Znak niepokoju

Leszek Bosek

publikacja 16.12.2009 16:34

Jeżeli można rugować najważniejszy symbol chrześcijański, to także i inne symbole. Drastycznym przykładem tendencji, w którą wpisuje się wyrok Trybunału w Strasburgu, jest zakaz budowy minaretów w Szwajcarii. To wszystko zmierza do konfrontacji i protestów, zachęca do łamania niemądrego prawa. Tygodnik Powszechny, 13 grudnia 2009

Znak niepokoju


Marek Zając: Rodzic albo grupa uczniów żądają usunięcia krzyża ze szkolnej sali. Powołują się na niedawny wyrok Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu w sprawie Soile Lautsi kontra Włochy. Krucyfiks trzeba natychmiast usunąć?

Leszek Bosek:
Nie ma takiego obowiązku. Po pierwsze, wyrok nie jest prawomocny. Z doniesień prasowych wynika, że Włochy niemal na pewno złożą odwołanie. Po drugie, jeżeli wyrok nawet się uprawomocni, wiązać będzie wyłącznie państwo włoskie, o czym stanowi

art. 46 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Sentencja wyroku rozstrzyga, że to Włochy, a nie Polska naruszyły Konwencję. Po trzecie, w Polsce nie ma obowiązku eksponowania krzyża – jak np. we włoskich szkołach albo w salach sądowych w Austrii. Rozporządzenie Ministra Edukacji z 1992 r. mówi o takiej możliwości, co należy rozumieć jako uprawnienie.

Uprawnienie to ma służyć upodmiotowieniu rodziców, dzieci i nauczycieli. Jego wprowadzenie było powrotem do normalności po doświadczeniach komunistycznych. Po czwarte, polska Konstytucja w art. 53 wprost mówi o prawie do wyrażania przekonań religijnych w sferze publicznej, a bez wątpienia ma wyższą rangę prawną niż Konwencja. Można zatem odwrócić pytanie i zastanowić się, czy jeżeli rodzic zażąda zawieszenia w klasie krzyża, dyrektor szkoły będzie mógł odmówić?

Będzie mógł?

Jeżeli jest powszechna zgoda co do zawieszenia albo zdjęcia krzyża, to trzeba ją uszanować. Jeżeli pojawiają się różne głosy, wtedy rada szkoły złożona z rodziców wraz z dyrektorem powinna zdecydować, czy zdjąć krzyż. Wyrok ze Strasburga nic tu nie zmienia. Rada rodziców jest demokratycznie wyłonionym ciałem powołanym do decydowania o sprawach szkoły. Ewentualne skargi do sądu to oznaka bezsilności i nieumiejętności porozumiewania się ludzi. Postępowania sądowe są zresztą długotrwałe i kosztowne, a droga do Strasburga może trwać dłużej niż edukacja dziecka. Rodzic albo pełnoletni uczniowie żądający usunięcia krucyfiksu musieliby przebrnąć przez wszystkie instancje sądowe w kraju, włącznie z Trybunałem Konstytucyjnym.

Załóżmy, że rada rodziców nie chce usunąć krzyży. Protestujący rodzic bądź uczniowie postanawiają iść do sądu. Na jakie przepisy mogą się powołać?

W polskim prawie nie ma przepisu regulującego tryb zdejmowania krzyża. Protestujący mógłby powoływać się chyba tylko na ogólne zasady Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Konwencja mówi w art. 9 o wolności wyznania i sumienia oraz prawie do manifestowania prywatnie lub publicznie swoich przekonań, ale też mówi, że państwo może tę wolność ograniczyć ze względu na prawa innych osób, porządek publiczny albo „moralność publiczną”. W rachubę wchodzi też art. 2 Protokołu nr 1, który mówi o prawie rodziców do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Ale także to prawo nie jest absolutne. Konwencja opiera się na zasadzie proporcjonalnych ograniczeń praw i wolności, czyli balansowaniu kolidujących wartości i interesów. Nie może być tak, że jedna osoba bierze wszystko, a inni muszą się podporządkować.

Nie wydaje mi się natomiast, aby zdejmowanie krzyży można było wymusić, powołując się na Konstytucję. Mówi ona wyraźnie o nauce religii w szkołach publicznych, a w preambule autorstwa Stefana Wilkanowicza i Tadeusza Mazowieckiego także o chrześcijańskim dziedzictwie Narodu oraz o obowiązku wszystkich obywateli do poszanowania „tych wartości”, z którymi tradycja tomistyczna utożsamia Boga: z prawdą, dobrem i pięknem. Na tej podstawie Trybunał Konstytucyjny stwierdził kilka dni temu, że wliczanie ocen z religii do średniej jest legalne. Podkreślił przy tym, że zmuszanie dzieci do nauki religioznawstwa zamiast religii byłoby sprzeczne z zasadą bezstronności państwa względem Kościołów.


Trybunał w Strasburgu szukał balansu między prawami wierzących i niewierzących. Tyle że wielu chrześcijan widzi w jego orzeczeniu nie próbę wyważenia racji, lecz pogwałcenie ich praw do manifestowania wiary.

Takich kolizji nie da się precyzyjnie rozstrzygnąć na szczeblu międzynarodowym, jak w czasach pruskiego Landrechtu, gdy obowiązywały dziesiątki tysięcy przepisów określających, np. gdzie w urzędzie ma stać wiadro. W dotychczasowym orzecznictwie Trybunał w miarę radził sobie z interpretacją tych ogólnych zasad. Podkreślał, że sprawy moralne i religijne muszą być regulowane przez państwa – strony Konwencji. Wielokrotnie mówił, że państwa mają dużą swobodę, dokładnie cytując: „szeroki margines uznania” – w sprawach, co do których trudno w Europie o wspólny mianownik.

Bo – i tu następne zastrzeżenie – Europejska Konwencja Praw Człowieka jest instrumentem odwołującym się do idei pomocniczości. Ma tylko wspomagać Państwa, a nie zastępować w zapewnianiu ochrony praw i wolności ludzkich. Trybunał zwykle zaznacza, że jako instytucja międzynarodowa nie dysponuje taką wiedzą i wyczuciem okoliczności faktycznych jak sądy krajowe. Jak bowiem sędziowie w Strasburgu mają ustalać, co jest „moralnością publiczną” we Włoszech? Charakterystyczne zresztą, że tezy te akurat w wyroku dotyczącym krzyży nie padły.

Jeżeli prawo międzynarodowe ma szanować różnice wynikające z tradycji, kultury i historii, to znaczy, że konwencje dotyczące praw człowieka w różnych krajach funkcjonują w różnym wymiarze.

Oczywiście. Z jednej strony w świecie obowiązuje uniwersalny paradygmat praw człowieka. Wszyscy wierzymy, i nieprzypadkowo używam tak konfesyjnie nacechowanego słowa, bo nim posługuje się Powszechna Deklaracja Praw Człowieka – wierzymy, że podstawowe prawa mają źródło w nienaruszalnej godności człowieka. Ten paradygmat zderza się jednak z różnicami wynikającymi z tradycji kulturowych i prawnych. Chińczycy nie rozumieją praw człowieka tak samo jak Polacy, a Polacy – jak Afrykańczycy czy Arabowie. Doskonałym przykładem tych różnic jest właśnie swoboda wyznania. W niektórych krajach islamskich za „nawracanie na ateizm” lub inną religię karze się śmiercią. A przecież nikt nie żąda usunięcia tych państw z ONZ.

Tyle że w Europie jesteśmy ściślej powiązani kulturowo.

Dlatego różnice są mniejsze, ale przecież istotne. Najlepszym przykładem jest stosunek do życia ludzkiego. W Wlk. Brytanii pozwala się na klonowanie ludzi czy hodowanie hybryd ludzko-zwierzęcych, a nawet niszczenie wbrew woli rodziców setek tysięcy zamrożonych embrionów. W Niemczech działania takie uznaje się za niedopuszczalny przejaw instrumentalizacji istoty ludzkiej i naruszenie godności człowieka.

Z tego powodu twórcy Europejskiej Konwencji Praw Człowieka przyjęli, że wprawdzie wszystkie państwa muszą chronić podstawowe prawa, ale nawet przy tych najważniejszych – jak ochrona życia – istnieją różne wyłączenia i ograniczenia. W przypadku swobody wyznawania religii art. 9 Konwencji mówi, że manifestowanie religii w sferze publicznej jest dopuszczalne, ale może być ograniczone ze względu na konieczność ochrony bezpieczeństwa i porządku publicznego, moralność publiczną lub prawa i wolności innych osób. Europejska Konwencja wbrew pozorom nie narzuca unitarnych rozwiązań, bo nie ma jednego wzorcowego porządku społecznego czy modelu człowieczeństwa.


Skoro tak, to chrześcijanie w Polsce nie mają się czym martwić. Mogą uznać, że to Włosi przegrali w Strasburgu, a na dodatek nasza narodowa specyfika wyklucza nakaz usunięcia krzyży ze szkół.

Tak mogłoby być. Ale właśnie sprawa krzyży pokazuje, że są powody do niepokoju. Przecież Włosi powoływali się na mocno ugruntowaną tradycję prawną i prawa swoich obywateli do wychowania dzieci zgodnie z przekonaniami moralnymi. Trybunał odrzucił ich argumentację, naruszając przy tym kilka kluczowych reguł prawnych, m.in. wspomniane zasady proporcjonalności i subsydiarności. Dokładna analiza wyroku wskazuje, że powodem stwierdzenia naruszenia Konwencji wcale nie musi być – jak twierdzi skład orzekający – obowiązek wieszania krzyży w salach szkolnych, ale sam symbol krzyża.

Wyrok mówi bowiem ogólnie o zakazie eksponowania krzyża w sferze publicznej, co najmniej tej „kontrolowanej przez władze”. Zakaz ten ma wynikać z zasady laickości państwa, utożsamianej błędnie z zasadą państwa demokratycznego. Uproszczenie polega na tym, że laickiemu modelowi państwa nie przeciwstawia się teokracji, lecz akceptowaną przez ogromną większość Włochów symbolikę religijną jako taką.

W tym roku ukazał się zresztą wyrok Trybunału dotyczący Kościoła prawosławnego w Bułgarii, w którym mówi się, że państwo demokratyczne to wcale nie jest państwo bezwyznaniowe, tylko takie, w którym wspólnoty religijne mogą się rozwijać i decydować o swoich sprawach.

W sprawie krzyży Trybunał stwierdził, że demokratyczne państwo ma się „powstrzymać od narzucania wiary w miejscach, gdzie obywatele są od niego zależni”.

Zdanie to nie ma sensu nawet logicznego, bo wynika z niego, że są miejsca, gdzie wolno narzucać wiarę innym ludziom. W sprawie krzyży zresztą nie o to chodzi, bo we Włoszech nie narzuca się nikomu wiary ani nie zmusza do uczestniczenia w katechizacji pod rygorem usunięcia ze szkoły. Skład orzekający mówi generalnie, że państwo ma obowiązek usunąć krzyże z miejsc kontrolowanych przez władze. Należy to rozumieć jako nakaz usunięcia krzyży czy choinki Bożonarodzeniowej nie tylko ze szkoły komunalnej, ale np. z cmentarza czy szpitala komunalnego, jeżeli znajdzie się obywatel, któremu krzyż przeszkadza.

Skład orzekający zupełnie nie bierze pod uwagę, że twórcy Konwencji na czele z Adenauerem czy Schumanem to osoby, które byłyby zażenowane prezentowaną wykładnią tego dokumentu. Próba stworzenia obowiązku wyrugowania ze sfery publicznej symboli chrześcijańskich jest tak radykalna, że podgrzeje niepotrzebnie atmosferę w Europie.

Jeżeli można rugować najważniejszy symbol chrześcijański, to także i inne symbole. Drastycznym przykładem tendencji, w którą wpisuje się wyrok, jest zakaz budowy minaretów w Szwajcarii. To wszystko zmierza do konfrontacji i protestów, zachęca do łamania niemądrego prawa. Już teraz we Włoszech w tych szkołach, w których krzyża nie było, krucyfiksy wieszają sami rodzice. Dyskryminowani nie tak łatwo poddają się prawnemu naciskowi. Historia wojny trzydziestoletniej pokazuje, że konflikty na tle wyznaniowym/bezwyznaniowym są szczególnie niszczycielskie. Szkoda, że Trybunał nie wyciągnął z tej lekcji wniosków.


Wolność sumienia oraz prawo rodziców do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami są ważnymi prawami. Może jednak Trybunał ma rację?

Wolność sumienia i religii oraz prawa rodziców są z pewnością ważne. Nie można zmuszać ludzi do pozytywnego aktywnego czynienia tego, z czym się moralnie nie identyfikują, np. do konwersji albo zmuszać lekarza do wykonywania eutanazji, gdyby nawet nie była ona karalna. Problem w tym, że Trybunał absolutyzuje w tej sprawie nie tyle pozytywny aspekt wolności indywidualnej, co jej negatywny aspekt, rzutujący bezpośrednio na prawa i wolności innych osób.

Zaskakuje mnie ta argumentacja, bo Trybunał dotychczas słabo chronił prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami nawet w aspekcie pozytywnym. Już w 1976 r. przesądził, że prawo to nie chroni dzieci w Danii przed szkodliwą, zdaniem rodziców, obowiązkową edukacją seksualną. Ciekawe, że argumentem na rzecz braku naruszenia wolności sumienia i wyznania była wtedy wolność rodziców do przeniesienia dzieci do szkoły prywatnej...

Inny przykład – proces Dogru przeciw Francji – zakończył się w grudniu 2008. Trybunał stwierdza, że wyrzucenie dyscyplinarne ze szkoły publicznej dziewczynki, która na lekcji wychowania fizycznego nosiła chustkę muzułmańską, nie narusza wolności wyznania tego dziecka oraz prawa rodziców do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Uzasadnienie kuriozalne: chusta może podczas ćwiczeń zagrażać zdrowiu lub bezpieczeństwu.

Ważne jest jednak to, co Trybunał mówi w tym wyroku: prawo rodziców do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami jest dużo słabsze niż prawo laickiej Francji do zakazywania symboli religijnych, także tych ściśle prywatnych, jak krzyżyk czy chustka. W sprawie krzyży we Włoszech dowiadujemy się natomiast, że prawo do wychowywania dziecka zgodnie z własnymi przekonaniami jest aż tak fundamentalne, że może przekreślać chrześcijańskie korzenie Europy, tradycję prawną Włoch oraz prawa innych rodziców. Tak zasadnicze sprzeczności w orzecznictwie Trybunału mogą wskazywać na podwójne standardy i niebezpieczeństwo instrumentalizacji Konwencji.

Jeżeli Włochy ostatecznie przegrają w sprawie krzyży, a polski obywatel żądający usunięcia krucyfiksu ze szkoły pozwie Polskę przed Europejski Trybunał Praw Człowieka, czy automatycznie może liczyć na korzystne dla siebie orzeczenie?

Mówiliśmy już, że nie ma tu automatyzmu, bo sytuacja Polski i Włoch różni się zasadniczo. Orzecznictwo Trybunału jest jednak coraz mniej przewidywalne, bo coraz mniej liczy się tekst i cel Konwencji – określony przez jej twórców Schumana, de Gasperiego, Adenauera. Trybunał posługuje się zgrabną formułą, zgodnie z którą Konwencja jest „żyjącym instrumentem”, a zatem musi zaspokajać bieżące potrzeby, bez względu na to, czy strony Konwencji i reprezentowane przez nie społeczeństwa tego chcą. Zdarza się więc, że na przestrzeni zaledwie kilku lat Trybunał dokonuje dużych przewartościowań.

Tak było np. w sprawie adopcji dzieci przez osoby pozostające w związkach partnerskich. W 2002 r. w sprawie Frette przeciwko Francji Trybunał orzekł, że francuskie przepisy ograniczające uprawnienia adopcyjne do małżeństw i osób samotnych nie naruszają praw osób pozostających w związkach partnerskich. Nota bene podobne prawo obowiązuje też w Polsce. W 2008 r. niewielką większością głosów przeforsowano tezę, że francuskie przepisy są sprzeczne z Konwencją. Nawet więc, gdyby Włochy wygrały sprawę w apelacji, nie będzie jasne, czy spór nie wróci.


Załóżmy następujący scenariusz: Włochy odwołują się od wyroku Trybunału w Strasburgu. Zbiera się licząca już nie kilku, ale kilkunastu innych sędziów Wielka Izba i podtrzymuje wyrok. Co wtedy?

Nie zapominajmy, że Wielka Izba w ogóle może nie zająć się włoskim odwołaniem. O jego przyjęciu decyduje pięcioosobowy panel, a od jego decyzji nie ma już odwołania. Ba, ten panel nawet nie musi swoich decyzji uzasadniać. Strasburg locuta, causa finita.

Jeżeli Włochy ostatecznie przegrają, muszą się przede wszystkim liczyć z koniecznością zapłaty zadośćuczynienia. W przypadku krzyży to 5 tys. euro. Będzie też zapewne presja na zmianę prawa we Włoszech w sprawie krzyża. Jeżeli będą ociągać się ze zmianą przepisów, Trybunał będzie zapewne przyjmować kolejne podobne skargi. Nie można wykluczyć, że będzie też zasądzać drakońskie odszkodowania. Może wtedy dojść do próby sił i jakiegoś przesilenia. Może ono polegać na próbach radykałów wykluczenia Włoch z Rady Europy.

Tego jednak sobie nie wyobrażam, bo przecież Włochy tę Radę współtworzyły. Włochy też były sygnatariuszami Konwencji, w której – o ironio – nie zawarły przecież nakazu usunięcia krzyży ze szkół… Z Rady Europy nikogo jeszcze nie wykluczono, choć niektóre kraje Europejską Konwencję Praw Człowieka brutalnie już łamały. Przykładem jest choćby wojna i zbrodnie w Czeczenii. Z reguły państwa poszukują jakiegoś sposobu wykonania wyroku, a jednocześnie Komitet Ministrów przymyka oko, jeżeli to wykonanie idzie wbrew temu, co powiedział Trybunał.

Czy Polska może pomóc Włochom w procesie przed Wielką Izbą, skoro orzeczenie Trybunału wywołało w naszym kraju tyle krytyki, a Sejm przyjął nawet specjalną uchwałę? Gdyby Polska poparła stanowisko Włoch, na pewno trudniej byłoby Trybunałowi odrzucić odwołanie.

Uczestnictwo Polski w tym procesie jest możliwe. Było wiele spraw, gdzie do postępowania włączali się przedstawiciele innych rządów, a nawet rzecznicy praw obywatelskich. Decyzja o przystąpieniu do sprawy należy w Polsce do ministra spraw zagranicznych i działającego w strukturze ministerstwa pełnomocnika do spraw postępowań przed Trybunałem w Strasburgu. Można oczywiście poczekać, aż Włochy przegrają, a Polska będzie mogła przedstawić swoje argumenty w odrębnym procesie. W każdym razie miejmy nadzieję, że Wielka Izba, jeśli nie zmieni wyroku, to przynajmniej go sprecyzuje.

Rozmawiał Marek Zając


Dr Leszek Bosek jest adiunktem na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetów Warszawskiego i Jagiellońskiego. Prezes Fundacji Academia Iuris, specjalizuje się w dogmatyce praw podstawowych.