„Świat bez nas by sie zastoł...” Ks. Józef Tischner o wierze góralskiej

Wojciech Bonowicz

publikacja 17.03.2008 10:20

Cała działalność ks. Tischnera na Podhalu zmierzała do tego, aby pokazać drogę do źródła. Nazywał to „poszerzaniem serc”. Nie straszył zagładą tego świata, nie rozdzierał szat nad tym, że wiara przodków umiera. Raczej podsuwał ludziom własną wizję owej wiary niczym zwierciadło, w którym mogli się przejrzeć. Znak, 3/2008

„Świat bez nas by sie zastoł...” Ks. Józef Tischner o wierze góralskiej



Kazimierz Przerwa-Tetmajer w tomie Na Skalnym Podhalu opowiada historię górala Józefa Smasia z Olczy, który pojechał się wyspowiadać do ludźmierskiego sanktuarium. Smaś był zbójnikiem, „nie z potrzeby, ale z ochoty”, ponieważ jednak rabował po drugiej stronie Tatr, a zdobyte pieniądze rozdawał, był przez ludzi szanowany. Kłuło ich w oczy tylko jedno: że „tak mu się wiedło, jakby mu Pan Bóg umyślnie błogosławił, a on nigdy może nawet w kościele nie był, chyba wtedy, kie go kścili”. Na to jednak Smaś miał swoje wytłumaczenie. „Ja ta nie widzem – mówił – coby sie Pan Bóg do mnie wrazoł, cos ja sie Mu ta bedem popod ręce plątał? (...) Ja ta ku temu, co ku mnie nie idzie, nie wartki”.

Zdarzyło się jednak, że zmogła Smasia choroba. A że ani sadło niedźwiedzie, ani okadzanie i zaczynianie nic mu nie pomogły, baby namówiły go, żeby pojechał się „wysłuchać”. W oznaczonym dniu przed chałupę zajechał wóz... z muzykantami. Smaś pięknie się ubrał, masłem włosy wysmarował, za pas wsunął dwa noże i dwa pistolety, wziął do ręki ciupagę – i pojechał. Zdziwonym babom tłumaczył, że skoro ma stanąć przed największym panem, musi godnie wyglądać. „A ze to sie mamy jednać, to muzyke bierem, coby wiedział, ze nie załujem na te zgode i zapłacem. A niegze i to wie, ze kie On gazda na niebie, to ja ta tés niezgorsy na swoim, w Olcy”.

Spowiedź Smasia była krótka i konkretna. Grzechów nie było wiele, co rusz zresztą okazywało się, że kolejny grzech obraca się penitentowi w cnotę: „Kraść-ek krad, alejek wse hudobnym dał z rabunku. (...) Bić-ek bił, alek sie nigda na słabego nie zruwał. (...) Pićek pił, ale to s tego skody nijakiej nie bywało, ba jesce karcmarz zarobieł. Zabić cłowieka, to jek zabił, ale przez potrzeby nié, ba końcem trza béło, bo sie to do bitki brało, a tu, sami dobrze wiécie, zbójnik ni ma wielo casu przy rabunku”. Po tym wyznaniu, wysłuchawszy księżowskiej nauki, Józef Smaś otrzymał rozgrzeszenie. Obiecał, że jeśli Bóg wróci mu zdrowie, on porzuci zbójowanie.

***

Ksiądz Józef Tischner uważał, że w opowiadaniu o spowiedzi Józefa Smasia udało się Tetmajerowi genialnie uchwycić kilka istotnych cech góralskiej pobożności. Zobrazowane w nim zostało przede wszystkim silne poczucie godności, które budzi się w duszy górala, kiedy ten staje wobec Boga. To przebudzenie ma swoje konsekwencje. Po pierwsze, Boga nie prosi się o to, co człowiek może sam zrobić, nie zaprząta Mu się głowy powszednimi sprawami. Po drugie, jeśli miało się odwagę grzeszyć, trzeba mieć odwagę do grzechu się przyznać. Odwaga ta objawia się jednak nie tylko w wyznaniu win i nieukrywaniu niczego, ale też w pokazaniu, co jest miarą grzechu. A jest nią – dobra wola człowieka. Po trzecie, istotną rolę w całej sprawie odgrywa strój: ubranie – eleganckie, nawet z pewną przesadą – a z nim wszystkie inne zewnętrzne formy wyrażają wewnętrzne „nastrojenie” człowieka. Wiadomo, kto jest kim w takim spotkaniu: człowiek ani siebie nie wywyższa, ani też nie poniża. Wobec Boga jest sobą, a zewnętrzne formy mają mu pomóc to ujawnić. I wreszcie, po czwarte, relacjami człowieka z Bogiem rządzi zasada sprawiedliwości. Człowiek wie, że nie jest równy Bogu, ale wie też, że ta nierówność nie oznacza poddaństwa. Człowiek jest wolny, a jednocześnie – związany wiarą (zob. J. Tischner, Dotykanie źródła, w tegoż: Myślenie w żywiole piękna, Kraków 2004, s. 105) niczym umową, w której należy dotrzymywać słowa.





Tischner nie lekceważył bynajmniej przebłagalnego wymiaru wiary góralskiej. Interpretował go jednak nie jako przejaw bezrozumnego strachu, ale jako wyraz zaufania i rozumnego zadośćuczynienia. „Wiara w bliskość Boga jest tu bardzo silna”, mówił o Podhalu w wywiadzie udzielonym w 1998 roku redaktorom miesięcznika „Znak” (Przekonać Pana Boga. Z ks. Józefem Tischnerem rozmawiają Dorota Zańko i Jarosław Gowin, Kraków 1999, s. 12).

I jest to wiara zakorzeniona w dosłownym rozumieniu Biblii. Gniew Boga nie jest metaforą. Tego gniewu trzeba się bać. Z drugiej strony włos z głowy nie spada bez woli Bożej, dlatego zbójnicy, gdy uciekali z łupem, a pościg się zbliżał, śpiewali: „Boze nas, Boze nas, nie opuscaj-ze nas, bo jak nas opuścis, to już będzie po nas”... W tej pieśni jest jeszcze jedna rzecz charakterystyczna dla religijności podhalańskiej: poczucie godności, świadomość jakiejś wyjątkowości; no, jesteśmy dranie, ale świat bez nas by sie zastoł...

Refleksja nad religijnością ludzi Podhala – więc i poniekąd nad własną religijnością, nad tym, co ją uformowało – pojawiła się w twórczości Tischnera bardzo wcześnie. W 1966 roku, w grudniowym numerze miesięcznika „Znak”, ukazał się napisany przez niego i jego przyjaciela Stanisława Grygiela Szkic o religijności wsi współczesnej (S. Grygiel, J. Tischner, Szkic o religijności wsi współczesnej, „Znak” 1966, nr 12 (150), s. 1455–1473. Do cytatów z tego tekstu nie daję już szczegółowych odsyłaczy). Tekst ten pojawił się w momencie szczególnym, kiedy w środowiskach katolickiej inteligencji dyskutowało się na ogół o niedostatkach pobożności ludowej, na którą w swym programie duszpasterskim stawiał prymas Wyszyński. Młodzi autorzy (Grygiel miał wtedy trzydzieści dwa lata, Tischner trzydzieści pięć) patrzyli na ten problem z nieco innej perspektywy. Obaj pochodzili ze wsi, mimo zdobytego wykształcenia nigdy swoich związków z nią nie zerwali, przeciwnie: mieli świadomość, że zawdzięczają jej bardzo wiele, także – a może nawet przede wszystkim – w dziedzinie wiary. Dostrzegając ogromną wartość teologicznej i filozoficznej refleksji nad religią, cenili sobie równocześnie świat mocnych i głębokich doświadczeń, w którym ukształtowała się ich własna religijność. Po latach Tischner powie: czytając Heideggera, „myślałem sobie, że przecież mam te doświadczenia, o których on pisze, na wyciągnięcie ręki. Nie muszę się ich właściwie uczyć od Heideggera, bo noszę je w sobie w stanie o wiele czystszym”(Spotkanie. Z ks. Józefem Tischnerem rozmawia Anna Karoń-Ostrowska, Kraków 2003, s. 19). „Religijność wsi uformowała cały świat moich doświadczeń”, doda w innym miejscu (Przekonać Pana Boga..., wyd. cyt., s. 18).





Szkic... był też w pewnym stopniu reakcją na prowadzone w latach sześćdziesiątych badania socjologiczne nad religijnością Polaków, w tym zwłaszcza mieszkańców wsi. Wyłaniał się z nich obraz rzeczywiście niepokojący: wiary płytkiej, nieświadomej tego, co jest jej treścią, w dodatku luźno powiązanej z moralnością. Grygiel i Tischner uważali, że badania socjologiczne wychwytują tylko niektóre aspekty wiejskiej religijności – głównie te „policzalne” – pomijają natomiast to, co modeluje życie wewnętrzne chłopa. W rezultacie powstaje obraz co najmniej skrzywiony: żarliwa i szczera pobożność zostaje przesłonięta przez brak rozeznania w katechizmowych formułach, a jej wymiar „mądrościowy” i głęboki związek z życiem codziennym w ogóle umyka uwadze badaczy. Owszem, mówili autorzy artykułu, na wsi zachodzą procesy „wypłukiwania” tradycyjnej pobożności, ale aby im przeciwdziałać, trzeba najpierw zapytać, jak chłop (góral) rozumie samego siebie i miejsce wiary w swoim życiu.

***

Grygiel z Tischnerem zwracali uwagę, że chłop zasadniczo widzi siebie takim, jakim mu go odsłania religia. „Od dziecka uczy się patrzeć na siebie oczyma przypowieści ewangelicznych oraz rachunków sumienia”. To religia jest dlań podstawowym źródłem refleksji nad sobą, nad otaczającym światem, nad moralnością. Z niej też czerpie przekonanie o swej niepowtarzalnej wartości.

To prawda, że uczy go ona jego własnej nędzy, co nie jest przyjemne. Ale to prawda też, że uczy go ona jego wielkości. Wpaja mu, że ktoś tak wielki jak Bóg słucha jego modlitwy, że przychodzi pod postacią Chleba w jego duszę, że troszczy się o to samo, o co on się troszczy. Jako ślad pozostaje w jego świadomości poczucie własnej godności, a także poczucie bezpieczeństwa w świecie.

Według autorów artykułu „głównym czynnikiem i motywem wiary religijnej chłopa jest argument pragmatyczny”. Chłop wierzy, bo widzi owoce wiary. Nawet jeżeli nieraz nie jest mu z nią wygodnie, jeżeli krępuje ona jego poczynania, nie porzuca jej, bo świadom jest roli, jaką wiara odgrywa w jego życiu. Argumentację pragmatyczną wzmacniają dwa inne elementy: kult tradycji oraz chłopska „filozofia”. Religia jest czymś, co dziedziczy się po przodkach, a zobowiązania wobec nich są silniejsze niż wobec żywych. „Czasowa wspólnota religijna”, piszą autorzy, „jest bardziej doniosła niż przestrzenna: nie mówi się „wierzę, bo wszyscy obok mnie wierzą” (...), lecz mówi się: „wierzę, bo moi przodkowie też wierzyli”. Z kolei chłopską „filozofię” przenika silne „wyczucie tajemnicy świata”. Wiara religijna traktowana jest więc jako okazja do otwarcia i poszerzenia własnej świadomości. Z tego samego powodu zjawisko niewiary jest dla chłopa niezrozumiałe „i bardzo często kojarzy się z jakąś postacią zacieśnienia”.




Wśród rozmaitych cech ludowej religijności Grygiel i Tischner podkreślają dwie, związane z jej zewnętrznymi przejawami: konkretyzm i wizualność. Konkretyzm objawia się przede wszystkim w powiązaniu aktów religijnych z codziennym życiem chłopa. Modlitwa chłopska towarzyszy rozmaitym czynnościom, które musi on w ciągu dnia wykonać. Wyraża się w tym głęboka wiara w Opatrzność, przekonanie, że Bóg towarzyszy wszystkiemu, co człowiek robi. Owszem, z chłopskiego konkretyzmu wyrasta też kult zabobonu, nadprzyrodzoność jest bowiem dla chłopa „obecna pod dwiema postaciami: boską i demoniczną”. Niemniej takie ustawienie religijności sprawia, że treści wiary nie są czymś abstrakcyjnym, a zdarzenia opisane w Ewangelii nie są traktowane jak coś, co działo się dawno temu i nie ma związku z obecnym życiem. Dlatego z konkretyzmem idzie w parze wizualność, czyli poszukiwanie zmysłowego symbolu religijnego, potrzeba, by w zasięgu wzroku lub dotyku znajdowały się znaki nadprzyrodzonej obecności. „Kobieta wiejska, której podaje się relikwie do ucałowania, robi to mocno, zdecydowanie, agresywnie”. Jednak, zdaniem autorów artykułu, w wierze chłopskiej „nie traktuje się symbolu religijnego, jakby to była sama symbolizowana rzeczywistość. Dążność do tego, by niewidzialne uczynić widzialnym, jest wprost proporcjonalna do wiary w „niewidzialne”.

Grygiel z Tischnerem przyznają, że wiara nie ma na wsi bezpośredniego wpływu na moralność, a ściśle – że o wiele większe znaczenie ma opinia otoczenia i lokalne normy obyczajowe. Podkreślają zarazem, że w innych środowiskach (miejskich, inteligenckich) pod tym względem wcale nie jest lepiej. „Górale specjalnego talentu do cnoty nie mieli”, lubił powtarzać Tischner, „ale mieli talent do pokuty”. Nie był to tylko żart, ale refleksja płynąca z obserwacji, a zwłaszcza doświadczeń spowiednika. „Oto wieś zasadniczo zdaje sobie sprawę z własnego stanu moralnego i grzechy nazywa po imieniu”. W konfesjonale chłop nie kluczy, nie dzieli włosa na czworo, ale po prostu wyznaje grzechy i oczekuje rozgrzeszenia. Ta szczerość owocuje jednak szczególnym sposobem postrzegania Kościoła: traktowany jest on bardziej jako instytucja oczyszczająca niż wychowująca. Kościół odpuszcza grzechy i nakłada pokutę, ale ma dość ograniczone możliwości wpływania na postawy moralne wiernych.

Wspomniane cechy góralskiej religijności powiązane są z wieloma innymi elementami, o których piszą autorzy Szkicu..., a które pozwalam sobie jedynie zasygnalizować: stosunek do księży i umiejętność oddzielenia go od relacji z samym Bogiem („Katolicyzm wsi był i jest silniejszy niż jej antyklerykalizm”), stosunki wewnątrz wiejskiej wspólnoty („większość aktów religijnych bywa spełniana społecznie”), wreszcie – procesy modernizacyjne i ich możliwe konsekwencje. Na jeszcze jeden element chciałbym wszakże zwrócić baczniejszą uwagę, mianowicie – na stosunek do śmierci. Pisząc o tej sprawie, Grygiel z Tischnerem nie ukrywają swojej fascynacji tym, co znajdują w pobożności ludowej: „Wydaje się, że zarówno świadomość śmierci jak rzutowanie religii na tę świadomość jest w religijności chłopskiej tak szczególne i, dodajmy, tak piękne, iż domaga się wyraźnego podkreślenia”.




Chłop patrzy na śmierć najpierw w kontekście naturalnego cyklu przyrody, nie lęka się jej, wie, że jest nieuchronna, jak następstwo pór roku. Równocześnie – pod wpływem religii – traktuje śmierć jako przejście z jednego świata do drugiego, dlatego przygotowuje się do niej w sposób uroczysty. Obie te perspektywy wzajemnie się uzupełniają i wzmacniają.

Wraz z przekonaniem o głębokiej powadze śmierci idzie wiara w jej religijny charakter, a z tym troska „o dobrą śmierć”. I tak religia użycza coś ze swej powagi zjawisku śmierci i na odwrót, zjawisko śmierci użycza swej powagi religii. W perspektywie dwu faktów: nadprzyrodzonego faktu religii i przyrodzonego faktu śmierci, samo życie zmienia swe znaczenie. (...) Bardziej niż kiedykolwiek, w tym właśnie momencie [wiara chłopska] zdaje (...) egzamin swej wewnętrznej dojrzałości.

***

Nie podejmuję tu krytycznej weryfikacji tez Szkicu...; nie można by tego zrobić bez bardziej wnikliwego streszczenia jego zawartości. Interesuje mnie co innego: wizja chłopskiej (góralskiej) religijności, jaka się z niej wyłania i jaką nosił w sobie ks. Tischner. Jeśli prześledzić jego wypowiedzi na ten temat z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, to widać, że na ogół powtarza on spostrzeżenia poczynione we wspomnianym artykule. Owszem, dodaje kilka nowych elementów, może odrobinę przesuwa akcenty, ale zasadniczo pozostaje przy wcześniejszych rozpoznaniach. Naprawdę nowa jest właściwie tylko obecność Tetmajera, który w Szkicu... nie jest nawet wzmiankowany. Czy dlatego, że go nie było, to znaczy: Tischner nie brał go wówczas pod uwagę? Nie sądzę. Tetmajer był w Tischnerze zawsze. Po prostu ujawnienie jego wpływu nie było mu wówczas potrzebne.

W latach osiemdziesiątych Tetmajer staje się głównym kluczem, za pomocą którego Tischner otwiera góralską duszę. Wśród jego kazań spod Turbacza – w trakcie odprawianych tam co roku Mszy Ludzi Gór – trudno byłoby znaleźć takie, w którym nie cytowałby Skalnego Podhala. Ale, rzecz ciekawa, komentując Tetmajera, Tischner w gruncie rzeczy wraca do wizji przedstawionej w artykule napisanym wspólnie z Grygielem. Tetmajer służy mu zawsze jako ilustracja myśli o godności (honorze), wolności (ślebodzie) i ludzkim dramacie, w którym człowiek dojrzewa do zrozumienia, kim jest i jakie siły rządzą światem i nim samym.

Dlaczego Tetmajer? Nietrudno wskazać powody: umiejętne opracowanie góralskiej gwary, znakomicie wykreowani bohaterowie, zmysłowość tej prozy, namacalność przedstawianego świata, wreszcie – śmiałość w potraktowaniu problematyki religijnej. Warto przy okazji wspomnieć, że w napisanym w 1913 roku wstępie do Skalnego Podhala Tetmajer zastrzegał: to nie jest portret współczesnych górali. To opowieść o „ich pradziadach i dziadach, ich ojcach ostatecznie tu i ówdzie – ale nie o nich. Z dzisiejszą góralszczyzną i zakopiańszczyzną nie ma tu nic wspólnego” (K. Tetmajer, Na Skalnym Podhalu, Kraków 1987, s. 44). A jednak Tischner „uwspółcześnił” – czy może raczej: zuniwersalizował – Tetmajera. Potrzebna mu była bowiem wizja człowieka, którą wybitny twórca wpisał w swoje dzieło.




Tym, co od razu uderza w owej wizji, jest jej „graniczność”. Człowiek jest tam zawsze postawiony wobec jakiegoś albo-albo, o swoim losie musi decydować ostatecznie i absolutnie. Żyjąc wśród tak radykalnych wyborów, a nadto – w perspektywie śmierci, człowiek dojrzewa i staje się naprawdę sobą: z bohaterów Tetmajera emanuje niezwykła śmiałość bycia, chociaż ich losy często układają się tragicznie. Musiało się to wydać Tischnerowi prawdziwe, musiało przystawać do tego, co widział wokół siebie jako dziecko, jako młodzieniec, jako ksiądz, skoro sięgnął po te teksty...

Życie w mieście – mówił w jednym z wywiadów – przygotowuje człowiekowi mnóstwo szpilek, żeby mógł zapomnieć o wielkim gwoździu, jakim jest śmierć, która nieuchronnie nadchodzi. A na wsi nikt się małymi szpilkami nie przejmuje. Natomiast gdy przychodzi tragedia, to bywa bezbrzeżna. (...) Z takich doświadczeń wyrasta pewien typ wiary, poważniejszy niż wiara łatwych pocieszeń. Jest to wiara nierozłącznie związana z tragizmem ludzkiego losu (Spotkanie..., wyd. cyt., s. 27).

Splot wiary i tragizmu, mówił Tischner, owocuje w kulturze góralskiej melancholią. Ale melancholia ta jest przezwyciężana poczuciem rzeczywistości. Życie płynie; to, co człowiekowi pisane, nie ominie go (można by w tym miejscu wtrącić uwagę o specyficznym góralskim fatalizmie), ale na końcu jest miłosierny Bóg, który ratuje. Życie jest nieustannym przezwyciężaniem śmierci – jak w Ewangelii. Człowiek upada i dźwiga się, bo wierzy w wartość życia. Na przekór nędzy, na przekór upadkom. „Religijność ludowa przepojona jest poczuciem służby życiu. Każdy dzień, każdy obowiązek, cała powszednia codzienność to służba życiu, które jest darem” (Przekonać Pana Boga..., wyd. cyt., s. 14).

Z takiego źródła, zdaniem Tischnera, czerpie swą siłę i żywotność góralska religijność i góralska kultura. Owszem, ponieważ powiązana jest z samowiedzą człowieka, z jego własną „filozofią”, zmienia się w miarę, jak zmienia się człowiek i świat wokół niego. Ale to źródło nie musi zostać zasypane. Cała działalność ks. Tischnera na Podhalu zmierzała do tego, aby pokazać drogę do źródła. Nazywał to „poszerzaniem serc”. Nie straszył zagładą tego świata, nie rozdzierał szat nad tym, że wiara przodków umiera. Raczej podsuwał ludziom własną wizję owej wiary niczym zwierciadło, w którym mogli się przejrzeć.

***

Po powrocie z Ludźmierza Józef Smaś opowiedział, co usłyszał od księdza w konfesjonale. Jak łatwo się domyślić, spowiednik roztoczył przed nim wizję mąk piekielnych: diabłów targających potępione dusze kleszczami i warzących je w smole. Smaś wysłuchał tych opowieści z zainteresowaniem, ale bez lęku. „Ty ta górala, a jesce myśliwego i złodzieja, diabłami nie stras, bo on dość diasków wse uświacy”, mówił. „Przydzie kurniawa we wirhak, zasuje cie; z niedźwiedzie sie sprógujes; Luptacy abo hajduki cie przisiednom: cy nie diabły?” Strach nie miał do Smasia przystępu. On swoje sprawy z Panem Bogiem układał nie wedle logiki strachu, ale wedle logiki zawierzenia:

Bedzies Ty se mnom dobry, tak tys i ja s Tobom. Ja wse taki béł: kiek béł s kim zły, to nie daj Boze! Jaze mi płomienie biegały po ręcak. Kiek zaś s kiem béł dobry abo my udobrowali ze sobom, pojednali się: to u mnie jedno słowo, tak jako i u Niego, hań w górze, na obłoke.

Józef Smaś wyzdrowiał i zgodnie ze złożoną na spowiedzi obietnicą zaprzestał zbójowania.



***

Wojciech Bonowicz - poeta, publicysta, redaktor wydawnictwa Znak, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor biografii Tischner (2001). Współpracował przy powstawaniu książki ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego Moje życie nielegalne. Laureat Literackiej Nagrody Gdynia za tom wierszy Pełne morze (2007).