Czy należy bać się Strachu?

Arkadiusz Stempin

publikacja 21.06.2008 09:40

Istotniejsze niż samo kontynuowanie intelektualnej debaty na temat Strachu jest dotarcie do obojętnych wobec niej mas, skrytych za zawoalowanym w Polsce antysemityzmem. Dotarcie na poziom małych, lokalnych społeczności. Znak, 6/2008

Czy należy bać się Strachu?



Po raz drugi – po Sąsiadach – Jan Tomasz Gross wsadził kij w mrowisko, wywołał medialną burzę, ale i sprowokował rzeczową debatę. W swojej nowej książce Gross posadził polski naród na ławie oskarżonych, zarzucając mu świadomą bierność wobec dokonującego się podczas wojny Holokaustu. Źródłem takiej postawy był, jego zdaniem, antysemityzm, który – kiedy tylko zabrakło niemieckiego okupanta – po roku 1945 wybuchł w Polsce w postaci indywidualnych aktów gwałtu i zbiorowych pogromów. W ten sposób Gross wywołał do tablicy żarliwych obrońców tożsamości narodowej, opartej na literaturze romantycznej i 200-letniej tradycji powstańczej: od zrywu kościuszkowskiego po szlachetne bohaterstwo podczas II wojny światowej czy narodziny Solidarności.

W każdym z europejskich krajów konfrontacja dumnego z siebie, patriotycznego społeczeństwa z godzącym w jego dobre imię i samopoczucie zarzutem niedoskonałości wywoływała podobne reakcje obronne. W 1993 roku do świadomości wielu Szwajcarów nie chciało się przebić przekonanie o uwikłaniu przedmiotu ich dumy narodowej – banków – we współpracę z reżimem Hitlera. Rok wcześniej w Hiszpanii – przy okazji 500. rocznicy odkrycia Ameryki – wybuchł narodowy spór o wielkość własnej nacji w świetle dokonanych odkryć geograficznych i o jej niedoskonałość w kontekście podboju kontynentu południowoamerykańskiego . Podobny charakter miały narodowe debaty w Belgii i Szwecji, biorące na cel własną rolę jako kolonialnej metropolii (tej ostatniej – wobec Norwegii). We Francji, która wprawdzie oddała pod narodowy osąd kolaboracyjny rząd Vichy i rozliczyła się z ponurą przeszłością, do dziś brak prac historycznych, podejmujących problem zaangażowania się francuskich Alzatczyków i Luksemburczyków po stronie Hitlera w 1940 roku. W samych Niemczech broniono się jak przed szarańczą wobec oskarżeń Daniela Goldhagena, szermującego tezą, iż Holokaust był produktem nie narodowego socjalizmu, tylko rezultatem zwierzęcego antysemityzmu całego narodu teutońskiego. We wszystkich tych krajach spory te ostatecznie zaowocowały weryfikacją „nieskazitelnej” dotąd narodowej przeszłości w kolektywnej pamięci historycznej.

Powyższe debaty toczyły się jednak w bardziej od dzisiejszego sprzyjającym klimacie historycznym. Od kilku lat bowiem narasta w Europie renesans emocji narodowych. Migracja na Stary Kontynent z krajów arabskich i coraz to nowe strzelające w górę minarety w panoramie europejskich miast wywołują odruchy obronne w postaci dowartościowania pojęcia narodu. We Francji retorykę Le Pena usalonowia Sarkozy. W Holandii, po politycznych morderstwach prawicowego polityka Pima Fortuyn’a i reżysera filmowego Theo van Gogha, liberalne i otwarte społeczeństwo przyznaje się oficjalnie do tego, że odczuwa „marokańskie zagrożenie”. W zjednoczonych Niemczech urodzone już po wojnie demokratyczne pokolenie rehabilituje na naszych oczach kategorię dumy narodowej.

Do tradycji i myśli narodowej nawiązywały w Polsce rządy PiS-owskie. Przez kraj przelewała się fala urzędowych defilad, świętowanych rocznic, nowo otwieranych muzeów, dyskretnie sterowanych sympozjów naukowych (jak choćby w końcu marca 2007 – o Powstaniu Warszawskim). Polityka historyczna rządu szła w parze z nasileniem się w społeczeństwie postaw konswerwatywnych, nietolerancyjnych, będacych naturalnym paliwem dla prawicy. W ostatnich latach wzrósł wskaźnik antysemityzmu, podobnie zresztą jak w większości krajów Unii Europejskiej (najwyższy przypada na Hiszpanię, gdzie wspólnota żydowska stanowi zaledwie 0,03% całej populacji). W Biłgoraju prawicowi radni burzą się przeciwko nadaniu jednej z ulic imienia Singera – rzekomo „pornografa” – laureata literackiego Nobla z 1978 roku, który mieszkał w tym mieście do roku 1922.



Nie są to jednak postawy i tendencje wyłączne. Sztuki Isaaca Singera są przecież grywane w miastach całej Polski. Ba, w Zamościu odsłonięto pomnik króla Dawida. Trzymający w ręku harfę psalmista przypomina, że Zamość był wspólnym miejscem zamieszkania dla różnych narodowości i wspólnot religijnych. W Krakowie czerwcowy festiwal na Kazimierzu jest kulturowym magnesem dla tysięcy Polaków. W całym kraju powstają liczne wydawnictwa żydowskie. Nowe pokolenie Polaków w większości jest wolne od resentymentów antysemickich. Ale znowóż nie całe. Zaświadczają o tym napisy na przystankach tramwajowych, na murach i osiedlach. Wyjaśniając przejawy agresji Polaków wobec Żydów tuż po wojnie, Jan Tomasz Gross przywdziewa bardziej togę moralnego sędziego niż szatę historyka. Niewykluczone, że kryje się w tym pewien rodzaj moralnej sytysfakcji. Bo oto emigrantowi z 1968 roku udało się przyłapać bohatersko-męczeński naród polski na zamaskowaniu prawdy. Z kolei zwolennicy Grossa – inteligencja – poczuli nową szansę medialnego i rzeczywistego zaistnienia w społeczeństwie wolnorynkowym, na które po 1990 roku stracili wpływ. Jak przed przełomem inteligencja odnalazła się w roli demaskatora wad narodowych. Tyle że – nie bacząc na wysoką pozycję Strachu na liście najlepiej sprzedawanych książek – większość społeczeństwa na to zupełnie nie zareaguje. Debatę na intelektualnych szczytach ominie szerokim łukiem. Nie weźmie Strachu do ręki, nie zjawi się na żadnych historycznych sympozjach. I obojętnie przejdzie obok antysemickiego napisu na murze, na przystanku czy stadionie (na przykład: ,,Cracovia Żydy”).

Intelektualną debatę o współczesną tożsamość Polaków z jej antysemickim historycznym kontrapunktem trzeba w roku 2008 kontynuować. Antyjudaizm religijny i antysemityzm w Polsce porozbiorowej i przedwojennej są niezaprzeczalnym historycznym faktem. Wysiłki ratowania Żydów podczas wojny nie są tu kontrargumentem. Nie kto to inny, jak tylko uwięziony w dokrynie Kościoła przedsoborowego oraz w „racji stanu” II Rzeczypospolitej o. Maksymilan Kolbe oddał się z zapałem programowi „odżydowienia” Polski. Jak wielu innych tak i on rozumował, że dopóki Żydzi nie zanurzą głowy w chrzcielnicy, tak długo pozostaną (ekonomiczną) rysą na ciele polskiego narodu. To mu nie przeszkodziło jednak w 1940 roku w Niepokalanowie zainicjować akcji charytatywnej na rzecz Żydów i udzielać prześladowanym schronienia w klasztorze.

Istotniejsze jednak niż samo kontynuowanie intelektualnej debaty jest dotarcie do obojętnych wobec niej mas, skrytych za zawoalowanym w Polsce antysemityzmem. Dotarcie na poziom małych, lokalnych społeczności. Tak jak udało się to chociażby w Chmielniku.



Chmielnik to czterotysięczne miasteczko, odległe 120 kilometrów od Krakowa. Wypełnione w lecie budki z piwem zaświadczają o wysokim tu bezrobociu. Nad miastem góruje barokowy kościół. W jego cieniu rzuca się w oczy restauracyjny szyld: "Cymes". To jedyna w województwie świętokrzyskim knajpa z żydowską kuchnią. W odpowiedniej odległości od kościoła Świętej Trójcy stoi podniszczona synagoga z czterospadzistym dachem. Na uroczym, schludnym ryneczku wzrok przykuwa stylizowany pomnik Nike z Samotraki wzniesiony ku czci poległych w II wojnie. Przed wojną Chmielnik liczył 10 tys. mieszkańców, z tego aż 8 tys. wyznania mojżeszowego. Dziś nie ma już ani jednego. Ale lokalna społeczność w większości prostych ludzi "oddolnie" włączyła do kolektywnej pamięci miasta żyjących tu kiedyś Żydów. Co więcej, na kanwie jubileuszu 450-lecia uzyskania praw miejskich burmistrz, choć nie bez obaw, odważył się zorganizować tu Żydowskie Dni Kultury. Chciał w ten sposób oddać hołd przodkom, którzy przed nim zasiadali w miejskiej radzie, sprawując głównie funkcje skarbników i sekretarzy, "bo burmistrzem zawsze był Polak" – dodaje. Od tej pory święto polsko-żydowskie zadomowiło sie na stałe w kulturalnym repertuarze miasta. Bez udziału znanych, ale przyjezdnych artystów. Bo żydowska przeszłość jest w Chmielniku rekonstruowana wyłącznie lokalnymi siłami. Do tego przedsięwzięcia włączył się również miejscowy proboszcz. W barokowym kościele rokrocznie rozbrzmiewa kadisz w jidysz i po hebrajsku. I jest odprawiana msza święta w intencji byłych żydowskich sąsiadów. "Bez polityki i ideologii" – tłumaczy proboszcz i dodaje: "Bo to jest normalny ludzki odruch, żeby pamiętać o naszych dawnych współmieszkańcach".

W Chmielniku to "odgrzebywanie pamięci" zaczęto od szperania w źródłach, wyciągania informacji od starszego pokolenia, czytania starych pamiętników i dzienników, żeby dowiedzieć się, jak toczyło się tu zwyczajne żydowskie życie, jak wyglądał żydowski targ, sklepy, domy. W odsłaniającej się przed mieszkańcami historycznej panoramie miasta zakotłowało się od żydowskich garbarzy, szewców, kupców drzewem i hodowców gęsi. Nierzadko pamięć polskich mieszkańców Chmielnika zawiodła ich prosto pod żydowski dach, splatając ich indywidualne losy z nacją żydowską. Sędziwy Kazimierz Górski wspomina: "Mój ojciec uczył się na krawca u Żyda. A potem jego żona dogryzała mu: »Papa szyje tak, że materiał się rwie, ale guzik zostaje«". A inny mieszkaniec Chmielnika, 75-letni Kazimierz Stradomski, przyznaje: "Kiedy jechałem ze stryjkiem furmanką, Żyd był tym, który wyszedł na ulicę i pozdrowił, mówiąc: »dzień dobry panie Konarzewski«. Jakiż sklepikarz wygramoli się dziś na ulicę, żeby się przywitać?". Waldemar Kwiatkowski, jeden z "motorów" Dni Kultury, uświadomił sobie natomiast, jak to w trzecim pokoleniu jest bezpośrednio uczniem żydowskich muzykantów, których kapele przygrywały na katolickich weselach chmielnickich, "Składając się nieodłącznie z akordeonu, klarnetu, skrzypiec i bębna. I wygrywając hitową wówczas polkę-szabasówkę".

.

 



Album o chmielnickich Żydach, napisany przez miejscowego archiwistę, stał się dumą mieszkańców miasteczka. Bogatego materiału zdjęciowego dostarczył Związek Żydów z Chmielnika w Izraelu, z którym miasto nawiązało oficjalną współpracę. W ubiegłym roku album został nawet przetłumaczony na angielski. Odwiedziny Żydów z Izraela służą pojednaniu i są lekcją wzajemnej tolerancji. Podczas Dni Kultury Żydowskiej całe miasteczko staje na nogach. Na teatralnej scenie na płycie rynku grane są przez uczniów żydowskie przedstawienia. Z restauracji ,,Cymes” unoszą się aromatyczne zapachy kugla i duszonego czulentu, przyrządzonego z koszernego mięsa z fasolą lub często z ciecierzycą.

Dzięki indywidualnie nabytej wiedzy dzisiejsi mieszkańcy Chmielnika anonimową i amorficzną żydowską przeszłość miasta zapełniają emocjonalnym polorem. Bo orientują się już, jak przykładowo w latach 20. ubiegłego stulecia społeczność żydowska powoli odchodziła od religijnej ortodoksji w stronę ruchów syjonistyczych i komunistycznych. I że w ich mieście liczba żydowskich biedaków przewyższała liczbę zamożnych Żydów, gdyż w odnalezionych protokołach gminy żydowskiej więcej figuruje zwolnionych od płacenia składek nędzarzy niż uiszczających je członków. Album nie przemilcza też mniej idyllicznych aspektów wspólnej przeszłości dwóch społeczności: polskiej i żydowskiej. I rejestruje okres II wojny światowej, podczas której bohaterskie postawy Polaków zlewały się z niechlubnym szmalcownictwem. Piśmienne świadectwa historyczne okazały się dla mieszkańców Chmielnika dodatkowo impulsem do odkurzenia indywidualnej pamięci, w której zakodowane są także ostatnie chwile miejscowego getta. Kazimierz Stradomski przypomina sobie, jak ,,Polacy po wywózce Żydów demolowali ich domy, szukając tam cennych skarbów. I to nie bacząc na to, że Niemcy strzelali do każdego, kto wpadł im podczas plądrowania w ręce”.

Przed dwoma laty, przy udziale niemal kompletu mieszkańców miasta, odsłonięto tablicę pamiątkową – w hołdzie obydwu żyjącym tu ongiś nacjom. Obecnie konserwuje się płyty nagrobne na żydowskim cmentarzu.

Przykład Chmielnika zaraża. Pobliskie miejscowości: Pinczów, Raków, Szydłów, chcą pójść jego śladem. Nawet burmistrz Kielc zjawił się tutaj i myśli o zorganizowaniu podobnego festiwalu. Idea rodem z Chmielnika nie tylko eliminuje w zarodku antysemicki wirus, ale tworzy społeczeństwo obywatelskie, odporne na propagandę populistów. U samej jego podstawy leży mocne jak skała wyznanie jednej z mieszkanek Chmielnika: Wraz z eksterminacją 3,5 miliona Żydów Polacy raz na zawsze utracili część swojego dziedzictwa. Nasz kraj stał się homogenny, co my dopiero teraz po latach staramy się to jakoś pojąć. Żydzi nie zapełnią już polskiej ziemi. Ale my możemy być dumni, że kiedyś tu razem z nami mieszkali. To jedyna szansa, by zachować naszą tożsamość, polską tożsamość. Jako naród nie istniejemy bez Żydów. Kropka!

Jeżeli współcześni Polacy – lub przynajmniej ich większość – będą zdolni do zaakceptowania tych słów, pałka moralna wypadnie z ręki Grossa. Poszerzenie kolektywnej wiedzy o polsko-żydowskim sprzężeniu i empatyczne oddanie hołdu nieżyjącym sąsiadom na poziomie lokalnych społeczności uczyni nas społeczeństwem dojrzalszym.



***

ARKADIUSZ STEMPIN, dr, historyk i politolog, pracownik Albert-Ludwigs-Universität Freiburg. Wydał m.in.: Deutschland und Polen in schweren Zeiten 1934-1990 (Poznań 2004); Das Maximilian-Kolbe-Werk. Wegbereiter in der deutsch-polnischen Aussöhnung (Paderborn–Zürich–Wien 2006).