Czy można wychować do pozostania sobą w grupie?

Katarzyna Olbrycht

publikacja 29.09.2007 19:00

Jednym z najtrudniejszych wyzwań wychowawczych jest pojawiająca się w życiu dziecka coraz wcześniej i szybko rosnąca rola grupy rówieśniczej. Problem miejsca w grupie, a przede wszystkim zapewniania sobie jej akceptacji towarzyszyć będzie większości ludzi do późnej dorosłości. Zeszyty Karmelitańskie, 3/2007

Czy można wychować do pozostania sobą w grupie?




Jednym z najtrudniejszych wyzwań wychowawczych, jakie stają przed każdym rodzicem i opiekunem, jest pojawiająca się w życiu dziecka coraz wcześniej i szybko rosnąca rola grupy rówieśniczej. Problem miejsca w grupie, a przede wszystkim zapewniania sobie jej akceptacji towarzyszyć będzie większości ludzi do późnej dorosłości.

Wyrastanie z dzieciństwa oznacza m.in. umniejszanie autorytetu dorosłych i wzmacnianie znaczenia kolegów i grupy, w której spędza się wiele czasu – zespołu klasowego, towarzystwa z podwórka, ulicy, dzielnicy, z klubu sportowego i dyskoteki. Mały, a potem młody człowiek ocenia siebie, patrząc oczami grupy, obserwując jej reakcje. Próbuje zrozumieć obowiązujące w niej reguły, rozpoznać hierarchię – kto jest najważniejszy, kogo trzeba słuchać, z kim się liczyć. Pojawia się obawa, żeby nie zostać skrytykowanym, wyśmianym, wyizolowanym, niedopuszczonym do wewnętrznego życia grupy. Jeśli zdarzy się, że w danym środowisku są osoby wyraźnie odrzucane, niepopularne, odróżniające się od większości wyglądem, zachowaniem, możliwościami, pojawia się lęk, żeby nie znaleźć się w tej sytuacji. Kojarzy się ona co najmniej z samotnością w grupie, w gorszej wersji – z różnymi formami uprzykrzania życia, a nawet, co niestety zdarza się coraz częściej, okrutnego prześladowania. Jest perspektywą przerażającą, szczególnie, że zazwyczaj nie można liczyć na pomoc mądrych dorosłych, którzy na co dzień interesowaliby się życiem dziecka i kolegami, z którymi spędza czas, dostrzegaliby problemy, umieli o nich słuchać, poradzić, jak się zachować lub wystąpić w obronie, tak żeby nie „spalić” ostatecznie pozycji dziecka w grupie. Wszystko to są normalne, przeciętne sytuacje wynikające z procesów rozwojowych i mechanizmów życia społecznego. Czy to znaczy, że młody człowiek jest skazany na grupę – jej opinie i presję dotyczącą praktycznie wszystkich sfer życia, od zabawek, które „mają wszyscy”, wyglądu, ulubionych otraw, pożądanych produktów, słuchanej muzyki, marki komórki, komputera, sprzętu muzycznego, sportowego, sposobów porozumiewania się, spędzania czasu, kończąc na postawach, sposobie myślenia, wartościach, podejściu do życia?

Jeśli uznajemy, że każdy człowiek jest osobą, tzn. istotą obdarzoną najwyższą, bezwarunkową wartością – godnością ludzką, istotą niepowtarzalną, rozumną i wolną, musimy przyjąć, że spełnia się i osiąga szczęście poprzez bycie dla innych w postawie miłości, gotowości do ofiarnej pomocy i służby, do wysiłku na rzecz dobra wspólnego. Spełnia się nie w kręgu perfekcyjnie wypracowywanego egocentryzmu, ale w relacjach z innymi, w osobowych wspólnotach. To oznacza, że grupa, inni, nie muszą stanowić zagrożenia utraty własnej tożsamości. Ale to również oznacza, że nie wystarczy możliwie bezkonfliktowo „wtopić się” w grupę, konformistycznie przyjmując wszelkie jej standardy i wymagania. Nie oznacza to również konkurowania o pozycję w grupie według przyjętych w niej kryteriów.

Dla myślących o człowieku jako osobie grupa, jak długo nie stanie się wspólnotą osób, jest jedynie łatwiejszym lub trudniejszym środowiskiem społecznym, stosunkowo prostym do manipulacji przez specjalistów. By stać się wspólnotą, jej członkowie muszą się skupiać wokół wspólnego dobra, którym jest nie wspólny interes, ale w pełni ludzki rozwój wszystkich jej uczestników. Muszą solidarnie angażować się w tworzenie warunków do takiego funkcjonowania i rozwoju. Tworzenie wspólnot, życie i działanie w nich na sposób osobowy nie jest łatwe. Wymaga uznania w każdym człowieku bezwzględnej wartości. W dzisiejszej kulturze, premiującej egoizm, pragmatyczną walkę o sukces, instrumentalne wykorzystywanie innych – jeśli mogą być przydatni – a odrzucanie, jeśli nie ma już z nich „pożytku”, jest to zadanie szczególnie trudne.





Nie tylko młody człowiek, przeżywający lęk swojego etapu rozwojowego, pragnie przynależności do grupy, która zapewni mu bezpieczeństwo, dobrą zabawę, akceptację, zbliży do sukcesu, pomoże zapomnieć o cierpieniu i śmierci. Z takich pragnień wyrasta się z trudem. Zachowanie swojej autonomii wymaga dojrzałości, która daje argumenty w sporach z innymi, i odwagi pozwalającej argumentów tych bronić. Niezbędna jest również roztropność w analizowaniu i ocenianiu racji innych niż własne. Miejscem, gdzie człowiek powinien się uczyć takiego zachowania wobec innych, powinna być przede wszystkim rodzina. Tam można bezpiecznie, bez strachu przed sankcjami zgadzać i nie zgadzać się z innymi, można uczyć się różnic w zachowaniu i myśleniu, powodów, dla jakich warto lub należy swoje myślenie i zachowanie korygować.

Jeśli dziecko, a potem młody człowiek spotyka się w rodzinie z bezinteresowną akceptacją, dobrocią, miłością, gwarancją pomocy, nie będzie czuł się skazany na opinię grupy. Będzie się z nią oczywiście liczył, ponieważ tak przebiega dorastanie, ale nie pozwoli się jej zniewolić. Nawet jeśli będzie głęboko przeżywał swoje relacje z grupą, będzie miał środowisko, w którym może się wyżalić, uspokoić, przemyśleć sytuację, wysłuchać życzliwych rad. Widząc, że nie reaguje paniką na każdą krytyczną uwagę, grupa również zacznie postępować inaczej. Stopniowo zacznie dopuszczać różnice, pewną niezależność, brać pod uwagę inne stanowisko. W tensposób może się zmienić kierunek wpływu – już nie tylko grupa będzie wpływała na jednostkę, ale to jednostka najpierw będzie uwzględniana w swej odrębności, stopniowo coraz bardziej respektowana, ceniona za niezależność. Zacznie być przykładem, że można być innym, bronić własnych przekonań i postawy. Jeśli grupa nie jest patologiczna, co często jest skutkiem akceptowania pozycji zdemoralizowanych przywódców, istnieją duże szanse, że silna osobowościowo, niezależna jednostka, życzliwa wobec innych, niewynosząca się ponad nich, zacznie wywierać pozytywny wpływ, podnosić poziom grupy, mobilizować do wysiłku i budzić zdrowe ambicje.

Oprócz rodziny ważne są wszystkie środowiska, które organizują grupy wokół pozytywnych, atrakcyjnych, choć trudnych zadań. Młodzi ludzie muszą czuć się potrzebni, ważni, docenieni. Cele, które stawia się istniejącym grupom młodych lub dla których się je organizuje, muszą więc być dla nich atrakcyjnym wyzwaniem, a grupa – coraz bardziej świadomie budowaną wspólnotą. Jeśli któregoś z tych elementów zabraknie, pojawi się zagrożenie, że jej członkowie będą szukać atrakcyjności w działaniach trudnych, ale negatywnych. Od wychowawców będzie wówczas zależało, czy młody człowiek zrozumie, że może nie tylko oprzeć się presji, ale pozytywnie wpłynąć na grupę, w której się znalazł, a gdy jest wierzącym chrześcijaninem – przyjąć to jako element swojego powołania.



***

KATARZYNA OLBRYCHT – prof. dr hab. pedagogiki Filii Uniwersytetu Śląskiego w Cieszynie. Zajmuje się edukacją aksjologiczną, kulturalną, problemem samowychowania.