Strzały i groźby

Maciej Wiśniewski z San Cristóbal de las Casas

publikacja 11.11.2009 21:58

Ogłoszona trzy lata temu przez prezydenta Meksyku Felipe Calderóna wojna z kartelami narkotykowymi zbiera swoje żniwo. Na linii ognia znalazł się także Kościół: ośmiu księży zastrzelono, niektórzy biskupi są zastraszani. Tygodnik Powszechny, 8 listopada 2009

Strzały i groźby


Gdy w końcu 2006 r. pochodzący z prawicowej Partii Akcji Narodowej prezydent obejmował urząd, pomysł wypowiedzenia wojny kartelom narkotykowym wydawał się świetny. Z ciążącymi nad nim oskarżeniami o fałszerstwo w wyborach, z połową obywateli mających go za uzurpatora, ledwo przezwyciężywszy poelekcyjne konwulsje, w jakich pogrążył się Meksyk, Calderón rozpaczliwie musiał zacząć od nowego wiersza.

Kartele, które od lat rosły w siłę, zaczęły walczyć między sobą o szlaki przemytu, którymi dociera do USA 90 proc. kokainy z Kolumbii, i o rynek wart 40 miliardów dolarów. Pozbawiły państwo weberowskiego „monopolu na przemoc” i faktycznej jurysdykcji nad połaciami kraju.

Porażka armii

Calderón postawił – m.in. wobec korupcji w policji – na armię i liczne spoty w mediach. Według Raúla Beníteza Manaut, profesora z Universidad Autonóma Nacional de México, specjalizującego się w kwestiach bezpieczeństwa, ogłoszenie wojny było błędem: – Termin ten znajduje swoje zastosowanie tylko wówczas, gdy obie strony ją uznają. Tymczasem narcotraficantes nie prowadzą wojny przeciwko państwu, nie giną politycy ani wysocy funkcjonariusze. Calderón posłużył się tym określeniem, aby uzyskać efekt medialny i zyskać popularność oraz legitymację, której mu brakowało.

Wpatrzony w słupki popularności nie dostrzegał, jak z miesiąca na miesiąc jego kolumny grzęzły w wąskich uliczkach miast, na których potykały się z oddziałami szturmowymi karteli, złożonymi w dużej mierze z byłych wojskowych. Armia przystąpiła do walk nieprzygotowana, a przegrywać zaczęła nie z uwagi na mniejszą siłę ognia, ale brak jakiejkolwiek strategii. Jak podkreśla jednak Benítez Manaut, porażka nie jest całkowita, a niektóre ciosy były dla karteli bolesne.

W ocenie innych, np. Raúla Vera Lópeza, biskupa Saltillo w Cohauila, jednym z północnych stanów, gdzie koncentruje się wojna z narkotykami, państwo poniosło całkowitą porażkę, a pozytywne efekty istnieją jedynie w słowach prezydenta.

Od czasu rozpoczęcia wojny liczba ofiar przemocy dramatycznie wzrosła (od 2006 r. zginęło ponad 15 tys. osób; tylko przez 10 miesięcy br. aż 6 tys.), przez kraj nadal przepływa tyle samo narkotyków, a wewnętrzne spożycie skoczyło.

Armia na ulicach przysporzyła krajowi nowych kłopotów: według organizacji praw człowieka w czasie 3 lat urzędowania Calderóna wojsko popełniło najwięcej naruszeń od czasów tzw. „brudnej wojny” prowadzonej w latach 70. przeciwko lewicowym organizacjom i guerrillom. Liczba skarg i doniesień wzrosła o ponad 600 proc., osiągając liczbę ok. 150 miesięcznie, a dotyczą nielegalnych zatrzymań, tortur, jak i kilkuset zabójstw cywili.

Kościół i Rodzina

Także Kościół – podobnie jak rząd, wojsko i cały kraj – znalazł się w środku tej wojny zupełnie nieprzygotowany. Brakowało mu zarówno doktryny, jak i praktyki, za pomocą których mógłby się przeciwstawić narastającej przestępczości. Początkowo duchowni mówili tylko ogólnie o „misji nawracania narcotraficantes” i organizowali wielotysięczne Msze „za powodzenie wojny z narkotykami”.

W dość kłopotliwym świetle stawiała Kościół także wcześniejsza, dwuznaczna postawa niektórych duchownych w odniesieniu do kontaktów ze światem narkotykowym. Mimo że Episkopat stanowczo potępiał handel narkotykami i pochodzące z niego pieniądze, niektórzy księża i biskupi chwalili hojność capos i w homiliach stawiali ich za wzór dla wiernych, podkreślali możliwość „oczyszczania każdych pieniędzy z grzechu”, gdy tylko przeznaczane były na zbożny cel. Krytycy oskarżali Kościół o pranie brudnych pieniędzy, i wprowadzili do języka potocznego określenie narcolimosna – narkodatek. Nad tą sytuacją boleje m.in. bp Raúl Vera, żałując, że Kościół od początku nie przyjął wyrazistej postawy.


Pozwoliło to także jednej z organizacji przestępczych – Rodzinie Michoacańskiej (La Familia Michoacana) – swobodnie mówić językiem pełnym religijnych odniesień. Jej główni liderzy oprócz działalności przestępczej na co dzień zajmują się „głoszeniem słowa bożego”, przedstawiając swe działania, w tym morderstwa, jako „obronę zgodnych z nauką Kościoła wartości etycznych”. Sekretarz Konferencji Episkopatu Meksyku, werbista o. Manuel Corral, mówi w rozmowie z „TP”: – Kościół stanowczo potępia podobne aberracje i bluźnierstwa.

Jak podkreśla dr Benítez Manaut, religijny język pozwala Rodzinie na skuteczną rekrutację, utrzymanie dyscypliny, a także budowę bazy społecznej: w trawionym przez bezrobocie stanie, z którego wyemigrowało do USA 2 mln mieszkańców, kontrolująca większość gospodarki Rodzina jest jednym z głównych pracodawców.

W Michoacán, jednym z najbardziej katolickich stanów kraju, kościoły często okazywały się miejscami, gdzie policji najłatwiej było znaleźć przestępców. Niedawno kilkuset agentów policji wtargnęło do jednej ze świątyń w Apatzingán, aresztując kilkudziesięciu członków La Familia, w tym jednego z jej domniemanych szefów.

Także w środowiskach innych karteli ma miejsce znarkotyzowana fuzja religii i ludowych wierzeń. Na północy Meksyku kwitnie nieuznawany przez Kościół kult „świętego” Jesúsa Malverde, patrona narcotraficantes; w środkowej części kraju ich patronką jest Santa Muerte – Święta Śmierć.

Biskup i Knypek

Trzeba było skandalu, aby coś drgnęło. W przeddzień kwietniowego zgromadzenia plenarnego Konferencji Episkopatu, na którym miano dyskutować m.in. o problemie narco, bp Durango Héctor González Martínez ogłosił, że jeden z najbardziej poszukiwanych narcotraficantes, Joaquín „El Chapo” Guzmán Loera, szef kartelu znad Pacyfiku, mieszka spokojnie w pobliżu jednego z miasteczek w stanie Durango i że wszyscy o tym wiedzą, z władzami na czele, i nikt nic nie robi. „El Chapo” – Knypek – za którego Meksykanie wyznaczyli nagrodę w postaci 3 mln, a Amerykanie 5 mln dolarów, znajduje się na wolności od 2001 r., gdy uciekł z więzienia o maksymalnym nadzorze (w tym roku magazyn „Forbes” umieścił go na swojej znanej liście najbogatszych ludzi świata).

Z początku można było pomyśleć, że biskup dał się ponieść krążącej po całym Meksyku ludowej opowieści: każdy stan i miasteczko ma swoje zdanie na temat tego, gdzie mieszka Knypek; w San Cristóbal de las Casas mówią, że oczywiście tutaj, kilkanaście kilometrów za miastem.

Wskazanie hierarchy było jednak bardziej prawdopodobne: zarówno Guzmán Loera, jak i część jego ludzi pochodzi właśnie stamtąd; on sam dwa lata temu we wskazanym miasteczku z wielką pompą, na oczach całego kraju, brał ślub. Po początkowym zamieszaniu i po znalezieniu ciał dwóch żołnierzy z dołączoną wiadomością, że „Knypkowi nikt nie da rady, ani księża, ani rządzący”, w mediach zapadła cisza.

Jak można wytłumaczyć, że jeden z najbardziej poszukiwanych ludzi, o którym – wiele na to wskazuje – wiadomo, gdzie mieszka, unika zatrzymania? Biskup Vera, jeden z najodważniej komentujących fakty, podkreśla, że walkę z narkotykami należy rozpocząć od wsadzenia do więzienia gubernatorów i burmistrzów, którzy chronią przestępców.

Jak podkreśla o. Manuel Corral, Zgromadzenie Plenarne poświęciło dwa i pół dnia obrad na wypracowanie stanowiska całego meksykańskiego Kościoła. Problem narkoprzemocy dotyka bowiem różne diecezje w różnym stopniu (cierpią bardziej te na północy i w centrum) i aby móc zacząć mówić o problemie jednym głosem, należało wypracować wspólne kryteria oraz język.


Fala gróźb

Wydawało się, że jednym z elementów nowej strategii był dokument „Nowe prześladowania księży w Meksyku”, który ujrzał światło dzienne w końcu sierpnia. Można w nim przeczytać, że Meksyk jest – po Kolumbii, w której w scenerii wojny domowej i walki karteli narkotykowych przez ostatnie ćwierć wieku zamordowano 67 księży – drugim najbardziej niebezpiecznym miejscem w Ameryce Łacińskiej dla sprawowania posługi duszpasterskiej. Od 1993 r. zginęło 11 księży i 3 zakonników. Ofiarą strzelaniny na lotnisku pomiędzy narcotraficantes padł także kardynał Juan Jesús Posadas Ocampo z Guadalajary (według wersji oficjalnej komando przeciwnej grupy pomyliło go z Knypkiem, jednak okoliczności zabójstwa są niejasne, a w sprawę mogą być zamieszani politycy). Tylko przez trzy lata trwania „wojny” zostało zamordowanych 8 księży; spekuluje się, że przynajmniej za jednym z zabójstw może stać Rodzina.

Mimo że dokument odnosi się do faktów, okazał się apokryfem. Jak wyjaśnia o. Corral, został przygotowany nie przez Konferencję, lecz przez osobę świecką związaną Katolickim Ośrodkiem Multimedialnym. Nie przedstawia więc oficjalnego stanowiska Episkopatu, a zawarte w nim dane nie są wynikiem badań, lecz kompilacją wycinków z prasy. Brak mu powagi, jego ton jest niestosowny i przesadzony.

Na pytanie, czy mamy do czynienia z prześladowaniami księży w Meksyku, o. Corral odpowiada: – Sytuacja, owszem, jest delikatna, ale w żadnym razie nie możemy mówić o prześladowaniach za wiarę. Użyłbym raczej określenia „fala gróźb”.

Na marginesie, trzymając się terminologii prześladowań, należałoby mówić także o prześladowaniach dziennikarzy (przez ostatnie 9 lat zginęło ich aż 57, najwięcej na kontynencie) czy też obrońców praw człowieka (w 2009 trzy zabójstwa).

Według ojca Corrala ok. 300 (z 15 tys.) księży i co najmniej 3 (ze 100) biskupów w Meksyku otrzymało pogróżki ze strony przestępców; zazwyczaj są to anonimy, niepochodzące jednak bezpośrednio od karteli. Istnieje także zagrożenie ze strony rządu, na którego celowniku znajdują się księża odważający się krytykować problemy społeczno-polityczne. W połowie października diecezja w San Cristóbal de las Casas poinformowała o kampanii zastraszania ze strony rządu stanowego, który zarzucił księżom i katechetom związki z grupą narcotraficantes.

Podobne zdanie do sekretarza Episkopatu ma prof. Jean Meyer, francuski historyk, pracujący w Meksyku. Wskazuje, że mówienie o prześladowaniach ma budzić skojarzenie z czasami tzw. wojny cristeros z lat 1926–1938. Była to religijna wojna domowa pomiędzy powstańczym ruchem, który stanął w obronie Kościoła, a wyłonionym z Rewolucji antyklerykalnym rządem. Jej efektem było nie tylko ćwierć miliona ofiar, ale i – jak podkreśla prof. Meyer – bezprecedensowe prześladowania katolików, które osiągnęły apogeum w latach 1931-36; w 1935 r. w Meksyku zostało tylko 305 księży (przed wojną było 4,5 tys.).

Zadanie dla świeckich

Sekretarz Episkopatu przyznaje, że Kościół świadomie wykorzystał apokryficzny dokument i wcześniejszy skandal związany z wypowiedzią biskupa Durango, by wyciągnąć na światło dzienne problem gróźb i związanej z falą przestępczości serii zabójstw księży.

Księżom zaleca się wstrzemięźliwość w czynach i słowach: misją Kościoła jest wspieranie swoich wspólnot, a aktywność ma być domeną świeckich. Wzorem – podkreśla o. Corral – ma być antymafijna włoska organizacja Libera. Przewodzący jej ks. Luigi Ciotti został zaproszony do Meksyku na kwietniowe Zgromadzenie KEM.

– Stawiamy też na związane z Kościołem centra praw człowieka – dodaje o. Corral. Ale José Rosario Marroquín, analityk z założonego przez jezuitów Centrum Praw Człowieka im. o. Miguela Augustína Pro, przyznaje, że to bardzo trudne: – Naszą misją jest egzekwowanie poszanowania praw od państwa i jego instytucji oraz dokumentowanie pogwałceń, jakich dopuszczają się funkcjonariusze. Ale w jaki sposób egzekwować ich poszanowanie od organizacji przestępczych?