publikacja 20.02.2008 11:03
Cholera i miłość mają do siebie niedaleko. Zajmuje się nimi ten sam patron. Ale to nie wszystko. Na myśl o walentynkach większość z nas cierpi na jedno lub drugie. Tygodnik Powszechny, 17 luty 2008
Prawdziwe święto zakochanych”. „Czysta komercja”. Głosy są różne. Ale wbrew pozorom sprawa walentynek jest bardziej złożona, niż się ją zazwyczaj postrzega. Bo nie chodzi o osądzenie, czy są one dobre, czy złe. Ale o pytanie, jak dzień czternastego lutego można świętować w Polsce. I jak się w tym odnajduje Kościół.
– Zwróćmy uwagę, że w tym przypadku bardzo wyraźnie nakładają się na siebie dwa porządki – podkreśla dr Małgorzata Bogunia-Borowska, specjalizująca się w socjologii kultury i masowego komunikowania. – Kulturowo-religijny oraz rynkowo-komercyjny.
To na tej linii rodzi się najwięcej problemów. Popkultura nas drażni. Ale jesteśmy jej odbiorcami. Szymon Hołownia, publicysta zajmujący się opisywaniem styku świata wiary i kultury popularnej, twierdzi, że nie można tego demonizować: – Wiele zależy od nas samych. Cała popkultura bazuje na rzeczach, które są dla nas pierwotne, ważne, wartościowe. Ale nie dajmy się zwariować, że wszystko jest pod jej wpływem – nawet miłość, kiedy mówimy o walentynkach, zamienia się w komercję.
– W takiej kulturze żyjemy: komercyjnej, opartej o zasady rynku – przypomina dr Bogunia-Borowska. – A rynek rządzi się swoimi prawami. Przede wszystkim maksymalizacją zysków i minimalizacją strat. Trzeba o tym pamiętać, żeby stać się „światłym konsumentem”.
Wtedy możemy być świadomi własnych wyborów. Bo na świat nie ma się co obrażać – dodaje. – Tak samo Kościół nie może postrzegać współczesności przez soczewkę zagrożenia komercją.
– Chodzi o to, by Kościół wsłuchiwał się w otaczającą rzeczywistość. Nie próbował jej zakrzyczeć, nawet słusznymi hasłami, ale działał w niej – podkreśla Hołownia.
Jednak bywa i tak, że dysproporcja między wspomnianymi porządkami przybiera potężne rozmiary. Wymiar kulturowo-religijny może zostać przez rynek i komercję sprowadzony na bardzo odległy plan – aż stanie się obcy.
– Dla mnie walentynki od początku są problemem – przyznaje Zbigniew Nosowski, naczelny „Więzi” i autor książki „Parami do nieba”. – Moje pierwsze skojarzenia to komercja i zabawa. Naprawdę nie wiem, choć normalnie jestem zwolennikiem takiej metody, czy w tej sytuacji da się jeszcze wykorzystać to święto do refleksji nad miłością.
Podobne wątpliwości ma jezuita o. Dariusz Piórkowski, duszpasterz akademicki: – Dla mnie to coś zupełnie obcego, wymysł popkultury. Zresztą w duszpasterstwie też nikt nie zgłasza potrzeby zainicjowania w związku z walentynkami jakichś szczególnych uroczystości.
W tej samej opolskiej diecezji, co o. Piórkowski, działa inny duszpasterz młodzieży, ks. Piotr Burczyk. Na walentynki patrzy odmiennie: – Podwaliny pod to święto są mocne, bo z krwi. Walenty to męczennik – przypomina. – A komercja? Przecież jej nie zanegujemy. Trzeba tylko przejść w inną sferę, trochę przestawić ludzkie myślenie.
Impuls, który sprowokował ks. Burczyka do zorganizowania akcji, był dość mocny: – Stringi czy prezerwatywy, które wręczają sobie młodzi ludzie, to podarunki chore. Skoro mamy najbliższej osobie coś podarować, podarujmy rzecz cenną.
I tutaj pojawia się kolejny problem z walentynkami. – Jeżeli mamy dość słabą świadomość tradycji, na której opiera się jakieś święto, łatwo o sprowadzenie go do wymiaru komercyjnego – tłumaczy dr Bogunia-Borowska. – Tak się może dziać z walentynkami. Jeżeli sfera emocjonalna człowieka i jego intymność zostaje urynkowiona, na pierwszy plan z łatwością wybija się w tym przypadku aspekt ukrytej seksualności.
Tymczasem zamknięcie święta zakochanych w ograniczeniach seksualności wypacza jego sens: – Mamy w Kościele coś do zaproponowania na ten dzień – podkreśla ks. Burczyk. – Ktoś mi zarzucił: miłość i małżeństwo nie są takie proste. Pewnie, że nie. Przez cały czas trzeba nad nimi pracować. Stąd nasz pomysł i symbol kryształu.
Otóż w zeszłym roku ks. Burczyk rozprowadzał szklane kryształki z zatopionym wewnątrz czerwonym sercem. Bardzo prosty symbol: miłość jest jak szlachetny kamień, który trzeba szlifować i pielęgnować, żeby osiągnął swoją wartość. W tym roku dziesięć tysięcy kryształków wyprodukował Svarovski. Taki gadżet kupują nie tylko młodzi i zakochani, ale też osoby z poważnym stażem małżeńskim.
– W tę stronę chcemy pójść. Żeby młodym proponować coś wymagającego – wyjaśnia ks. Burczyk. I przypomina, że Walenty jest również patronem chorych na epilepsję, cholerę oraz ludzi chorych psychicznie. – Dlatego nasz pomysł nie polega wyłącznie na tym, że obdarowuje się najbliższą osobę. On pokazuje, że miłość może działać szerzej, ponieważ dochód ze sprzedaży serc przekazujemy rodzinom z dziećmi niepełnosprawnymi i chorymi umysłowo.
Psycholog Ewa Woydyłło uważa, że w Polsce mamy do czynienia z zawężeniem sensu walentynek. W USA, skąd święto do nas przywędrowało, ten dzień od dawna ma charakter wspólnotowy: – U nas to się dopiero przebija. Jeszcze nie wszyscy mają odwagę, żeby 14 lutego zapukać do pokoju córki i powiedzieć jej: dziś są walentynki, zrobiłam twoje ulubione naleśniki.
– Wszędzie staram się pisać o znaczeniu okazywania uczuć – mówi Woydyłło. – Walentynki to czas na okazanie sympatii. Niestety w naszej kulturze mamy z tym problem. Jesteśmy obyci z nieustanną krytyką. Dlatego walentynki są tym ważniejsze: to po prostu pozytywny dzień, w którym zwracamy uwagę na to, co w nas dobre.
Woydyłło, która spędziła wiele lat w USA, wskazuje przykład napisów na zderzakach samochodowych. Amerykanie, którzy nalepiają na auto jakąś mądrość życiową, robią to ze szczerych intencji. – W ten sposób chcą się podzielić tym, co mają najlepszego. Kiedyś na nalepce przeczytałam: „Czy przytuliłeś dziś swoje dziecko choć raz?” – wspomina Woydyłło.
W jej przekonaniu walentynki z czasem i u nas zyskają szerszy kontekst. Staną się w jakimś sensie dniem okazywania sympatii, dniem życzliwości.
– Walentynkom pozostawmy ich własny wymiar: zakochania i sympatii – oponuje Hołownia. Twierdzi, że istnieje tendencja, by „załatwić wszystko naraz”. Co, jego zdaniem, nie ma sensu. – Dobre święto ma dotknąć – tłumaczy. – Dotknięcie jest punktowe. Kiedy chcemy za jednym zamachem rozprawić się z całym człowiekiem, nie mamy szans na żaden sukces.
Zmiany zaczynają się małymi krokami.
Według Woydyłło walentynki są wytrychem dla tych, którzy mają kłopot z okazywaniem emocji. Czternastego lutego dają sobie na to przyzwolenie. I jeśli mężczyzna w pracy powie z tego powodu koleżance pierwszy raz, że ta dobrze wygląda, niewykluczone, iż następnego dnia to powtórzy.
– W walentynki możemy się wyrwać z dręczącego nas przyzwyczajenia do wysłuchiwania krytyki – mówi Woydyłło. – Dobre słowo skierowane do drugiego człowieka ma w Polsce rangę ewenementu. Pod tym względem musimy jeszcze dogonić Amerykę. Tam uczucia okazuje się bezinteresownie.
Psycholożka proponuje, by Kościół śmiało podjął walentynkowe uroczystości. – Ale żeby ich nie zawłaszczył, jak to miało miejsce z klubami AA, ponieważ tym samym ogranicza pole działania o tych, którzy są na innym etapie rozwoju duchowego.
Niech więc działa, ale nie rości sobie prawa do monopolu.
– Jest jeszcze jeden mechanizm, który funkcjonuje w kulturze komercyjnej. Da się go streścić w haśle: „działanie to sukces” – wyjaśnia Bogunia-Borowska. – Ta podstawowa zasada aktywności jest jednocześnie zdeformowana przez brak własnej twórczości. W rzeczywistości działanie staje się powielaniem, kopiowaniem.
Przykładów nie trzeba szukać daleko. Jedno z pierwszych wyświetleń wyszukiwarki internetowej na hasło „walentynki” to – po serii reklam – m.in. strona o nazwie „Kopiujwklej”. Potrzeba czegoś bardziej wymownego?
Z roku na rok widać coraz więcej inicjatyw przygotowywanych na 14 lutego. Bywają rozmaite. Być może najbardziej specyficzna jest ta, która przybyła do nas również z USA: zapoczątkowana przez organizację pozarządową Liberty Counsel. Proponuje ona, by wspominając Walentego obchodzić Dzień Czystości.
Ale są też pomysły wychodzące z wewnątrz Kościoła. Tak jak wspomniane kryształowe serca z Opola. W warszawskim kościele św. Anny – Msza akademicka ze specjalną homilią. Podobnie w Chełmnie, gdzie znajdują się relikwie Walentego. Przed kilkoma laty w parafii św. Floriana w Krakowie, gdzie również przechowywany jest relikwiarz ze szczątkami patrona zakochanych, ks. Leszek Uroda prowadzący wówczas duszpasterstwo akademickie zapoczątkował „Walentynki ze świętym Walentym”. Od 2003 r. odbywa się specjalna Msza św., po której młodzi ludzie mają jeszcze okazję wspólnie porozmawiać i spotkać się z zapraszanym przez duszpasterstwo gościem lub wysłuchać koncertu.
Efekt? – Z roku na rok widziałem, jak coraz więcej młodych osób, lecz nie tylko, bo przychodzili też małżonkowie ze sporym stażem, decydowało się ten wieczór spędzić z Panem Jezusem, świętym Walentym i z nami – mówi ks. Uroda.
Dla pełnego obrazu walentynek trzeba zaznaczyć jeszcze jedną rzecz, na którą zwraca uwagę Bogunia-Borowska: – Walentynki burzą chrześcijański porządek czasu, a także obrzędów i znaczenia określonych momentów w życiu chrześcijanina. Wkraczają w czas i porządek Postu: okresu refleksji i zadumy. Uciekanie od myśli o rzeczach trudnych, odmawianie sobie przyjemności, robienie wyrzeczeń jest zastępowane przez ideologię hedonizmu.
Warto pamiętać, że istnieje wobec walentynek kulturowa alternatywa: czerwcowe przesilenie. Kiedy nadchodzi najkrótsza noc i najdłuższy dzień. W dawnej tradycji Dzień Kupały, czyli tak zwana sobótka, łączył się ściśle ze świętem miłości. Jako rytuał przejścia symbolizował wejście w dojrzałość wraz z cyklem natury. Teraz jest obchodzony raczej regionalnie. Ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby świat popkultury pewnego dnia przyswoił sobótkę.
Ciągle chodzi przede wszystkim o wybór: to my kochamy i my tworzymy rzeczywistość. Również czternastego lutego.