Belgijski łącznik

Ks. Adam Boniecki

publikacja 12.08.2009 18:06

W tamtych czasach polski ksiądz cicho czytał łacińskie teksty, podczas gdy lud śpiewał pobożne pieśni lub odmawiał różaniec. Dzwonek ministranta pięć razy przerywał te śpiewy i sygnalizował wiernym, co się przy ołtarzu dzieje. Tygodnik Powszechny, 9 sierpnia 2009

Belgijski łącznik


Dziś mija 965 lat, 6 miesięcy i 29 dni od powstania klasztoru benedyktyńskiego w Tyńcu – wyliczył kardynał Dziwisz w homilii wygłoszonej na Mszy św. z racji 70-lecia powrotu benedyktynów do klasztoru.

Badania burzliwych dziejów klasztoru wciąż zaskakują nowymi odkryciami. Ciekawych odsyłam do tynieckich wydawnictw, m.in. wznowionej ostatnio książki „Tyniec”, autorstwa niezrównanego erudyty i gawędziarza, benedyktyna ojca Pawła Szczanieckiego.

***

Powrót zakończył przed siedemdziesięciu laty trwającą 123 lata nieobecność mnichów. Nie było ich tam od 1816 r., kiedy to władze austriackie skasowały opactwo. Do niemal doszczętnie zrujnowanego klasztoru mnisi powrócili 29 lipca 1939 r. Z uroczystości powitania zachowało się kiepskie zdjęcie i data, właśnie dziś uroczyście obchodzona.

Choć data jest precyzyjna, to dzień 29 lipca był kresem długiej drogi powrotu, która wcale nie musiała się zakończyć w Tyńcu. Określenie „powrót” obejmuje wydarzenia sięgające roku 1924.

Wówczas to lwowska Biblioteka Religijna zwróciła się do opactwa św. Andrzeja w Lophem w Belgii o zgodę na tłumaczenie mszału Lef?bvre’a. List w tej sprawie napisał ks. Adam Bogdanowicz, jego prośbę wspierał ks. Władysław Korniłowicz. Ludzie mojego pokolenia dobrze pamiętają ten mszał. Przeznaczony do użytku wiernych, zawierał wszystkie teksty liturgiczne roku w wersji łacińskiej (używanej w liturgii) i – na sąsiedniej szpalcie – w wersji polskiej.

Mimo 2000 stronic nie był zbyt gruby, bo drukowany na brewiarzowym papierze, elegancki, oprawiony w skórę, w poręcznym formacie, ozdobiony ilustracjami z wydania belgijskiego. Tłumaczenia dokonały (anonimowo) siostry niepokalanki z Jazłowca pod kierunkiem świetnie przygotowanych do tej pracy sióstr Krysty Szembek i Benwenuty Tarnowskiej. Mszał ukazał się w 1923 r., był wydrukowany w Brugii. Kosztował (drogo!) – 17 lub 29 zł. Stał się niejako symbolem nowego stosunku do liturgii, świeckim otwierał drogę do udziału w niej.

W tamtych czasach polski ksiądz cicho czytał łacińskie teksty, podczas gdy lud śpiewał pobożne pieśni lub odmawiał różaniec. Dzwonek ministranta pięć razy przerywał te śpiewy i sygnalizował wiernym, co się przy ołtarzu dzieje. Wierni padali na kolana. Powiedziałbym, że mszał Lef?bvre’a był znakiem rozpoznawczym przynależności do grona wtajemniczonych, do zaangażowanych w odnowę polskiego katolicyzmu.

Wiem o tym, bo należeli do nich moi rodzice, których od dziecka pamiętam, jak z „rzymskimi mszałami” (tak ten mszał był określany) uczestniczyli we Mszy św.


Przygotowanie polskiego wydania opat zlecił młodemu zakonnikowi Karolowi van Oost. Długotrwałe prace nad przekładem i wydaniem mszału zaowocowały mnóstwem kontaktów. Ojciec Karol wiedział, że pojedzie do Polski, zaczął się nawet uczyć języka polskiego. W opactwie pojawiła się myśl fundacji w Polsce.

O. Karol po raz pierwszy do Polski przyjechał w 1928 r. Był oczekiwany przez środowisko ks. Władysława Korniłowicza i Lasek, Bibliotekę Wiedzy Religijnej w Warszawie u hr. Tyszkiewiczów, przez „Odrodzenie” (w Belgii poznał o. Karola prezes Stefan Swieżawski), przez warszawskie Towarzystwo Muzyki Liturgicznej z ks. Henrykiem Nowackim jako prezesem, przez siostry Niepokalanki i Zgromadzenie Sacré Coeur.

Wymieniam te środowiska – wszystkie one wpisały się w nurt odrodzenia katolicyzmu w przedwojennej Polsce. Tam formowały się elity, które poważnie wpłynęły na kształt polskiego katolicyzmu. Niepokalanki i siostry Sacré Coeur wykształciły całe pokolenia wspaniałych polskich kobiet. O. Karol spotykał się z nimi wszystkimi.

Nawiązany kontakt będzie owocował, kiedy po krótkim pobycie w Belgii, ojciec Karol zostanie wysłany do Polski na dłużej. Mowa była o dwóch latach. Miał wspierać benedyktyński klasztor w Lubiniu (w Wielkopolsce) i myśleć o nowej fundacji. W Lubiniu nie spotkał się ze zrozumieniem ani życzliwością.

Nie miejsce na szczegółową opowieść o dziejach ojca Karola. Poprzestańmy na opisie jego postaci pozostawionym przez znającego go od lat trzydziestych o. Pawła Szczanieckiego:

„...utkwił nam w pamięci jako wysoki, dorodny mężczyzna. Jego głowa, podłuż­na, bez kości policzkowych, odróżniała go od Słowian. Sylwetkę van Oosta nazywano hiszpańską, podkreślano jej elegancję. Z usposobienia był o. Karol wesoły, przyjazny, spragniony życz­liwych uczuć. Oczy jasne, baczne, lecz opanowane, patrzyły z głę­bi w głębie. Wygląd o. Karola zdradzał przynależność do innej rasy, wyróżniał się zresztą także na tle belgijskim. Indywidual­ność, uformowana według benedyktyńskiego wzoru, manifesto­wała kulturę zachodnią. Liczył o. Karol ówcześnie dwadzieścia osiem lat, a zaczynał »okres polski«, który trwał omalże równie długo”.

Tymczasem docierał wszędzie, gdzie mówiono w języku francuskim. Siłą rzeczy wszedł więc w środowisko arystokracji i ziemiaństwa. Prowadził niezliczone rekolekcje, czasem nawet dla kilkunastu osób. Niepostrzeżenie powstawało w Polsce środowisko zafascynowane duchowością benedyktyńską. Jełowiccy, Lubomirscy, Sobańscy pomogli mu stworzyć „oblatów świeckich”, jakby „świecki zakon” związany regułą, zobowiązany do odmawiania specjalnego brewiarza.


Oblatem był Józef Wielowieyski, dyplomata, poseł w Bukareszcie, senator i minister; również filozof Bohdan Kieszkowski i wielu innych. Młodzi ludzie, przede wszystkim, lecz nie wyłącznie, ze środowiska ziemiańskiego, prosili o przyjęcie do zakonu. Pierwsi to Karol Stanisław Sołtan, Jan Wierusz Kowalski, Wojciech Rostworowski, późniejszy przeor Tyńca i kameduła z imieniem zakonnym Piotr, ks. diecezji gnieźnieńskiej Tadeusz Golski, o. Mateusz Skibniewski z lwowskiego „Odrodzenia” i o. Dominik Michałowski, wychowanek benedyktyńskiego Coll?ge’u w Belgii.

Wszyscy (było ich u początków dziesięciu) nowicjat odbyli w opactwie św. Andrzeja w Belgii. Mnożyły się propozycje fundacji. Przedstawiali swe propozycje i zapewniali wsparcie nowej fundacji Kozłowieccy, Skirmunttowie, księżna Sanguszko i inni.

***

Tyńcem o. Karol interesował się przejściowo. W 1929 r. obejrzał kościół, opatówkę i ruiny. Metropolita Sapieha widział możliwość oddania Tyńca benedyktynom, jednak niebawem, w poszukiwaniu funduszy na budowę domu katolickiego w Krakowie, sprzedał siostrom felicjankom folwark, ostatnią pozostałość z włości tynieckich, tak że projekt tyniecki wydawał się całkowicie pogrzebany.

Tymczasem w 1936 r. przedstawiono ojcu Karolowi nową propozycję. Związane z Odrodzeniem i Laskami panny Szczuka, prowadzące elitarne gimnazjum dla panien w Rabce, zaproponowały benedyktynom swój dawny budynek, przenosząc szkołę do nowego. I tak powstał internat świętego Benedykta w Rabce. Opat dzieło poparł, przysłał na urząd przeora o. Huberta Vanderhovena. Z czasem zjawili się tam młodzi ojcowie z Belgii – o. Piotr Rostworowski i o. Jan Wierusz Kowalski. Internatem kierował o. Karol. Wychowankowie rekrutowali się ze środowiska ziemiańskiego, do benedyktynów wstąpił Jan Szczaniecki.

Na decyzję zamknięcia internatu i przeniesienia się do Tyńca wpłynęła najpierw wizyta arcybiskupa Sapiehy w Rabce i rozmowa o obecności benedyktynów w archidiecezji, a więc i o Tyńcu. Entuzjastami przeniesienia się do Tyńca byli młodzi ojcowie. To oni – na własną rękę – prowadzili pierwsze rozmowy z metropolitą. Za Tyńcem zdecydowanie przemawiała historia. Choć o. Karol nie był entuzjastą projektu, decyzje opata (maj 1939 r.) o zamknięciu Rabki i przeniesieniu się do Tyńca przyjął ze spokojem. Uroczysty ingres odbył się 30 lipca 1939 r.

Potem wybuchła wojna. Była ucieczka zakonników na wschód i powrót. Po tych przeżyciach Tyniec stał się dla młodych mnichów domem. Był też oparciem dla wielu ludzi. Wystarczy przejrzeć zapiski Jerzego Turowicza, by się przekonać, że klasztor dla niego, a z pewnością także dla innych, był miejscem spokoju i odnowy ducha. Z ojcem Karolem van Oostem Turowiczów łączyła przyjaźń sięgająca jeszcze lat dwudziestych. Tymczasem przeor – ojciec Karol, mianowany wizytatorem zakonnic, jeździł po okupowanym kraju. Służył posługą dawnym przyjaciołom, wychowankom, a także ludziom z AK.

Pozostał w Tyńcu do 1951 r. Na polecenie przełożonych wrócił do Belgii, a w roku 1959 udał się jako misjonarz do Zairu. Przebywał tam do 1969 r. Ostatni okres życia spędził w macierzystym opactwie św. Andrzeja. Powierzono mu w ostatnich dwóch latach życia skromną funkcję nadzorcy refektarza. Tracił słuch, miał trudności z językiem flamandzkim, co sprawiało, że był coraz bardziej samotny, nigdy jednak od wspólnoty się nie oddalał. Tęsknił za Polską. Zmarł 22 lutego 1986 r., w wieku 86 lat.