Czarny papież

Józef Majewski

publikacja 28.10.2009 21:12

Europa nie stanowi już centrum Kościoła, lecz stała się nawą boczną w wielkiej katedrze świata. Przenoszenie się siły chrześcijaństwa na Południe i Wschód wywołuje pytanie o kształt pluralizmu i jedność w Kościele. Tygodnik Powszechny, 25 października 2009

Czarny papież


Czy Kościół jest gotowy na czarnego papieża?” – z takim pytaniem na początku Synodu Biskupów dla Afryki dziennikarze zwrócili się do czarnego kardynała, Petera Turksona z Ghany. „Nie sądzę, by istniały ku temu przeszkody. Jeśli Opatrzność pozwoli na to, wyrazimy Bogu wdzięczność i z całą pewnością nie będziemy wstrząśnięci”.

Dzień później abp Gianfranco Ravasi, przewodniczący Papieskiej Rady ds. Kultury, przypomniał zaskoczenie świata po wyborze na papieża kardynała z Polski. „Po Polaku i Niemcu – dodał – Kościół mógłby mieć swego najwyższego pasterza z Afryki”, która „przeżywa duchową i kulturową młodość”.

Czarni przywódcy

Spekulacyjna burza na temat papieża spoza Europy przetoczyła się już przy okazji konklawe w 2005 r. Pierwszy sygnał do debaty dał chyba anglikański arcybiskup Desmond Tutu z Południowej Afryki. 4 kwietnia, dwa dni po śmierci Jana Pawła II, wyraził nadzieję, że kardynałowie wybiorą „pierwszego papieża z Afryki”. Wprawdzie pomylił się – w starożytności było trzech papieży Afrykańczyków (Wiktor, Milkjades i Gelazy I), media jednak podchwyciły temat. Wśród czarnych papabile wymieniano kard. Francisa Arinze z Nigerii, bliskiego współpracownika Jana Pawła II. Obecnie liderem rankingu został kard. Peter Turkson.

5 października hierarcha z Ghany przyrównał sytuację w Kościele do polityki: „Kofi Annan [Ghańczyk] był sekretarzem generalnym ONZ. Prezydentem USA jest [Afroamerykanin] Obama”. Kard. Turkson nie musiał sięgać do casusów politycznych – bez problemów znalazłby długą listę dzisiejszych czarnych liderów wspólnot chrześcijańskich i Kościołów.

W latach 2004–2009 na czele Światowej Rady Kościołów, największej na świecie organizacji ekumenicznej, stał ks. Samuel Kobia z Kenii. Światową Radą Metodystów kieruje nigeryjski biskup Sunday Mbang. Sekretarzem generalnym Światowego Związku Baptystów jest Neville Callam z Jamajki. Swojego czarnego przewodniczącego miała też Światowa Federacja Luterańska – Josiah M. Kibirę z Tanzanii (1977–1984). W latach 1990–1997 na czele światowego luteranizmu stał przedstawiciel innej części Południa, Ameryki Łacińskiej – bp Gottfried Brakemeier z Brazylii.

Kościół katolicki w USA również może poszczycić się „czarnym papieżem” – w 2001 r. episkopat po raz pierwszy w historii na swego przewodniczącego wybrał Afroamerykanina bp. Wiltona D. Gregory’ego.

Rewolucja

Fakt, że dzisiaj chrześcijanie coraz częściej na swoich przywódców wybierają hierarchów z Południa, jest znakiem czasu. W ten sposób dają wyraz przekonaniu o dojrzałości tamtejszego chrześcijaństwa i konieczności ustanowienia partnerskich relacji między Kościołami na Północy i na Południu, długo traktowanymi przez te pierwsze protekcjonalnie, niczym niesamodzielne młodsze rodzeństwo, które trzeba prowadzić za rękę.

Poza tym to efekt słabnięcia, wypalania się czy wręcz obumierania chrześcijaństwa bogatej Północy, szczególnie Europy, oraz dynamicznego rozwoju chrześcijaństwa na biednym Południu.

Jak przekonuje Philip Jenkins w studium „Chrześcijaństwo przyszłości”, jesteśmy świadkami demograficznej rewolucji w chrześcijaństwie, której skutków jeszcze w pełni nie pojmujemy. Statystyki są nieubłagane – centrum chrześcijaństwa, w tym katolicyzmu, przenosi się z półkuli północnej na południową, z Europy/Ameryki Północnej do Ameryki Łacińskiej/Afryki/Azji.


W 1900 r. 85 proc. chrześcijan żyło na Północy, a na trzech kontynentach południowych – zaledwie 15 proc. Na początku XXI w. większość, blisko 60 proc., wyznawców Chrystusa żyła w Afryce, Ameryce Łacińskiej i Azji. Szacuje się, że w 2050 r. na półkuli południowej będzie 70 proc. chrześcijan (W. Bühlmann, „Gdzie żyją wiarą. Kościół u progu XXI w.”).

W Kościele katolickim ta nowa sytuacja prezentuje się jeszcze wyraźniej (zob. tabela). Na początku XX w. liczba katolików na Północy ponad dwukrotnie przewyższała ich liczbę na Południu: 70 proc. do 30 proc. Sto lat później proporcje się odwróciły: 66 proc. na Południu i 34 proc. na Północy. Proces ten – na niekorzyść Północy – wciąż trwa.

Liczba katolików na świecie (w milionach)
2000 r. 2025 r.
Ameryka Łacińska 461 606
Europa 286 276
Afryka 120 228
Azja 110 160
Ameryka Północna 71 81
Oceania 8 11
Ogółem 1056 1362


Na podstawie: Ph. Jenkins, „Trends in Global Christianity”

Trzęsienie ziemi

Ks. Walbert Bühlmann pisał: „Musimy przyjąć do wiadomości, że my [Europa] nie stanowimy już centrum Kościoła, lecz, mówiąc obrazowo, staliśmy się nawą boczną w wielkiej katedrze świata”. Trudno uchwycić wszystkie możliwe konsekwencje przemian, dwie z nich jednak wybijają się na czoło: pluralizacja i jedność w Kościele.

Kościół na Południu przez wieki – do Soboru Watykańskiego II – nie miał innego wyjścia, jak stawać się klonem Kościoła Europy. Musiał – w myśl europejskiej zasady uniformizmu – przyjmować jego postać, akceptować kształt jego teologii, doktryny, duchowości i liturgii. Sobór dał sygnał do zmiany w tej dziedzinie, stawiając na potrzebę inkulturacji: nadawania Kościołom Południa kształtu zgodnego z wartościami lokalnych kultur. Innymi słowy, postawił na samodzielność tych Kościołów.

I zaczęło się wielkie trzęsienie kościelnej ziemi na Południu. W Kościele faktem stawała się różnorodność teologiczna, doktrynalna i liturgiczna. Tymczasem watykańskie centrum, w trosce o zachowanie jedności Kościoła, zaczęło stawiać przeszkody procesowi pluralizacji.

Oryginalnym teologicznym dzieckiem Ameryki Łacińskiej (a potem też Afryki i Azji) jest teologia wyzwolenia, będąca odpowiedzią tamtejszych teologów na przepastne ubóstwo absolutnej większości mieszkańców. W latach 80. Stolica Apostolska wypowiedziała jej wojnę. Tylko dzięki postawie części biskupów teologia ta nie uległa anihilacji, niemniej do dziś liże rany.


Z kolei w Azji powstała teologia odkrywająca inne religie jako objawione przez Boga i postulująca odmienny od oficjalnego stosunek do nich – upraszczając, nie przepowiadanie i nawracanie, ale dialog. Pod koniec XX w. przeciwko tej teologii wystąpił Watykan, publikując słynną deklarację „Dominus Iesus” (2000 r.). Tymczasem wielu biskupów Azji wzięło w obronę swych teologów i zaakceptowało część ich dokonań.

Teologowie Azji i Federacja Konferencji Biskupów tego kontynentu krytycznie przyjęli adhortację Jana Pawła II „Kościół w Azji”, pokłosie Synodu Biskupów dla Azji. „To nie jest głos Azji” – pisał ks. John Prior z Indonezji.

W latach 70. Kościół w Indiach rozpoczął odważną próbę azjatyckiej inkulturacji liturgii. Zdecydował się np. wprowadzić do jej języka terminologię rodzimej filozofii i religii hinduistycznej. Watykan zastopował reformę. Biskupi wciąż pytają, dlaczego odbiera się im prawo do decydowania o kształcie ich lokalnej liturgii.

Proces pluralizacji w Kościele jest jednak faktem, nawet jeśli natrafia na trudności i postępuje powoli. Pochodu Kościołów lokalnych w kierunku specyficznych dla ich kultur teologii, doktryn czy liturgii nie da się zastopować. Ale jakie są granice pluralizmu? Czy możliwy jest taki, w którym postaci wiary Kościoła jednego regionu nie da się „mechanicznie” ­zidentyfikować z postacią innego regionu? I kto miałby decydować o tym, że te różne postaci są wyrazem jednej i tej samej wiary? Czy – jak dotąd – papież Europejczyk z europejską Kurią Rzymską, czy też lokalni biskupi ze swoimi Kościołami?

Czy watykańskie centrum Kościoła, kulturowo wciąż zdecydowanie europejskie, jest w stanie obiektywnie ocenić teologiczne, doktrynalne i liturgiczne zmiany w Kościele innych kultur? Czy w nowej sytuacji posługa biskupa Rzymu mogłaby być sprawowana według norm wypracowanych w zupełnie innej sytuacji Kościoła, gdzie „europejskie” znaczyło „uniwersalne” i „jedyne”? W jaką stronę powinna pójść decentralizacja władzy w Kościele?

Krok w nieznane

Nie ma gotowych odpowiedzi na powyższe pytania, fundamentalne dla przyszłości Kościoła. To jedna z głównych przyczyn, dlaczego tyle dziś w nim napięć. I właśnie w tej perspektywie trzeba patrzeć na sprawę wyboru czarnego, ale przecież też żółtego papieża. Niewątpliwie byłby oddaniem sprawiedliwości procesowi przesuwania się kościelnego centrum. Byłby najklarowniejszym znakiem, że relacje między Kościołami Północy i Południa winny być partnerskie. W kwietniu 2005 r., przed konklawe, brazylijski kardynał Aloisio Lorscheider, zapytany jednak o możliwość wyboru papieża nie-Europejczyka, powiedział, że to niemożliwe: „Europejczycy stanowią większość na konklawe i mają nieodparte poczucie wyższości”.

W 2008 r. czarny biskup Wilton D. Gregory ujawnił, że kiedyś sam Benedykt XVI zasugerował, iż elekcja czarnego papieża byłaby „znakomitym znakiem dla świata” o powszechności Kościoła. Niemniej taki wybór, jak się zdaje, na ostrzu noża postawiłby wspomniane przed chwilą pytania o teologiczny, doktrynalny, liturgiczny, a nawet prawnokanoniczny pluralizm w Kościele, o jego jedność, a tym samym o sposób kierowania.

Czy kardynałowie elektorzy, dziś w zdecydowanej większości z Północy (spośród 113 aż 57 pochodzi z Europy, 16 z Ameryki Łacińskiej, 10 z Azji, 9 z Afryki), na przyszłym konklawe zdecydują się na taki krok w nieznane? Należy wątpić. Kościół katolicki wciąż nie dojrzał do takiego skoku, który – jak się zdaje – w nieunikniony sposób prowadziłby do kolejnego soboru.