Nie ma wyjść awaryjnych

Ks. Jacek Prusak SJ

publikacja 24.10.2007 15:20

Jak poradzić sobie z rozczarowaniem Kościołem? Tygodnik Powszechny, 21 października 2007

Nie ma wyjść awaryjnych




Dwaj uczniowie podążając do wsi Emaus, rozmawiali ze sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło w Jerozolimie. Dołączył się do nich Nieznajomy, którego nie rozpoznali, i zachęcił do wyznań. Byli smutni i zdezo­rientowani. Jeden z nich stan ich ducha wyraził słowami: „A myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela...".

Znamy koniec tej historii, ale ciągle w niej uczestniczymy, kiedy przeżywamy kłopoty z Kościołem, gdy mówimy „Kościół zawodzi" i wadzimy się z Bogiem, pytając „Jak mógł dopuścić do tego, by istniał taki Kościół?". „Czy Kościół, jaki znamy, ma jeszcze coś wspólnego z Bogiem i sprawiedliwością?". Mnożymy podobne pytania. Im więcej rzeczy nas gorszy w Kościele, im bardziej czujemy się rozczarowani i bezsilni.


Odczarowanie czy złość


Rozczarowanie Kościołem wynika głównie z dwóch źródeł: ze zgorszenia skandalami, jakie mają miejsce we wspólnocie ochrzczonych oraz z instytucjonalnego wymiaru Kościoła – jego kształtu w obecnym okresie historii i sposobu przekazywania wiary. W obu przypadkach rozczarowanie może przybierać skalę masową. Nie jest to sytuacja ani nowa w historii Kościoła, ani nieznana teologom. Wystarczy przypomnieć maksymę Santa Ecclesia peccatorum semper reformanda, będącą skrótową odpowiedzią na kryzysy Kościoła, albo przywołać ostatnie dokumenty papieży związane z rachunkiem sumienia Kościoła. Stanowią one teologiczny punkt odniesienia dla rozumienia jego świętości i grzeszności. Rozczarowanie religijne stanowi jednak specyficzne wyzwanie zarówno dla psychologa, jak i duszpasterza, kiedy chodzi o pomoc w jego przezwyciężeniu konkretnym osobom.

Różne wydarzenia w życiu sprawiają, że poznajemy gorzki smak rozczarowania. U jego początków są świadome bądź nieświadome idealizacje i wzmocnienie poczucia własnej wartości, którym towarzyszy poczucie lojalności, a nawet jedności z tym, co stanowi obiekt naszego podziwu, identyfikacji, przynależności czy miłości. Mogą to być osoby, ideały, intelektualne i społeczne tradycje, instytucje. Wskutek okoliczności zewnętrznych dochodzi w pewnym momencie do zakwestionowania przywiązania i poczucia identyfikacji. Konsekwencją jest utrata zaufania, osłabienie poczucia własnej wartości, wewnętrzne zamieszanie, poczucie zdrady czy wykorzystania oraz złość na utracony obiekt.

Chociaż rozczarowanie ma charakter osobisty, jest fenomenem uniwersalnym, dotyczy bowiem zmagań o odzyskanie poczucia sensu, tożsamości i ciągłości w nowej sytuacji. Psycholodzy wyróżnili trzy „scenariusze" radzenia sobie z rozczarowaniem. W pierwszym przypadku kryzys prowadzi do nowej wiedzy o sobie, do nowych ideałów. Proces odczarowania zostaje pomyślnie rozwiązany. Osoba rozczarowana sytuacją potrafi pogodzić się z tym, co się stało, akceptując utratę iluzji. Pojawia się nowe patrzenie na siebie i świat wokół. W drugim przypadku dochodzi do nasilenia wewnętrznego zamieszania, które przybiera chroniczną postać i objawia się apatią, cynizmem i krytykanctwem. Rozczarowanie nie mija, jedynie głębiej zagnieżdża się w psychice człowieka – wysysając jego energię od wewnątrz. Osoba nie potrafi się pogodzić z cierpieniem zadanym jej własnemu „ego". W trzecim przypadku dochodzi do próby wypierania całego wydarzenia i ataku, często gwałtownego, na osoby bądź okoliczności, które przyczyniły się do poczucia rozczarowania. Rozczarowanie staje się uzasadnieniem agresywnego stosunku do świata i obroną przeciwko poczuciu krzywdy i własnej słabości. Tutaj osoba działa w imię strategii, że lepiej się złościć niż smucić, często nieświadoma własnych motywów.



Praca żałoby


W wielu przypadkach scenariusze radzenia sobie z rozczarowaniem nakładają się na siebie, a wyjście z takiego toksycznego stanu możliwe jest jedynie za cenę wewnętrznej pracy i przejścia przez psychiczną żałobę. Przedstawiając proces żałoby po utracie kogoś bliskiego, Freud („Żałoba i melancholia") zauważył, że bez aktywnej pracy podmiotu żałoba może się nie zakończyć i mylne jest wrażenie o powolnym i samoistnym zanikaniu cierpienia powstałego po śmierci ukochanej osoby. Nazwał on ten proces „pracą żałoby".

W psychoterapii termin ten ma zastosowanie do każdego procesu psychicznego, który następuje po innych niż śmierć formach utraty – dotyczy więc także utraty wiary w jakiś ideał, który jest ważnym punktem odniesienia i poczucia tożsamości. Terapeuci podkreślają, że przezwyciężenie rozczarowania uwarunkowane jest obecnością zewnętrznych i wewnętrznych czynników, takich jak poziom dojrzałości emocjonalnej, zdolność do tolerowania bolesnych afektów, zdolność do regulacji samooceny, poziom zależności od utraconego obiektu, okoliczności utraty.

Na „pracę żałoby" składają się zaś trzy kolejne, powiązane ze sobą fazy, a rozwiązanie każdej z nich wpływa na przebieg następnych. Pierwsza faza obejmuje zrozumienie, przyjęcie i poradzenie sobie z utratą i jej okolicznościami. Druga stanowi tak zwaną żałobę właściwą, polegającą na wycofaniu przywiązania i identyfikacji w stosunku do utraconego obiektu. Trzecią charakteryzuje powrót do życia emocjonalnego zgodnego z poziomem dojrzałości jednostki.


Otworzyć oczy


Mówiąc o znaczeniu „pracy żałoby" w przypadku kryzysu związanego z Kościołem, musimy pamiętać, że rozczarowanie oprócz psychologicznego i socjologicznego aspektu ma również wymiar teologiczno-duchowy. To oznacza, że przezwyciężenie rozczarowania Kościołem, będącego objawem kryzysu wiary, jest niemożliwe na drodze samej psychoterapii. Pojawia się bowiem istotny problem: jeśli praca żałoby wymaga akceptacji utraty obiektu, to zgoda na to w przypadku rozczarowania Kościołem jest z zasady niedopuszczalna, bo wiąże się z utratą wiary bądź kontaktu z Bogiem. Na Kościele, jeśli się w nim już świadomie żyło, nie można postawić krzyżyka, choć można się zbuntować i odejść. Zabiera się jednak to, z czym się walczyło – wyidealizowany obraz Kościoła i siebie.




Od rozczarowania nie dochodzi jednak do odczarowania, a więc uwolnienia się od idealizacji siebie bądź Kościoła. Taka strategia odpowiada drugiemu bądź trzeciemu scenariuszowi radzenia sobie z rozczarowaniem. Staje się ono wtedy negatywną siłą napędową, prowadząc do depresji bądź agresji i lęku. Z drugiej strony, trwanie w Kościele w stanie rozgoryczenia oznacza zawieszenie żałoby, a nie jej zakończenie, i przypomina bunt nastolatka. Czy w takim razie osobie wierzącej pozostaje jedynie nostalgia i życie w świecie nieprzezwyciężonej iluzji, jak twierdzą niektórzy psychoanalitycy? W ich uwadze jest coś na rzeczy, ale to nie psychoanaliza jest przecież Dobrą Nowiną. Niektórzy uważają, że jedynym rozwiązaniem jest wybór pomiędzy sumieniem i posłuszeństwem Bogu, a lojalnością wobec Kościoła i posłuszeństwem instytucji. Sęk w tym, że w takim myśleniu gubi się Kościół jako mistyczne ciało Chrystusa. Człowiek skazuje się wtedy na duchową anoreksję i może ustać w drodze, alienując się od wspólnoty wiernych na własne życzenie.

Rozczarowanym Kościołem trudno przyjąć, że bycie członkiem tej Wspólnoty oznacza – jak ujął to ks. Ronald Rolheiser – „nosić w sobie zarówno najgorszy grzech, jak i największe bohaterstwo duszy (...), ponieważ Kościół zawsze wygląda dokładnie tak, jak wyglądało ukrzyżowanie – Bóg zawieszony między łotrami". Dostrzeżenie tego wymaga jednak spojrzenia w siebie i zgody na to, że z Kościoła nie ma wyjść awaryjnych. Zmieniać go można tylko od środka, nie można bowiem zbudować innego Kościoła. Każdy inny będzie powielał nasze wady i nie będzie Kościołem Chrystusa.

Wróćmy więc do historii o Emaus, gdyż ta przypowieść jak żadna inna w Nowym Testamencie jest frapująco aktualna. Uczniowie opisani przez św. Łukasza w czasie całej drogi byli zajęci narzekaniem na irytujący koniec działalności Jezusa i ze złością reagowali na pytania Nieznajomego. Połapali się dopiero, gdy Nieznajomy zaczął z nimi spożywać posiłek. Coś się w nich przełamało, przełknęli własną gorycz. Dano im szansę na ponowne spotkanie z tajemnicą mistycznego ciała Chrystusa. Stało się to, ponieważ Jezus ich nie wykluczył, nie zdegradował do rangi uczniów, którzy zawiedli, nie ukarał. Co ciekawe, nie powiedział im nic nowego, jedynie zaprosił do stołu, a oni w tym posiłku zobaczyli coś więcej. Z punktu widzenia współczesnej psychoterapii przeżyli to, co Paul Watzlawick nazwał „aktem łaski w sensie teologicznym".

***

„Kościół jest jedyną rzeczą na ziemi, dzięki której ten straszny świat, na który przychodzimy, jest znośny. Natomiast jedyną sprawą, dzięki której Kościół jest znośny, jest to, że w pewnym sensie jest on ciałem Chrystusa, którym się żywimy" – pisała Flannery O'Connor. Odszukajmy nasze Emaus w Kościele, który nas rozczarowuje. Nie dajmy sobie odebrać apetytu tym, którzy nas zawodzą, a wtedy nasze rozczarowanie będzie błogosławieństwem.