Nad Niewiażą

Anna Głąb

publikacja 29.03.2009 22:43

Wschodni brzeg Niewiaży, jednego z dopływów Niemna. Szetejnie – wioska w powiecie kiejdańskim na Litwie, gdzie w 1911 roku rozpoczęła się przygoda Czesława Miłosza z życiem. Będąc na Litwie, nie sposób ominąć tej ukrytej w lasach wioski, której piękno zastygło niczym owad w bursztynie, klejnocie kraju Znak, 2/2009

Nad Niewiażą



Ty byłaś mój początek i znów jestem z Tobą, tutaj gdzie
nauczyłem się czterech stron świata (…).
Wybiegłem o letnim świcie między głosy ptaków i wróciłem,
a między chwilą a chwilą napisałem dzieło (…).
Oby moje dzieło przyniosło ludziom pożytek i więcej ważyło niż moje zło.
Ty jedna, mądra i sprawiedliwa, umiałabyś mnie uspokoić,
tłumacząc, że zrobiłem tyle, ile mogłem.
Że zamyka się furtka Czarnego Ogrodu, pokój, pokój,
co skończone, to skończone.
(Czesław Miłosz, W Szetejniach)


Jedyne takie miejsce w kosmosie. Tunezja? Majorka? Kreta?… Kraina na granicy mgły i światła. Kraina dzikich lasów, jezior i ciemnej rzeki. Królestwo soczystej zieleni. Królestwo bocianów, bekasów i żab. Kraj baśni, strachów i diabłów. Świat zaklęty w ciszę, która rozbrzmiewa koncertem kosmicznej orkiestry przyrody. Kraina błogosławionej samotności. Zapomniana mekka pierwszych poetyckich zdumień.

Może właśnie tutaj pierwszej wiosny przed wiekami Słońce spotkało Księżyc, i pojęło go za męża? Bo – jak głoszą litewskie podania z czasów pogańskich – Słońce ma twarz kobiety, matki świata. „Jej czas nie jest naszym czasem, z jej spraw znamy tylko to, co przeniknąć zdoła umysł poddany trwogom własnej samotności”. Sam Księżyc ma tu smutną twarz. Nieszczęśliwie zakochanego w Jutrzence, córce Słońca, bóg piorunów, Perkunas, przeciął mieczem na dwie części.

Wschodni brzeg Niewiaży (Nevežis), jednego z dopływów Niemna. Szetejnie (Šeteniai) – wioska w powiecie kiejdańskim na Litwie, gdzie w 1911 roku rozpoczęła się przygoda Czesława Miłosza z życiem. Będąc na Litwie, nie sposób ominąć tej ukrytej w lasach wioski, której piękno zastygło niczym owad w bursztynie, klejnocie kraju.

Tak mocno uwyraźnia się tu myśl o przemijaniu i śmierci człowieka i o niezniszczalnej odporności przyrody na historyczne i społeczne zmiany oraz zwyczajny upływ czasu. Mimo to właśnie tutaj – śmiem twierdzić, bardziej niż wszędzie, gdzie pozostał ślad po Poecie, bardziej nawet niż na krakowskiej Skałce – kołacze się w sercu przejrzysta w swej pewności myśl o jego obecności.

***

Opiekę nad przebudowanym ze starej stodoły Centrum Konferencyjnym Czesława Miłosza powierzono Uniwersytetowi Witolda Wielkiego w Kownie, który jest też jego głównym sponsorem. Zaszczyt ten przypadł właśnie tej uczelni na Litwie, gdyż przyjaciel Poety z Uniwersytetu Kalifornijskiego, profesor Algirdas Avižienis, pracując jako rektor uniwersytetu w Kownie, rozpoczął starania o rewindykację dla Czesława Miłosza dworu szetejńskiego, który w epoce komunizmu stanowił jeden z budynków tutejszego kołchozu. Akt własności zniszczonych pozostałości wręczono Miłoszowi w 1997 roku. W tym samym roku Poeta przekazał Szetejnie w darze Fundacji Miejsc Rodzinnych Czesława Miłosza, która zajęła się odbudową tego miejsca.

Naszym przewodnikiem jest Rūstis Kamuntavicius, młody Litwin świetnie władający polszczyzną, wykładowca kowieńskiego uniwersytetu, jeden z pierwszych szefów fundacji. To właśnie z nim umawiamy się na dworcu w Kownie. Skąd zna tak dobrze język polski? „Uczyłem się w liceum razem z kolegami. Po prostu rozmawialiśmy ze sobą, czytaliśmy polskie książki. To był kiedyś język elit intelektualnych Litwy”. Rūstis zabiera nas na uczelnię, gdzie – dzięki sprawnej administracji – załatwiamy wszystkie formalności związane z noclegiem.

Rūstis wyjaśnia później, że musiał kontaktować się z samym rektorem w sprawie pozwolenia na nasz nocleg. Z uśmiechem mówi: „Gdybyście byli tylko turystami, nie zawracałbym sobie głowy”. Wspomina spotkanie z Miłoszem w Krakowie: „Marzeniem Miłosza było, aby do Szetejń przyjeżdżali intelektualiści i młodzi ludzie, którzy tu odnajdą klimat do pisania i refleksji nad najważniejszymi problemami naszej epoki.



U nas zainteresowanie zarówno Szetejniami, jak i samą twórczością Miłosza wśród ludzi młodych nie jest duże. Brak nam przede wszystkim dobrych przekładów jego poezji. Miłosz jednak pamiętany jest jako jedyny pochodzący z Litwy laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury”. Wyjaśnia również, że obecnie Fundacja Miejsc Rodzinnych nie działa już tak sprawnie jak niegdyś, gdy Miłosz jeszcze żył.

Choć jej celem jest nie tylko organizowanie konferencji poświęconych twórczości Miłosza, lecz także współpraca między naukowcami, literatami i studentami z Litwy i krajów sąsiedzkich, ideał ten nie jest realizowany przede wszystkim ze względów finansowych, a samo centrum konferencyjne niszczeje, odchodząc w zapomnienie. Przede wszystkim brak w nim wymiany myśli między Litwinami i Polakami, na której tak bardzo zależało Poecie, a której tłem, ale i materią do dyskusji byłaby bogata twórczość Noblisty. Z żalem myślę, że i to miejsce dotknęła choroba cywilizacyjna – rak niepamięci.

Z Laisvès jedziemy aleją na dworzec, skąd w potokach deszczu ruszamy zatłoczonym autobusem do Kiejdan. Tam ma wyjechać po nas pani Roma, która zajmuje się przyjmowaniem gości w Centrum. Mieszka w jednym z pięciu gospodarstw w Szetejniach i w razie problemów może szybko przyjść z pomocą. Roma zgarnia nas do samochodu, pytając, czy zrobiliśmy zakupy, bo w Szetejniach nie ma sklepu.

Po drodze mijamy okazały kościół, w którym Miłosz miał być ochrzczony, ale według informacji Rūstisa nie ma tu dokumentów świadczących o tym, że to właśnie w tej świątyni odbyło się przyjęcie małego Czesława do wspólnoty Kościoła katolickiego. Jest spokój. Bezludny obszar pól i lasów wydaje się dobrym miejscem dla ruchu wolnej myśli i wyobraźni. Przestrzeń otwierająca się przed nami nie tłamsi, nie dusi, nie krępuje. Jest jak wielkie okno na świat. Może był to jeden z elementów, który wpłynął na kształtowanie się umysłowości Miłosza, poety otwartego nie tylko na różne kraje, ale także na różne sposoby myślenia i przeżywania, twórcy poezji prawdziwie uniwersalnej…

Z każdą chwilą – mimo zmęczenia – czuję potęgującą się radość. Jej uwolnienie następuje, gdy za polami i za lasami otwiera się przed nami skrawek Miłoszowego raju. Jeszcze przed zakrętem do jego rodzinnego dworu chłonę idylliczny krajobraz wsi: koń pasący się na łące, gniazdo bocianów na słupie, wysokie drzewa, zapach ziemi tuż po deszczu wpadający przez okno samochodu. Mam ochotę nic nie mówić, aby kalekim słowem nie skrzywdzić tego miejsca, tylko je chłonąć i cieszyć się nim w ciszy. Przez te kilka dni pobytu czuję w sobie czystą radość zapatrzenia w piękno doliny Niewiaży. Świeżość odczuwania i myślenia.

„Od drogi aleją idzie się w stronę domu. Jak tunel, tak gęste są tutaj lipy”. Sam budynek zachowany jest w przyzwoitym stanie. Na parterze przytulna kuchnia, sala konferencyjna z pianinem, na piętrze, na które wchodzi się po stromych schodach, kilka pokoi gościnnych, wśród nich największy i najważniejszy, w którym podczas swego w Szetejniach pobytu miał odpoczywać Poeta. Pokój z wygodnymi fotelami i ogromnym oknem na zielony krajobraz z drewnianą kapliczką. Słuchamy z telefonu komórkowego Poety czytającego swoje wiersze, które może właśnie tutaj znaczą to, co mają znaczyć…

Kiedy umrę, zobaczę podszewkę świata.
Drugą stronę, za ptakiem, górą i zachodem słońca.
Wzywające odczytania prawdziwe znaczenie.
Co nie zgadzało się, będzie się zgadzało.
Co było niepojęte, będzie pojęte.
(…) zostanie
Słowo raz obudzone przez nietrwałe usta,
Które biegnie i biegnie, poseł niestrudzony,
Na międzygwiezdne pola, w kołowrót galaktyk
I protestuje, woła, krzyczy.
(Sens)



Dwór otoczony jest parkiem starych drzew. Nieopodal polana, gdzie Poeta wraz z intelektualistami Litwy oraz prezydentem Valdasem Adamkusem, który objął honorowy patronat nad Fundacją, posadził młode dęby. Obok drzewka Miłosza spaceruje bocian. Jako że po deszczu, wyszedł na łowy. Jest dostojny i całkowicie ignoruje nas wychylających się zza pobliskich drzew. Zaakceptowani przez bociana, nie czujemy się intruzami. Świat przyrody zdaje się tu istnieć w idealnej symbiozie, w solidarnym porozumieniu, ale i całkowitej niezależności od człowieka.

Na terenie parku znajdują się drewniane rzeźby bohaterów Doliny Issy.Jest również drewniany celtycki krzyż i rzeźba Matki Bożej. Nieopodal mała sadzawka, nazywana Czarną ze względu na to, że nie dosięga jej nigdy słońce. To tutaj – jak opisuje Miłosz w swej quasi-autobiografii – w nocy zobaczyć można dziką świnię, która po uczynieniu przez nas znaku krzyża znika.

Mijając rzeźbę diabła pod parasolem (Miłosz już na pierwszych stronach swej powieści pisze, że w tej okolicy diabłów jest więcej niż gdziekolwiek i że aby dodać sobie powagi, ubierają się one na modłę Immanuela Kanta), schodzimy do doliny Niewiaży, powieściowej doliny Issy. „Rzeka dla Tomasza była olbrzymia. Niosły się nad nią zawsze echa: kijanki stukały tak-tak-tak; skądś odzywały się inne, jakby była umowa, że jedne drugim mają odpowiadać”. Bohater Doliny Issy spędzał nad rzeką długie godziny, kontemplując wodę, rozświetlane w słońcu „lasy roślin”, gonitwy pająków, bezszelestny ruch łódki.

Oprócz głosów przyrody echo niesie również głosy współczesnych „Tomaszów”. Dopiero następnego dnia odkrywamy ich sekret. Trzej chłopcy zawiesili na wysokiej brzozie sznur i w blasku zachodzącego słońca rzucają się z niego do rzeki. Jako że Niewiaża jest głęboka, chłopcy na moment w niej zupełnie znikają, dopiero po chwili wynurzają głowy i krzyczą coś, krztusząc się wodą i śmiechem. Zapraszają nas do wspólnej zabawy, a kiedy wreszcie odchodzimy, krzyczą „goodbye!”. To miejsce nie umarło. Rozbrzmiewa lekką piosenką życia.

A o zachodzie słońca, z ukrycia, orkiestruje cała przyroda:

Zmierzch tutaj, w tej rozmaitości (…), odzywał się mnóstwem głosów z chaszczy i podmokłych łąk. Buczenia, kwaknięcia, żaby czy dzikie kaczki, albo inne ptaki. Lelki trzepotały się skośnym lotem przed nimi. Tomasza przenikał nabożny podziw dla tego wrzenia w ciemności, dla tylu istot, których zwyczaje i sprawy, zakryte, wzywały, żeby poznawać i śledzić.

Konie gospodarze zostawiają na noc na łące. I znów nie sposób uwolnić się od literatury:

Piękny wieczór. Jeszcze jasność, ledwie podchodząca różowością zza czarnej masy na widnokręgu, zaznaczonej ostro szczytami jedlin, a już księżyc-opłatek, echo niesie się od grania gdzieś pastucha na długiej tubie z drewna owiniętego brzozową korą. Puścił konia w kłus. Faluje ziemia, nie myśli się o niczym, jest tylko radość ruchu.

Oddziaływanie powieści Miłosza na wyobraźnię jest tak wielkie, że rezygnuję ze spania z głową tuż pod oknem. Nie chciałabym w środku nocy zobaczyć w szybie… twarzy diabła we fraku i żabocie, nawet (albo raczej tym bardziej) jeśliby miał on przypominać Immanuela Kanta!

O poranku wychylam się przez okno. Drzewa w dolinie Niewiaży otulone mgłą. Magiczna cisza przerywana odgłosami ptactwa. Z drugiej strony domu świetlista mgła przeciska się przez pnie i gałęzie drzew. Płynie, rozlewając się na teren wokół dworu. Ruszamy do Świętobrości (Šventybrastis). Jak mówił Rūstis, tę drogę wzdłuż Niewiaży pokonuje każdy, kto przyjeżdża do Szetejń, bo to właśnie w Świętobrości znajduje się kościół, w którym ochrzczony został Czesław Miłosz. Idziemy około godziny lasami i polami.



Brniemy przez bujną zieleń i dzikie chaszcze. Włosy zaplątują się w gałęzie drzew. Co chwila spotykamy przemieszczające się ślimaki: „Przez mokre dróżki po deszczu przeprawiały się z jednego trawnika na drugi, wlokąc za sobą ślad ze srebra”. To droga, którą kiedyś bryczką można było dojechać z Kowna do Rygi. Mijamy pastwiska, na których w beztroskiej harmonii odpoczywają krowy i konie oraz spacerują bociany. „Las za Borkunami (…) wywoływał chęć, żeby wyskoczyć z własnej skóry i zamienić się w to wszystko naokoło, coś od wewnątrz rozsadzało aż do bólu i wrzasku zachwytu”.

I wreszcie, na wzgórzu wśród wielkich dębów wyłania się XVIII-wieczny, pomalowany na żółto kościół Przemienienia. Według starodawnych przekazów na wzgórzu przed wiekami palił się wieczny ogień i wokół dębów odprawiano pogańskie obrzędy. Do dzisiejszego dnia zachowało się pięć dębów o wysokości nawet dwudziestu czterech metrów. Ponieważ teren został objęty specjalną ochroną jako rezerwat, również dęby znalazły się na liście zabytków przyrody. Ozdobą niewielkiego cmentarza jest porośnięty mchem nagrobek prababki Miłosza, Eufrozyny z hrabiów Kossakowskich Szymonowej Syruciowej. Pozostawiona w krainie dębów i ptaków, według podziału Miłosza, lepszym miejscu na ziemi.

Gdy schodzimy do doliny Niewiaży i w gęstwinach zieleni obserwujemy leniwe ruchy łódki na rzece, zaskakuje nas staruszek o pogodnych oczach, który wita nas litewskim „Laba diena”. Kiedy tłumaczę po rosyjsku, że jesteśmy z Polski, wyciąga do nas żylastą dłoń i mówi: „Witajcie, Polaki!”. I zaczyna swoją opowieść: „Mój dziad i ojciec pochodzili z Polski. A ja się tu w tej malutkiej wiosce osiedliłem. Ten kościół to sam malowałem.

A Miłosz to był wielki pan, i te tereny należały kiedyś do jego rodziny. Tu jest też pomnik powstańców styczniowych. A tak poza tym to nie ma tu co oglądać. Dom kultury podpalili. Rzeka zarosła… Tam, gdzie dwór Miłosza był, tam pięknie… Pozdrówcie wszystkich Polaków…”

Na drodze do Szetejń pojawia się słońce. Wyciągam się na ławce przed dworkiem i oddaję się beztroskiej radości czucia. Zastygam w bezruchu, zamieniam się w słuch i…

Tylko w ten sposób przenika się w świat ptaków, te boją się nie kształtu człowieka, ale ruchu. Koło niego spacerowały nakrapiane drozdy, które umiał odróżnić od kwiczołów (…). W górze pobekiwały bekasy, jak baranki biegnące gdzieś bardzo daleko za barwą różowozielonego jedwabiu. Antonina utrzymywała oczywiście, słysząc takie odgłosy, że to czarownica Ragana jeździ na diable zamienionym w latającego kozła i męczy go ostrogami. Ale Tomasz wiedział, że ten bek to nic innego niż specjalny świst ich piór.

Czuję upojenie spostrzeżeniami słuchowymi, wśród których dominuje – parafrazując Miłosza – chór nadziei złożony z tysiąca głosów. „Kukułka jeszcze kuka, ale (…) nikt nie liczy w tej chwili jej ech, zapowiadających lata do przeżycia”. Szał beztroski. Radość bycia

Wieczór poprzedzający wyjazd z tego miejsca nie może nie być smutny.

Słowik krzyczał, odpowiadał mu drugi. Z okna ciągnęło wilgocią. Cokolwiek było, słabnie, chwieje się, rozwiewa i człowiek modli się wtedy wołając o pomoc, bo wątpi o tym, że żył. Jeżeli gwiazda, która rozjarza się na zielonkawym niebie, naprawdę jest tak daleko, o miliony mil, jeżeli za nią krążą inne gwiazdy i słońca, a cokolwiek rodzi się, mija bez śladu, tylko Bóg zdoła ocalić przeszłość od nieznaczenia. Choćby przeszłość cierpień. Byle wolno ją było odróżnić od snu.

Zamglony poranek. Dziewczyna czeka na ławce pod dworem, będzie sprzątać. Pies pani Romy odprowadza nas na przystanek. Co krok ogląda się, przystaje i dziarsko poszczekuje. Na łąkach rodzina bocianów poszukuje śniadania albo odprawia poranną gimnastykę. To miejsce, gdzie się wraca. Jak do życia. Furtka jeszcze ciągle otwarta.
A Poeta?…

Na brzegu rzeki, rozciągnięty w trawie,
Jak dawno, dawno, puszczam łódki z kory.
(Co było wielkie)


*****

ANNA GŁĄB, dr, asystentka w Katedrze Historii Filozofii Nowożytnej i Współczesnej na Wydziale Filozofii KUL.