Wydarzenie, które trwa

ks. Tomáš Halík

publikacja 26.03.2008 15:47

Zmartwychwstanie Chrystusa musi pozostać prowokacją, głupstwem w oczach „mądrości tego świata". Tygodnik Powszechny, 23 marca 2008

Wydarzenie, które trwa



Bóg jest dla wielu Bogiem nieznanym – może także dlatego, że jest tak bliski. Zazwyczaj nie myślimy o powietrzu, którym oddychamy, nie widzimy samego światła, widzimy jedynie rzeczy w świetle. Nie widzimy nawet swojej własnej twarzy, tylko jej odbicie w zwierciadle. Także „Bożą twarz" możemy zobaczyć wyłącznie w zwierciadle – a tym zwierciadłem jest wedle apostoła Pawła Jezus, zwłaszcza w wydarzeniu paschalnym. Paweł nie chce znać niczego więcej, jak tylko Jezusa ukrzyżowanego (por. 1 Kor 2, 2).

W krajobrazie Pawłowego myślenia dominuje krzyż – Apostoł mówi o nim chyba jeszcze częściej niż o zmartwychwstaniu, które na pewno słusznie uważamy za serce wielkanocnej nowiny. W przepowiadaniu chrześcijańskim krzyż i zmartwychwstanie stanowią bez wątpienia nierozerwalną całość. Jednak ich wzajemna relacja nie jest w pełni symetryczna. Podczas gdy nowina o zmartwychwstaniu „bez krzyża" (i wszystkiego, co krzyż oznacza – łącznie z opuszczeniem Jezusa przez Ojca) byłaby nawet w pewnym sensie niebezpieczna, to krzyż już poniekąd niesie w sobie zwycięstwo, któremu pozwoli zabrzmieć „rano po szabacie", wraz z pustym grobem i tym, co o nim słyszymy od anioła, siedzącego na odwalonym kamieniu. To, w czym nowina o zmartwychwstaniu, oderwana od wydarzenia paschalnego, byłaby „niebezpieczna", wyraził dobitnie J. B. Metz: jeśli w naszym głoszeniu zmartwychwstania nie będzie słyszalny równocześnie krzyk Ukrzyżowanego, nowina ta stanie się mitem o zwycięstwie, a nie sercem teologii chrześcijańskiej.

Pawłowi ogromnie zależy na tym, „aby nie zniweczyć Chrystusowego krzyża" (1 Kor 1, 17). Również nam powinno zależeć na tym samym, aby nowina ta nie została przez cokolwiek zniweczona i osłabiona – także przez zbyt powierzchowne pojmowanie zmartwychwstania. Trzeba bronić głębokiej prawdy o zmartwychwstaniu, by nie została ona zbanalizowana, by także ona nie została „zniweczona" – i osłabiona przez to, że ulokujemy ją pomiędzy bruta facta, na poziomie innych zwyczajnych wydarzeń naszego świata. Nie jest to bowiem ani zwyczajne wydarzenie, ani też „cud" w znaczeniu owych niezwykłych zjawisk, z jakimi spotykamy się w opowieściach ewangelijnych, począwszy od przemiany wody w wino w Kanie Galilejskiej, po przywrócenie do życia zmarłego Łazarza. Jest to coś nieporównanie większego i ważniejszego – czego nie da się porównać z czymkolwiek.

Właśnie dlatego nowina o zmartwychwstaniu wymaga od nas o wiele więcej niż naszej rozumowej akceptacji – ponieważ w obliczu tej przepastnej tajemnicy nasz rozum doznaje oczywiście wstrząsu; wymaga jeszcze głębszej formy naszego uczestnictwa, jeszcze innego, bardziej zasadniczego kształtu naszej egzystencjalnej akceptacji tego wydarzenia, tej wielkiej prawdy wiary. „Wierzyć w zmartwychwstanie Chrystusa" znaczy o wiele więcej niż tylko wyznawać pogląd, że „to się kiedyś stało". Nasza wiara w zmartwychwstanie potwierdza się przez nasz współudział w tym wydarzeniu, przez nasze „współzmartwychwstanie". Wedle Pawła także my razem z Chrystusem powstaliśmy z martwych (Kol 3, 1), a skoro Chrystus powstał z martwych,więc i my musimy teraz żyć w całkiem nowy sposób (por. Rz 6, 5)!

Kiedy w Wielki Piątek czytam opis Męki Pańskiej według św. Jana, zakończony opieczętowaniem grobu, lub odprawiam Drogę Krzyżową, której ostatnia stacja koncentruje się na tym właśnie wydarzeniu, złożeniu do grobu, zawsze uświadamiam sobie: tym grobem jesteśmy my. W nas ma się dokonać Zmartwychwstanie.



To, że centralnym symbolem chrześcijaństwa stał się krzyż, a nie obraz zmartwychwstania, nie wynika jedynie z faktu, iż wydarzenie zmartwychwstania i zmartwychwstały Jezus są trudniejszym do opracowania tematem dla sztuk pięknych. Również krzyże na murach kościołów i na ścianach naszych domów wzywają nas: teraz idź i swoim życiem dopowiedz to wydarzenie! Ostatnią stacją Drogi Krzyżowej jest obraz złożenia do grobu, ale droga medytacji powinna być kontynuowana w naszym dalszym życiu. Powiedziano nam: teraz ty zostałeś wybrany na „świadka Zmartwychwstania" – ty masz zaświadczyć, w jaki sposób Jezus jest w tym świecie i w tobie żywy!

Wierzę, że wiara w zmartwychwstanie i chęć zaświadczenia ze strony chrześcijan o obecności i żywotności Chrystusa czerpią swoją siłę z wydarzenia Zmartwychwstania, a nie jedynie z inspirującej siły jakiegoś mitycznego obrazu. Wierzę, że obecność Zmartwychwstałego w naszym świecie jest zdecydowanie bardziej realna niż obecność „wiecznie żywych idei" jakiegokolwiek przedstawiciela galerii „wielkich zmarłych". Myślę nawet, że rzeczywistość Zmartwychwstania zmusza mnie do rewizji mojego dotychczasowego zbyt wąskiego pojmowania rzeczywistości, przełamuje horyzont świata mojego doświadczenia ku bezdennej głębi tajemnicy. Nie tylko jednak moje pojmowanie rzeczywistości, ale i sama rzeczywistość mojego życia uzyskują przez to nową głębię i nowy sens – i ten sens jest już obecny w moim życiu, nawet jeśli go jeszcze faktycznie nie przetworzył, przynajmniej jako wołanie, jako wezwanie na głębię, które mogę przyjąć lub odrzucić.

Wierzę wraz z Pawłem, że jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, próżna jest nasza wiara (1 Kor 15, 16), ale równie daremna, zbyteczna i próżna byłaby nasza wiara w zmartwychwstanie, gdyby pozostała tylko na poziomie naszych poglądów i przekonań, a nie miała wpływu na nasze życie, gdybyśmy także my nie powstali do nowego życia. Jeśli wedle Pawła wiara w zmartwychwstanie Jezusa stanowi warunek naszego zbawienia, to wiara musi być czymś znacznie więcej niż naszym przekonaniem, „że to się kiedyś stało" – nasze poglądy, domysły, teorie, z którymi się zgadzamy, i wiadomości, które mamy w głowie, nie mogą nas przecież zbawić. Przyczyną naszego odkupienia jest ofiara Chrystusa na krzyżu – i my ten niezasłużony dar łaski przyjmujemy (przyswajamy sobie) dzięki wierze. Wiara ta oznacza jednak, że musimy pozwolić wejść owemu wydarzeniu jako sile przetwarzającej w całe nasze życie, nie wystarczy jej tylko umieścić wśród wielu naszych informacji o słynnych wydarzeniach z dawnej przeszłości.

Wierzyć w zmartwychwstanie oznacza zatem przyjąć tę „moc, która przejawiła się w słabości", moc ofiary Chrystusa – Jego ofiarną miłość – jako coś żywego. Nie wierzyć w zmartwychwstanie Chrystusa – znaczy żyć tak, jakby krzyż był ostatecznym końcem, jakby życie Chrystusa i Jego ofiara były beznadziejnym fiaskiem, zbędną, absurdalną klęską, czymś, do czego już nie da się nawiązać. Żyć tak – znaczyłoby „zniweczyć krzyż Chrystusowy", nie przyjąć ofiarowanej łaski, „nie uwierzyć w zmartwychwstanie", zamknąć się na zbawienie. Znaczyłoby to „nadal leżeć w grobie" – już tutaj, w tym życiu, nie wejść w nowość i pełnię życia, które otworzył Chrystus swoim zwycięstwem nad śmiercią – i tym samym utracić nadzieję na to, że z tego nowego („wiecznego") życia nic nie może mnie wyłączyć, oprócz mojego grzechu, oprócz mojego wolnego „nie". W swej najbardziej ponurej konsekwencji znaczyłoby to utracić nadzieję tkwiącą w przekonaniu, że owej „nowości" nie może zniszczyć nawet moja śmierć cielesna.



Również ci, którzy „bez swojej winy nie przyjęli Chrystusa" – ponieważ żyli przed Nim lub w ogóle nie dotarła do nich dobra nowina, albo przyszła do nich w postaci, której zgodnie ze swoim sumieniem i rozeznaniem nie mogli szczerze przyjąć – mogą mimo to, jak uczy dziś Kościół katolicki, być zbawieni, jeśli tylko żyją zgodnie ze swym sumieniem i rozeznaniem. Ludzie ci mają jakiś swój udział w wydarzeniu Wcielenia i „tajemnicy betlejemskiej nocy", już przez sam fakt swojego człowieczeństwa, jeśli przyjmują je jako „dar i zadanie" i jeśli starają się to zadanie uczciwie i wiernie wypełnić. W tajemnicy Wielkanocy natomiast mają swój udział na tyle, na ile pozwolą owej ofiarnej miłości, która doszła aż na krzyż, przezwyciężać swój egoizm, a niepowodzeń, które tę miłość czekają w ich życiu, nie postrzegają jako czegoś ostatecznego. Zwycięstwo Chrystusa nad śmiercią jest wydarzeniem naprawdę szczególnego rodzaju, nie jest to „wydarzenie takie jak inne". Od pozostałych faktów naszej historii różni się zwłaszcza tym, że jest „widzialne" jedynie oczyma wiary – a ponieważ wiara wszystkie rzeczy Boże widzi tylko po części i jak w zwierciadle, musi być w mrokach naszego życia podparta cierpliwością, wytrwałością nadziei.

Zmartwychwstanie Chrystusa musi pozostać prowokacją, głupstwem w oczach „mądrości tego świata", musi pozostać „skandalem" dla tych, którzy wiary nie podzielają, a także dla „niewierzącego w nas" – tak, jak o tym mówi Paweł (por. Rz 6, 5). Gdybyśmy tę centralną tajemnicę naszej wiary chcieli (np. za pomocą racjonalnej teologii) „udowodnić" i zrobić z niej coś, co zostałoby bezboleśnie i bezproblemowo przyjęte przez wszystkich, także „mądrych i ostrożnych" tego świata, zniweczylibyśmy ją.

Samo to wydarzenie jako takie dzieje się w ukryciu, bez świadków – w hymnie „Exultet" jest mowa o tym, że tylko noc mogła poznać jego czas – ale w toku dziejów ma ono być obecne przez świadectwo tych, po których widać, że Chrystus nie jest jedynie zamkniętą przeszłością.

Jednak nawet tutaj dialektyka Bożego ukrywania i odsłaniania się nie została naruszona. Już tu na ziemi Jezus jest dla swego otoczenia zjawiskiem wieloznacznym i to, w jaki sposób ktoś Go rozumie i jaką wobec Niego zajmuje postawę, rozrywa nawet więzi wśród rodzin i rodzinnych klanów. Nawet w Nim – jak pisze Kierkegaard – Bóg nie porzucił swego incognito. I nawet wtedy, gdy Jego najbliższym i najbardziej oddanym, Jego Dwunastu, wydaje się już kimś oczywistym – Bóg zaczyna kołysać ich pewnością jak łodzią rybacką w czasie burzy – Bóg zakrywa swoją twarz „ciemnością w południe", mrocznym cieniem Wielkiego Piątku.

A co nastąpiło potem? To, co pozostało apostołom „po tej stronie dziejów", w warstwie rzeczy namacalnych, widzialnych i łatwo sprawdzalnych, to pusty grób – z całą skalą możliwych interpretacji, z których czerpać może zarówno wiara, jak i niewiara (por. Mt 28, 12-15).



I dopiero wtedy w realność ich życia zaczynają przenikać rzeczy, których mogą również „dotknąć" – znaki, ślady Zmartwychwstałego; jednak prawdziwie uzdrawiającym sposobem, w jaki tych „rzeczy" (chleba podczas wieczerzy w Emaus, ran Chrystusa odkrytych dla Tomasza) mogą dotknąć, jest wiara.

Zmartwychwstanie jest – „z Bożej strony" – doskonałym i dokończonym aktem, przez który Ojciec wyzwolił Syna z sideł śmierci. Widziane (niedoskonale, bo jakże inaczej) od strony dziejów Kościoła i świata, wydarzenie to jest jednak stale „niedokończoną rewolucją" – jak podziemna rzeka, żłobiąca potajemnie swoje koryto w twardej glebie naszego niedowiarstwa, grzeszności i zamknięcia, i tylko tu i ówdzie wytryskująca nagle w sposób widoczny pośród naszych życiowych losów. Gdy Maria Magdalena usłyszała swoje imię z ust tego, którego uważała za ogrodnika, gdy Paweł w drodze do Damaszku usłyszał pytanie „Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz?", gdy Augustyn usłyszał przyśpiewkę „Tolle, lege!", istotny był nie tylko prosty fakt, że działo się to po Zmartwychwstaniu, ale że w tych właśnie wydarzeniach była moc i rzeczywistość Zmartwychwstania, i że tam Zmartwychwstanie się działo, i że tam ludzie ci mogli go doświadczyć jako niedokończonego, żywego wydarzenia. Także my będziemy mieć udział w Jego zmartwychwstaniu (Rz 6, 6).

Czyż liczne czyny Jezusa tutaj na ziemi, począwszy od Kany Galilejskiej, przez wezwanie Zacheusza, po wskrzeszenie Łazarza, nie były już jakąś „antycypacją Zmartwychwstania"? Boże czyny obejmują wszystkie wymiary ludzkiego czasu i choć zdarzyły się w sposób niepowtarzalny i nieodwracalny w konkretnym momencie dziejowym, to równocześnie są zawsze przygotowywane przez swoje „pierwowzory" i dochodzą do głosu, powracają w uobecniającej anamnesis, „wspomnieniu" – nie tylko podczas akcji liturgicznej, ale także w świadectwach świętych (łącznie z tymi, którzy nie zostali kanonizowani). I jeśli owe wielkie czyny Boże „pracują na przestrzeni dziejów" przede wszystkim w ukryciu – czy „incognito", by użyć ulubionego określenia Kierkegaarda – to przygotowują chwilę, kiedy odkryte zostaną dla nas wszystkich w całej pełni swego sensu: „na końcu czasów".

Wielu wybitnych teologów broni teorii creatio continua, która mówi o wciąż trwającym akcie stworzenia; czyż nie moglibyśmy podobnie mówić o resurrectio continua, wciąż trwającym wydarzeniu Zmartwychwstania?

Augustyn napisał gdzieś, iż modlić się – znaczy zamknąć oczy i uświadomić sobie, że Bóg teraz tworzy świat. Dodajmy: wierzyć – znaczy otworzyć serce i uświadomić sobie, że właśnie teraz odwalony został opieczętowany kamień, że teraz, właśnie teraz nad zimną ciemnością grobu zatriumfowały promienie wielkanocnego poranka?



Przeł. Andrzej Babuchowski

***

Tekst jest skróconym i nieco zmienionym przez Autora dla potrzeb „TP" fragmentem jego nowej książki, „Vzdáleným nablízku" (Praha 2007).