Taniec w nowych butach

Maciej Müller

publikacja 20.12.2007 10:47

To była wyłącznie nasza decyzja. Potem dopiero oznajmienie rodzicom. Tygodnik Powszechny, 16 grudnia 2007

Taniec w nowych butach




Człowiek najwyraźniej zawsze potrzebował tego okresu. Etap przejściowy poprzedzający zawarcie małżeństwa istnieje nieprzerwanie od głębokiej starożytności. Jak wygląda w epoce ponowoczesnej?

Agata i Witek Mazankowie mają po 26 lat. Poznali się na pieszej pielgrzymce do Częstochowy cztery lata temu. Zaczęli się spotykać. Co roku w sierpniu wracali na Jasną Górę. Za czwartym razem odmówili na jasnogórskich wałach wspólną modlitwę, po czym Witek uklęknął i założył Agacie pierścionek na palec. Przygodni gapie bili im brawo. Potem oboje poszli na Mszę.

Aneta Gądek ma 30 lat. Jest adiunktem na krakowskiej AGH. Doktorat zdążyła zrobić, zanim poznała Jarka. Wtedy chciała być sama i dobrze jej z tym było po kilku nieudanych związkach i czasie emocjonalnej niepewności. Któregoś dnia zadzwoniła jednak do przyjaciółki. Odebrał jej brat, gadali godzinę, potem on zaczął szukać pretekstów do rozmów i tak się potoczyło. Zaczęli się spotykać w zimie przed dwoma laty. – Po trzech miesiącach powiedział mi, że chce, żebym była matką jego dzieci – opowiada Aneta. – A potem, jesienią, dostał pracę w Irlandii.

Miał wyjechać na pół roku, potem do końca wakacji, potem jeszcze na rok. – Pytałam przez telefon, czy mam czekać – wspomina Aneta. W kwietniu przyjechał na tydzień. Aneta odebrała go z lotniska i pojechali do jej mieszkania. – Po czym wysłał mnie na zakupy. Wracam, a tu ogromny bukiet kwiatów. Jarek rzucił się na kolana. Dziwne – uśmiecha się Aneta. – Facet, który zwykle patrzy z góry i jest opoką, nagle klęczy. Spytał, czy chciałabym na starość kiwać się przy nim na bujanym fotelu, przykryta kocem, i patrzyć, jak bawią się nasze wnuki.

Jarek uparł się na ślub już we wrześniu, bo „nie po to się oświadczałem, żeby czekać jeszcze rok czy dwa". Powiedzieli rodzicom. Potem wrócił do Irlandii.

Paweł Gibuła, urzędnik państwowy, ma 26 lat. Zaręczył się w marcu. Z narzeczoną poznali się dwa lata wcześniej i nie potrzebowali wiele czasu, by stwierdzić, że nie ma między nimi zgrzytów.

Od dwóch miesięcy mieszkają razem. – Zawsze deklarowałem, że nie chcę żyć pod jednym dachem z dziewczyną przed ślubem – przyznaje Paweł. – Ale znajoma, która wyjeżdżała za granicę, zaproponowała nam zaopiekowanie się jej mieszkaniem. Taka szansa to teraz albo nigdy.

Ślub biorą we wrześniu następnego roku. Wcześniej nie mogą. Są zbyt zapracowani.




Radosław, również 26-letni, jest ateistą. Basię poznał cztery lata temu. – Narzeczeństwo? Nie ma czegoś takiego – mówi. – Jest okres między zaręczynami a ślubem, ale nie różni się jakościowo od poprzedniego.

Sam się nie zaręczył. – Basia zaraz na początku zakomunikowała mi, że jak pojawię się z pierścionkiem, to mnie kopnie.

Niedługo biorą ślub cywilny. Tylko ze względu na uprawnienia podatkowe, jakie się z tym wiążą. – Nie znoszę sztucznych cezur – mówi Radek. – Ślub nic u nas nie zmieni.


Sprężony gaz


– W czasach ogólnej rekonstrukcji stare zwyczaje zostały uznane za opresyjne – uważa o. Antoni Rachmajda, karmelita bosy i redaktor naczelny „Zeszytów Karmelitańskich". – Tymczasem społeczeństwo wypracowało naprawdę mądre obyczaje.

Jeśli zajrzeć do instrukcji polskiego Episkopatu z 1989 r., to narzeczeństwo powinno być okresem, w którym odbywa się dojrzewanie do małżeństwa. Biskupi zauważyli kryzys tradycyjnego rozumienia narzeczeństwa, dlatego wezwali, by „powrócić do dawnej polsko-węgierskiej praktyki, zgodnie z którą małżeństwo było poprzedzone zaręczynami zawieranymi w gronie rodzinnym". A w tej tradycji rodziny narzeczonych wzajemnie się poznają i ułatwiają lepsze poznanie młodym.

– To rodzina ukształtowała człowieka, dlatego trzeba ją poznać. Wtedy mamy szansę, że poznamy i zrozumiemy także osobę, z którą chcemy żyć – tłumaczy zakonnik. – Mówi się, że nikt się nie żeni z teściową czy rodziną. To niezupełnie prawda – i w sensie rodziny jako źródeł, z których się pochodzi, ale i trwałego odniesienia, które będzie w życiu obecne.

Dzisiaj jednak młodzi wolą zaręczać się prywatnie. W dobie indywidualizmu mężczyźni wolą się oświadczać w parku, w lesie czy w mieszkaniu. Nieraz czekają na wyraźne sygnały od partnerki, żeby nie ryzykować odmowy. Rodziny dowiadują się po fakcie.

Paweł Gibuła: – To była wyłącznie nasza decyzja. Potem dopiero oznajmienie rodzicom. I nie żadne „proszę państwa o jej rękę", tylko „chcieliśmy wam powiedzieć, że się zaręczyliśmy".




Witek Mazanek parę tygodni po pielgrzymce na Jasną Górę pojechał z rodzicami do Bielska. Uroczysty obiad. – Poprosiłem przyszłych teściów o rękę ich córki. A potem poszliśmy razem na Mszę w intencji dobrego narzeczeństwa: kapłan pobłogosławił pierścionki. Dostałem obrączkę dla mężczyzny, tzw. odstraszacz?

Jeśli przyjrzeć się licznym internetowym forom na temat zaręczyn, okaże się, że większość młodych chce się wyzwolić ze sformalizowanej tradycji. A bardziej lub mniej świadomie – spod presji społecznej.

– Społeczeństwo według potwierdzonej empirycznie teorii Abrahama Tessera zachowuje się jak gaz – tłumaczy psycholog społeczny ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej dr Wojciech Kulesza. – Zupełnie inaczej zachowuje się gaz sprężony, inaczej rozprężony.

Weźmy wioskę w Bieszczadach. Mieszkają w niej sami biali Polacy. I nagle dziewczyna zaczyna się spotykać z Romem, który dojeżdża do niej z Rzeszowa. W jej środowisku powstaje ogromna presja na to, by związek się rozpadł. – W tych warunkach nie nastąpi ewolucja związku, lecz zmiana nagła: szybka decyzja o ślubie wbrew wszystkiemu (efekt Romea i Julii) albo gwałtowne zerwanie – mówi dr Kulesza. – Jeśli rodzice naciskają na młodych, by się zaręczyli, jest to pewien hazard. Może zaczną myśleć o ślubie, o kupnie mieszkania. Ale może się też wszystko z hukiem rozpaść. Presja jest mieczem obosiecznym, nie wiemy, w którą stronę zadziała.

Dr Kulesza wskazuje na Szwecję: tam liberalna kultura praktycznie zlikwidowała presję społeczną. Dramatycznych zmian w rozwoju związków nie ma; formalne czy nieformalne, ewoluują powoli. Zarówno liczba rozwodów, jak i rodzących się dzieci jest stała. Przyjaciel Pawła Gibuły, Szwed z Göteborga, zaręczył się ze swoją partnerką, z którą mieszkał już dwa lata, dopiero gdy oboje stwierdzili, że stać ich na ślub.

Może więc korzystniej jest, kiedy młodzi sami decydują? Nasza kultura idzie właśnie w kierunku odformalizowania zaręczyn.


Po co


– Narzeczeństwo to ostatnia prosta – uważa Aneta Gądek. – Właściwie nierozerwalna deklaracja, z małym tylko marginesem. Oddech przed sakramentalnym „tak".

Przedtem zdarzało jej się siedzieć w fotelu i rozmyślać: „Jeszcze mogę się wycofać; żeby się nie pomylić". Po oświadczynach czarne scenariusze odeszły w niebyt. – Bo to przyrzeczenie się sobie nawzajem. Już byłam pewna, że Jarek, mimo odległości między Polską a Irlandią, mnie nie zostawi. Pierścionek na palcu pomagał radzić sobie z tęsknotą i utrzymywaniem związku przez telefon. A poza tym... narzeczeństwo jest potrzebne, by przyzwyczaić się do myśli o nowej drodze życia. Przestraszyłabym się, gdybym miała wyjść za mąż z dnia na dzień.




Paweł Gibuła: – Nasze zaręczyny były ostatecznym podsumowaniem naszych uczuć, symbolem. I ja, i Kasia wiedzieliśmy, że chcemy być razem. To nie było otwarcie czegoś nowego.

Agata Mazanek podkreśla, że to okres przygotowania do sakramentu. – Potwierdzenia, czy rzeczywiście wolą Boga jest, byśmy byli razem. Dlatego w narzeczeństwie dużo rozmawialiśmy o wierze, planowaliśmy, gdzie będziemy mieszkać i ile mieć dzieci. Były też tematy intymne; to było wzajemne formowanie się przez rozmowy – mówi. – Ale zachowywaliśmy zawsze poczucie wstydu. Czytaliśmy dużo na temat NPR i zdecydowaliśmy, że w taki sposób chcemy żyć.

– Przy każdym spotkaniu modliliśmy się – dopowiada Witek. – Dziesiątek różańca, fragment Pisma, pacierze w intencji sakramentu. Staraliśmy się, żeby zawsze przynajmniej jedno z nas było w stanie łaski uświęcającej. Dzięki temu nasza więź się wzbogacała.

Według o. Rachmajdy dzisiejsze narzeczeństwa to w większości czas nie służący przygotowaniu do życia. – W filmach jest długi pocałunek, a potem zakłada się, że „żyli długo i szczęśliwie". Teraz tę bajkę opowiada się na wiele atrakcyjnych sposobów, wmawiając ludziom doskonałość, ich i ich miłości. Tymczasem to powinien być czas, w którym sprawdzamy, czy jesteśmy, chcemy, możemy być dla siebie pomocą, ale pomocą na całe życie i we wszystkich aspektach życia! Dojrzewamy i uczymy się porozumiewania, panowania nad sobą, bycia dla siebie. I co najważniejsze, uczymy się przeżywać swój związek z Bogiem, a swoją miłość jako jego dar.

Jest też rzecz znacznie bardziej banalna. Kiedy masz 25 lat, a nie 15, lepiej brzmi, kiedy powiesz o partnerce „narzeczona" niż „dziewczyna".

Badania psychologów zdają się wskazywać na korzyści płynące z aktu zaręczyn. – Istnieje zjawisko konsekwencji i zaangażowania – wyjaśnia dr Wojciech Kulesza. – Kiedy już się zaręczyłem, kolejnym naturalnym krokiem będzie wzięcie ślubu. Jeśli postanowię zaręczyć się na sposób tradycyjny, przy rodzinie narzeczonej, jeśli jeszcze mnie przepytają i długo się będą zastanawiać, czy mi ją oddać, pokonuję trudności. A coś zdobyte dużym kosztem rodzi większe zaangażowanie i ułatwia decyzję o następnym kroku: ślubie. Niedawno na rynku pojawił się specyfik ułatwiający rzucanie palenia. Kosztuje 500 złotych. Jak już go kupię, głupio nie rzucić palenia, prawda?

Konsekwencja i zaangażowanie tworzą cement w związku. Kolejnymi jego składnikami będą nauki przedmałżeńskie, kredyt mieszkaniowy, opowiadanie wszystkim wokół o ślubie. Cement sprawia, że związek się nie rozpadnie.

Ale nie gwarantuje, że będzie szczęśliwy.



Razem czy osobno


– Nie widzę żadnego przełożenia momentu zaręczyn na narzeczeństwo – uważa Radek. – W koncepcji bycia narzeczonymi nie ma nic poza pierścionkiem i oświadczynami. Więc jeśli by się upierać przy takim terminie, to jest to okres poznawania się i docierania. Możliwy wyłącznie wtedy, gdy para razem zamieszka. Jeśli tego nie zrobimy, to czym w ogóle ten okres będzie się różnił od tego przed zaręczynami? Nie widzę potrzeby, żeby fakt, że jesteśmy dla siebie ważni, podkreślać jakimś momentem. Związek to coś, co się dzieje w czasie i co wymaga zaangażowania w każdej chwili. Po co cezury?

Z Basią znają się od pięciu lat, mieszkają razem od ponad dwóch. Oboje nie przejmują się opinią rodzin, które wolałyby, żeby postąpili tradycyjnie, tak jak wszyscy.

– Dużym błędem jest odkładanie wspólnego mieszkania na okres po ślubie – mówi zdecydowanie Radek. – Widzimy się wtedy nieustannie, na wierzch wychodzą osobiste nawyki, słabostki, poglądy. Rzeczy, które robisz mimo woli, bo u ciebie w domu. Treścią tego okresu powinno być dopracowywanie się. Stwierdzenie, co muszę w sobie zmienić: bo drugiego człowieka zmienić nie można.

Nauka Kościoła jest nieubłagana. – Dziś żyje się jak mąż z żoną, ale bez sakramentu – mówi o. Rachmajda. – Jeśli ktoś mówi o dopasowywaniu się w ten sposób, to zapomina, że w przykazaniach Bóg zawarł troskę o nasze dobro. Praktyka pokazuje, że wcale nie oznacza to poznania siebie, „dopasowania się". Jest to kolejny mit; jak kiedyś mówiono o dopasowaniu seksualnym. To „mieszkanie na próbę", któremu sprzyja dzisiejsze prawo, jest wyrazem lęku przed decyzją, wiernością, odpowiedzialnością.

A co jeśli inaczej młodzi, jak to się coraz częściej zdarza, po prostu nie mieliby się czasu spotykać? – Jeśli teraz go nie mają, to jak go znajdą dla siebie później? Przecież możliwości rozwoju kariery będzie coraz więcej, problemów rodzinnych także, pojawią się dzieci – odpowiada karmelita. – To źle wróży przyszłej rodzinie i miłości małżonków.

Model życia zmienił się o 180 stopni w ciągu pokolenia: trudno sobie wyobrazić młodych, wykształconych ludzi, którzy najpierw się pobierają, a potem, mając w dodatku dzieci, starają się rozwijać ową karierę. Odwrotnie: zwykle najpierw trzeba zdobyć pozycję gwarantującą godziwe zarobki. Choćby po to, żeby potem mieć więcej czasu dla współmałżonka i dzieci.

– Ja nie nazwałbym wspólnego mieszkania dogrywaniem się – oponuje Paweł Gibuła. – To nie tak: „uda się albo nie uda i w razie czego się rozejdziemy". Ja już się czuję, jakbym był po ślubie. Nie przysięgałem jeszcze przed Bogiem, ale w duszy – tak. Zresztą chcielibyśmy wziąć ślub już teraz, ale nie pozwalają nam właśnie względy zawodowe. Kasia pisze doktorat i prowadzi zajęcia na uczelni, ja mam często szkolenia wyjazdowe. Nie chcemy pobierać się w biegu: nie moglibyśmy wtedy ślubu zasmakować.




To przede wszystkim przez zapracowanie zamieszkali razem. – Inaczej widzielibyśmy się bardzo rzadko. Nawet z dwu-, trzytygodniowymi przerwami. Jak się wtedy poznawać?

Nad wspólnym zamieszkaniem zastanawiali się też na pół roku przed ślubem Witek i Agata. Przyniosłoby to spore oszczędności. Znajomy paulin, duszpasterz akademicki, surowo im przykazał tego nie robić. Zamieszkali w rezultacie w dwóch mieszkaniach tego samego domu; dzieliła ich ściana. Czasem jeździli do rodziców Agaty do Bielska. Witek spał na ziemi. – Śmiałem się – mówi – że to ziemia obiecana.

– Po oświadczynach można wytworzyć w sobie tzw. psychiczną dostępność – tłumaczy dr Wojciech Kulesza. – Przed zaręczynami ślub był czymś niezwykle odległym, o czym się nie myślało. Teraz znacznie się do niego przybliżyliśmy, pojawił się niejako w zasięgu wzroku. Zaczynamy więc w myślach obsadzać się w roli męża i żony, psychicznie przygotowywać się do tego, co nas czeka. I dostrzegać dotyczące nas szczegóły, wcześniej niedostępne. Wyobrażając sobie siebie w nowej roli, zanurzamy w przyszłe małżeństwo papierek lakmusowy.

***

Kulturoznawcy podkreślają niezwykłą rolę tańca: od zarania dziejów ludzie uciekali się do tego rytuału, by sprawdzić, czy się dopasują. Bo jeśli wyczuwali wspólny rytm, może też dograją się w innych dziedzinach życia?

Narzeczeństwo to próba tańca w nowych butach.