Po co komu modlitwa?

Ks. Andrzej Draguła

publikacja 25.01.2008 17:11

Bez względu na to, czy się modlimy rzadziej czy częściej, gorliwiej czy mniej gorliwie, bardziej wzniośle czy bardziej przyziemnie, Bóg bardziej Bogiem nie będzie. Tygodnik Powszechny, 20 stycznia 2008

Po co komu modlitwa?




Kiedy postawimy pytanie, czy zaniedbanie modlitwy jest grzechem przeciwko Bogu, czy przeciwko sobie, najczęściej pada odpowiedź, że brak modlitwy to przecież zaniedbanie naszych obowiązków wobec Boga. Czy aby na pewno? Jedna z mszalnych prefacji mówi wprost: „Chociaż nie potrzebujesz naszego uwielbienia, pobudzasz nas jednak swoją łaską, abyśmy Tobie składali dziękczynienie. Nasze hymny pochwalne niczego Tobie nie dodają, ale się przyczyniają do naszego zbawienia”.

Wniosek z tego prosty, choć zrazu brzmi dość brutalnie. Bóg poradzi sobie bez nas i bez naszych modlitw, pieśni, hymnów, uwielbień i adoracji. Bez względu na to, czy się modlimy rzadziej czy częściej, gorliwiej czy mniej gorliwie, bardziej wzniośle czy bardziej przyziemnie, Bóg bardziej Bogiem nie będzie. Jego doskonałość jest pełna.

Skoro nie Bogu potrzebna jest nasza modlitwa, to komu? Nam. Mój ojciec duchowny w seminarium zwykł każde rozmyślanie rozpoczynać w ten sam sposób: „Stawmy się w obecności Boga”. To chyba najprostsza i najpełniejsza definicja modlitwy. Modlitwa to nasza obecność wobec Boga. Taka modlitwa rodzi się raczej w świadomości niż w sercu. Polega na opuszczeniu – o ile to możliwe – naszych kategorii widzenia i oceniania świata i spoglądaniu na świat z innej, Bożej perspektywy. Modlitwa jest wzniesieniem się na inny poziom, na poziom Boga, na ten poziom, z którego widać więcej.

Taka modlitwa nie jest łatwa. Jest bowiem stopniowym wyrzekaniem się siebie i coraz dalej idącą zgodą na Boga. Świetnym przykładem jest tutaj „Ojcze nasz”, które za każdym razem, gdy je odmawiamy, uczy nas odwracania racji i motywów naszego działania. Taka modlitwa w swej najdoskonalszej formie nie potrzebuje nawet słów. Staje się takim sposobem bycia, że całe życie – świadomie przeżywane w obecności Boga – okazuje się modlitwą.

Póki co jednak, zanim tę doskonałość osiągniemy, potrzebujemy konkretnych chwil i konkretnych słów. Potrzebujemy ich, by wyrazić Bogu nasz stan bezradności i zależności od Stwórcy. Tylko pod takim warunkiem mają sens modlitwy o deszcz, zdrowie czy piątkę z egzaminu. Wtedy przestają być próbą handlu czy przebłagania Boga, a stają się aktem wiary, że ostatecznie cokolwiek się zdarza, zdarza się od Niego.

„Nie jest głupstwem modlić się o rzeczy drobne, których bardzo pragniemy” – pisała Anna Kamieńska w swoim „Notatniku”. „W modlitwie, w tej myśli skierowanej ku wartości najwyższej, spala się to, co w tych naszych pragnieniach nieważne, błahe, złe. (...) W perspektywie zawsze to, co otrzymujemy, okaże się lepsze, choćbyśmy w danym momencie buntowali się, pragnąc tej, a nie innej zabawki od losu”.

Więc komu potrzebna modlitwa? Nam. Ona przywraca prawdziwą wartość słowom, pragnieniom i rzeczom.