektów sakralnych, w tym kościołów (m.in. w Peru) i na inwestycję patrzy z nieco innej perspektywy: – W każdej budowie są trudne momenty. Najpierw prace na poziomie zero, potem stan surowy, potem wykończenie wnętrz (to ostatnie trwa najczęściej najdłużej). To normalne. Ta Świątynia tak czy inaczej powstanie, nawet jeśli na jakiś czas trzeba będzie wstrzymać budowę. Zresztą, niezależnie od tego, świątynia już żyje. Codziennie odprawiamy w niej Mszę, odmawiamy Różaniec. Przychodzą ludzie. Na początku czerwca gościliśmy dzieci ze szkół im. ks. Jana Twardowskiego, zapraszaliśmy wybitnych artystów, którzy recytowali Jego wiersze. Kult Bożej Opatrzności jest może nieco inny i mniej rozpowszechniony niż kult Bożego Miłosierdzia z krakowskich Łagiewnik czy kult obrazu z sanktuarium w Licheniu, ale przecież istnieją w Polsce parafie i kościoły pod wezwaniem Bożej Opatrzności. No i budowa tej świątyni to także wyraz wdzięczności za pontyfikat Jana Pawła II.




***

Jak wyglądałaby budowa, gdyby Świątynia powstawała według pierwszego wybranego przez Prymasa projektu profesora Marka Budzyńskiego? Spór należy już do przeszłości, choć ślad tamtych emocji można odnaleźć jeszcze dziś. Że projekt był za drogi, że zbyt skomplikowany od strony technologicznej, że zbyt nowatorski, że honorarium autorów zbyt wygórowane.

Prof. Budzyński nie chce wracać do tematu. Całą sprawę komentuje krótko: – Wydawało mi się, że to, co działo się wokół konkursu, powinno dać do myślenia, co może dziać się w przyszłości wokół samej inwestycji. Niestety, jak widać, nie dało.