„Czy ty Mnie kochasz?”

Brat Moris

publikacja 08.04.2009 23:25

Zmartwychwstały Jezus pomaga nam zerwać łańcuchy i odrzucić to, co przeszkadza żyć nadzieją, wybaczać. Być może nie zmieni to zbytnio naszej konkretnej sytuacji, ale wystarczy, że przemieni nasze spojrzenie oraz wyzwoli gotowość serca i ducha. Tygodnik Powszechny, 5 kwietnia 2009

„Czy ty Mnie kochasz?”


Noc i poranek, które upłynęły od chwili aresztowania Jezusa, były dla Niego ciągiem straszliwych cierpień. Maryja jest w Jerozolimie. Na tyle, na ile może, ze swoją matczyną miłością i intuicją, chce być jak najbliżej Syna. Jezus umiera na Krzyżu. Maryja w towarzystwie Jana stoi obok, patrzy na Jezusa i słyszy Jego ostatnie słowa: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23, 24). Potem Jezus zwraca się do niej: „Matko, oto syn twój”, a do Jana „Oto matka twoja” (J 19, 27).

Jeden z ukrzyżowanych po obu stronach Jezusa złoczyńców mówi: „Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa”. Jezus odpowiada: „Zaprawdę, powiadam ci: dziś ze mną będziesz w raju” (Łk 23, 42-43).

W komentarzu, który utkwił w mojej pamięci od czasów studiów teologicznych, św. Augustyn zwraca się do dobrego łotra i pyta: „Jak to możliwe, że arcykapłani i uczeni w piśmie nie rozpoznali w Jezusie zapowiedzianego Mesjasza? A ty, jak go rozpoznałeś? Czy słyszałeś, jak o nim mówiono? A może kiedyś przedtem go spotkałeś?”. A dobry łotr odpowiada: „Nie, nigdy przedtem go nie widziałem, nic o nim nie słyszałem, ale kiedy obaj wisieliśmy na krzyżu, spojrzał na mnie, ja na niego i w jednej chwili wszystko zrozumiałem”.

Po tym, jak Jezus zawołał donośnym głosem: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego” (Łk 23, 46), wyzionął ducha. Następnie złożono Go do grobu. Jak tylko skończył się szabat, pierwszego dnia tygodnia, o świcie, niewiasty, które szły za Jezusem, spieszą do grobu. Chcą zabalsamować ciało olejkami wonnymi. Tylko że ciała już tam nie ma, bo „Zmartwychwstał – mówi Anioł – idźcie szybko i powiedzcie Jego uczniom, szczególnie Piotrowi, że uda się przed wami do Galilei; Tam Go ujrzycie, jak wam powiedział”

(Mt 28, 7). Później sam Jezus ukazuje się tym kobietom. W radości, z miłością oddają mu cześć. Jezus mówi im: Nie bójcie się. Idźcie i oznajmijcie moim braciom: niech idą do Galilei, tam mnie zobaczą” (Mt 28, 10).

Jezus z Nazaretu zmartwychwstał. To Zmartwychwstanie jest zwycięstwem nad złem i nad śmiercią. Prawie wszyscy znamy Ikonę Zmartwychwstania, na której Chrystus wyważywszy bramy piekieł, pochyla się z mocą, by uchwycić dłonie Adama i Ewy, symbolizujących nas wszystkich. Pociąga ich za sobą, ocala od śmierci i ciemności, a potem prowadzi do Ojca.

Jesteśmy wciąż w drodze, przeżywamy rozmaite trudności, czasem nawet pewien rodzaj małych śmierci. Jednak to zmartwychwstanie Jezusa jest siłą do życia, mocą, która i nam jest dana, która pomaga nam wydobyć się z własnych grobów, w którychsię sami zamykamy: „Otwórz swe oczy, otwórz serce swoje, przebacz całym sobą i otwórz się na życie, powstań i idź!”.


Pozostaje nam więc chwycić dłoń, którą wyciąga do nas Jezus, i pójść za nim z nowymi siłami. Zmartwychwstały Jezus pomaga nam zerwać łańcuchy i odrzucić to, co przeszkadza żyć nadzieją, wybaczać. Wyzwala nas z kajdan, wszystkiego, co krępuje. To nowe życie obejmuje naszego ducha, serce, ciało i odnawia się w nas każdego dnia, czyniąc zdolnymi do wyboru życia i światła. Być może nie zmieni to zbytnio naszej konkretnej sytuacji, ale wystarczy, że przemieni nasze spojrzenie oraz wyzwoli gotowość serca i ducha.

W przeddzień śmierci, tuż po wieczerzy i śpiewie psalmów, Jezus powiedział: „Wszyscy się zgorszycie (...). Ale po zmartwychwstaniu wyprzedzę was w drodze do Galilei".

Po zmartwychwstaniu zarówno anioł, który pojawia się niewiastom, jak sam Jezus, nawiązują do pójścia do Galilei. To konieczność. „Tam właśnie mnie zobaczą”, mówi Jezus (Mt 28, 9-10). Dla Jezusa to wydaje się szalenie ważne.

Uwagę przykuwa fakt, że na wieść o zmartwychwstaniu kobiety reagują spontanicznie i nie kryją radości. Uczniowie wydają się być zakłopotani, mają sporą trudność, by w to uwierzyć, zmagają się z sobą. Kobiety szły za Jezusem tak długo, jak mogły. Podczas męki były blisko krzyża, a potem spieszyły do grobu. A mężczyźni nie byli ufni. Jedynie Jan stał blisko Maryi. Piotr zaparł się już wcześniej Jezusa, a gdzie byli pozostali, kiedy konał? Bali się, ukrywali.

Ale wracają do Galilei, swojej ojczyzny, gdzie znowu będą łowić ryby. Tam właśnie u brzegów jeziora ktoś dołącza do nich i woła: „Dzieci moje” (J 21, 5). Któż mógłby zwracać się do apostołów takim zażyłym, pieszczotliwym tonem? Jan, najbliższy Jezusowi uczeń, rozpoznaje go: „To nasz Pan!”. Na lądzie Jezus zdążył przygotować już posiłek – smażoną rybę i chleb, i teraz zaprasza apostołów. Niczego im nie zarzuca, nie ma o nic pretensji, wygląda na szczęśliwego i cieszy się z ponownego spotkania.

Uczniowie przyglądają Mu się bacznie: jest nieco zmieniony, ale to przecież On – taki, jakiego poznali i kochali, Jezus z Nazaretu, ich młody mistrz, który teraz spogląda na nich jak na braci. Tam właśnie, u brzegu jeziora, zapraszał uczniów, by szli za Nim, zostawiwszy wszystko, co mają. Byli świadkami, z jaką troską i miłością odnosił się do biednych, widzieli, jak uzdrawiał chorych, obserwowali tłumy, które słuchały Go i szły za Nim. A potem...

Apostołowie znów widzą Jezusa, jak kiedyś, są wzruszeni, szczęśliwi, wszystko może rozpocząć się od nowa... i jedyne pytanie, które Jezus stawia, tuż po posiłku, i które ponawia trzykrotnie, zwracając się do Piotra: „Szymonie, synu Jana, czy ty mnie miłujesz?” (J 21, 15-17).

Czy Jezusowi, który w głębi naszego serca stawia to samo pytanie, moglibyśmy odpowiedzieć jak Piotr: „Panie, Ty wiesz wszystko, Ty wiesz, że Cię kocham”?

Przełożyła Joanna Brożek