Duszpasterstwo sosny

Jan Grosfeld

publikacja 26.08.2009 18:23

Każdy potrzebuje wspólnoty życia duchowego – a we wspólnotach powstałych po Soborze Jan Paweł II dostrzegł powiew Ducha Świętego, który może odnawiać Kościół. Tygodnik Powszechny, 23 sierpnia 2009

Duszpasterstwo sosny


Istotą i jakby „kodem genetycznym” Chrystusa jest nieuwarunkowana, darmowa miłość do człowieka, także tego, który czyni zło. A misja chrześcijańska – ewangelizacja – skierowana jest nie tylko do członków Kościoła, ale i do ludzi jurydycznie znajdujących się poza nim. Misja zawiera dwa podstawowe elementy: przepowiadanie kerygmatu, czyli Dobrej Nowiny o zbawieniu danym przez Boga każdemu w Chrystusie, oraz świadectwo życia z najwyższym jego wyrazem: miłością do nieprzyjaciela.

Lęk

Doświadczenia II wojny światowej, Zagłady Żydów i XX-wiecznych totalitaryzmów wywołały w Kościele potrzebę zmiany sposobu realizacji jego misji. Jak mówić i dawać świadectwo o Bogu, gdy całe społeczności wychodzą lub dawno wyszły z Kościoła?

To m.in. pytanie doprowadziło do Soboru Watykańskiego II, a jego duch charakteryzuje odtąd dokumenty i działania papieskie. Jan Paweł II używał pojęcia „nowa ewangelizacja” w odniesieniu do obszarów dawniej chrześcijańskich, przede wszystkim w strefie kultury euroamerykańskiej, ale też i w odniesieniu do katolickiej Ameryki Łacińskiej. Nowa ewangelizacja dotyczy jednak wszystkich regionów świata, gdyż to stare-nowe zadanie Kościoła sięga do samych źródeł chrześcijaństwa.

Dla wielu obszarów jest to pierwsza ewangelizacja, pierwszy kontakt z Dobrą Nowiną. Sekularyzacja jest posunięta tak daleko, że brak nie tylko ludzi w kościołach, ale w ogóle ludzi ochrzczonych: jak w Chemnitz (dawniej Karl-
-Marx-Stadt) w b. NRD, gdzie stanowią znikomą mniejszość. I jeśli w Europie Zachodniej znaczna część mieszkańców nie miała kontaktu z Kościołem, to ich zetknięcie z chrześcijaństwem musi się odbyć przez świadectwo wiary – bo dla nich tradycyjne znaki: ołtarz, krzyż, Msza, nic nie znaczą.

Sekularyzacja jest więc pewną pomocą dla odnowy mentalności religijnej – przez odważne i radykalne sięgnięcie do źródeł chrześcijaństwa, do jego żydowskich korzeni. W taki sposób, by prowadzić od religijności rutynowej, często pogańskiej, zbudowanej na lęku do wiary, do takiej, która z lęku wyzwala, rodzi miłość i daje nadzieję na życie mocniejsze od śmierci.

Jan Paweł II i Benedykt XVI podkreślają powrót do żywych źródeł chrześcijaństwa, do jego paschalnego, dynamicznego wymiaru. Żyjemy bowiem w epoce, w której pojawia się szansa, by nabrały mocy słowa Ewangelii o świetle, zaczynie i soli.

Słabość

Potrzeba więc wiary dojrzałej – która obejmuje nie tylko modlitwę, parafię, ale i obrzeża, a także tych, którzy są poza Kościołem. Potrzeba chrześcijan-soli, którzy swoją obecnością „posolą” pozostałych ludzi miłością większą niż wszelkie ludzkie lęki. Takich świadków wiary nie musi być wielu, jak nie trzeba wiele soli, by cała potrawa nabrała smaku.

Na tym polega posoborowa odnowa życia Kościoła, która zrodziła małe wspólnoty. Kard. Ratzinger pisał, że być może w przyszłości Kościół to przede wszystkim małe wspólnoty, które dla świata cierpiącego i nieznającego sensu życia będą znakiem miłości i jedności. O tych dwóch znakach mówi Chrystus: po tym poznają, że jesteście ode Mnie [miłość] i że Ja jestem od Ojca [jedność] (por. J 13, 17).

Potrzeba nowej ewangelizacji dotyczy też zderzenia Kościoła z postępującą dechrystianizacją – rosnącym rozziewem między wyznawaną formalnie wiarą a konkretnymi sposobami życia. Skoro nadeszła epoka, w której liczy się egzystencjalne świadectwo o miłości i mocy Boga we własnym życiu, to i ksiądz musi być głosicielem tej prawdy. Ale czego świadectwo ma dotyczyć?


Św. Paweł mówi: „moc w słabości się doskonali” (2 Kor 12, 9). Konstatacja własnej kruchości, grzechu – rzecz w normalnym życiu, także religijnym, odrzucana przez naszą moralistyczną cywilizację – jest paradoksalnie jedynym gruntem, na którym Bóg może realizować przebaczającą i wyzwalającą miłość do człowieka. Tylko gdy widzę i uznaję swą słabość, mogę zwrócić się do Niego o pomoc i jej doświadczyć. W przeciwnym razie to ja jestem mocny, ja rządzę i panuję nad rzeczywistością – ja jestem bogiem, a Bóg co najwyżej moim służącym, który ma spełniać moją wolę.

Kruchość

Ta postawa kruchości może być bardzo trudna przy pewnym typie formacji kapłańskiej, która kontynuuje pedagogikę, by być „na piątkę”. Potrzebna jest biblijna szczerość i prostota.

„Wyznawajcie zatem nawzajem swoje grzechy” (Jk 5, 16). A „szkolna” formacja, zgodnie z którą trzeba zasługiwać na ocenę, w sferze duchowej jest niechrześcijańska, uniemożliwia rozwój duchowy i czyni z księdza – i ze świeckiego – osobę bez skazy. Taki ksiądz staje się dowodem na własne zalety, nie zaś hołdem złożonym Bogu.

Tym trudniej wyzwolić się z tej skłonności, że tzw. świat nie skłania do ukazywania słabości. W tradycyjnym myśleniu ksiądz jest lepszym człowiekiem, bardziej „świętym”, nie może być chrześcijaninem z chrześcijanami, bo ani on nie ma wtedy chrześcijańskiego ducha, ani oni. W tak niedojrzałym rozumieniu Kościoła rodzi się klerykalizm, który stanowi jedynie drugą stronę antyklerykalizmu.

Na księdzu, który musi być „wyżej”, w kim wbrew Ewangelii i zdrowemu rozsądkowi pokłada się nadzieję, ludzie się „wieszają”. W rezultacie spotyka ich obustronne rozczarowanie. Umacnia się religijność naturalna, gdzie panuje niechrześcijański podział na sacrum i profanum. Księża należą do pierwszej sfery, świeccy do drugiej, a jedni i drudzy prowadzą życie podzielone: w przestrzeni sakralnej są pobożni, w pozostałych dziedzinach – bynajmniej.

Pośród takiej mentalności grozi księdzu paternalizm wobec świeckich i nie może być on, w ślad za św. Pawłem, wszystkim dla wszystkich. Inaczej, gdy autorytet prezbitera rodzi się ze wskazywania na Chrystusa i stawiania Boga w centrum własnego życia.

Prostota

W moralistycznej atmosferze wystarczy jakikolwiek objaw grzechu czy niedomagania księdza, by spotkał go osąd i potępienie, przez co często odchodzi on z kościoła, a nawet i z Kościoła. Wszystko inne, jak np. wiedza, nowoczesność, „kumplowatość”, czyli chęć przypodobania się przez obeznanie „w świecie”, albo „nieskalaność” bądź postawa typu harcerskiego mogą być odbierane jako osobiste zasługi księdza.

Do wiary pociąga szczerość i prostota, które są darem Boga i efektem osobistego z Nim spotkania; znamionami właściwie pojmowanej formacji i życia duchowego. Do tego nieodzowne jest wejście w modlitwę, bez której grozi nam wszystkim utrata wiary. W umacnianiu powołania kapłańskiego ważne jest posłuszeństwo wobec przełożonych. Nie to niewolnicze, z lęku np. przed brakiem akceptacji, z troski o karierę, lecz posłuszeństwo płynące z szukania woli Boga, co oznacza zmaganie się z Nim i z ludźmi.


Każdy potrzebuje wspólnoty życia duchowego. Jej brak jest poważnym zagrożeniem. Czy formacja seminaryjna i późniejsze ramy życia księży stwarzają szanse życia duchowego? Czy po wyjściu z seminarium księża znają prawdziwe ludzkie – a zatem i swe własne – problemy? Czy są przygotowani do zmagania się o wiarę, do stawania wobec licznych dylematów? Słuchając opinii seminarzystów i księży oraz obserwując konflikty, a nawet skandale, można zaryzykować opinię, że nie. Wizytacja, którą komisja Stolicy Apostolskiej przeprowadziła w polskich seminariach duchownych, miała przynieść odnowę formacji seminaryjnej. Niewątpliwie warto iść tym tropem dalej.

In persona Christi

Wobec nowych wspólnot pojawiają się zarzuty o przejmowanie przez świeckich funkcji księżowskich, a nawet władzy w parafiach. Jednak uczestnictwo prezbiterów jest konieczne i niezbędne dla wspólnot, a co więcej – stanowią one dla nich samych wielką pomoc. Zacytuję prezbitera z Neokatechumenatu, który po 15 latach doświadczenia we wspólnocie pisze, że jest ono „piękne, bo przez wspólnotę rzeczywiście doświadcza się Kościoła jako Oblubienicy, wchodzi się w bardzo osobistą i osobową relację z konkretną wspólnotą. Nie jest to grono ludzi, które można sobie dobrać według własnego upodobania” – stwierdza Stanisław Łucarz SJ.

Wyjaśnia, że zwracanie się per „ty” usuwa dystans związany z rolą księdza, daje poczucie akceptacji, wyrażanej też przez krytykę. „Księdzu bardzo ciężko jest zdjąć z siebie ciężar powinności bycia wzorem do naśladowania dla świeckich – oświadcza. – Mnie ten ciężar pomogła zdjąć wspólnota. Doświadczyłem, że bardziej mnie kochają i potrzebują takiego, jaki jestem, niż takiego, jakim według ogólnie przyjętych standardów powinienem być”.

Ks. Łucarz uważa, że to uwalnia od aktorstwa, a uświadamia rolę – np. w Eucharystii czy spowiedzi – działania in persona Christi. „To tajemnica powołania, rodząca z jednej strony w księdzu napięcie pomiędzy własną zwyczajnością i słabością a niezwykłością wybrania, a z drugiej, wśród świeckich w duszpasterstwie tradycyjnym przynosząca czasami zgorszenie, kiedy ta zwyczajność i słabość mocniej się ujawnią. We wspólnocie natomiast sytuacje takie stają się okazją do żywego doświadczenia, jak Bóg jest mocny w ludzkiej słabości”.

Jezuita podkreśla, że w sytuacji wspólnot, w których brak przebitera, niejednokrotnie się one rozpadają: „Przyczyny są jasne i wynikają z samej natury Kościoła: wspólnota chrześcijańska, która żywi się Słowem Bożym i Eucharystią, nie może pozostać sobą bez żywego związku z Kościołem hierarchicznym. Owszem, charyzmat i hierarchia zawsze pozostają w pewnym napięciu, lecz bez tego napięcia nie ma duchowego rozwoju...” („List” 2/2004).

Duch

Jan Paweł II dostrzegł w nowych wspólnotach powiew Ducha Świętego, który może odnawiać Kościół. A Benedykt XVI w „Liście na Rok Kapłański” pisze: „Cieszę się, że mogę skierować do kapłanów, w tym dedykowanym im roku, szczególną zachętę: by potrafili pojąć nową wiosnę, którą Duch rozbudza w naszych dniach w Kościele, nie na poślednim miejscu poprzez nowe ruchy kościelne i nowe wspólnoty (...). »Duch jest różnorodny w swoich darach (...) Tchnie tam, gdzie chce«. Czyni to nieoczekiwanie, w miejscach nieoczekiwanych i w formach wcześniej niewyobrażalnych (...), ale ukazuje nam także, że działa On, mając na względzie jedno Ciało, i że działa w jedności jedynego Ciała”.

Spotkać można niekiedy rozróżnienie dwóch typów duszpasterstwa: dyni i sosny. To pierwsze, nastawione na szybkie, ilościowe efekty przynosi je, lecz trwają one krótko, zgodnie z przypowieścią Jezusa o budowie domu. Duszpasterstwo sosny ukierunkowane jest długofalowo: nie przynosi natychmiastowych powodów do zadowolenia, lecz buduje solidne podwaliny pod dom, który nie rozpadnie się pod naporem przeciwności.