Rosyjskie upiory

Krystyna Kurczab-Redlich

publikacja 15.02.2008 13:54

Nad Putinem krąży widmo prawdy. Katastrofy, która grozi władzy, jeśli na nieboskłonie zakłamanej rzeczywistości, w której przebywa, dosięgnie ją rzeczywistość prawdziwa. Jeśli w Rosję Pozorów wedrze się Rosja Faktów. Znak, luty 2008

Rosyjskie upiory



Prezydenta Putina popiera 85 procent społeczeństwa: tak zapewniają kremlowscy politolodzy.

Najważniejszy z nich, Gleb Pawłowski, twierdzi: „Rosję dosłownie rozpiera finansowa i polityczna moc skumulowana w centrum, na Kremlu, a tej mocy ciągle przybywa”.

Amerykański politolog Allan Lynch ogłasza: „Reżim Putina jest chyba najlepszy z tych, jakie Rosjanie mieli w całej swojej historii”. Inny amerykański ekspert (rosyjskiego pochodzenia) Nikołaj Złobin, członek utworzonego przez Putina dla ekspertów zajmujących się Rosją ekskluzywnego Klubu „Wałdaj” (który we wrześniu 2007 odbył czwarte już swe posiedzenie za zamkniętymi drzwiami) nie kryje entuzjazmu dla gospodarza Kremla:

Takich spotkań nie przeprowadza żaden polityk w świecie, żaden prezydent. Czyż więc Rosja nie jest absolutnie otwartym, demokratycznym i absolutnie wolnym krajem? Prezydent spotyka się z głównymi zachodnimi politologami i ekspertami zupełnie nieformalnie, bez ochrony i bez pomocników. Kiedy tak stoisz na werandzie z koniakiem lub lampką szampana, piętnaście centymetrów od rosyjskiego lidera – wywiera to silne wrażenie.

Tak silne, że znaleźli się na Zachodzie politycy bez mrugnięcia powiek uznający wybory do Dumy w grudniu 2007 za przeprowadzone zgodnie z zasadami państwa demokratycznego. A już po tych wyborach amerykański tygodnik „Time” przyznał Władimirowi Putinowi tytuł „Człowieka Roku 2007” za „wyjątkowe osiągnięcia przywódcze – przejęcie kraju pogrążonego w chaosie i doprowadzenie go do stabilizacji”. To było 18 grudnia 2007.

Nieco wcześniej, 21 listopada 2007, występując w podmoskiewskich Łużnikach na stadionie zapełnionym swoimi zwolennikami, Władimir Putin rzucił hasło: bij wroga! W kraju i poza nim. Wróg wewnętrzny to każdy, kto jest poza partią Jedna Rosja, nieważne – na lewicy czy na prawicy. Wróg zewnętrzny – jak zwykle: wszyscy na zachód od Buga oraz – w roli głównej – Stany Zjednoczone. Putin twardo skandował: Zlikwidujemy! Zwalczymy! Zwyciężymy!

22 listopada w Sierpuchowie pod Moskwą dwudziestoletni działacz opozycji zjednoczonej w stowarzyszeniu Inna Rosja Jurij Czerwoczkin rozklejał ulotki wzywające na planowane przez tę organizację „Marsze Niezgody”. Za nim szło czterech. „Śledzą mnie. Z milicji. Tutejszej” – zdążył wysłać SMS do znajomych, zanim padły pierwsze razy. Zmarł trzy tygodnie później, 10 grudnia, nie odzyskawszy przytomności.




25 listopada w Moskwie i Petersburgu kordony funkcjonariuszy OMON (specjalne siły milicji) otoczyły manifestantów organizacji skupiającej opozycję Inna Rosja, bijąc i kopiąc kogo popadnie, przypadkowych przechodniów też. Komuś (Leonidowi Gozmanowi) złamano rękę, kogoś brutalnie ciągnięto po ziemi do milicyjnych „suk”, lidera młodzieżowego Jabłoka Aleksandra Szurszewa pobito aż do wstrząsu mózgu. Za kraty powędrowało z trzysta osób, wśród nich i Nikita Biełych – lider Sojuszu Sił Prawicy, i Borys Niemcow – deputowany do Dumy z ramienia tej partii, i Garri Kasparow – szachowy mistrz świata, przez dwadzieścia lat występujący pod radziecką, a później rosyjską flagą, założyciel opozycyjnego Zjednoczonego Frontu Obywatelskiego. Nie zezwolono nawet na przekazanie mu szczoteczki do zębów. W Sądzie Mieszczańskim, w centrum Moskwy, zatrzymanych bito wprost na sali sądowej. Adwokatów do nich nie dopuszczono.

26 listopada w Machaczkale, Farid Babajew, działacz opozycyjnej partii Jabłoko, wszedł do domu, w którym mieszkał. Padły strzały. Babajew nie żył. W tym samym – mniej więcej – czasie ludzie w maskach napadali na pomieszczenia partii SPS (Sojusz Prawicy), w Stawropolu na przykład rzucając w okna „koktajle Mołotowa”.

W Bibiriewie podczas przedwyborczego zebrania uzbrojeni po zęby ludzie tłukli pałkami kandydata do Dumy z ramienia KPRF (Komunistycznej Partii Rosyjskiej Federacji) Mikołaja Zubrilina. Przeciwko merowi Stawropola Dmitrijowi Kuzminowi, który kandydował do Dumy z ramienia partii Sprawiedliwa Rosja (nieopozycyjnej, wymyślonej przez władze jako konkurencja dla prokremlowskiej partii Jedna Rosja), wytoczono sprawę karną o „naruszanie przedwyborczego porządku”, a w Samarze kandydatowi z tej partii skonfiskowano komputery i dokumenty w jego fabryce wyrobów mięsnych.

Tuż przed wyborami ruszyła zaś nagonka na tych, którzy mieli być obserwatorami w lokalach wyborczych. Zabierano ich z ulicy na posterunek, straszono, zabierano telefony komórkowe. W Irkucku spod pomnika Lenina zgarnięto ośmiu obserwatorów z KPRF. Zarzucono im przygotowywanie aktu terrorystycznego.

W dzień wyborów, 2 grudnia, w Kazaniu, Członek KPRF, kandydat na deputowanego Dumy Farit Chabibullin poprosił przewodniczącą lokalu wyborczego, by przedstawiła mu dane dotyczące liczby osób, które wzięły zaświadczenia pozwalające głosować w innym mieście. W odpowiedzi przewodnicząca wezwała milicję. Funkcjonariusze wyrzucili 66-letniego mężczyznę z lokalu i pobili. 31 grudnia Farit Chabibullin zmarł.

Po wyborach protestowano: że to fałsz, falsyfikacja, hańba. Więc na 15 dni aresztu skazano Siergieja Konstantinowa – jednego z liderów ruchu Wolni Radykałowie. Pobito go już na sali sądowej. Gdy nie mógł chodzić, ciągnięto po schodach. Przed sądem, w milicyjnym autobusie, nadal bito. Potem odstawiono do szpitala. Olega Kozłowskiego natomiast, lidera antyputinowskiego ruchu Obrona przymusowo wcielono do armii, chociaż lekarze wojskowi potwierdzili dawną diagnozę: Kozłowski – z powodów zdrowotnych – do służby się nie nadaje. Grozi mu ona ciężkimi powikłaniami: cierpi na chorobę żył.




Dostęp do mediów w kampanii przedwyborczej wyglądał tak: finansowany przez państwo Pierwszy Kanał (ORT) z 93 procentami czasu antenowego poświęconego informacjom politycznym 41 procent poświęcił działaniom Putina, rządowi oddał 41 procent, a partii Jedna Rosja – 17. Opozycja (partie SPS i Jabłoko) zajęły natomiast 0,5 procenta czasu antenowego. Inne kanały poświęciły im maksimum trzy procenty tego czasu. Nie żałowały natomiast energii na mieszanie ich z błotem.

Silny szuka przyjaciół, słaby – wrogów. To stara prawda. Knowania wrogów usprawiedliwiają własną słabość. Nazywanie Putina słabym brzmi jak bluźnierstwo, aczkolwiek trudno – poza potęgą przemocy – dostrzec inną siłę w jego postawie i w jego decyzjach. W ciągu ośmiu lat władzy Putina nie zmodyfikowano przestarzałej infrastruktury ani w przemyśle, ani w rolnictwie, ani w gospodarce mieszkaniowej. 70 procent parku maszynowego pochodzi z lat wczesnego komunizmu, co najmniej połowa traktorów na wsi liczy sobie 15 lat, ponad 14 milionów metrów kwadratowych powierzchni mieszkalnej znajduje się w tragicznym stanie, a ok. 13 milionów rosyjskich rodzin bytuje bez dostępu do gorącej wody, kanalizacji i gazu. 40 procent wsi nie ma bieżącej wody (dane fundacji INDEM). Za czasów Putina korupcja opanowała każdą, bez wyjątku, dziedzinę życia do tego stopnia, że w notowaniach organizacji międzynarodowych Rosja figuruje na czołowych miejscach wśród najbardziej skorumpowanych państw świata. Na łapówki uchodziło tam w 2005 roku ok. 320 miliardów dolarów (43 procent PKB).

Zwiększyła się wprawdzie (dzięki wzrostowi cen na surowce, a nie w rezultacie starania władz) zamożność znacznej, głównie miejskiej, części społeczeństwa i pojawiło się – zapomniane od czasów ZSRR – uczucie dumy z silnej Rosji, która budzi lęk nawet u liderów Stanów Zjednoczonych. To, że ów mocarstwowy prestiż nie wynika z prawdziwych osiągnięć gospodarczych czy socjalnych władzy rosyjskiej, że nie przekłada się na ogólne zadowolenie społeczne, a jest głównie rezultatem energetycznego szantażu – o to mniejsza. Telewizja w Federacji Rosyjskiej o tym nie mówi, więc problem nie istnieje.

Rosyjski historyk, twórca Uniwersytetu Humanistycznego Jurij Afanasjew określa społeczeństwo rosyjskie jako „agresywno-posłuszną większość”. Czyżby niezadowolenie drzemiące pod powierzchnią posłuszeństwa i (tak cenionej przez Putina) politycznej apatii mogło zamienić się w agresję? Owszem: widoczny, zorganizowany ruch opozycyjny statystyka określa na 3-5 procent, ale przecież każdy powszechny ruch oporu zaczynał się od małych grup. A opór powszechny, choć niezorganizowany, budzi na Kremlu strach. Strach przed utratą władzy.





Utrata władzy to utrata poczucia bezpieczeństwa. Nad Putinem krąży widmo. Widmo odpowiedzialności.

Nie tylko za opłakany stan gospodarki, bo choć Kreml szczyci się na przykład spłatą długu zewnętrznego, to zadłużenie firm, także tych z udziałem kapitału państwowego, sięga 353 miliardów dolarów.

Putin boi się odpowiedzialności także i za domy – jeden po drugim – wylatujące w powietrze w dziwnych okolicznościach we wrześniu 1999 roku. Nazwano to wtedy terrorem i przypisano Czeczenom, a świętą wojnę objawił im nieznany szerzej bojownik: ówczesny premier Władimir Putin. W pół roku później wkraczał na kapiące od złota komnaty Kremla jako jego gospodarz. W sprawie tamtych wrześniowych eksplozji niezależni badacze sprawy, deputowani Dumy oraz dziennikarze, prowadzili własne śledztwa, z wielkim prawdopodobieństwem wskazujące organizatora dramatu: FSB (Federalna Służba Bezpieczeństwa). Na czele której od lipca 1998 stał Władimir Putin. Główni „śledczy” już nie żyją: przewodniczącego społecznej komisji deputowanego Siergieja Juszenkowa i dziennikarkę Annę Politkowską – zastrzelono, deputowanego Dumy i dziennikarza Jurija Szcziekoczichina oraz posiadającego komplet dowodów w sprawie „września 1999” byłego funkcjonariusza FSB Aleksandra Litwinienkę – otruto. Nie da się jednak zatkać ust wszystkim, którzy w związku z tym dramatem zechcą krzyczeć, gdy zaistnieje taka możliwość.

Podobnie jak rodziny 118 ofiar podwodnego okrętu Kursk, z których część można było uratować, jeśli Putin podjąłby w porę odpowiednią decyzję. Lecz on spokojnie opalał się w prezydenckiej daczy na Krymie.

A w październiku 2002 roku wydał tajny rozkaz użycia śmiercionośnego gazu do spacyfikowania czeczeńskich terrorystów w sali Domu Kultury „Dubrowka” podczas spektaklu Nord–Ost. Łącznie z terrorystami zabito wtedy niemal 200 osób, okaleczono kilkaset. Bez odpowiedzi zostało pytanie: dlaczego – zamiast zabijać terrorystów, nie aresztowano ich? Czy nie dlatego, że w ich zeznaniach pojawiliby się przygotowujący wraz z Czeczenami ów dramat funkcjonariusze FSB?

I trzeba by także odpowiedzieć, na czyj rozkaz ostrzelano salę gimnastyczną szkoły nr 1 w Biesłanie, powodując pożar, śmiertelny dla 333 osób, w większości dzieci.

I czy nie na rozkaz głównodowodzącego operacja antyterrorystyczna w Czeczenii zamieniła się w ludobójczą masakrę cywilów?

I na czyje zlecenie, absolutnie bezzasadnie, naruszając wszelkie możliwe normy prawne, uwięziono Michaiła Chodorowskiego i zagrabiono ogromny majątek należącego doń koncernu Jukos?

I dlaczego musiał umrzeć Litwinienko?

I wreszcie – skąd u prezydenta Rosji majątek obliczany, nawet przez zbliżonych do Kremla politologów, na 40 miliardów dolarów?




Nad Putinem krąży widmo prawdy. Katastrofy, która grozi władzy, jeśli na nieboskłonie zakłamanej rzeczywistości, gdzie przebywa, dosięgnie ją rzeczywistość prawdziwa. Jeśli w Rosję Pozorów wedrze się Rosja Faktów. Dziś Rosją Faktów grozi tylko kilka tysięcy narwanej młodzieży oraz wiekowi dysydenci, ale czy na pewno – gdyby była taka możliwość – nie zapełniłyby się opozycją place miast tak wielkie, jak kijowski Majdan Niezależnosti? Największy strach Putina to Pomarańczowa Rewolucja w rodzimym wydaniu. Przy niej zerwą się z łańcuchów wszystkie poprzednie upiory. Katastrofa może zacząć się od iskry, choćby od wzrostu cen, który już następuje. I może stać się jasne choćby to, że niemal cały majątek Rosji to własność prywatna klanów zbliżonych do Władimira Putina.

I dlatego nawet niewielką opozycję, nielicznych jawnych przeciwników politycznych trzeba zamienić w Wielkiego Wroga. Z opozycją się dyskutuje, z politycznym przeciwnikiem walczy się w parlamencie czy nawet w sądzie, wroga się likwiduje. Siłą.

„Rosja bez Putina!” – główne hasło manifestantów Innej Rosji to przejaw wrogości, a wrogów się unicestwia – twierdzi Gleb Pawłowski.

Jeśli prawdą jest tak wielka, jak wskazują procenty, sympatia społeczeństwa dla swego lidera i jeśli partia, której pierwsze miejsce na liście wyborczej firmuje on swym nazwiskiem, uzyskuje niemal 40 procent poparcia – to czego prezydent Putin może się bać? Czy strach w ogóle może być kategorią polityczną?

Tak, jeśli jest uzasadniony. Sondaże nie są wiarygodne. Jak bowiem można mieć zaufanie do ankiet, jeśli zdecydowana większość ośrodków socjologicznych jest kontrolowana przez instytucje państwowe? I mieszkaniec małego miasteczka doskonale wie, skąd przychodzi oraz komu podlega wypytujący go ankieter. Najczęściej więc mówi to, co ten wysłannik władzy powinien usłyszeć, a nie to, co rzeczywiście myśli. Więcej prawdy pobrzmiewa w odpowiedziach na pytania zadawane na przykład przez radio. Przed wyborami do Dumy radiostacja Echo Moskwy zapytała słuchaczy, kiedy lepiej się czuli: pod rządami Jelcyna czy Putina. 70 procent odpowiedziało: za Jelcyna. Trzy lata wcześniej stosunek procentowy był odwrotny.

A przecież nigdy Putinowi poparcie społeczne nie było potrzebne tak jak teraz. Konstytucja rosyjska nie dopuszcza pozostania przy władzy prezydenckiej przez trzy kadencje. Zmiana konstytucji w posłusznej Dumie była możliwa, ale przypieczętowałaby wobec świata autorytaryzm Putina. Zmiana na Kremlu jest więc konieczna. Ale trzeba udowodnić, że to on, ustępujący, jest najpopularniejszym w Rosji politykiem, a nie jego następca. Taka pozycja pozwoli na faktyczną przewagę wobec przyszłego prezydenta, mimo prerogatyw, jakie daje mu konstytucja. Dlatego wybory do parlamentu zamieniono w plebiscyt popularności Władimira Putina.




Transparenty, billboardy, afisze, hasła, ulotki nie propagowały partii, nawet tej najważniejszej, proputinowskiej Jedna Rosja, lecz jego samego. „Plan Putina – planem Rosji. Zwyciężymy”, „Moskwa głosuje na Putina”, „Putin to nasz wybór”, „Putinie, jesteśmy z tobą” skandowało, potrząsając portretami idola, 10 tysięcy młodzieży z organizacji Młoda Gwardia zwiezionej do centrum Moskwy na Plac Maneżowy. – Czy wierzycie w Rosję? – pytał z telebimu lider Jednej Rosji Borys Gryzłow. – Tak!!! – odpowiadało 10 tysięcy gardeł. – Czy wierzycie w prezydenta? Czy wierzycie w siebie? – Tak!!! Tak!!! Tak!!! – Kto jest waszym prezydentem? – pyta przez megafon Julja Zimowa, komisarz proputinowskiej partii młodych Nasi i szef dziecięcej organizacji Miszki. – Wujek Wowa! – wykrzykuje kilka tysięcy dzieciaków zebranych pod Kremlem. A dzielna Julia oświadcza przez mikrofon: – Chcemy, by Władimir Władimirowicz był naszym przewodnikiem i liderem, by wskazywał nam drogę!

Rezultaty głosowania nie wymagają komentarza: na przykład w Inguszetii frekwencja wynosiła ponoć 98 procent (nieprawda: 28 – twierdzą inguskie portale organizacji obrony praw człowieka), w Czeczenii podobnie – 100 procent, a w Mordowii nawet 106 procent. O manipulacjach przy urnach wspominać nawet nie warto, tak były nachalne. Wrzucanie przygotowanych kart wyborczych, szachrajstwa przy podliczaniu głosów… Nic nowego, jak zwykle, od lat (jedyne uczciwe wybory to elekcja Borysa Jelcyna na prezydenta Rosji w 1991 roku).

Wkrótce po tym, jak został prezydentem, Władimir Putin zlikwidował niezależne media, wydał restrykcyjną ustawę dotyczącą tworzenia partii (konieczne wtedy 10 tysięcy potwierdzonych notarialnie podpisów dziś zamieniło się już w 50 tysięcy), ograniczył możliwość przeprowadzania manifestacji, mityngów, nawet pikiet, sparaliżował niezależne od władz referendum, zniósł wymogi frekwencji przy wyborach (ważna jest jakakolwiek liczba głosujących), podniósł (do 7 procent) próg wyborczy. Nieco później wydał walkę wszystkim partiom opozycyjnym, potem i organizacjom pozarządowym. Czyżby te instrumenty – delikatnie mówiąc – autorytaryzmu okazały się tak niewystarczające, że prezydencki prestiż muszą wspierać dziesięcioletnie Miszki?

Dzisiaj obraz przyszłej władzy jest mniej więcej jasny: prezydentem – dotychczasowy wicepremier Dmitrij Miedwiediew, premierem – dotychczasowy prezydent Władimir Putin. Dlaczego ten wyścig do prezydenckiego fotela wygrał Miedwiediew, a nie drugi wicepremier Siergiej Iwanow? Przecież od roku telewizja poświęcała im obu tyle samo czasu w wieczornych informacjach. Czy dlatego, że Putinowi potrzebny jest teraz, dla złagodzenia dyktatorskiego obrazu władzy w Rosji, łagodny liberał (Miedwiediew ośmielił się nawet krytykować uwięzienie Chodorkowskiego), a nie srogi przedstawiciel „bloku siłowego”? Czy dlatego, że ten blok, jak szepcą, silnie osłabł, a „liberalny” się wzmocnił?

Niewiadomych tu tyle ile w kostce Rubika. Pożyteczniej się przyjrzeć temu, co pewne: podczas swego „wicemerowania” w Petersburgu za czasów mera Anatolija Sobczaka Władimir Putin stał na czele Komitetu Zewnętrznych Stosunków Gospodarczych. Ten Komitet kumulował ogromne pieniądze, które przeznaczał na rozwój i wspieranie własności miasta Sankt Petersburg za granicą. Istotnie – powstawały wille i hotele w Hiszpanii, nabywano nieruchomości w Londynie, nie tyle może dla miasta, ile dla jego przedstawicieli. (Od czasu do czasu wsparto jakiś klasztor prawosławny w Jerozolimie czy w Grecji). Oprawę prawną finansowym operacjom zapewniał młody, zdolny jurysta, absolwent – jak Putin – Uniwersytetu Leningradzkiego, cichy i skromny Dmitrij Miedwiediew. Nota bene, wszyscy zamieszani w związaną z nadużyciami finansowymi w Petersburgu sprawę karną nr 144 128 (piszę o tym obszernie w swojej książce Głową o mur Kremla) zajmują dziś (jak na przykład minister finansów Aleksiej Kudrin) najwyższe stanowiska w państwie.

O Miedwiediewie dziś wiadomo bardzo dużo: o jego żydowskim pochodzeniu, o garniturach najlepszych światowych marek, o wzroście (162 centymetry) i wąskich ramionach, o niezbyt sprawnym prowadzeniu rządowych programów reformy oświaty, zdrowia, remontów starych i budowy nowych domów. Nie wiemy tylko jednego: jak się zachowa, gdy zamkną się za nim ciężkie, złote drzwi Kremla. One otwierają się tylko od środka.

I nie wiemy też, na ile „agresywno-posłuszna większość” (jak Jurij Afanasjew nazywa społeczeństwo rosyjskie) odrzucając z wolna posłuszeństwo, zbliża się do granicy agresji. Tak czy inaczej wcale nieopozycyjne pismo „Wiedomosti”, typując człowieka roku 2007, obok Władimira Putina umieściło portret zatłuczonego na śmierć Jurija Czerwoczkina.



***

KRYSTYNA KURCZAB-REDLICH - wieloletnia korespondentka polskich mediów w Rosji. Z wykształcenia prawnik. Autorka filmów dokumentalnych o Czeczenii, w której od 1999 roku wielokrotnie bywała, a także książek o współczesnej Rosji: Pandrioszka (2000) i Głową o mur Kremla (2007). W 2005 roku czeczeńska organizacja „Echo wojny” wraz z Amnesty International i Fundacją Helsińską zgłosiły jej kandydaturę do pokojowej Nagrody Nobla.