W poszukiwaniu ojca

Rozmowa z o. Andrzejem Kamińskim, dominikaninem

publikacja 06.12.2006 13:44

W ojcostwie duchowym, podobnie jak w przypadku ojcostwa fizycznego, chodzi o zrodzenie. Tyle że o zrodzenie - jak to określał św. Paweł - do życia wiecznego. Każdy z nas do takiego ojcostwa musi dojrzewać. Jeżeli tego nie robi, to dziecinnieje, karłowacieje. List, 12/2006

W poszukiwaniu ojca



Ojcze, czy każdy mężczyzna jest powołany do bycia ojcem?

Myślę, że tak. Ludzkie życie zbudowane jest na trzech naturalnych relacjach. Najpierw każdy z nas jest czyimś dzieckiem, dalej: bratem lub siostrą, a w końcu: ojcem bądź matką. Te trzy relacje są w nas obecne i nas określają. Gdyby którejś zabrakło, bylibyśmy czegoś pozbawieni, w jakiś sposób bylibyśmy niedojrzali.

Ale jeśli każdy z nas jest dzieckiem, następnie bratem czy siostrą - choć też nie zawsze – to przecież nie każdy staje się w dorosłym życiu ojcem lub matką. Nie każdy zakłada rodzinę...

Jeżeli chodzi o - nazwijmy to - aspekt fizyczny, to oczywiście. Ale ojcostwo, prócz wymiaru fizycznego ma także wymiar duchowy. I kiedy mówimy, że Abraham jest ojcem naszej wiary, a więc także naszym ojcem, to mamy na myśli ojcostwo duchowe.

Jak rozumieć ten duchowy wymiar? Czym jest ojcostwo duchowe?

W ojcostwie duchowym, podobnie jak w przypadku ojcostwa fizycznego, chodzi o zrodzenie.
Tyle że o zrodzenie - jak to określał św. Paweł - do życia wiecznego. Każdy z nas do takiego
ojcostwa musi dojrzewać, niezależnie od tego, czy jest biologicznym ojcem, czy nie. Jeżeli tego nie robi, to dziecinnieje, karłowacieje. Zarówno na płaszczyźnie psychologicznej, jak i duchowej.

Czyli to duchowe ojcostwo jest ważniejsze od tego zwyczajnego, w rodzinie?

Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Myślę, że oba są ważne i konieczne. Wydaje mi się jednak, że brak ojcostwa duchowego powodowałby jakieś okaleczenie, jakąś lukę w życiu człowieka. Ojcostwo w rodzinie nie ogranicza się jedynie do fizycznego zrodzenia. Ono realizuje się poprzez bardzo ważny proces wprowadzania dziecka w kulturę życia codziennego, w funkcjonowanie świata. Ludzie, którzy czegoś takiego nie otrzymali, często przez długi czas pozostają dziećmi. Tego, czego powinien ich nauczyć ojciec, uczą się dopiero w życiu dorosłym, żyjąc w społeczeństwie albo korzystając z pomocy psychologów. To psychologowie, duszpasterze, nauczyciele w tym wypadku przyjmują na siebie funkcję ojca. Kiedy człowiek poznaje świat, odnajduje się w nim, z czasem odkrywa w sobie jakieś głębsze pragnienie, szuka czegoś więcej. My, chrześcijanie mówimy, że jest to pragnienie Boga. Człowiek próbuje je zaspokoić w taki czy inny sposób. Właśnie tu otwiera się przestrzeń dla ojcostwa duchowego.


Do Ojca pewnie też przychodzą ludzie z takim głębszym pragnieniem…

Tak i wtedy staram się na nie odpowiadać – po prostu. Wiem, że przychodzą, bo czują się duchowo zagubieni. Tak jak ludzie chcą, by ktoś pomógł im odnaleźć się w dzisiejszym, pełnym niepokoju świecie, tak samo – patrząc z perspektywy wiary – chcą odnaleźć się w relacji z Bogiem, zaprzyjaźnić się z Nim. Próbuję jakoś im w tym pomóc.

Nie zastanawiał się Ojciec nad tym, że być może ludzie, którzy się do Ojca zwracają, poszukują - w sensie duchowym - własnej tożsamości? Czy nie jest tak, że człowiek, by odkryć, kim jest, musi - mówiąc metaforycznie - odnaleźć ojca?

Tak uważacie?

Ojciec nigdy nie „szukał” swojego ojca?

Szukałem, owszem, ale nie przyszło mi do głowy, że szukam ojca, bo cały czas miałem go w zasięgu ręki. Brakowało mi natomiast czegoś innego. Tak się złożyło, że gdy byłem jeszcze dzieckiem, moja rodzina często się gdzieś przeprowadzała, potem, już jako zakonnik, też musiałem wiele podróżować. Odkryłem wtedy, że nie mam swojego punktu odniesienia, miejsca, o którym mógłbym powiedzieć, że jest moje. W wymiarze duchowym takie miejsce znalazłem, okazało się nim tabernakulum. Zrozumiałem, że przed Panem Jezusem, niezależnie od tego gdzie przebywałem, zawsze byłem „u siebie”. Ale przez cały czas poszukiwałem jeszcze czegoś innego, chciałem odnaleźć swój „dom rodzinny”, korzenie.

Ojcowiznę, ojczyznę...

Zgadza się. Ciekawym odkryciem było dla mnie to, że kiedy odwiedzałem Niedomice, w których mieszkałem od urodzenia do piątej klasy szkoły podstawowej, czułem, że są mi obce. W kamienicy, w której się urodziłem, żyje teraz ktoś inny, w następnym bloku, gdzie później mieszkaliśmy, to samo. Szukałem więc dalej. I pewnego dnia odnalazłem. Odnalazłem przedziwne miejsca, z których pochodzą moi rodzice, a w których nigdy de facto nie mieszkałem, nie byłem zameldowany. I właśnie w nich czuję się dobrze. To jest mój dom. Pierwsze miejsce to Jarosław, z którego pochodzi tata. I nie chodzi tu nawet o jego dom, ale o samo miasto. O klimat, który ono tworzy, o klimat, który tworzy np. znajdujące się w nim sanktuarium maryjne. Tam czuję wyraźnie swoje korzenie. Drugim miejscem jest rodzinna wioska mojej mamy, położona pod Tarnowem. I tu też nie jest ważny ten jeden, konkretny dom; po prostu przyjeżdżam tam i wiem, że jestem u siebie.


Czy znajdując te miejsca znalazł Ojciec swojego ojca?

Myślę, że w miarę odkrywania swoich korzeni, odkrywałem także, jak bardzo mój zmarły ojciec był i ciągle jest we mnie obecny, jak mocna więź wciąż nas łączy. Kiedy żył nie zauważałem tego. Odwiedziłem niedawno Katyń i pomyślałem sobie, że chciałbym tacie o tym opowiedzieć. Chciałbym podzielić się tym, że byłem tam, że widziałem, chciałbym pokazać mu zdjęcia, które zrobiłem. Mój ojciec opowiadał mi o tym strasznym miejscu, zawsze przybliżał mi to, czego na lekcjach historii nie uczono, otwierał przede mną świat, którego w szkole nie mogłem poznać. To byłoby moją odpowiedzią na to, co mi przekazał, na wychowanie, które otrzymałem. Wydaje mi się, że w osobie taty, w sposobie, w jaki wprowadzał mnie w świat, w życie, odnalazłem swój kolejny punkt odniesienia.

Takim punktem odniesienia może być też kierownik duchowy. Dzieląc się z ojcem duchowym swoimi przeżyciami, oczekuję od niego, żeby mi powiedział, czy to, co przeżywam, jest prawdziwe, czy nie. On jest zewnętrzną weryfikacją tego, co się we mnie dzieje.

Wygląda na to, że potrzebujemy takiego swojego miejsca, by móc skądś wyruszyć w świat?

Tak, musimy wiedzieć, skąd wychodzimy, ale ważne jest także to, gdzie idziemy, dokąd zmierzamy. Poczucie zakorzenienia, miejsca, z którego można wyruszyć, dają nam rodzice, oni nas też na początku prowadzą. Patrzą, w jakim kierunku podążamy. Podobnie jest z ojcem duchowym – wyprowadza i pokazuje, gdzie dalej iść. On to wie, bo już przeszedł tę drogę. We wschodniej tradycji mówi się, że kierownik duchowy (starzec), sam musi przejść drogę, którą prowadzi innych. Niekoniecznie musi dojść do ostatniego etapu wyciszenia -apathei, wystarczy, że ma doświadczenie zmagania się, że będzie przynajmniej o krok przed prowadzonym.

Najgorsi są ci „starcy”, którzy „wiedzą”, bo przeczytali w książkach, a nie mają żadnego doświadczenia. Wówczas zaczynają, wraz z tymi, których prowadzą, błądzić. Ten, który doświadczył zmagania, nie mówi teoretycznie. Gdy zaczynam się gubić, wpadać w panikę, pokazuje, że mimo iż jest trudno, mogę tę drogę przejść, ona naprawdę doprowadzi mnie do celu, do Boga. Gdy źle skręcę, powie mi to i pokaże, jak wrócić. Doskonałym przykładem ojca duchowego jest Mojżesz. Staje się ojcem w drodze, dialogując z Bogiem, zdobywając duchowe doświadczenie. Kiedy rozmawia z Panem, obecnym w krzewie gorejącym, wychodzi na jaw jego słabość: cały czas się boi, boi się wziąć za kogoś odpowiedzialność. Jest tak dlatego, że kiedyś, na swój sposób, już próbował to zrobić i został zraniony. Z natury służył ludziom pomocą i robił to - trzeba przyznać - w sposób radykalny, np. zabił Egipcjanina w obronie Żyda. Gdy następnego dnia chciał z kolei pogodzić dwóch kłócących się rodaków, tamto zabójstwo zostało mu przez nich wypomniane. Przestraszył się, że inni o tym wiedzą i uciekł.


Pan Bóg wchodzi dokładnie w to zranienie i przemienia je. W Mojżeszu toczy się walka, cały czas próbuje się on wymigać od zadania, które chce powierzyć mu Bóg. Co chwilę zgłasza zastrzeżenia, które mają udowodnić, że nie jest w stanie go realizować, ale Bóg w pewnym momencie przerywa mu i mówi: “Ruszaj! Masz wyprowadzić mój lud z ziemi egipskiej”. I Mojżesz, mimo iż nie czuje się na siłach, wyrusza. W drodze zaczyna w nim wzrastać poczucie odpowiedzialności za lud. To doświadczenie go przemienia. Uczy się na konkrecie, co znaczy być ojcem. Kiedy przynosi Dekalog, a Żydzi wybierają bożka, wpada w szał, rozbija płyty. Ale wracając na górę zaczyna się o ten niewierny lud kłócić. Zmaga się z Panem o ludzi, którzy zostali mu powierzeni. Taka właśnie jest rola ojca. Nie tylko prowadzi dziecko, ale je również ochrania, walczy o nie.

A co z ludźmi, którzy żyją z dala od innych, np. w zamknięciu, ale powierzyli się Bogu? Jak wygląda ojcostwo w ich przypadku?

Np. kartuzi czy siostry klauzurowe. To prawda, oni nie mają bezpośredniego, fizycznego kontaktu z ludźmi spoza klasztoru, ale się w ich intencjach modlą. I jest to dla nich naprawdę ważne. W przypadku mniszek akcent położony jest na ten drugi aspekt ojcostwa, na ochronę, wymadlanie konkretnych rzeczy. Gdyby tego nie było, gdyby siostry były w klasztorze tylko „dla siebie”, gdyby nie brały odpowiedzialności za Kościół przegrałyby swoje życie. Ich obecność w klasztorze nie miałaby sensu.

Myślę, że podobnie, jak z mniszkami i kartuzami, jest po trosze też z aniołami. Mają nam pomagać we wchodzeniu w świat duchowy, towarzyszyć nam, chronić nas. Ich rola to takie “promieniowanie ojcostwa” Boga. On właśnie przez nich i świętych je realizuje. Czymże innym jest świętych obcowanie? Jestem przekonany, że moi zmarli rodzice mi towarzyszą i że dalej tę swoją funkcję macierzyńską i ojcowską, a jednocześnie ojcostwa Boga, realizują.