Świętych obcowanie

ks. Adam Boniecki

publikacja 09.11.2007 11:02

Nie mówcie tym, którzy stracili ukochanych, że czas zagoi rany. Najlepiej nie mówcie nic. Tygodnik Powszechny, 4 listopada 2007

Świętych obcowanie




Nie mówcie tym, którzy stracili ukochanych, że „czas zagoi rany", nie mówcie, że „oni już nie cierpią". Najlepiej nie mówcie nic.

Czas tych ran nie leczy. Pozostają, bo śmierć ukochanych jest też trochę śmiercią nas samych: coś w nas umiera. Żyjemy, ale nic nie jest tak, jak było przedtem, już nie jesteśmy tacy sami.

Płaczemy nad ich śmiercią, jak Jezus płakał przy grobie Łazarza. Płaczemy nie nad nimi, płaczemy nad sobą, nad tym, co w nas umarło, co nam z nas samych umarło, ubyło. Na zawsze i nieodwracalnie.

Psalmista mówi „mroki śmierci" – lecz jak w ostrym blasku teraz widzimy to, co do tej pory traktowaliśmy z pewnym roztargnieniem, jako istniejące od zawsze, oczywiste i naturalne. Widzimy tamten czas dany nam i przez nas zmarnowany. Nieodwracalnie:

Wszystkie rzeki płyną do morza, a morze wcale nie wzbiera;
do miejsca, do którego rzeki płyną, zdążają one bezustannie.

Nie trzeba rozpaczliwie szukać zapomnienia. Zapomnienia śmierci nie będzie. Trzeba żyć z tą antycypacją własnej śmierci, trzeba zaprzyjaźnić się ze śmiercią, obcując z tymi, którzy przeszli przez jej próg.

Kto nie doświadczył śmierci ukochanej osoby, nie wie, o czym mówi Jezus, wypowiadając takie słowa jak „życie wieczne", „zmartwychwstanie". To dyskurs dla tych, którzy zakosztowali własnej śmierci. Tu w sukurs przychodzi wiara, albo tylko szarpane wątpliwościami pragnienie, żeby tak rzeczywiście było: „życie się zmienia, ale się nie kończy" i „znajdą w niebie wieczne mieszkanie".

Nie mamy wyobrażenia „wiecznych mieszkań". Nasze doświadczenia, nasze pojęcia czerpiemy z życia, które wiecznym nie jest i one wszystkie są ograniczone czasem. Wszystkie nasze doświadczenia zmierzają ku zakończeniu, bowiem to, co ma swój początek, musi mieć i swój kres.

Wszystko idzie na jedno miejsce:
powstało wszystko z prochu
i wszystko do prochu znów wraca.




Ale wyobrażenie sobie czegoś nie jest jeszcze wiarą, a bezradność wyobraźni nie jest brakiem wiary. Całe chrześcijaństwo zbudowane jest na zmartwychwstaniu Chrystusa. Jeżeli nie zmartwychwstał, próżna jest nasza wiara, rozsypuje się w proch całe przepowiadanie nasze.

Obcowanie z tymi, którzy odeszli, a którzy – mówi nam nasza wiara – żyją. To się nazywa „świętych obcowanie". Gdzie kończy się projekcja naszej tęsknoty, a gdzie zaczyna się rzeczywistość? Nie ma pewnej odpowiedzi na to pytanie. A przecież...

Jeżeli żyją „w Bogu", każde zbliżenie się do Boga zbliża nas do nich. Sakramenty, zwłaszcza Eucharystia, to doświadczenie wspólnoty ogarniającej żywych i umarłych. Tak wierzymy. I czasem tego doświadczamy.

Doświadczenie ich bliskości jest doświadczeniem tak intymnym, że nawet najsilniejsze – nigdy nie będzie miało siły apologetycznej. Doświadczenia nie da się udowodnić, ale tworzą nas właśnie doświadczenia. Doświadczenie ich bliskości także nas tworzy.

Zaduszki to święto wspólnoty, komunii. W starożytności chrześcijanie chcieli być chowani w kościele albo przynajmniej blisko kościoła, w którym gromadzi się wspólnota. Tak, nie jest to wspólnota widzialna – pisze biskup Vincenzo Paglia, długoletni proboszcz rzymskiej bazyliki Santa Maria in Trastevere – ale z tego powodu nie jest mniej realna. Nawet, można powiedzieć, jest głębsza, bo zbudowana nie na tym, co zewnętrzne i często złudne, o czym niestety każdy z nas nieraz mógł się sam przekonać. Wspólnota z naszymi zmarłymi zbudowana jest na tajemnicy miłości Boga, który wszystkich przygarnia do siebie. Miłości, która jest substancją i prawdą życia oraz śmierci. Wszystko przemija, nawet wiara i nadzieja, nie przemija tylko miłość.

„Dlatego to nie poddajemy się zwątpieniu, chociaż bowiem niszczeje nasz człowiek zewnętrzny, to jednak ten, który jest wewnątrz, odnawia się z dnia na dzień" (2 Kor 4, 16).