Moja wielka wina

Ewa Woydyłło

publikacja 25.09.2009 16:05

Miłość powinna wzruszać, uszczęśliwiać, napawać wdzięcznością i nadzieją, a tego właśnie brakuje rozżalonym i zagniewanym rodzicom. Może więc to silne poczucie winy rekompensuje w pewien sposób brak pięknej strony miłości do „niedobrego" dziecka? List, 9/2009

Moja wielka wina



Zbliżając się do własnego „środka życia", niemal każdy sporządza bilans. Dzieci i ich sukces lub brak sukcesu należą do ważnych spraw rzutujących na poczucie spełnienia. Sposób życia dorosłych dzieci stanowi coś w rodzaju filtru, przez który wielu z nas postrzega siebie i przeprowadza ocenę swych dokonań. Błędy dziecka uważamy za rezultat swoich pomyłek. Wstydzimy się tego, że nie sprostaliśmy zadaniu. Wstydzimy się również, że źle myślimy o swoich dzieciach, mamy do nich żal lub odczuwamy zazdrość wobec innych ojców i matek, którym powiodło się lepiej

Opierając się na przykładach ze swej praktyki terapeutycznej, kwestionuję bezpośredni związek pomiędzy postępowaniem rodziców a postępowaniem dzieci. Nie dlatego, że tego związku w ogóle nie ma. Owszem, istnieje, ale nigdy nie jest prosty. Przeważnie jest skomplikowany, nie pozwala na wyciągnięcie „jedynie słusznych wniosków". Mylne jest założenie, że dziecko podlega wyłącznemu wpływowi nawet najbardziej dominujących rodziców. Czasem zdarza się superautorytarny udział matki czy ojca lub ich obojga w ukształtowaniu charakteru potomka. Zwykle jednak udział rodziców jest cząstkowy, okresowo mniejszy lub większy, zależny od wielu dodatkowych czynników.

Dlatego nawet gdy rodzice nie są mądrzy i dobrzy, nie muszą złamać dziecku życia, bo mogą na nie pozytywnie oddziaływać inni krewni, rodzeństwo, dobry nauczyciel, katecheta, trener, rodzice innych dzieci lub czasem - myślę sobie - wyjątkowo czujny Anioł Stróż. Po prostu wszyscy, którzy okazują zainteresowanie, opiekę i troskę, ale głównie szacunek, zaufanie i wiarę, że dziecku się uda.

Tymczasem rodzice, których dzieci nie spełniają oczekiwań, uporczywie czynią sobie wyrzuty za faktyczne lub tylko wyobrażone przewinienia wobec swych „nieudanych" dzieci. Poczucie winy rodziców może bowiem wynikać z problemów poważnych albo niepoważnych. Za niepoważny uznajmy taki, gdy rodzice zamartwiają się, że wciąż nie doczekali się wnuków albo że dziecko zamiast równolegle studiować dwa fakultety, kończy tylko jedne studia, zakochuje się w cudzoziemcu wyznającym inną wiarę i o innym kolorze skóry.

W przypadku takich „zmartwień", nie widzę lepszego rozwiązania jak powtarzanie sobie każdego dnia jednej pożytecznej sentencji, którą lubią sobie przypominać Anonimowi Alkoholicy, a która brzmi: „Żyj i daj żyć innym". Poczucie winy wobec skądinąd normalnie żyjących ludzi nie ma żadnego sensu. Może natomiast mieć coś wspólnego ze źle pojmowaną miłością. Jeżeli miłość jest zaborcza i wścibska, może kamuflować samozwańcze roszczenie własności. Takie uczucie łatwo wyrodnieje, staje się chore i toksyczne. Zatruwa zresztą wtedy nie tylko przedmiot rodzicielskiej miłości, ale samych rodziców.

czy je jeszcze kocham?

Poczucie winy - tak jak wstyd, złość, mściwość, uraza czy potępienie - to stan psychiczny ciemny, smutny, dolegliwy. Potrafi jednak przybrać pozór miłości. Gdy oczekiwania rodzica zostały zawiedzione, ogarnia go rozczarowanie, pojawiają się pretensje. Pod pokładami niechęci i uraz miłość obumiera. „Jak on czy ona może mi to robić?" - oburza się matka czy ojciec. W domyśle: „mnie, takiej dobrej matce, dobremu ojcu, którzy tyle poświęciliśmy, wyrzekliśmy się tylu rzeczy...".

W tym momencie miłość zostaje zastąpiona przez rozczarowanie i zawiedzione nadzieje, a w ślad za tym przez poczucie winy. Jakże bardzo przypomina ono miłość. Może być równie żarliwe, silne, równie obsesyjne, nieopuszczające ani na moment. Tak jak wielka dobra miłość, głębokie poczucie winy może się stać wyrazem przywiązania i tęsknoty do totalnej władzy nad drugim człowiekiem. Świadomość winy sprawia, że rodzice i dzieci trwają w emocjonalnym klinczu, przez co jedni dla drugich pozostają wciąż najważniejsi. Nie łączy ich już jednak prosta, ufna miłość, tylko substytut tego uczucia.






My, polscy rodzice (zwłaszcza matki) czujemy się przesadnie odpowiedzialni za życie naszych dorosłych dzieci. Dlatego nasze poczucie winy, gdy dzieciom życie się nie układa, jest głębsze i bardziej dotkliwe. Zdarza się niekiedy, że właśnie to poczucie winy jest jedynym wyczuwalnym refleksem macierzyńskiej miłości do źle żyjącego dziecka. Matka już go właściwie nie lubi, boi się jego roszczeń, arogancji, okrucieństwa, a nawet przemocy; niekiedy więcej jest w niej gniewu, żalu, smutku, pretensji, zawiedzionych nadziei i rozczarowań niż czystej i dobrej miłości.

Miłość powinna wzruszać, uszczęśliwiać, napawać wdzięcznością i nadzieją, a tego właśnie brakuje rozżalonym i zagniewanym rodzicom. Może więc to silne poczucie winy rekompensuje w pewien sposób brak pięknej strony miłości do „niedobrego" dziecka? Może wyrzuty sumienia są podświadomym sposobem usprawiedliwienia córki lub syna?

„odczep się!"

Większość rodziców nie przygląda się oczywiście bezczynnie problemom dzieci, biadoląc i użalając się nad nimi i nad sobą. Nie tylko złoszczą się i martwią, lecz przede wszystkim usiłują interweniować i przeciwstawiać się we wszystkich i dorosłe dzieci , kiedy to tylko wydaje im się możliwe. Zastrzeżenia rodziców, zwłaszcza wyrażane gwałtownie, z przestrachem, w panice, stają się na ogół źródłem konfliktów i utrudnieniem w obustronnych relacjach. Dorastające i dorosłe dzieci chciałyby bowiem od matki i ojca przede wszystkim uznania i aprobaty swych decyzji. Natomiast rodzice oczekują od dzieci przede wszystkim posłuszeństwa i dostosowywania się do ich rad i zaleceń wynikających z przekonania o mądrości płynącej z życiowego doświadczenia.

Zuchwałe i nieposłuszne dzieci mówią (lub chętnie powiedziałyby): „Odczepcie się od nas i dajcie nam święty spokój". Rodzice zaś wołają: „Słuchajcie nas, bo inaczej będziecie kiedyś żałować!".

W takich trudnych, pełnych uraz, relacjach, na które wpłynęły jakieś wcześniejsze zaniedbania lub przewiny rodziców, nie samo ich poczucie winy jest problemem. Ono jest w końcu zrozumiałe. Bo jeżeli myśląca osoba uczciwie i odważnie przyjrzy się swemu wcześniejszemu postępowaniu i znajdzie w nim jakiekolwiek niedoskonałości, to poczucie winy jest bardzo naturalną reakcją emocjonalną. Dalej jednak taka osoba powinna równie odważnie przyjrzeć się skutkom swego emocjonalnego samobiczowania.

Dość łatwo można zobaczyć, że zawsze przynosi ono zgubne rezultaty w postaci wspomnianego braku stanowczości, rezygnacji z wymagań i tolerowania nieakceptowalnych zachowań. Zamiast zmniejszać przyczyny dawnych błędów wychowawczych i naprawiać szkody, nadmierne i uporczywe poczucie winy jeszcze bardziej pogarsza relacje, powodując dodatkowe problemy. A przede wszystkim nie pomaga dzieciom dojrzeć i nauczyć się odpowiedzialnego kierowania swoim życiem. „Wiszą" one na rodzicach, uzależniają się od ich ustawicznej pomocy, a jednocześnie mszczą się za dawne urazy, korzystając z ich ustępliwości, i w rezultacie nie rozwijają się, lecz stoją w miejscu (rodzice zresztą też).

hipochondria moralna

Co jest takiego w poczuciu winy, że łatwo je zacząć pielęgnować mimo ewidentnie fatalnych skutków? Dlaczego nie pomagają nam w tym takie psychologiczne mechanizmy obronne, jak zaprzeczanie, racjonalizacja, minimalizowanie lub sublimacja? Przecież w większości sytuacji, gdy do głosu dochodzi zwątpienie co do własnej wartości, łatwo odrzucamy jego powód jako nieistniejący lub nieistotny i na ogół potrafimy sobie (i innym) wmówić, że sprawa jest wręcz korzystna lub przynajmniej, że u innych bywa jeszcze gorzej. Ale gdy poczucie winy dotyczy naszej roli jako rodziców, żadne z tych wykrętów i wytłumaczeń nie wchodzą w grę. Nie tylko wielu z nas ocenia swe postępowanie wobec dzieci surowo i bezwzględnie, ale bywają i tacy, którzy wyolbrzymiają swe błędy, biorąc na siebie odpowiedzialność nawet za niepopełnione błędy.

Dostrzegam tu dwa wytłumaczenia. Jedno - o którym była już mowa - jest takie, że jako rodzice mamy skłonność do postrzegania siebie w roli jedynych sprawców wszystkiego, co dotyczy naszych dzieci.





Drugie wytłumaczenie podsunął mi Erich Fromm i jego analiza osobowości narcystycznej. Dość łatwo rozpoznać typ klasycznego narcyza: jest nim ktoś manifestujący z wielkim zadufaniem i pewnością satysfakcję z siebie. Narcyza poznajemy również po ogromnej drażliwości, z jaką reaguje na najmniejsze przejawy krytyki. Fromm idzie dalej, przedstawiając typ narcyza, również obsesyjnie zajętego sobą, ale który zamiast podziwiania swoich zalet przeżywa ustawiczny lęk o siebie, bojąc się choroby i utraty życia (hipochondria) lub doszukując się w sobie samych niedobrych skłonności i cech.

Jednym z przejawów takiego „negatywnego" narcyzmu może być właśnie patologiczna trudność uniemożliwiająca wyzbycie się poczucia winy wobec swych dzieci. Fromm zauważa, że narcyzm może przybrać jeszcze trzecią postać, którą nazywa on „hipochondrią moralną". Jest ona odmianą negatywnego narcyzmu - osoba nie boi się, że zachoruje i umrze, lecz wmawia sobie, że jest nieuleczalnie winna.

Obsesyjnie zajmuje się rzeczami, które źle zrobiła, błędami, które popełniła, i krzywdami, które - nawet absolutnie niechcący i bez złej woli - wyrządziła innym. To uporczywe poczucie winy może wydawać się kwestią wysokiej moralności, wzorowo uczciwej i odważnej samooceny oraz głębokiej troski o ludzi. Faktem jest jednak, że osoba taka zajmuje się i interesuje przede wszystkim sobą, swoim sumieniem oraz tym, co inni mogą o niej sądzić i myśleć. Głównym szkodliwym skutkiem hipochondrii moralnej jest niezdolność do wybaczenia sobie, co właśnie obserwujemy u niektórych udręczonych rodziców.

Niekiedy narcystyczni ludzie okazują innym pomoc lub zajmują się wybawianiem ich z kłopotów, ponieważ bardzo lubią widzieć siebie w roli dobrodziejów. Podobnie postępują nadopiekuńczy rodzice. Nadskakują dziecku („okazują pomoc"), nie bacząc na to, czy w ich działania przynoszą komukolwiek pożytek, czy raczej utrwalają szkody. Podświadomym celem tych działań jest dążenie do odkupienia win, po to by samemu poczuć się lepiej.

spożytkować winę

Poczucie winy jest absolutnie nieodłączną częścią emocjonalnego repertuaru przeżyć, gdy rodzice z dziećmi (zresztą gdy ktokolwiek z kimkolwiek) mają żywe relacje związane z tysiącami zdarzeń i doświadczeń. Problem zatem nie tkwi w tym, żeby nie odczuwać - bo to niewykonalne - poczucia winy, ale żeby zrobić z niego dobry użytek. Tylko wtedy nie zalegnie zatruwającymi złogami, by dochodzić do głosu we frustrujących sytuacjach zagrożeń i niepokojów o dziecko.

Dobry użytek z poczucia winy to zadośćuczynienie. W drobnych nietaktach i przewinach wystarczą przeprosiny. W poważniejszych przypadkach nadużyć lub zaniedbań - to za mało. Wtedy trzeba działań naprawczych, najlepiej za zgodą drugiej strony, a w każdym razie po wcześniejszym upewnieniu się, że kogoś skrzywdziliśmy. Czasem musi w takiej rozmowie pomóc psycholog. Rodzice i ich dorosłe dzieci mogą być - wskutek doznanych lub zadanych ciosów krzywd - tak obolali i nieporadni w znajdowaniu wspólnego języka, że konfrontacja wzajemnych uraz mogłaby przekraczać ich możliwości.

Niektórym trzeba zaproponować zupełnie nowy scenariusz dalszego funkcjonowania. W większości wypadków jest to możliwe dopiero po uwolnieniu się od usilnej potrzeby kontroli nad dziećmi. Kontroli, która - jak łatwo wykazać- była przeważnie tylko złudzeniem już od chwili wkroczenia pociech w okres dorosłości.

*****

Ewa Woydyłło, dr psychologii, zajmuje się leczeniem uzależnień w Ośrodku Terapii Uzależnień Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie, autorka kilkunastu książek o tematyce psychologicznej, mi.in. „My, rodzice dorosłych dzieci" oraz „Poprawka z matury".