Cuda mają obudzić człowieka

Z ks. Jackiem Kołakiem, teologiem duchowości, rozmawiał Maciej Müller

publikacja 08.08.2008 14:30

Uwielbienie uczy bezinteresowności. Otrzymujemy charyzmaty i chcemy się nimi bezinteresownie dzielić. Tygodnik Powszechny, 3 sierpnia 2008

Cuda mają obudzić człowieka



Maciej Müller: Odnowy wymaga coś, co jest przestarzałe czy zepsute. Co chce naprawić Ruch Odnowy w Duchu Świętym?

Ks. Jacek Kołak: Nie chodzi o rozpoczęcie czegoś nowego w Kościele. Raczej o odnowę naszego życia. Opierając się na istniejącej tradycji chcemy pomóc człowiekowi wejść na drogę nawrócenia. Ideą Ruchu jest otwartość na to, czego Bóg oczekuje od nas tu i teraz, odczytywanie Jego woli wobec nas.

Nie chodzi o odnowę Kościoła?

Też. Każda epoka w historii Kościoła ma swoje potrzeby i zagrożenia: uczymy się je odczytywać. Kościół musi być otwarty na znaki czasu i na to, co przeżywa świat, nie izolować się.

Jak to się zaczęło? Kościół dostrzegł te potrzeby dopiero przed 40 laty, nie widział ich przez dwa tysiąclecia...?

Ruch jest owocem Soboru, który zwrócił uwagę na wagę charyzmatów, na zaangażowanie świeckich i rolę Ducha św. w Kościele. W 1967 r. na Uniwersytecie Ducha Świętego w Pittsburgu w USA w czasie rekolekcji dla studentów pierwszy raz doszło do tzw. chrztu w Duchu św. i modlitwy językami. W 1974 r. odbyła się międzynarodowa konferencja nt. potrzeby odnowy charyzmatycznej w Kościele. Wielkim entuzjastą takiej duchowości był belgijski kardynał Leo Suenens, do Polski przyniósł ją bp Bronisław Dembowski. Pierwsze grupy powstawały u nas pod koniec lat 70.

Były w Polsce przypadki schizmy, przejścia grup Odnowy do zielonoświątkowców. Skąd te odejścia?

Ruchowi potrzeba mądrych pasterzy. To zadanie dla księży. Dobrze przygotowani przez nich liderzy i animatorzy pozostaną wierni Kościołowi. Jeśli tego zabraknie, grupy szukają oparcia i czasem znajdują je poza Kościołem.

Większość spotkań odbywa się jednak pod przewodnictwem liderów świeckich, bez udziału księży.

Jako koordynator diecezjalny w sprawozdaniach dla biskupa zawsze zwracałem uwagę na tę potrzebę: księży brakuje, są obłożeni obowiązkami. Oczywiście ksiądz nie ma być alfą i omegą, bo wtedy grupa nie miałaby racji bytu – kapłan odejdzie i grupa się rozpadnie.



Na spotkaniach Odnowy, w których uczestniczyłem, dostrzegłem ogromne nastawienie na emocje. Na początku wszyscy ściskali się, mówili „dobrze, że jesteś” do obcych sobie osób. Przypominało to bombardowanie miłością w sektach...

Ta serdeczność wyrosła na bazie wielkiego głodu, jaki jest w naszych smutnych, zamkniętych parafiach. Ludzie przychodzą na Mszę, ale się nie znają. Wspólnoty Odnowy chcą wnieść do parafii zaczyn radości, otwartości, życzliwości. Nie spotykamy się, żeby coś odprawić, ale żeby wspólnie, niczym pierwsi chrześcijanie, być ze sobą i się modlić. Fakt, że Polacy nie są przyzwyczajeni do takiego stylu.

Grecki źródłosłów słowa „charyzmat” oznacza dar łaski. Dar z definicji jest bezinteresowny. A tutaj modlę się, żeby coś uzyskać... Widziałem, jak ludzie wychodzili na ambonę i czytali fragmenty Pisma św. wykorzystując je jedynie do sformułowania prośby. Czy to nie chęć zawłaszczenia łaski Boga?

Jezus mówił: „proście, a otrzymacie”. Trzeba umieć przedstawić Bogu sprawy, którymi żyjemy. Spotkanie modlitewne powinno polegać jednak przede wszystkim na uwielbieniu Boga. Jeśli grupa skupi się na wołaniu: „Panie, my chcemy...”, wtedy spotkania tracą swoją istotę. Bo uwielbienie uczy bezinteresowności. Otrzymujemy charyzmaty i chcemy się nimi bezinteresownie dzielić. Nasze intencje są bardziej czyste.

Spotkania to świętowanie owoców tego, co każdy osiągnął w ciągu tygodnia, przez modlitwę, lekturę Pisma, rekolekcje, liturgię godzin – bo członkowie Ruchu są zachęcani do pogłębiania wiary przez rozmaite formy pobożności. Osoby, które skupiają się jedynie na tych pełnych emocji spotkaniach, nie dbając o własną formację, stanowią niebezpieczeństwo dla Odnowy.

Przyjęliśmy wręcz zasadę, że jeśli ktoś raz na dwa lata nie pojedzie na rekolekcje zamknięte, nie powinien posługiwać jako animator.

Ale u wielu uczestników dostrzegłem postawę szukania cudów i cudowności. Liderka modliła się: „Jezu, czyń na naszych oczach jak najwięcej cudów”. A co jeśli cuda staną się warunkiem czyjejś wiary?

Uczestniczenie w spotkaniach charyzmatycznych, np. z modlitwą o uzdrowienie, jest korzystne, o ile człowiek nie oczekuje jedynie wrażeń. Są osoby, które szukają takich spotkań po całej Polsce, kierując się płytkimi celami. A przecież cuda są zaproszeniem do wejścia w głąb, do bliskiej relacji z Jezusem. W Ewangelii czytamy, że wielu ludzi chodziło za Chrystusem oczekując cudów. Ale kiedy ich nie czynił, tłumy topniały. To samo jest w Ruchu. Na zjazdy Odnowy w Częstochowie, kiedy Bóg czynił uzdrowienia fizyczne, z całej Polski zjeżdżały się tysiące ludzi. Na szczęście spotkania poszły w kierunku uzdrowień wewnętrznych, nawróceń. I tłumy zmalały.



Skąd się bierze w katoliku potrzeba oglądania cudów?

Z braku miejsc do przebywania z Bogiem. Marzy mi się, żeby kościoły były otwarte cały dzień, w nich Najświętszy Sakrament, księża w konfesjonałach. Potrzebujemy miejsc cichej modlitwy: w kościele, nie w przedsionku. Kościół musi ludziom dać Jezusa. Inaczej pozostają głodni.

Czy atmosfera cudowności może przyciągnąć osoby niezrównoważone?

Pewnie, to dla nich woda na młyn. Nie wyrzuca się ich: mogą przychodzić, modlić się. Ale dbamy, żeby nie dominowały na spotkaniach.

Czy uzdrowienia i wskrzeszenia naprawdę się zdarzają?

Byłem świadkiem, jak podczas modlitwy o uzdrowienie niewidomy odzyskał wzrok, a niepełnosprawny wstał z wózka. Takie przypadki zawsze bada komisja teologiczna i lekarze. Kiedyś w mojej wspólnocie była Msza z modlitwą o uzdrowienie osoby przygotowywanej do poważnej operacji serca. Ksiądz udzielił sakramentu chorych. Ta osoba za jakiś czas przyjechała z wynikiem badań stwierdzającym, że nie ma żadnych przesłanek do operacji i nie da się naukowo wytłumaczyć ich zniknięcia. To takie uderzenie młotkiem w głowę, żeby nam przypomnieć, że Jezus naprawdę działa i może uczynić rzeczy, które nam się w głowie nie mieszczą.

A co ze wskrzeszeniem – czy też potwierdza się je komisyjnie?

W Polsce nie znam takiego przypadku.

Człowiek wskrzeszony musi powtórnie umrzeć. Co to za łaska?

Ale przy takim cudzie objawia się chwała Boża.

Członków Odnowy zachęca się, żeby czytali Pismo Święte i szukali w nim odpowiedzi na swoje pytania. Rozmawiałem z dziewczyną, która zastanawiając się nad tym, jakie mieszkanie wynająć, trafiła na werset „Pokój wam zostawiam, pokój mój wam daję”. I wynajęła dwupokojowe.

Boję się takiej formy rozeznawania. Można tak postąpić, ale po dłuższym przygotowaniu modlitewnym i uporządkowaniu duchowym. Członków Ruchu zachęca się do systematycznego czytania Pisma św., z użyciem komentarzy, medytacją, ale nie do pojmowania go po sekciarsku, wyciągania z kontekstu. Inaczej w Słowie usłyszymy to, co chcemy, a nie to, co Bóg chce naprawdę przekazać.



Na spotkaniach, które obserwowałem, nie było intelektualnego pogłębienia wiary. Modlitwy, prośby, różaniec – owszem, ale bez katechezy czy rozważania Pisma.

Wiara musi być mądra. Dlatego przynajmniej jedno spotkanie w miesiącu powinno mieć charakter katechezy. To zadanie liderów. W grupie, której ja posługiwałem, na każdym spotkaniu było wprowadzenie do fragmentu Pisma św. i komentarz, potem dzielenie się Słowem. Ale wraca tu znowu problem braku księży i posługi sakramentalnej.

W kontekście duchowości Odnowy spotyka się kilka niezrozumiałych dla przeciętnego katolika pojęć. Co to jest chrzest w Duchu Świętym?

To nie nowy sakrament, ale modlitwa wspólnoty nad daną osobą. Czytamy o niej już w pismach Ojców Kościoła. Pomaga odszukać i przyjąć dary otrzymane na chrzcie św. Uświadamia, że tyle prezentów otrzymałem od Boga, a one stoją często nierozpakowane. Że tymi darami nie służę, zapomniałem o nich. Ta modlitwa odsłania też doświadczenia życiowe człowieka, zranienia, i pomaga prosić Boga o dzieło wewnętrznej przemiany.

Nie grozi to poczuciem elitaryzmu, bycia lepszym katolikiem?

Kandydaci są rzecz jasna przygotowani przez katechezy, rekolekcje. Autentyczne spotkanie z Jezusem kształtuje pokorę. Bóg daje dary po to, aby człowiek nimi służył innym. Skromność wynika też z uświadomienia sobie grzeszności. Doświadczenie nawrócenia pozwala ocenić, ile Bóg we mnie dokonał i jak mało bez Boga znaczę. Tak było ze św. Piotrem, który po zaparciu się Chrystusa był już innym człowiekiem. Człowiek „ochrzczony w Duchu Świętym” jest głodny Boga. Nie czuje się kimś lepszym w Kościele.

Zdarzają się też tzw. proroctwa: ktoś występuje i zaczyna mówić coś nie zawsze jasnego i zrozumiałego. O co chodzi?

Dar proroctwa jest jednym z charyzmatów. Osoba, która czuje, że Bóg chce coś oznajmić wspólnocie, podchodzi do lidera i wyznaje to. Treść tego przekazu poddaje się osądowi grupy – owoce dowiodą, czy była ona proroctwem, czy jedynie jej osobistym światłem.

Jakie to treści?

Raczej ogólne przesłania: zachęta do szukania, wezwanie do zaangażowania, pocieszenie. Nie – „ty zrób to, a ty idź tam”. Duch Święty nie wyręcza człowieka z osobistego wysiłku. Różnie to wygląda. Czasem ktoś wypowiada słowa, których sam nie rozumie, a ktoś inny je wyjaśnia. Zawsze dzieje się to pod kontrolą osoby odpowiedzialnej.



W czasie spotkania liderka stała przy ambonie i formułowała rozmaite prośby, potem potok jej słów ograniczał się do jednego czy dwóch zdań, następnie przerodził się już w nic nieznaczące sylaby i śpiew. Ludzie szli za jej przykładem. To może przestraszyć. Wyglądało jak doprowadzanie się do ekstazy.

To była modlitwa językami, glosolalia, o której czytamy w Dziejach Apostolskich. Nie powinno się praktykować jej w grupach, w których znajdują się ludzie nieprzygotowani, bo faktycznie ich to może przestraszyć.

Kiedy człowiek już nie potrafi wyrazić uwielbienia słowami, zaczyna śpiewać jak dziecko. To niewątpliwa łaska, że ten śpiew jest harmonijny, nawet jeśli na co dzień ci ludzie nie potrafią śpiewać. Duch św. modli się w ludzkim sercu nie skupiając się na słowach. Tu się sprawdzają słowa, że nikt bez pomocy Ducha św. nie może powiedzieć, iż Panem jest Jezus. Bo kiedy nie potrafimy się modlić, Duch przychodzi z pomocą naszej słabości. Tak się modlą szczególnie ludzie po opisanym przed chwilą chrzcie w Duchu św.

Człowiek nad tym panuje – czy traci własną wolę?

Świadomie i dobrowolnie pozwala Duchowi św. modlić się w sobie.

Do Polski przyjechał w zeszłym tygodniu charyzmatyk z Ugandy, ks. John Bashabora. Na stronach internetowych Odnowy zapraszających na spotkania z nim czytamy, że uzdrowił dziesiątki osób, siedem wskrzesił. Aż chce się zacytować: „Jeśli cudów i znaków nie zobaczycie, nie uwierzycie”.

Spotkania charyzmatyczne są ważne i potrzebne. Dzisiaj wielu ludzi zapomniało, że Bóg istnieje i działa. Tymczasem cuda nie zdarzały się tylko 2 tysiące lat temu.

Żeby właściwie przeżyć doświadczenie cudu, powinno się iść w takim kierunku: Bóg uzdrowił cię, teraz idź i dziękuj, bądź w Kościele, uwielbiaj Chrystusa, podziel się tym z innymi. Chodzi o to, żeby obudzić człowieka, pokazać mu moc Boga. Te reklamy w internecie sformułowano tak, żeby przyciągnąć jak najwięcej osób. Także niewierzących, dla których to może być jedyna szansa na przekonanie się, że Jezus jest obecny w naszym życiu.

Tylko co zrobić, kiedy charyzmatyk wyjedzie i ów człowiek więcej nie zobaczy niczego tak spektakularnego? Poradzi sobie z codziennością wiary?

Jeżeli coś się zapaliło w sercu i jeśli na spotkaniu pozna świadectwa, usłyszy zaproszenie do parafii – to zacznie szukać i gdzieś trafi. W czasie „Sydney w Warszawie” spowiadałem takich ludzi: doświadczyli spotkania z Jezusem i widziałem, że będą szukali. Pamiętając, co ich obudziło do życia, będą cieszyli się nawet cichą Mszą św. w wiejskiej parafii. Bo Chrystus zaprasza do codzienności i w niej chce być obecny.



***

Ks. Jacek Kołak (ur. 1975) jest teologiem duchowości, w latach 2004–2007 był Koordynatorem Grup Odnowy w Duchu św. w diecezji warszawsko-praskiej. Od dzieciństwa związany z Odnową. Obecnie wikariusz i katecheta w Warszawie Marysinie Wawerskim.