W krainie królowej Śniegu, czyli o analfabetach emocjonalnych

Stanisław Morgalla SJ

publikacja 24.09.2007 09:27

Osoby dotknięte tym syndromem nie potrafią mówić o własnych emocjach, nie rozróżniają ich fizjologicznych objawów, mają bardzo ubogie życie wyobrażeniowe (np. nie miewają snów) i operacyjny styl myślenia. Cierpią, choć o tym nie wiedzą, bo nie są w stanie tego wyrazić i właściwie nazwać. List, 9/2007

W krainie królowej Śniegu, czyli o analfabetach emocjonalnych




Scenariusz jest ograny. Zwykle przychodzą po poradę, „bo to ona chciała i ona widzi problem". I - by stało się zadość tej nieprzypadkowej stylistyce - ona zaczyna mówić. Opowiadanie jest długie, barwne i przejmujące, bo jego osnową zawsze jest to samo: jej pragnienie bycia kochaną i narastająca frustracja, której powodem jest on. On siedzi i słucha, ale nie uczestniczy w narracji, jakby był z innej bajki. Nie porusza go nawet widok łez, cicho spływających po jej policzkach. Z twarzą pokerzysty kwituje wszystko komentarzem: „Ja tu nie widzę żadnego problemu". Na dodatek jest nieufny i emocjonalnie niedosięgły. Niczym na przesłuchaniu wszystko trzeba z niego wyciągać

Zazwyczaj są małżeństwem z kilkuletnim stażem lub długodystansową parą singli, która nie może zdecydować się na ślub. Do złudzenia przypominają znane postaci z baśni Andersena „Królowa Śniegu": ona - ciepła, zatroskana i budząca współczucie, on - chłodny, odległy, ale za to mistrz konkretu (nierzadko ma duże osiągnięcia w dziedzinach, które nie wymagają emocjonalnego zaangażowania). Bywa, choć rzadziej, że role są odwrócone, ale dynamika zawsze jest ta sama: jedno z nich nosi w sobie śmiertelne skutki pocałunku współczesnej Królowej Śniegu, Aleksytymii. Specjaliści nadali jej to trudne do wymówienia imię, godne co najmniej greckiej bogini, zapewne, by budziło grozę, bo dolegliwość to złośliwa i szalenie podstępna.


Zimno, zimno, coraz zimniej


Aleksytymia - dosłownie „brak słów dla emocji" -to synonim emocjonalnego analfabetyzmu. Osoby dotknięte tym syndromem nie potrafią mówić o własnych emocjach, nie rozróżniają ich fizjologicznych objawów, mają bardzo ubogie życie wyobrażeniowe (np. nie miewają snów) i operacyjny styl myślenia. Cierpią, choć o tym nie wiedzą, bo nie są w stanie tego wyrazić i właściwie nazwać. Cierpią zatem podwójnie. Mają trudność w określaniu własnych i cudzych stanów emocjonalnych, co powoduje, że relacje międzyludzkie zmieniają się w koszmar. Nawet z własnym ciałem ledwie się dogadują, choć i tu popełniają horrendalne błędy. Gdy kołacze im serce, bo czegoś się przestraszyli, lub ssie ich w brzuchu, bo stłumili gniew, to raczej będą się martwić schorzeniami układu krążenia lub coś zjedzą, ponieważ z tym skojarzą komunikaty własnych trzewi; o emocjach nawet nie pomyślą. Są to przejawy aleksytymii, która -jak pocałunek Królowej Śniegu -dotarła prosto do serca, zmroziła je i znieczuliła. Nie jest to czcza metafora. Badania neurologiczne wykazują, że mózgi aleksytymików wydają się „zlodowaciałe", bo brak w nich właściwej komunikacji między odpowiedzialnymi za emocje częściami (np. między tymi związanymi z odczuwaniem emocji a tymi odpowiedzialnymi za ich nazywanie lub zapamiętywanie). Gdy ich emocjonalne dzwony biją, nigdy nie wiedzą, w którym kościele. Jeśli wierzyć statystykom, które pewnie są zaniżone, bo większość tych osób nie szuka pomocy właściwych specjalistów, to na tę dolegliwość cierpi aż 13% populacji; inne źródła podają, że prawie co szósty mężczyzna i co dziesiąta kobieta. Choroba zaczyna się bardzo wcześnie, już w pierwszych latach życia, a to bardzo zła wiadomość.




A miało być lepiej


Przekornie można powiedzieć, że wszystkiemu winna jest inteligencja emocjonalna, psychologiczny hit kilkunastu ostatnich lat. Gdyby tak nachalnie jej nie propagowano i nie zmuszano do sprawdzania jej poziomu, zapewne nigdy byśmy się nie dowiedzieli, że „emocjonalni jaskiniowcy" są wśród nas aż tak licznie reprezentowani. Określenie „emocjonalni jaskiniowcy" nie jest jednak uprawnione, jest bowiem prawie pewne, że jaskiniowcy nie byli aleksytymikami. Współczesne badania nad pierwotnymi plemionami wykazują, że ich przedstawiciele potrafili poprawnie odczytać i werbalizować najważniejsze emocje, takie jak radość, smutek, gniew, wstręt, zdziwienie. Jeśli więc dzięki odkryciu inteligencji emocjonalnej miało być lepiej, to dlaczego jest tak źle? Dlaczego tak wielu cierpi na emocjonalny analfabetyzm (trzeba raczej powiedzieć, że to osoby z ich otoczenia cierpią z tego powodu)? Czy praca nad inteligencją emocjonalną jednostek jest wystarczającym sposobem na zaradzenie tej sytuacji? A może jest już za późno? Może powinniśmy przeciwdziałać inaczej, np. naśladując sprawdzone metody, publicznie przyznawać się do aleksytymii, nosząc dyskretne (by nie stygmatyzować) „AT" w klapie marynarki lub żakietu? Tym wokoło byłoby łatwiej zrozumieć, a i „AT" byłoby lżej.


Wszyscy byliśmy aleksytymikami


Próbując odpowiedzieć na te pytania, trzeba sięgnąć do początków, tj. do zarania historii każdego człowieka. A na początku wszyscy byliśmy aleksytymikami, brakowało nam słów nie tylko na określenie emocji, ale na wszystko. Tak jak wszystkiego uczymy się od innych, tak też zdolność komunikacji, zwłaszcza tę emocjonalną, opanowujemy stopniowo i nieomal od pierwszych dni życia. Emocjonalny związek matki i dziecka zaczyna się już na etapie prenatalnym i od razu obejmuje wiele subtelnych odcieni. Już w łonie matki dziecko rejestruje jej emocje i reaguje na nie, dlatego nie jest bez znaczenia, czy powodem łez matki jest obieranie cebuli, czy też... niechciana ciąża. Nawet „chemia tych emocji" jest zdecydowanie różna, o czym świadczą choćby analizy chemicznego składu łez. Matki, słysząc płacz niemowlęcia, bardzo szybko rozpoznają, kiedy spowodowany jest on głodem, kiedy mokrą pieluchą, a kiedy przestrachem. Matki niezwykle szybko uczą się tych subtelnych niuansów emocjonalnych, ich dzieci muszą jednak pokonać jeszcze długą drogę, by osiągnąć podobne zrozumienie. Podstawowe emocje dopiero „przecierają" pierwsze szlaki w dziewiczej topografii ich mózgu, aby z biegiem lat pokryć całą jego przestrzeń skomplikowaną siecią różnorakich traktów komunikacyjnych i zróżnicowanych systemów szybkiego reagowania (od reakcji organicznych po życiowe postawy). Analogią może być tutaj powstawanie i funkcjonowanie wielomilionowego miasta, a przecież mózg jest znacznie bardziej skomplikowany. Chociaż - czas przyznać się do męskiego kompleksu - sprawne rozróżnianie stanów emocjomalnych wymaga znacznej inteligencji emocjonalnej, która kobietom przychodzi często łatwiej, ponieważ są uczone okazywania uczuć od dziecka i same uczą się je wyrażać, kiedy mają własne dzieci.

Czytelnym przejawem prawidłowo rozwiniętej emocjonalności jest umiejętność narracji, wyrażania wewnętrznych stanów uczuciowych i przeżyć oraz idąca z nią w parze zdolność rozpoznawania podobnych stanów i uczuć u innych (empatia lub sympatia). Słowa, ich brzmienie, gesty i wyrazy twarzy mają duże znaczenie. Dlatego możliwa jest poezja i sztuka. Dlatego słowa sprzed setek lat jeszcze dziś mogą głęboko poruszać.




Światełko w tunelu


Współczesne podejście do analfabetyzmu emocjonalnego napawa nadzieją, choć specjaliści spierają się ciągle, czy Jan (mózg Jana) jest w stanie nauczyć się tego, czego Jaś nie zdołał lub nie zdążył się nauczyć. Nie czekajmy na ich ostateczne odpowiedzi, bo gdy chodzi o człowieka, nigdy nie jest za późno. Nawet wśród neurologów znajdą się zwolennicy tej optymistycznej tezy, tym bardziej, że ludzki mózg wciąż pozostaje zagadką, a jego możliwości - po urazach, wstrząsach, wylewach krwi - nadal zaskakują. Ponadto człowiek, to coś więcej niż kilka tysięcy gramów galaretowatej masy komórek nerwowych. Mogą o tym wiele powiedzieć opiekunowie osób, które od lat leżą w śpiączce i pomimo ewidentnych barier i blokad w mózgu nawiązują kontakt.

Trzeba przede wszystkim rozmawiać, werbalizować, nazywać, dookreślać, czyli uczyć się. Gdyby wspominany już Kaj chciał rozmawiać z Gerdą o uczuciach, prawdopodobnie stworzyliby razem jakiś czytelny system komunikacji emocjonalnej, może niedoskonały, ale dający nadzieję. Przecież nawet internauci, ta „nowa odmiana człowieka", która wydawała się współczesną wersją leibnitzowskiej monady bez drzwi i okien, odkryli i docenili użyteczność, a nawet nieodzowność emocji, a ściślej tzw. emotikonów, np.:-) lub:-(. Za pomocą tych prostych znaków potrafią przekazywać różne odcienie własnych uczuć. Co prawda samo mówienie o emocjach nie jest równoznaczne z ich doświadczaniem, ale niewątpliwie pozwala na wejście w lepszy kontakt z nimi, a przez nie z drugą osobą. W świecie emocji nie obowiązuje zasada: „Mowa jest srebrem, a milczenie złotem". Przeciwnie, „ciche dni" są często pocałunkiem śmierci dla związku małżeńskiego, a uporczywe milczenie nie rozwija, ale zamyka człowieka w samym sobie. Nie przypadkowo czytamy, że na początku było Słowo.



***

o. Stanisław Morgalla, jezuita, psychoterapeuta, kierownik duchowy, kierownik Szkoły Formatorów przy Wyższej Szkole Filozoficzno - Pedagogicznej Ignatianum w Krakowie