Odrobina szaleństwa

Artur Sporniak

publikacja 20.01.2010 15:41

Z jego redakcją nie ma co zwlekać. Katechizm narodowy postawi przed nami najważniejsze pytania: co to znaczy wierzyć „tu i teraz”? Jak wiarę inteligentnie wzbudzać? Z czym mamy największe problemy? Tygodnik Powszechny, 17 stycznia 2010

Odrobina szaleństwa


Podczas ostatniej ubiegłorocznej audiencji ogólnej Benedykt XVI po raz kolejny zachęcał do korzystania z Katechizmu. Jak zauważył, w obliczu dzisiejszego niebezpieczeństwa fragmentaryzacji i dewaluacji poszczególnych prawd wiary ważna staje się troska o całościową wizję nauki chrześcijańskiej. „Katechizm Kościoła Katolickiego, jak również jego Kompendium dają właśnie ten całościowy obraz chrześcijańskiego Objawienia, które należy przyjąć z wiarą i wdzięcznością” – mówił Papież 30 grudnia w Auli Pawła VI.

Po ukazaniu się w 1992 r. Katechizm szybko stał się bestsellerem – w ciągu 12 miesięcy sprzedano 3 mln egzemplarzy. Jego sumaryczny nakład, przetłumaczonego na 50 języków, osiągnął po 10 latach 8 mln egzemplarzy. Takiego sukcesu mało kto się spodziewał, tym bardziej że pomysł opracowania Katechizmu wzbudził oprócz entuzjazmu także kontrowersje – sprzeciwiano się próbie „utrwalenia” bogactwa treści wiary w krótkiej i sztywnej formie. Sukces powtórzyło Kompendium – skrócona wersja Katechizmu – mimo jeszcze bardziej ryzykownej formuły: krótkich pytań i bardzo zwięzłych odpowiedzi, sugerujących, że w dziedzinie wiary wszystko jest równie ważne, jasne i oczywiste.

Nie dziwi więc, że główni moderatorzy pomysłu wielokrotnie okazywali satysfakcję. Jan Paweł II określił Katechizm jako „jedno z największych wydarzeń w najnowszej historii Kościoła” oraz jako „najdojrzalszy i najdoskonalszy owoc” Soboru Watykańskiego II. Z kolei ówczesny prefekt Kongregacji Nauki Wiary, będący zarazem przewodniczącym biskupiej komisji redakcyjnej, kard. Joseph Ratzinger, sukces Katechizmu wyjaśniał następująco: „Ludzie chcą posiadać Katechizm, ponieważ pragną wiedzieć, co dzisiaj oznacza »być katolikiem«. Możemy tutaj mówić o plebiscycie Ludu Bożego, który ponad wszelkie oczekiwania potwierdza potrzebę takiej księgi”. Odpowiedzialny za prace redakcyjne bliski współpracownik obecnego Papieża, kard. Christoph Schönborn z Wiednia, ocenił, że Katechizm „obronił się jako cudowny instrument w wielkim planie nowej ewangelizacji”.

Punkt wyjścia

Będąc pod wrażeniem wydawniczego sukcesu, możemy jednak łatwo zapomnieć o głównej idei przyświecającej realizacji pomysłu. Owszem, opracowanie ogólnokościelnego kompendium, pomyślanego jako „organiczny wykład całej wiary katolickiej”, na pewno było bardzo ambitnym wyzwaniem i niezaprzeczalnym osiągnięciem. Nie było jednak celem samym dla siebie. Miało się stać przede wszystkim etapem na drodze do opracowania katechizmów narodowych. Mówili już o tym uczestnicy Synodu Biskupów w 1985 r., na którym postulat opracowania katechizmu głośno został wypowiedziany. Napisał o tym także Jan Paweł II w konstytucji „Fidei depositum”, ogłaszającej Katechizm, który – jak czytamy – ma być „zachętą i pomocą do opracowania nowych katechizmów lokalnych, przystosowanych do różnorakich środowisk i kultur”. Dlaczego jeden „duży” Katechizm nie wystarcza?

Odpowiedź znajdziemy na jego kartach: skupia się on na wykładzie doktrynalnym, natomiast niezbędne adaptacje do zróżnicowanych kultur i sytuacji czytelników pozostawione są „przystosowanym katechizmom” (punkty 23 i 24, a także 1075). Innymi słowy, duży Katechizm próbuje uchwycić w obiektywną syntezę bogactwo prawd wiary – ich recepcję oraz subiektywne problemy z nią związane pozostawiając bardziej szczegółowej trosce opracowań przygotowywanych przez lokalne Kościoły. Zauważmy, że nawet najdoskonalsze przedstawienie treści prawd wiary o niczym jeszcze nie przesądza. To zaledwie początek, punkt wyjścia, zorganizowanie terenu i przygotowanie narzędzi. Do czego?

Odpowiedzi mogą mieć różny stopień głębi i ogólności: aby pogłębić znajomość wiary, aby ugruntować obecność Boga w życiu chrześcijanina, aby pomóc w poznaniu i przyjaźni z osobą Chrystusa... Najbardziej zwięzły cel (choć nadal ogólny) przypomina Katechizm Kościoła Katolickiego za Katechizmem Rzymskim: „Jedyny cel nauczania należy widzieć w miłości, która nigdy się nie skończy. Można bowiem doskonale przedstawić to, co ma być przedmiotem wiary, nadziei i działania, ale przede wszystkim trzeba zawsze ukazywać miłość naszego Pana, by wszyscy zrozumieli, że każdy prawdziwie chrześcijański akt cnoty nie ma innego źródła niż miłość ani innego celu niż miłość” (pkt 25).


To najważniejsza i decydująca redakcyjna wskazówka i zarazem ostateczne kryterium oceny. W istocie, katechizm jest jak gdyby listem miłosnym pisanym w imieniu Boga. List ten ma wzbudzić w czytelnikach rezonans. Trudna to i delikatna misja. Wyobraźmy sobie, że mamy kogoś przekonać o czyjejś miłości. Łatwo tu o nieporozumienie, sztuczność, nietakt! Ileż potrzeba pokory, cierpliwości i determinacji! Poza tym to misja paradoksalna, bo mamy zrobić wszystko, na co nas stać – na pewno niezbędne będzie własne doświadczenie Bożej miłości (wręcz żarliwa wiara!), ale także mądrość, a nawet spryt i wrażliwość oraz empatia wobec problemów innych – a jednocześnie owoce naszych starań nie są naszą rzeczą. W sytuacji tak intymnej to, jak zareagują ostatecznie czytelnicy, jest sprawą Boga: wiara jest przede wszystkim łaską. Benedykt XVI w swojej pierwszej encyklice „Deus caritas est” zauważa, że miłości nie można nakazać. „Bóg nie nakazuje nam uczucia, którego nie możemy w sobie wzbudzić. On nas kocha, pozwala, że możemy zobaczyć i odczuć Jego miłość i z tego »pierwszeństwa« miłowania ze strony Boga może, jako odpowiedź, narodzić się miłość również w nas” (17). Może – nie musi...

Strategie

Nie zaczynamy od zera. Niedawno ukazał się w wydawnictwie WAM katechizm dla dorosłych „Taka jest wiara Kościoła”. Książka opracowana została przez zespół 16 specjalistów – 15 księży, w tym 6 jezuitów, i jedną świecką redaktorkę – pod kierunkiem ks. Zbigniewa Marka SJ. Publikacja ma jednorodny tekst – bez np. wyróżnionych cytatów czy definicji. Jest to, można by powiedzieć, opowiedziane streszczenie Katechizmu Kościoła Katolickiego, powielające jego czteroczłonowy schemat (wyznanie wiary, sakramenty, Dziesięć Przykazań i modlitwa „Ojcze nasz”). Przy trudniejszych zagadnieniach, które prowokują pytania, np. nauczanie o małżeńskiej etyce seksualnej, autorzy po prostu zdają się na dłuższe cytaty z KKK.

Warto przypomnieć w tym miejscu inną publikację jezuickiego wydawnictwa. Przed 25 laty ukazało się tłumaczenie katechizmu dla dorosłych „Zarys wiary”, opracowanego przez Związek Katechetów Niemieckich. Oba katechizmy, oprócz wydawnictwa, łączy także osoba ks. Zbigniewa Marka SJ, który był tłumaczem wydania niemieckiego. Różni natomiast podejście do czytelnika. Autorzy polscy podkreślają rolę instytucjonalnego Kościoła: odpowiedź na Bożą miłość to przede wszystkim posłuszeństwo wobec Nauczycielskiego Urzędu. Wierny musi walczyć z pokusą wybiórczego traktowania prawd wiary. Wiara jest uświadomionym obowiązkiem. Jeżeli Katechizm dla dorosłych wspomina postawę „Chrystus – tak! Kościół – nie!”, to jej genezę dostrzega jedynie po stronie świata, który nie rozumie misji Kościoła (str. 143).

Trudno nie ulec wrażeniu, że autorzy polskiego opracowania (w przeważającej części duchowni) wolą postrzegać sytuację wiary przez pryzmat podziału na Kościół „nauczający” i „nauczany” niż jako nieustanne podejmowanie wspólnotowego odkrywania prawdy, która jest ponad jednostką, ale także ponad strukturami Kościoła.

Katechizm polski na przykład podkreśla, że „wiara wiąże się z przyjęciem określonych obowiązków i przemianą życia”. „Dlatego ten, kto odpowiada wiarą na inicjatywę Boga, zobowiązuje się do okazania Mu posłuszeństwa i zaangażowania w Jego sprawy” (str. 24). Katechizm niemiecki pyta: „Cóż zatem ma czynić ten, kto w życiu chce postępować zgodnie z nauką Jezusa Chrystusa?”. I odpowiada: „Musi pozwolić Mu pokierować sobą. Musi stać się Jego uczniem. Nie oznacza to, że będą na niego włożone nowe obowiązki. Uczeń Chrystusa dochodzi raczej do przekonania, że życie jego nabiera innego wyrazu. Świadomość faktu, że Bóg go kocha, wzbudza w nim miłość ku bliźniemu – czuje się przez Boga obdarowany i pragnie tymi darami dzielić się z innymi” (str. 16).

Katechizm „Taka jest wiara Kościoła” został oficjalnie zaaprobowany przez Komisję Wychowania Katolickiego Konferencji Episkopatu Polski, o czym pisze w słowie wstępnym jej przewodniczący abp Kazimierz Nycz, zaznaczając jednak, że publikacji nie należy traktować jako katechizmu narodowego. „Jeszcze daleka droga do opracowania oficjalnego Katechizmu polskiego” – uprzedza metropolita warszawski. Mamy zatem czas, by się zastanowić, jak takie opracowanie powinno wyglądać.


Katechizm marzeń

Czterdzieści lat temu w eseju „Wierzyć a wiedzieć” ks. Joseph Ratzinger napisał: „Tym, co drażni nas w wierze chrześcijańskiej, jest nadmierne obciążenie zbyt wieloma poglądami, które nazbierały się w trakcie historii i które oto wszystkie dochodzą do nas domagając się, by w nie uwierzyć”. Młody, ale już wybitny teolog przypomniał sentencję św. Bonawentury: „Do ogólnej wiary nie jest konieczne wierzenie jasno i wyraźnie we wszystkie prawdy” („Credere autem omnes articulos explicite et distincte (...) non est de generali fidei necessitate”). Ratzinger swój esej kończy wnioskiem: „Człowiek dopóty pozostaje chrześcijaninem, dopóki zabiega o zasadniczą akceptację, dopóki próbuje udzielić z ufnością fundamentalnego »tak«, nawet gdy nie potrafi uporządkować czy rozwikłać wielu szczegółów”. Czy te słowa zaprzeczają wspomnianej na początku konieczności przyjęcia „całościowego obrazu chrześcijańskiego Objawienia”?

Unikniemy sprzeczności, gdy rozróżnimy dwie perspektywy: czym innym jest żywy depozyt wiary przekazany przez Boga Kościołowi w historii, do którego, jak wierzymy, Kościół ma nieomylny dostęp, ale jako cały Lud Boży – a czym innym indywidualna droga dojrzewania w wierze. Katecheza, czerpiąc z pierwszej perspektywy, swą uwagę skierowuje na drugą. Dlatego przede wszystkim ma mistagogiczny, czyli wtajemniczający charakter. Obie perspektywy często są mylone, co prowadzi do różnych nieporozumień, np. wmawiania wiernym, że ich wiara jest „wybiórcza”. Tymczasem w procesie dojrzewania inna nie może być, a główna zasada powinna brzmieć: nic na siłę!

Jak zatem nasz narodowy katechizm powinien wyglądać?

Skoro zaplecze w postaci „dużego” Katechizmu jest tak solidne, zaproponowałbym potencjalnym redaktorom dokonanie odważnego kroku, zdecydowanie się na eksperyment – wypłynięcia na głębię i uderzenia w nasze „narodowe” wady braku odwagi w zmaganiu się o wiarę, ucieczki od odpowiedzialności, unikania za wszelką cenę ryzyka, lęku przed samodzielnym myśleniem. To rzadka okazja!

Z samej swej natury katechizm lokalny powinien być wrażliwy na problemy człowieka „tu i teraz”. Dostrzegam trzy takie fundamentalne problemy. Pierwszym jest kłopot z asymilacją zdobyczy nauki – zwłaszcza wizji świata i człowieka ukazywanej przez teorię ewolucji oraz współczesne nauki o mózgu. Ważna jest zmiana w podejściu do nauki: zamiast częstego do tej pory resentymentu i lęku – akceptacja i radość, że rozwój nauki pozwala oczyszczać religię z jej chronicznej przypadłości: produkowania zabobonu. Kościół polski ma długie i znakomite tradycje w tej dziedzinie – wystarczy wspomnieć dwa nazwiska: ks. Michała Hellera i abp. Józefa Życińskiego.

Drugim problemem jest napięcie między osobą historycznego Jezusa a Chrystusem wiary. Problem ten wydawał się w Polsce nie istnieć – do czasu wybuchu sprawy Węcławskiego-Polaka. Dyskusja wokół niej ukazała jego podskórną siłę. Znów nie jesteśmy bezbronni – wspomnijmy znakomity biblijny cykl prof. Anny Świderkówny czy wręcz wzorcową książkę Papieża „Jezus z Nazaretu”.

Wreszcie problem samego Kościoła jako instytucji. Klerykalizm i jego negatyw – antyklerykalizm – zdają się panować nad umysłami Polaków. W takiej sytuacji wydaje się rzeczą niezbędną skupienie się na wychowywaniu sumień do samodzielności i odpowiedzialności. Pomocne w tym zapewne będą świetne eseje na temat Kościoła autorstwa kard. Ratzingera, np. z jego książek „Kościół. Pielgrzymująca wspólnota wiary” czy „Prawda, wartości, władza”. Ale także polscy autorzy znani z szacunku wobec sumień czytelników, jak ks. Józef Tischner czy o. Wacław Hryniewicz.

W katechizmie dla Polaków nie bałbym się również sięgać do mądrości autorów z pogranicza czy wręcz spoza Kościoła, takich jak Czesław Miłosz, Leszek Kołakowski i Barbara Skarga. Wyjście poza „katolickie opłotki” na pewno dobrze nam zrobi.

Najważniejsza jednak propozycja dotyczyłaby układu formalnego kompendium. Wielokrotnie przerabiany tradycyjny układ katechizmu zastąpiłbym prastarą, znaną co najmniej od czasów Pseudo-Dionizego Areopagity (VI wiek) i zapomnianą dzisiaj (czy nie dlatego, że bardzo ambitną?) trójetapową drogą chrześcijańskiego wtajemniczania: od afirmacji poprzez negację do uwznioślenia. Czytelnik przechodziłby etap katafatyczny, następnie apofatyczny, by docierać do etapu mistycznego.

Ponieważ prawda, którą głosi chrześcijaństwo, ma naturę egzystencjalną, nie da się jej do końca zamknąć w dyskursywnej wypowiedzi. Dlatego każdą uprzednio zaafirmowaną tezę powinno się w jakimś stopniu zarazem zanegować, ukazując jej ograniczenia – tylko taka afirmacja i dystans razem wzięte stwarzają pewną szansę uchylenia rąbka religijnej tajemnicy i... rozniecenia tajemniczego żaru w sercu adepta. Często zapominamy, że zarówno w miłości, jak w mistyce (czyż obie te rzeczywistości nie są konwergentne?) tkwi odrobina szaleństwa.

Wydaje się, że bez niego wiara nie byłaby sobą.