Powszechny i apostolski... czy polski?

Wojciech Lubowiecki

publikacja 14.02.2008 19:06

Do pewnego stopnia wizja dwóch Kościołów, wspomniana przez kardynała O’Connora, jest nie tyle czarnowidztwem, co opisem rzeczywistości. Tygodnik Powszechny, 10 luty 2008

Powszechny i apostolski... czy polski?



Migracja polskich katolików do Anglii, zamiast umocnić tutejszy Kościół katolicki, stała się zagrożeniem dla jego jedności – ostrzegł jego najwyższy hierarcha kardynał Cormac Murphy O’Connor. Przewodniczący Episkopatu Anglii i Walii wybiera się w marcu do Polski, aby gasić pożar wywołany jego wypowiedzią.

Ale „piarowska” wpadka kardynała O’Connora nie była wyłącznie językową niezręcznością. Polacy, których przyjazd spowolnił proces pustoszenia katolickich świątyń na Wyspie, chodzą na polskie nabożeństwa, budząc rozczarowanie angielskiego duchowieństwa i wzniecając oskarżenia o separatyzm.

Doniesienia o tym, że polscy biskupi nawołują tylko do udziału w polskich Mszach, dolały oliwy do ognia. Przedmiotem debaty stał się też stopień niezależności działającego tu od 1894 r. polskiego duszpasterstwa emigrantów. Ostatnie sygnały wskazują, że polski Episkopat liczy się nawet z możliwością renegocjacji umowy z 1948 r., na mocy której Polska Misja Katolicka w Londynie uzyskała bezprecedensową autonomię.



Spór o „dwa Kościoły”


Wiosną 2006 r. w wywiadzie dla „Tygodnika” kardynał Murphy O’Connor, arcybiskup Westminsteru, mówił, że na Polaków czekają otwarte drzwi angielskich kościołów; kościołów, których przyszłość stanowią młodzi migranci z Europy Wschodniej i ich rodziny.

Półtora roku później udzielił wywiadu Katolickiej Agencji Informacyjnej, z którego wynikało, że przybysze w większości wybrali kościoły polskie, odrzucając tym samym jego zaproszenie. „Martwię się tym, żeby Polacy nie stworzyli jakby osobnego Kościoła; żeby nie było jednego Kościoła dla Polaków, a drugiego dla reszty katolików” – mówił O’Connor. Polskie media sprowadziły przesłanie kardynała do postulatu lingwistycznego wobec Polaków: aby czym prędzej nauczyli się angielskiego i dołączyli do angielskich parafii. „Czy to grzech modlić się po polsku?” – pytała w retorycznym tytule „Rzeczpospolita”.

Od kilku tygodni temat „dwóch Kościołów katolickich” na Wyspie żyje własnym życiem. Brytyjska Polonia zasypała kardynała O’Connora listami w obronie polskich Mszy, których on nie atakował. Z kolei sztandarowy tygodnik liberalnych angielskich katolików „The Tablet” znalazł w wypowiedziach Prymasa Polski kardynała Glempa rzekomy dowód na to, że polscy biskupi dążą do realizacji wizji, przed którą ostrzegał arcybiskup Westminsteru: stworzenia osobnego polskiego „Kościoła w Kościele” w Anglii.

Atmosferę ma oczyścić planowana podróż kardynała Murphy O’Connora do Warszawy, który 5 marca ma wystąpić na sesji plenarnej Episkopatu Polski.


Czy to grzech modlić się po angielsku?


Obie strony mają sobie sporo do wyjaśnienia. Arcybiskup Westminsteru zapewni prawdopodobnie polskich hierarchów, że polskie nabożeństwa i polskie parafie nie są w żaden sposób zagrożone. Jak tłumaczył się w wyjaśniającym liście do rektora Polskiej Misji ks. Tadeusza Kukli, nigdy nie sugerował, aby Polacy zrezygnowali z nabożeństw w swoim języku. Nie udzielał im też upomnień, co sugerował tytuł artykułu w „The Tablet”. Ks. Kukla nie ma dziś wątpliwości, że wypowiedź kardynała została źle zinterpretowana. Uważa jednak, że była dość niefortunna.

W warszawskich rozmowach bez wątpienia znajdą się odniesienia do papieskiej instrukcji z 2004 r. „Erga migrantes...” („Miłość Chrystusa wobec migrantów”), która z jednej strony zaleca księżom prowadzenie duszpasterstwa migrantów w ich własnym języku (eiusdem sermonis); z drugiej zaś wyraźnie ostrzega przed zamykaniem się szczelnie w rodzimej, narodowej tradycji i religijności, zachęcając migrantów do otwierania się na świat gospodarzy.

W angielskich środowiskach katolickich zarzuca się polskim biskupom, iż nie dali dotąd polskim emigrantom wyraźnego sygnału, że przyjmowanie sakramentów i uczestnictwo w nabożeństwach po angielsku ma taką samą wartość przed Bogiem jak praktykowanie wiary po polsku.

Głoszenie przez polskich pasterzy nierozerwalnego związku między wypełnianiem obowiązków chrześcijańskich a pielęgnowaniem tradycji i języka narodowego na polskich Mszach – traktowane dosłownie – zamyka polskim katolikom drzwi do angielskich kościołów. Parafrazując pytanie z polskiej gazety: czy to grzech modlić się po angielsku?

W praktyce nikt nikogo nie zmusza do chodzenia na Mszę po polsku. O wyborze kościoła przez Polaków decyduje czy to znajomość angielskiego (język spowiedzi jest trudniejszy od języka zakupów w Tesco), czy to godziny pracy w weekend, czy to – zwłaszcza na prowincji – dojazd.



Osiem procent


Wśród tych, którzy w ogóle chodzą, najliczniejsi trafiają do polskich parafii. Polski ksiądz, jak proboszcz z Newcastle na północy Anglii, Robert Mazurowski, ma obowiązki daleko wykraczające poza to, co robi jego angielski odpowiednik: od organizowania od podstaw polskiej szkoły, po umożliwianie dyżuru konsularnego w parafii w celu wydania paszportów tu urodzonym Polakom. Polski kapłan jest też często ostatnią (lub pierwszą) deską ratunku w potrzebie.

Ale przytłaczająca większość migrantów w ogóle nie chodzi do kościoła. Procentowa frekwencja w kościelnych ławach jest dużo niższa niż w kraju. Ks. rektor Kukla ocenia, że praktykuje nie więcej niż 8 proc. przyjezdnych. To do pozostałych 92 proc. apelują polscy biskupi: o podtrzymanie wiary, o utrzymanie kontaktu z krajem, o nierozrywanie małżeństw. W przekonaniu Episkopatu polska parafia może stać się magnesem dla tych, którym emigracja ułatwiła oddalenie się od Kościoła. Jeśli nie pójdą na polską Mszę, to nie pójdą na żadną.



Przesłanie biskupów może być jednak odczytane – jak w artykule redakcyjnym w „The Tablet” – jako próba powstrzymania praktykujących Polaków przed integrowaniem się w angielskich parafiach. Zdaniem tego tygodnika, „Kościół Polski z jednej, a Kościół Anglii i Walii z drugiej strony bawią się w przeciąganie liny”, a nagrodą dla zwycięzcy jest rząd dusz polskich imigrantów.

W istocie przedmiotem tego przeciągania może być tylko ta część polskiego środowiska, która czuje się tu jak u siebie w domu i może się zastanawiać, w jakim języku modlić się w niedzielę i gdzie posłać dzieci do Pierwszej Komunii. Żadna z takich decyzji tak naprawdę o przynależności nie przesądza. Szargany wewnętrznie polski katolik w Anglii może najwyżej pokusić się o hamletowsko-konradowski dylemat: pościć czy nie pościć? Polski Episkopat zaleca powstrzymywanie się od mięsa w piątek, Episkopat lokalny – nie.



Dwa Kościoły


Do pewnego stopnia wizja dwóch Kościołów, wspomniana przez kardynała O’Connora, jest nie tyle czarnowidztwem, co opisem rzeczywistości. Dwa Kościoły już istnieją w tym sensie, że polskie parafie w Anglii i Walii funkcjonują niejako obok angielskich struktur diecezjalnych.

Polskie misje katolickie na obczyźnie w ogóle często cieszyły się dużą dozą autonomii. Przykładowo, mój stryjeczny dziadek, ks. infułat Edward Lubowiecki, w latach 60. sprawował duchową pieczę nad Polakami w Niemczech, zarządzając kurią biskupią podległą Watykanowi, a nie Episkopatowi Niemiec. Jednak niezależność polskiego duszpasterstwa w Anglii jest wyjątkowa. Ustanowiono ją w 1948 r. w wyniku porozumienia obu Episkopatów i ich przewodniczących, kardynałów Hlonda i Griffina, aby otoczyć opieką tę wyjątkową wojenną „emigrację z przymusu”, którą w 1982 r. w czasie pielgrzymki na Wyspę Jan Paweł II określił mianem „Polski poza granicami”.

Wypracowany po wojnie model jest dziś kwestionowany ze względu na skalę nowej migracyjnej nawałnicy i jej potencjalne znaczenie dla całego Kościoła powszechnego na Wyspie. Najnowszy numer tygodnika „The Tablet” przynosi wiadomość, że polski Episkopat sygnalizuje gotowość wszczęcia dialogu o modyfikacji umowy z lat 40.

Ks. prałat Tadeusz Kukla zarządza Polską Misją Katolicką w Anglii i Walii od 2002 r. To on podejmuje decyzje personalne o obsadzie polskich probostw. Odpowiedni angielscy biskupi są powiadamiani, ale de facto nie mają większego wpływu na to, co dzieje się w polskich parafiach w ich własnych diecezjach. Polska Misja jest z prawnego punktu widzenia odrębną instytucją i dysponuje swoim majątkiem, na który składa się 27 kościołów, 16 kaplic i 86 ośrodków parafialnych. Jeśli Polacy chcą wybudować nowy kościół, jak kiedyś ojcowie marianie w Fawley Court, to zgodę musi wyrazić angielski biskup. Ale opiekę nad owczarnią sprawuje Kościół polski, nie kryjąc tego, że polskie parafie uważa za swoją integralną część.


Życie na dole


Jeśli rozmowy kardynała O’Connora w Warszawie zainicjują szerszy dialog Episkopatów, to biskupi z obu stron będą się też musieli przyjrzeć relacjom na poziomie parafii.

Te relacje bywają różne; często są symboliczne, ograniczone do absolutnego minimum. Na terenie Londynu są parafie skupiające wielotysięczne społeczności, gdzie księża odprawiają w każdą niedzielę po kilka Mszy dla setek wiernych, zasypujących ich codziennymi problemami emigranta. Proboszczowie na prowincji mają za to samodzielnie obsłużyć terytorium zbliżone do powierzchni województwa, a niedziele spędzają w samochodzie, pędząc z Mszy na Mszę, od jednego wynajętego kościoła do drugiego, oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów. Na bliską współpracę z Anglikami może brakować im czasu. Zdarza się jednak, że prawdziwym powodem izolacji jest za słaba znajomość języka. Ks. Kukla nie ukrywa, jak bardzo przydałaby się w pracy grupa nowych księży, biegłych w angielskim.

Współpraca z Kościołem lokalnym najlepiej układa się tam, gdzie z pomocą spieszą zakorzenieni w Anglii Polacy z rad parafialnych, przecierając ścieżki w lokalnej kurii czy tworząc grunt pod współpracę z angielskimi proboszczami i ich radami. Przykładem są połączone parafie polskie w Bournemouth i Southampton, obejmujące działaniem spory obszar południowej Anglii, wliczając w to wyspę Wight. Są to z jednej strony prężne ośrodki polskości, ze szkołą dla dzieci, kursami przedmałżeńskimi dla licznych tu par młodych Polaków; ośrodki skupiające na niedzielnych Mszach nawet po 500 osób. Z drugiej strony pracujący tam dwaj księża chrystusowcy uczestniczą w posłudze angielskiego kościoła, w ramach tzw. obszarów duszpasterskich, obejmujących jakby parasolem działania 2-3 księży na terenie kilku miejscowych parafii. Ks. proboszcz Krzysztof Kościółek mówi, że nie wyobraża sobie innego stanu rzeczy.

Taka współpraca może przynieść w przyszłości obopólne korzyści. Np. problemem miejscowej diecezji z Portsmouth będą wkrótce nieobsadzone parafie, bo wielu angielskich księży dobiega wieku emerytalnego, a następców nie ma. Tymczasem Polakom brakuje własnych kościołów.

Rozwiązanie nasuwa się samo. Jeśli Polska Misja dostałaby w zarząd angielski kościół i parafię, byłaby w stanie służyć nie tylko Polonii, ale także pozostałym katolikom. Oznaczałoby to odprawianie części Mszy przez polskich księży po angielsku. – Nie ma problemu – wyjaśnia ks. Kościółek. – Przecież codziennie odprawiamy Msze święte po angielsku w miejscowych klasztorach.

Dodaje jednak: – Utrzymanie polskich parafii jest absolutną koniecznością ze względu na potrzeby wiernych.

Zdaniem ks. Kościółka między obiema formami posługi, polską i angielską, nie ma relacji wykluczania. Przykład jego parafii dowodzi, że można – w pewnych warunkach – jednocześnie realizować przesłanie biskupów polskich i wychodzić naprzeciw oczekiwaniom angielskich.


„Potrzebujemy polskich księży”


Sygnał do bliższej współpracy musi jednak wyjść z góry, z której – inaczej niż z Olimpu – nie powinny dochodzić grzmoty, jak to miało miejsce ostatnio. Rektor Polskiej Misji w Londynie uważa, że przejmowanie pieczy nad angielskimi parafiami byłoby teoretycznie możliwe, ale w praktyce trudno byłoby je zrealizować. Nawet 115 polskich księży w Anglii i Walii (tylu jest ich obecnie) nie wystarcza do posługi w polskich parafiach, o angielskich nie wspominając. Ponadto prowadzenie dwóch parafii mogłoby się okazać ponad siły nawet młodego księdza. Pojawiłby się też problem przynależności organizacyjnej podwójnych, polsko-angielskich, proboszczów. Żeby nie dochodziło do sporów kompetencyjnych, oba Episkopaty musiałaby zawczasu ustalić nowy modus vivendi.

Można zapytać, o co naprawdę chodzi w tym zamieszaniu, które biskupi z obu stron uważają za niepotrzebne nieporozumienie: czy o pełniejszą integrację polskich wiernych, czy może duszpasterzy? Być może do głosu doszły tylko emocje i skrywane animozje. Po osławionym wywiadzie dla KAI angielska Polonia oburzała się przeciw traktowaniu ich religijności z góry, wyczuwając ton wyższości ze strony Anglików (sugerowano w końcu, że liturgia po polsku to jakby forma przejściowa; może więc gorsza?). Grażyna Sikorska z Polskiej Misji w Londynie określiła to mianem „duchowego gwałtu”.

Ale także zachowanie Polaków bywa tu odbierane jako wyraz ich wyższości: tak, jakby to tylko Polacy mogli być dobrymi katolikami. Z rzadka pojawiają się głosy uznające, że polska religijność jest wzorcowa. Przykładowo, publicysta tygodnika „The Catholic Herald” William Oddie apeluje o pozostawienie Polaków w spokoju i branie przykładu z ich wiary. „Dlaczego właśnie teraz występowanie polskiej tożsamości w ramach Kościoła katolickiego w Anglii miałoby wywoływać napięcia, skoro nie wywoływało w ostatnich 60 latach?” – pyta. Oddie dodaje, że skażonemu sekularyzmem angielskiemu katolicyzmowi przydałby się import nadwyżki polskich duchownych. „Zapomnijcie o hydraulikach. Potrzebujemy polskich księży” – sugeruje w tytule artykułu.



Religijny kolonializm?


Jego głosu nie można uznać za reprezentatywny. Wielu tzw. „światłych” (czytaj: liberalnych) angielskich katolików ma pretensje do polskiego Kościoła właśnie za – jak to widzą – eksportowanie modelu polskiej religijności („religijny kolonializm”), za nieustanne bicie w narodowy bęben, za mylne adresowanie nowej ewangelizacji („ewangelizacji nawróconych?!”).



Izolowanie się Polaków postrzegają oni wręcz w kontekście islamskich enklaw w angielskich metropoliach: Pakistańczykom czy Arabom zbyt długo pozwolono zamykać się we własnej kulturze z tragicznymi skutkami w postaci domorosłego terroru. „Stosunki etniczne w Wielkiej Brytanii nie należą do zakresu odpowiedzialności kardynała Glempa, ale nie ma on prawa lekceważyć konsekwencji, jakie przyniesie polityka, potencjalnie szkodliwa dla brytyjskiego społeczeństwa” – ostrzegał „The Tablet” w artykule redakcyjnym, snując analogie, szokujące dla polskiego czytelnika.

W brytyjskiej polityce problem asymilacji środowisk imigranckich stał się dziś obsesyjnie powracającym leitmotivem, a integracja słowem-kluczem. Od nowych imigrantów oczekuje się szybkiego opanowania języka oraz akceptacji wartości i zachowań obowiązujących w tutejszym społeczeństwie. Nic dziwnego, że to myślenie przeniknęło przez kościelne mury.

Na szczęście dla polskiej społeczności katolickiej integracja w wydaniu angielskim nie ma podtekstu siłowego. Na dodatek zbiega się w czasie z kryzysem własnej tożsamości narodowej Anglików. Przyglądając się z zazdrością autentycznym wartościom narodowym i silnym tradycjom imigrantów – i nie mogąc im oferować wiele w zamian – Anglicy poprzestają na tolerowaniu zwyczajów przybyszów. Uznając je – prędzej czy później – za element własnej kultury.



***

Wojciech Lubowiecki jest wieloletnim korespondentem polskich mediów w Londynie i byłym wiceszefem Polskiej Sekcji BBC.