Emigracja, stagnacja

Przemysław Wilczyński, Rafał Lachowicz

publikacja 03.12.2008 16:14

Polscy emigranci, nie zważając na recesje i kryzysy, zadomowili się na obczyźnie. Rytualne pytanie o ich liczbę zastępuje dziś inne: o pożytki i straty poakcesyjnej emigracji. Tygodnik Powszechny, 30 listopada 2008

Emigracja, stagnacja


Mało jest w Polsce zjawisk społecznych powodujących tak duży chaos informacyjny: ze sprzecznych doniesień o rzekomych falach powrotów mogłaby powstać ciekawa rozprawa o funkcjonowaniu współczesnych mediów. Zdezorientowani czują się sami emigranci: prawie co tydzień czytają w brytyjskiej prasie artykuł o tym, że opuszczają Wyspy, by kilka dni później – tym razem z gazet polonijnych – dowiedzieć się, że o wyjazdach nie ma mowy.

Pod koniec października „Daily Express” zastanawiał się „Dlaczego Polacy wracają do domu?”, a na potwierdzenie zawartej w pytaniu tezy podawał niewiadomego pochodzenia statystyki oraz obserwacje autokarów przyjeżdżających z Polski, w których miało siedzieć od pięciu do sześciu pasażerów. Trzy dni później polonijny „Polish Express”, w tekście „Jakie powroty, jakie zwolnienia?!”, stanowczo dementował podobne informacje.

– Dzwonią do mnie brytyjscy dziennikarze i pytają, jak jest – mówi redaktor naczelna polonijnego „Gońca Polskiego”, Katarzyna Kopacz. – Ale potem i tak jadą na Victorię, łapią wracającego do kraju Polaka i tak powstaje, powtarzana później przez polskie media, legenda.

Informacyjna kakofonia to do pewnego stopnia efekt natury samego zjawiska, jakim jest migracja: zjawiska w Europie masowego, jak żadne inne dynamicznego i niedającego się precyzyjnie oszacować. Swobodny przepływ osób sprawia, że wewnątrzunijne migracje nie są rejestrowane-.

Jednak z szacunków i szczątkowych statystyk wiemy i tak dużo.

Nie wracamy

Skalę polskiej emigracji poakcesyjnej ilustrują porównania z innymi europejskimi krajami. Z opublikowanego kilka dni temu przez Komisję Europejską raportu wynika, że to Polacy są największą grupą migrantów na kontynencie.

Szacunki Głównego Urzędu Statystycznego – oparte na fragmentarycznych danych krajowych oraz tych z krajów przyjmujących – wiele mówią o tendencjach z ostatnich lat. Pod koniec ubiegłego roku za granicami kraju przebywało 2 miliony 270 tys. Polaków. Szacunki te są o tyle niekompletne, że nie uwzględniają pobytów sezonowych. Dwa lata wcześniej ta sama liczba była o 800 tys. mniejsza, a w roku akcesji wynosiła ledwie milion.

Według danych GUS na pierwszym miejscu wśród państw przyjmujących była w 2007 r. Wielka Brytania, gdzie przebywało 670 tys. Polaków. Na kolejnych miejscach znalazły się Niemcy (490 tys.) i Irlandia (200 tys.). W stosunku do początkowego okresu naszego członkostwa w Unii, liczba polskich emigrantów w krajach unijnych podwoiła się. – To oczywiście oficjalne liczby – mówi badająca od lat europejskie migracje prof. Krystyna Iglicka z Centrum Stosunków Międzynarodowych. – Nieoficjalne mówią, że w samej Wielkiej Brytanii i Irlandii przebywa 1 mln 200 tys. Polaków.

Czy wydarzenia roku 2008 – spadek wartości funta w stosunku do złotówki oraz, ogólniej, światowy kryzys finansowy, który dotknął Wielką Brytanię i Irlandię w nieporównanie większym stopniu niż Polskę – zmieniły migracyjne tendencje? – Opinie o falowych powrotach nie mają żadnego uzasadnienia – kontynuuje prof. Iglicka. – Natomiast można mówić o wyhamowaniu fali wyjazdów.

Wiele zamieszania wywołała opublikowana w brytyjskiej prasie informacja, że aż 400 tys. polskich imigrantów wróci do kraju w wyniku kryzysu finansowego. – To nieporozumienie – tłumaczy prof. Iglicka. – Rzeczywiście, taka liczba Polaków może stracić w wyniku kryzysu pracę, ale od straty do powrotu daleka droga.

Tym dalsza, że wielu zatrudnionych będzie mogło skorzystać z zasiłku dla bezrobotnych. W dodatku dla tych, którzy przebywają na obczyźnie z rodzinami, decyzja o powrocie będzie trudniejsza. – Również w sensie psychologicznym nie czeka ich w Polsce dobre przyjęcie – mówi prof. Iglicka. – Wiadomo: wrócił z emigracji i się nie dorobił – takie podejście do powrotów jest wciąż żywe.

– Powrót to nie tylko sprawa pieniędzy – dodaje redaktor naczelny londyńskiego tygodnika „Nowy Czas”, Grzegorz Małkiewicz. – Jest tu coraz więcej polskich dzieci, które już mówią po angielsku i które się zaaklimatyzowały. Zaczęły naukę, z którą ich rodzice wiążą przyszłość.


Opuszczenie miejsca pobytu nie musi więc oznaczać powrotu do kraju. Tym bardziej w przypadku Polaków należących do najbardziej mobilnych narodów współczesnej Europy (wielu z nich zmienia miejsce pobytu z jednego europejskiego kraju na inny, czego dobrym przykładem Norwegia, w której wylądowało wielu Polaków z Wysp).

Brak wyraźnych dowodów fali powrotów potwierdzają badania. Z ankiety z Southampton, gdzie Polacy stanowią nawet do 20 proc. populacji, przeprowadzonej pod kierunkiem prof. Jacka Knopka, kierownika Zakładu Polityki Narodowościowej Instytutu Politologii UMK w Toruniu, wynika, że ponad 60 proc. pytanych udzieliło jednej z trzech odpowiedzi: „nie wrócę nigdy”; „nie wiem, kiedy wrócę”; „nie wrócę szybciej niż za pięć lat”.

Skoro więc nie szykuje się masowy powrót, warto zapytać, jaki jest statystyczny polski emigrant. I co dał mu wyjazd.

Polak zyskał?

Niestety, Polak emigrant nadal nie uczestniczy w życiu społeczeństw, wśród których przebywa. Dominuje syndrom emigracyjnej tymczasowości: praca, sen, konsumpcja i od czasu do czasu polscy znajomi, bo „i tak prędzej czy później wrócę”.

Prof. Knopek: – Badania mówią, że około połowa każdego społeczeństwa niechętnie się zrzesza. W naszej ankiecie widzimy, że skłonność do zrzeszania Polaków na Wyspach jest zdecydowanie poniżej tej liczby.

Brak obywatelskiej aktywności emigrantów dobrze ilustruje frekwencja w wyborach. – Polacy mogli zdecydować, kto zostanie nowym burmistrzem Londynu. Ale nie zdecydowali, bo do urn poszła mniej niż jedna dziesiąta z nich – mówi Grzegorz Małkiewicz. Te mniej niż 10 proc. to i tak postęp – w polskich wyborach parlamentarnych w całej Wlk. Brytanii i Irlandii zagłosowało jedynie ok. 60 tys. Polaków.

Dobre zdanie o obywatelskim zaangażowaniu młodych polskich emigrantów ma prof. Iglicka. – To są inni Polacy: młodzi, wykształceni, posiadający legalną pracę – twierdzi. > > – Oni czują się obywatelami Europy i coraz lepiej organizują się na emigracji.

Niedobrze wygląda natomiast obraz integracji Polaków z Brytyjczykami. W ankiecie prof. Knopka na pytanie, „czy działasz w jakiejś organizacji społecznej, kulturalnej lub sportowej”, 19,5 proc. respondentów odpowiedziało „nie interesuje mnie to”, zaś 72 proc. stwierdziło, że nie ma na to czasu.

Polskie przekonanie o ograniczonym wpływie obywatela na rzeczywistość i podziale świata na „nas” (zwykłych ludzi) i „onych” (władzę) zostało przeniesione na Wyspy, przyjmując dodatkowo formę dla integracji z Brytyjczykami cokolwiek niekorzystną: my, tłamszeni polscy emigranci kontra oni – brytyjscy panowie.

Ów syndrom bez trudu odnaleźć można w emigracyjnej prasie, choćby w poważniejszych tygodnikach, które co rusz zajmują się listami protestacyjnymi przeciw wrogim i antypolskim, ich zdaniem, artykułom w brytyjskich mediach. W budowaniu murów króluje „Fakt dla Wielkiej Brytanii” (mutacja naszego tabloidu), który w pierwszym miesiącu działalności zdążył poinformować, że prowincjonalny sędzia obraził cały naród polski, brytyjscy barmani znieważają polskie kobiety, a brytyjskie dzieci masowo poniżają polskie.

Pesymistyczna wizja polskiej lekcji emigracyjnej nie musi się jednak sprawdzić, bo korzyści z przebywania w nowym miejscu mogą być odłożone w czasie. Dr Izabela Grabowska -Lusińska z Ośrodka Badań nad Migracjami UW uważa, że emigracja jest i będzie dla młodych ludzi świetną lekcją obywatelskości. – Poczucie uczestnictwa w społeczeństwie musiało wzrosnąć, choćby przez zainteresowanie tym, co się dzieje w Polsce, i mimowolne porównywanie do kraju, w którym się przebywa – mówi. – Emigranci porównują systemy podatkowe, administrację, służbę zdrowia, mają coraz większą wiedzę o tym, jak funkcjonuje ten „inny świat” – mówi.


Grzegorz Małkiewicz korzyści z emigracji widzi na co dzień: mówi, że młodzi Polacy wiele się uczą. – Rozmawiałem ostatnio z młodym człowiekiem, informatykiem pasjonatem. Dostał pracę w dobrej brytyjskiej firmie – opowiada Małkiewicz. – Na rozmowę kwalifikacyjną przyszedł z kolczykami w uszach i różowymi włosami. Później pracodawcy zażądali odpowiedniego ubioru i fryzury. Zdziwił się, bo nie rozumiał, co mają różowe włosy do informatyki. Potem zwrócono mu uwagę, że ze współpracownikami należy komunikować się przez e-mail, tak by nie przeszkadzać innym. Jeszcze innym razem, że do szefa nie powinien zwracać się przy użyciu kolokwialnego języka. I dzisiaj ten młodzian mówi: to wszystko jest strasznie fajne, bo porządkuje pracę!

Słabą integrację społeczną dorosłych rekompensuje wtapianie się w brytyjskie społeczeństwo polskich dzieci. – Chodzą z wizytami do angielskich domów, angielskie dzieci przychodzą z rewizytą i dzięki temu polskie rodziny poznają te angielskie – mówi Katarzyna Kopacz z „Gońca”.

Emigracja na poziomie jednostki to też pytanie o bilans finansowy (w tym przypadku, wolno przypuszczać, z reguły pozytywny), bilans edukacyjny (choć dorośli opornie uczą się angielskiego, to ich dzieci robią to błyskawicznie, często służąc rodzicom za tłumaczy) i kulturowy. Tego ostatniego zmierzyć nie sposób, trudno jednak przypuszczać, by długotrwałe przebywanie w wielokulturowym Londynie, Southampton czy Brukseli pozostawało bez pozytywnego wpływu na – postrzeganego zwykle jako typ ksenofobiczny – przeciętnego Polaka emigranta.

Polska zyskała?

Czy w cztery i pół roku po akcesji do UE można mówić już o emigracyjnych korzyściach i stratach w skali makro: zarówno tych społecznych, jak ekonomicznych?

W bilansie społecznym, po stronie negatywów, często wymienia się rozwody. To jednak zjawisko trudne do zdiagnozowania. – Nie wiemy, czy wyjazd jest odpowiedzią na kryzys rodziny, czy kryzys wywołuje – mówi prof. Iglicka, dodając zaraz, że inny problem – coraz większa liczba polskich eurosierot – to już zdecydowanie pokłosie masowych wyjazdów. – Media podawały nawet liczby 150 tys., co jest oczywiście grubą przesadą – mówi Iglicka – ale bliższe rzeczywistości 15 tys. to przecież też bardzo dużo.

Bilans ekonomiczny w skali makro jest niejednoznaczny: będącemu pozytywnym następstwem eksodusu spadkowi bezrobocia, ubóstwa i napięć płacowych towarzyszyły ubytek populacji, związany z tym drenaż umiejętności i kwalifikacji oraz niedobory na rynku pracy (szczególnie dotkliwe w niektórych regionach kraju).

Krystyna Iglicka przypomina, że choć polityka każdego państwa powinna być obliczona na powroty swoich obywateli, to, dostrzegając negatywne następstwa emigracji, trudno nie doceniać roli coraz silniejszej polskiej diaspory. – Ona może się przyczynić i do rozwoju społeczno-gospodarczego kraju, i być wehikułem w politycznych mediacjach – mówi.

Innym pocieszeniem jest powtarzane często banalne stwierdzenie: cały świat jest w ruchu, wobec czego obecność Polaków za granicami kraju należy uznać za normę.

Prof. Knopek: – Amerykanin już w latach 80. zmieniał w ciągu życia 7-8 razy miejsce zamieszkania, tam mobilność nie jest więc niczym nowym. Również w Polsce ludzie zaczynają widzieć, że nie jesteśmy przypisani do miejsca urodzenia.

Zmienia się nastawienie do migracji, zmieniają się też pojęcia. Jak mówi dr Izabela Grabowska-Lusińska, nie ma już migrantów powrotnych. – Mamy cyrkulantów, których działanie charakteryzuje, jak to określili brytyjscy badacze, intencjonalna nieprzewidywalność.

Jednak w obrazie Polski jako kraju będącego częścią globalnej cyrkulacji brakuje jednego elementu. – Cyrkulacja – przypomina prof. Iglicka – to ruchy w różnych kierunkach. Będzie można o niej mówić wtedy, gdy dorobimy się własnych imigrantów.

Ci jednak, na razie, nie kwapią się do masowych przyjazdów nad Wisłę.