Jesteśmy z prochów wszechświata

Z ks. Michałem Hellerem rozmawiał Artur Sporniak

publikacja 19.07.2008 10:07

Pan Bóg myśli matematycznie z ogromną precyzją i logiką. Oczywiście nie jest to logika człowieka, bo dostępne nam są jedynie jej okruchy. Tygodnik Powszechny, 13 lipca 2008

Jesteśmy z prochów wszechświata



Artur Sporniak: Nauka wskazuje, że jesteśmy tworem ewolucji. Ewolucja nie jest zamkniętym procesem, zatem nie kończy się na człowieku...

Ks. Michał Heller: Oczywiście, że nie. Byłoby naiwnością tak sądzić.

Czy zatem należy się spodziewać, że wśród przyszłych pokoleń pojawi się jakiś nadczłowiek?

Nie jestem biologiem, ale z tego, co wiem, biologia ewolucyjna bada kierunki, w jakich zmierza ewolucja gatunku ludzkiego. Przypuszcza się na przykład, że powiększać się będzie część czołowa mózgu człowieka, odpowiedzialna za funkcje wyższe, takie jak myślenie. O tyle jednak trudno przewidywać kierunki ewolucji człowieka, że cywilizacja – zwłaszcza medycyna – bardzo już zaburzyła ten proces. Jak wiadomo, najważniejszym mechanizmem ewolucji jest dobór naturalny, czyli odrzucanie słabych, nieprzystosowanych jednostek, a medycyna chroni je i umożliwia im rozmnażanie. Zatem ich pula genowa przekazywana jest następnym pokoleniom. To poważna ingerencja w mechanizmy ewolucyjne.

Niektóre jednak koncepcje filozoficzne zupełnie inaczej to widzą. Teilhard de Chardin przypuszczał np., że do pewnego stopnia ewolucja pójdzie w kierunku niewątpliwie jakiegoś wydoskonalenia jednostek, a po przekroczeniu punktu krytycznego wytworzy się noosfera, czyli że utworzy się jakaś wspólna zbiorowa świadomość.



Ślepa uliczka ewolucji


Funkcję ewolucji przejmie kultura?

Teilhard de Chardin rozumiał to dosłownie: poszczególne mózgi utworzą wspólną noosferę. Ale można to rozumieć trochę przenośnie i wtedy nie będzie brzmiało jak science fiction. Jesteśmy na dobrej drodze do takiej globalnej „świadomości”, gdyż już nie tylko internet, ale telefony komórkowe łączą ludzi tak gęstą siecią informacyjną, że jeszcze nie tak dawno trudno to było sobie wyobrazić. Jesteśmy na bardzo ciekawym etapie rozwoju.

Ale czy tak szybki rozwój możliwości intelektualnych i technicznych nie zostawia coraz bardziej w tyle naszej wciąż niedorozwiniętej wrażliwości moralnej?

Ten problem można ująć inaczej, pytając o sens rozwoju nauki: czy ten rozwój jest z punktu widzenia ewolucji czymś korzystnym? Oczywiście inteligencja i zdolności myślowe są korzystne dla ewolucji. Hominida lepiej sobie w tej dziedzinie radził niż jego zwierzęcy towarzysze i dzięki temu wygrał ewolucyjny wyścig. Ale czy to nie poszło za daleko?

Dążymy do samozniszczenia?

No właśnie. Tworzymy rzeczy, które są antyewolucyjne, np. bomba atomowa. Możemy zapytać jeszcze inaczej: jaki stopień rozwoju nauki byłby dla nas korzystny i wystarczający, by wygrać wyścig ewolucyjny? Wydaje się, że wystarczyłaby jakaś elementarna znajomość intuicyjnej mechaniki, żeby umieć uchylić głowę przed kamieniem czy maczugą. Ale informacja o kwarkach czy galaktykach do niczego nie jest potrzebna. Przeciwnie: może doprowadzić ostatecznie do zagłady. Być może przekroczyliśmy pewien próg bezpieczeństwa.



Ewolucja gatunku ludzkiego może zatem okazać się ślepą uliczką?

To jest możliwe.

Jak to pogodzić z teologiczną tezą, że powołani zostaliśmy do wiecznego szczęścia?

Tu nie widzę problemu, gdyż rozwiązuje go śmierć. Każda jednostka musi umrzeć. Czy ten nieuchronny wyrok wykonany zostanie dzisiaj, na takim stopniu naszego ewolucyjnego zaawansowania, czy za miliard lat, nie ma żadnego znaczenia. Ludzie nieraz zadają pytania pod adresem Pana Boga, dlaczego tyle ofiar pochłonęło tsunami czy trzęsienie ziemi. Odpowiadam wtedy, że przecież to wszystko jedno, czy umrę w łóżku, czy zalany falą powodzi, i tak kiedyś muszę umrzeć. W łóżku mogę się na przykład męczyć przez trzy lata. Natomiast problemem teologicznym jest samo istnienie śmierci.



Świat najlepszy z możliwych


Mimo wszystko trudno się nam pogodzić z brutalnością natury. Ponoć połowa ludzkich zarodków samoistnie ginie. Zapoczątkowane życie, już z własną historią i potencjałem, jest brutalnie przerywane, zanim zdoła się rozwinąć. Czy tu nie można pytać: co na to Pan Bóg?

Takie pytanie wskazuje bardziej na nasz kłopot z rozumieniem Boga. Wychowano nas – to głównie zasługa teologów – że Bóg jest istotą, która może absolutnie wszystko. Coś jakby na zasadzie „hokus pokus”. Skoro może wszystko, to dlaczego pozwala na samoistne poronienia, trzęsienia ziemi i powodzie?

Uważam, że Pan Bóg myśli matematycznie z ogromną precyzją i logiką. Oczywiście nie jest to logika człowieka, bo dostępne nam są jedynie jej okruchy. Być może Bóg mógł stworzyć świat albo z obecną w nim rozrzutnością, albo wcale. Filozofowie mówią w tym przypadku o strukturalnej konieczności. Widocznie z Bożego rachunku wynikło, że lepiej stworzyć właśnie taki świat, niż nie stwarzać go w ogóle.

Najbardziej typowym wyrazicielem tej koncepcji był Leibniz. Jego przekonania są często wyśmiewane – moim zdaniem niesłusznie. Wolter na przykład pytał: jeżeli ten świat jest najlepszy, to jakie są te gorsze? Leibniz to jednak inaczej rozumiał: uważał, że świat jest rozwiązaniem zasady optimum. Zasada ta, nazywana także zasadą ekstremalnego działania, funkcjonuje w matematyce i prawie wszystkie prawa fizyki są jej realizacją. Nie wchodząc w matematyczne szczegóły, można powiedzieć, że posługując się zasadą ekstremalnego działania, oblicza się wszystkie możliwości i wybiera tę, dla której pewne wyrażenie matematyczne, zwane działaniem, jest ekstremalne (zwykle najmniejsze). W efekcie otrzymujemy prawo fizyki. Tak można wyprowadzić prawo grawitacji Newtona, prawa teorii względności czy mechaniki kwantowej. Podobnie, z nieskończonej liczby światów istniejących w Bożym umyśle, Bóg wybrał ten świat, który jest realizacją zasady optimum.

To, co Ksiądz Profesor mówi, jest jednak dość straszne. Czy można się powoływać na zasadę optimum w rozmowie z matką, której właśnie zmarło dziecko?

Zgadzam się: nie można. Niestety, psychologia nie zawsze znajduje wsparcie w ontologii czy metafizyce.



Czy siła teologii nie polega na tym, że dopełnia ten brutalny obraz perspektywą wiecznej szczęśliwości: okrucieństwo świata zostaje w ten sposób rozbrojone możliwością zbawienia?

Jeśli już wchodzimy na tory bardziej mistyczne, to dla mnie jedyną odpowiedzią na brutalność świata jest fakt, że Bóg nie odpowiedział nam w objawieniu na pytanie: „dlaczego zło?”, tylko je wziął na siebie, umierając na krzyżu. Bardzo pięknie o tym pisał Antoni Gołubiew w wydanej przed laty przez Znak książce „Listy do przyjaciela”. Anonimowy przyjaciel pisarza doświadczył okrucieństwa obozu koncentracyjnego i miał o to pretensje do Pana Boga. Gołubiew w listach do niego wyjaśnia znaczenie wezwania „bądź wola Twoja” z Modlitwy Pańskiej. To znakomita książka – nie wiem czemu zapomniana.



Ewolucja i narty


Czy między nauką a wiarą rzeczywiście panuje pełna harmonia?

Powiedziałbym ostrożniej: można podać taką interpretację, że harmonia będzie możliwa.

Interpretację nauki czy wiary?

Interpretację wiary. Już św. Augustyn w komentarzu do Księgi Genesis przyjął metodologiczną zasadę głoszącą, że jeżeli prawda religijna wydaje się być w sprzeczności z „dobrze ustaloną prawdą rozumową” (wtedy jeszcze nauki we współczesnym rozumieniu nie było), mamy obowiązek tak ją zinterpretować, by uzyskać harmonię z prawdą rozumową. Inaczej – powiada – narażamy wiarę chrześcijańską na śmieszność ze strony pogan. Co więcej, zasada ta była w historii Kościoła stosowana. Na przykład do niej odwołano się podczas procesu Galileusza: podkreślano, że głoszony przez Kopernika heliocentryzm jest tylko hipotezą, a nie dobrze ustaloną prawdą rozumową...

...podobnie współcześnie Benedykt XVI razem z kard. Schönbornem z Wiednia podkreślają, że teoria ewolucji jest jedynie hipotezą, a nie dobrze ustaloną prawdą naukową.

I tutaj popełniają błąd, bo teoria ewolucji jest dobrze ustaloną prawdą naukową. Mój prywatny pogląd jest taki, że obecny papież jest wybitnym teologiem, głębszym może od Jana Pawła II, natomiast nie ma jednej cechy, którą miał Karol Wojtyła...

... nie jeździł z biologami i fizykami na nartach?

Właśnie. Dzięki swoim przyjaźniom z ludźmi parającymi się nauką, Jan Paweł II uchwycił coś z mentalności naukowej. Nie był fizykiem, nie umiał fizyki i wiedział o tym, ale potrafił słuchać fizyków i rozumiał ich sposób myślenia. A to już jest bardzo dużo. Natomiast Benedykt XVI ma głęboką ocenę nauki – dużo na ten temat wie – ale jest to ocena, jaką mają teologowie.



Teologowie znają naukę „z drugiej ręki” – jeśli się w ogóle nią interesują, to wiedzę czerpią z książek popularnonaukowych. Np. często w rozważaniach teologów na temat ewolucji można odnaleźć pytanie: czy jest ona faktem, czy hipotezą? Tymczasem teoria ewolucji nie jest ani faktem, ani hipotezą – jest teorią. W metodologii nauki słowo „teoria” jest czymś nobilitującym – celem uprawiania nauki jest stworzenie dobrej teorii. Teoria jest logiczną konstrukcją, składającą się z dobrze ustalonych wyników empirycznych, powiązań między nimi, hipotez teoretycznych i konstrukcji myślowych, które można określić jako teorie niższego rzędu. I właśnie taką logiczną całością jest teoria ewolucji. Co więcej, obok genetyki jest główną teorią w biologii i nie ma pod tym względem konkurentek.

Ponadto teoria ewolucji biologicznej nie jest izolowana od innych osiągnięć współczesnej nauki. Dzisiaj w nauce świat widzimy jako jeden wielki ewolucyjny proces: od Wielkiego Wybuchu aż do obecnego stanu świata. Procesy ewolucyjne świata są dobrze zbadane, dobrze także datowane. Wiadomo, że dwie, trzy minuty po Wielkim Wybuchu zadecydował się przyszły skład chemiczny wszechświata: wtedy powstały jądra wodoru i helu, a także pewne ilości jąder kilku lżejszych pierwiastków chemicznych. W gwiazdach tworzyły się następnie cięższe pierwiastki, m.in. węgiel. Zatem ewolucja chemiczna rozpoczęła się bardzo wcześnie. Naturalnym jej ciągiem była ewolucja biochemiczna, a następnie ewolucja biologiczna. Wszystkie te etapy składają się na jedno włókno ewolucji wszechświata. Jeżeli zakwestionujemy ewolucję biologiczną, to tak, jakbyśmy zakwestionowali całość: i fizykę, i kosmologię. Tego często różni ludzie nie rozumieją.



Mało inteligentny projekt


Zatem tzw. inteligentny projekt, który ma konkurować – zdaniem jego propagatorów – z teorią ewolucji, jest mało inteligentnym pomysłem?

Problem z nim jest taki, że dwa bardzo dobre teologiczne słowa zawłaszczone zostały przez grupy ludzi, którzy nie rozumieją ani nauki, ani teologii. Pierwszym zawłaszczonym słowem był „kreacjonizm”. „Creatio” to po łacinie „stworzenie”. I dotychczas „De creatione” był traktatem o stworzeniu – porządnym traktatem teologicznym. Grupy fundamentalistyczne, walczące na początku XX w. w Stanach Zjednoczonych z teorią ewolucji, przeciwstawiły kreację ewolucjonizmowi i zaczęto mówić o kreacjonizmie jako o fundamentalistycznej interpretacji antyewolucyjnej. W związku z tym słowo „kreacja” w świecie naukowym zostało skompromitowane. Wielu teologów, nie wiedząc o tym, nadal go używa, co prowadzi do różnych nieporozumień.

Drugim zawłaszczonym słowem jest właśnie wyrażenie „inteligentny projekt”. Oczywiście, jeżeli wierzymy w Stwórcę, to Jego plan stworzenia jest inteligentny, i jest projektem, w którym zawarta jest celowość. I znów dobre teologiczne słowo zostało przejęte przez grupy antyewolucjonistów. Historia była taka: amerykańskie sądy nie uznały roszczeń tych grup, aby w szkołach wykładać równolegle z biologią kreacjonizm, uzasadniając tę decyzję nienaukowością tego ostatniego – swoją drogą, jest to dość kuriozalne, że sąd rozstrzyga kwestie naukowe, ale tak było. I wtedy zmieniono taktykę. Nie proponuje się już wprost kreacjonizmu, lecz próbuje się wskazywać na „inteligentny projekt” jako na konkurencję dla ewolucjonizmu.



Ostrze krytyki kieruje się na ważną rolę przypadku, jaką odgrywa on w teorii ewolucji. W takim myśleniu dostrzegam odrodzenie się w nowej formie idei głoszonych przez starożytną sektę manichejczyków. O ile w manicheizmie Pan Bóg jako zasada dobra przeciwstawiany był materii jako zasadzie zła, o tyle we współczesnych prądach anty­ewolucyjnych tą zasadą zła, która walczy z Panem Bogiem, jest przypadek, dlatego należy go wyeliminować.

Tymczasem w porządnej teologii chrześcijańskiej przypadek jest wkomponowany w plan Boży. To, co dla nas jest przypadkiem, nie musi być przypadkiem dla Pana Boga. Jeżeli kiedyś pociąg się spóźnił i dzięki temu mój tata spotkał się z moją mamą, to można powiedzieć, że to był przypadek, ale równie dobrze można powiedzieć, iż była to Boża Opatrzność. Ciekawe, że ludowa pobożność często przypisuje takie przypadki wprost Panu Bogu.

Mam jednak wrażenie, że Kościół ciągle ma kłopoty z przyswojeniem danych naukowych. W słynnej wypowiedzi z encykliki „Humani generis” (1950) w sprawie ewolucji biologicznej Pius XII napisał, że Kościół nie zabrania dyskusji nad doktryną ewolucjonizmu z jednym wszakże wyjątkiem: „wiara katolicka nakazuje nam uznanie bezpośredniego stworzenia dusz przez Boga”. Zatem zdaniem papieża dyskusja może dotyczyć jedynie „problemu pochodzenia ciała ludzkiego z istniejącej uprzednio organicznej materii”. Wynikałoby z tego, że człowiek ma dwa źródła istnienia: ewolucja „produkuje” ciało, a duszę stwarza bezpośrednio Pan Bóg i jakby z zewnątrz dodaje do „istniejącej uprzednio materii organicznej”. Czy nie jest to pomieszanie porządków?

Wypowiedzi papieży na temat ewolucji nie mają charakteru dogmatycznego. Poza tym same podlegają ewolucji: w 1996 roku Jan Paweł II mówił już o ontologicznym skoku między zwierzęcym przodkiem a człowiekiem. Przypomnę, jak wypowiedź Piusa XII skomentował Karl Rahner. Używając tradycyjnego tomistycznego języka, rozróżnił przyczyny kategorialne, czyli wszystkie przyczyny materialne działające we wszechświecie, i przyczynę transcendentalną, czyli Pana Boga. Rozróżnienie to wskazuje na różny rodzaj przyczynowości. Przyczyny kategorialne mogą być bezpośrednie i pośrednie – kiedy piszę artykuł, przyczyną bezpośrednią (narzędną) jest pióro. Rahner powiadał: przyczyna transcendentalna tym różni się od przyczyn kategorialnych, że daje istnienie, a więc zawsze działa na skutek bezpośrednio, także wtedy, gdy działa za pomocą przyczyn kategorialnych. Działa wewnątrz nich. Zatem czy powstaje dusza, czy następuje rozpad atomu, Bóg zawsze działa bezpośrednio, od wewnątrz samego związku przyczynowego.

Wobec tego Bóg swoją stwórczą mocą działa bezpośrednio zarówno w jajowodzie, gdzie powstaje zarodek, jak w wątrobie czy mózgu – i zastrzeżenie papieża traci sens?

Czasem widuję w różnych zakrystiach tabliczkę z napisem: „Prosimy o ciszę, bo Bóg jest tuż”. Śmieję się, że to herezja, gdyż Bóg jest wszędzie, a nie tuż.

A sakramentalna obecność w Eucharystii?

Tajemnica Eucharystii wręcz pomaga mi wierzyć, gdyż jest czymś tak niezwykłym, że trudno sobie wyobrazić, aby człowiek sam ją wymyślił. Sakramentalna obecność nie oznacza jednak, że w hostii jest większe „stężenie” Boga, tylko że jest On bardziej dostępny dla człowieka. I to jest niesamowite.



Ale wracając do kłopotów z teologiczną interpretacją nowych danych naukowych, powiem coś więcej: w tej chwili następuje ogromny postęp w dziedzinie określanej po angielsku neuroscience, zajmującej się funkcjonowaniem mózgu, procesem tworzenia się obrazów, istotą świadomości, możliwością sztucznej inteligencji, problemem relacji umysłu do mózgu (mind-body problem). Przepowiadam, że jeśli była sprawa Galileusza, jest sprawa Darwina, to prędzej czy później będzie sprawa neuroscience. Jeśli Kościół się do niej nie przygotuje, czeka nas kryzys jeszcze większy niż za czasów Galileusza. Już w tej chwili Kościół powinien kształcić zastępy fachowców. Inaczej w teologii pozostaniemy w czasach przedpotopowych. Poza tym stawianie czoła nowym wyzwaniom może sprawić, że teologia stanie się dziedziną fascynującą dla współczesnego człowieka.



Nigdy nie było raju


Czyli trzeba na nowo przemyśleć stosunek duszy do ciała, np. spoglądając na model, który stoi przed nami: komputer i jego oprogramowanie?

I tak się już robi: umysł przyrównuje się do software, czyli oprogramowania, ale znacznie bardziej wyrafinowanego niż to, które znamy z zastosowań informatyki.

Moment pojawienia się człowieka w procesie ewolucji można by zatem ująć tak: powstały mutacje zmieniające strukturę mózgu naszego zwierzęcego praprzodka. Mózg ten zaczął działać według nowego software, ale zwierzęce nawyki, czyli stara konfiguracja hardware, powodowały ciągłe zawieszanie się systemu. W związku z tym człowiek „nie czyni tego, co chce, ale to, czego nienawidzi”, jak mówi św. Paweł. Tyle że wtedy za grzech pierworodny odpowiedzialna byłaby ewolucja, a nie... Adam i Ewa.

Adam po hebrajsku znaczy człowiek, a Ewa – matka. Już elementarna egzegeza wskazuje na metaforyczny sens tych biblijnych postaci. Ciekawie koncepcję grzechu pierworodnego wyjaśniał Rahner. Mówił o przyczynowej rekonstrukcji przeszłości: natchniony autor Księgi Genesis nie opisywał historii stworzenia człowieka (za jego czasów pojęcia historii jeszcze nie było), chciał natomiast wyjaśnić naturę człowieka i zła w nim tkwiącego. Zatem stworzył przyczynową retrospektywę, czyli wizję idealnego wzorca zestawioną z obecną kondycją człowieka.

Raj wobec tego mógł nigdy w historii świata nie istnieć – jest tylko wizją ukazującą, jak człowiek i jego relacje powinny wyglądać?

...i jak człowiek obdarzony wolnością pokrzyżował pierwotny plan Stwórcy. W każdym razie tak według niektórych teologów i – jak się wydaje – w duchu osiągnięć współczesnej nauki należałoby interpretować początek Księgi Rodzaju. Dodajmy, Kościół nie jest instytucją powołaną do rozstrzygania, które teorie naukowe są słuszne, a które nie. Jeżeli ktoś należący do Kościoła nie akceptuje jakiejś teorii naukowej, to jego sprawa. Ważne jest, że istnieją takie interpretacje prawd religijnych, które nie kłócą się z osiągnięciami nauki.