Coraz mniej prowincjonalni

Rozmowa z Konradem Szymańskim, posłem w Parlamencie Europejskim

publikacja 17.05.2007 06:43

Musimy przywyknąć do tego, że Unia Europejska jest sferą lojalnej współpracy, ale czasem także tarć interesów. Tymczasem media często wypowiadają się w tonie osłupienia samym faktem prowadzenia przez Polskę polityki na terenie Unii. Mam nadzieję, że to kiedyś minie, bo osłabia nas to na arenie europejskiej. Idziemy, 13 maja 2007

Coraz mniej prowincjonalni




Jesteśmy bardzo zadowoleni z obecności w Unii Europejskiej. Popieramy nawet traktat konstytucyjny, którego nie znamy. Dlaczego Polacy, mający niemal przysłowiową niechęć do własnego państwa, polubili zbiurokratyzowaną UE?

Unia Europejska jest zbiurokratyzowana dla rządów i instytucji, które z nią współpracują bezpośrednio. Dla obywateli to najważniejszy wyraz polityczny świata zachodniego. Żadna część świata nie jest tak nasza jak Europa. W tej atmosferze Polacy deklarują poparcie nawet dla traktatu konstytucyjnego, ponieważ mają zaufanie do Europy. Wykazujemy się tu nadgorliwością. Unia Europejska bez traktatu konstytucyjnego będzie żyła. Jeśli zmienimy ten projekt dostatecznie, to możemy go oczywiście w przyszłości przyjąć. Jest i ciemniejsza strona tego zjawiska. Bezkrytyczny stosunek do Unii jest charakterystyczny dla społeczeństw, które mają niski poziom zaufania do własnego państwa. Jesteśmy dumni z Ojczyzny, wyidealizowanej w naszej pamięci, ale bardzo cierpko patrzymy na tę realną Polskę, jaką mamy dziś. Bierze się to m.in. z odrobinę prowincjonalnego przekonania, że liczba draństw czy skandali w polityce i życiu społecznym za granicą jest mniejsza, a Polska jest jakimś wyjątkiem na mapie świata. Tak oczywiście nie jest. Problemy wszędzie są te same.

Obecny polski rząd ma złą prasę krajową i zagraniczną, jeśli chodzi o poczynania w Unii. Dlaczego tak wypadamy?

Po części dlatego, że Polska jest krajem, który jasno okazuje przywiązanie do tradycyjnych wartości – rodziny, życia. I to nie w wymiarze tylko deklaratywnym, ale także w sferze prawodawstwa. To są wartości znienawidzone przez europejską lewicę, a więc i przez tę część prasy, która z nią sympatyzuje. Po części, karykaturę „nietolerancyjnej Polski” ułatwiają nieprzemyślane deklaracje niektórych polityków, którzy lubią na krajowym podwórku popisywać się równie pustymi co mocnymi deklaracjami. Tak było ostatnio w przypadku deklaracji ministra Orzechowskiego w sprawie ustawy o zakazie pracy homoseksualistów w szkołach. Puste słowa, bez żadnych konsekwencji, a cytaty krążyły po całej Europie.

I skończyło się rezolucją Parlamentu Europejskiego na temat homofobii w UE, w której wymieniona jest Polska!

Rezolucja dotyczy mglistych wypowiedzi ministrów Giertycha i Orzechowskiego, prostowanych przez premiera Kaczyńskiego. Odnosi się także do projektu ustawy, który nigdy nie powstał i nie powstanie. By uniemożliwić propagowanie homoseksualizmu w szkole, wystarczą bowiem obowiązujące przepisy. Cała centroprawica odmówiła negocjowania tej rezolucji, stojąc na stanowisku, że nie ma powodu, by Parlament wypowiadał się w tej sprawie. Zgłosiłem formalny wniosek o niedopuszczalność tej debaty, wsparty przez całą prawicę. Rezolucja ostatecznie otrzymała głosy tylko lewicy. Pęknięcie Parlamentu oznacza tylko jedno – dla prawie połowy posłów debata i rezolucja były instrumentalnym użyciem tej problematyki, po to, by uderzyć w konserwatywny rząd w Polsce. A na to nie ma powszechnej zgody nawet w PE. Okazuje się, że „homofobia" w polityce europejskiej lewicy oznacza dziś pałkę, której ochoczo używa się wobec każdego przejawu krytyki homoseksualnych postulatów, czy postaw. Jest to powoli instrument cenzury, która zakłada, że homoseksualiści są wyjęci spod demokratycznego prawa do krytyki.



Wróćmy jeszcze do sprawy posła Bronisława Geremka. Czy rzeczywiście jego postawa budziła w Europie szacunek i poparcie?

Wyrazy poparcia wzięły się z celowo wywołanego wrażenia, że sprawa prof. Bronisława Geremka to dyskryminacyjne działanie rządu wobec przedstawiciela opozycji. Mało kto zdawał sobie sprawę z faktu, że rząd nie podejmuje tu żadnych kroków, że działają jedynie mechanizmy ustawy, takie same wobec wszystkich. Mało kto znał zasady polskiego prawa lustracyjnego, a nasze wysiłki, by przedstawić okoliczności prawne tej sprawy były zablokowane przez socjalistycznego wiceprzewodniczącego Parlamentu, który właśnie prowadził obrady plenarne. Problem prawny został niepotrzebnie zamieniony w sprawę polityczną.

Jak polskie media rozumieją naszą rolę w Unii?

Musimy przywyknąć do tego, że Unia Europejska jest sferą lojalnej współpracy, ale czasem także tarć interesów. Tymczasem media często wypowiadają się w tonie osłupienia samym faktem prowadzenia przez Polskę polityki na terenie Unii. Mam nadzieję, że to kiedyś minie, bo osłabia nas to na arenie europejskiej.

Rząd broni interesów narodowych, ale czy tylko do tego powinna sprowadzać się jego rola? Czy Polska podejmuje myślenie w skali całego kontynentu, a nie tylko z punktu widzenia naszych celów narodowych?

Nasz sprzeciw wobec drogiej i skomplikowanej regulacji, jaką była dyrektywa usługowa czy chemiczna, był dobry nie tylko dla nas, ale i dla całej Unii. Nasze weto wobec mandatu negocjacyjnego do rozmów z Rosją było dla nas koniecznością, ale dało też szansę całej Unii, by zasiąść do stołu negocjacyjnego z lepszej pozycji. Nasze ubieganie się o solidarność energetyczną jest dobre nie tylko dla nas, ale dla całego regionu. Nie widzę więc sprzeczności między głównymi kierunkami polityki polskiej w Unii, a stanem całej integracji europejskiej. Uważam, że te kierunki, wraz z silnym akcentem na dalsze rozszerzenia Unii, Polska będzie promowała bez względu na to, kto będzie rządził w Warszawie.

Jaka jest rola polskich posłów w UE? Czy istnieje napięcie między reprezentowaniem interesów narodowych a przynależnością partyjną?

W Parlamencie Europejskim kolory partyjne nie pełnią tak kluczowej roli jak w polskim Sejmie. Nierzadko zdarza się, że interesy narodowe przeważają. Naszą rolą powinno być przede wszystkim poszukiwanie zgodności interesu kraju i Europy, a to są sprawy na ogół zbieżne. Pełnimy też ważną rolę w zakresie tłumaczenia polityki własnego kraju. To takie „public diplomacy”. W kraju powinniśmy jak najbardziej aktywizować obywateli do świadomego zabierania głosu w sprawach Unii. Ten projekt należy dziś także do nas i ślepe przyjmowanie do wiadomości wszystkiego, co przychodzi z Brukseli byłoby najgorszym rozwiązaniem. Oczekuje się od nas współodpowiedzialności.



Parlament Europejski przegłosował właśnie przepisy o produktach leczniczych w terapii zaawansowanej, co ma pomóc w leczeniu takich schorzeń jak np. choroba Alzheimera, nowotwory, poparzenia czy zaburzenia genetyczne. Ustawa wywołała jednak protesty m.in. ze strony sekretarza generalnego Komisji Episkopatów Wspólnoty Europejskiej COMECE. Na czym polega jej kontrowersyjność?

Wiele organizacji świeckich oraz biskupi krajów UE słusznie zwracali przez ostatnie miesiące uwagę na znaną zasadę, że cel nie uświęca środków. Upominaliśmy się razem o to, by wprowadzić granice etyczne dla zaawansowanych badań, które wykorzystują ludzkie embriony oraz zmierzają do powoływania organizmów ludzko-zwierzęcych (chimer i hybryd) i ingerencji w linię genetyczną człowieka. Widać w tych badaniach nie tylko pogardę dla życia, ale i godności ludzkiej, z czym zgadzali się nie tylko chrześcijanie.
Postulowane przez nas zakazy nie zablokowałyby dostępu do leków na ciężkie choroby. Spowodowałyby tylko, że olbrzymie pieniądze, jakie wydają firmy farmaceutyczne, byłyby skierowane na takie badania, które nie budzą sprzeciwu etycznego. Takie alternatywy są dostępne. Są i inne aspekty tego rozporządzenia. Bez jasnego zakazu komercjalizacji ciała ludzkiego grozi nam kapitulacja przed „rynkiem komórek”. Bez zakazu ingerencji w linię genetyczną grozi nam kapitulacja przed antyhumanitarną, okrutną i eugeniczną filozofią, która zawsze postawi jakość życia ponad jego niezbywalną wartość i godność. Parlament kolejny raz podzielił się, przewagę uzyskali przeciwnicy ograniczeń etycznych. Warto jednak pamiętać, że wokół naszego stanowiska zgromadziliśmy ok. 250 posłów. To jest znacząca siła. Sprawa wciąż nie jest zamknięta. Aktualnie rozporządzenie jest w trakcie negocjacji między rządami państw członkowskich UE.

Rozmawiała Alicja Wysocka

***


Konrad Szymański (38 l.) - absolwent prawa UAM w Poznaniu (prawo międzynarodowe). Był doradcą Marcina Libickiego w Radzie Europy. W rządzie Jerzego Buzka członek Gabinetu Politycznego Kancelarii Premiera. Był we władzach ZChN i Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia. W roku 2003 założył „Międzynarodowy Przegląd Polityczny”. Od 2004 jest posłem PiS do Parlamentu Europejskiego z Dolnego Śląska i Opolszczyzny, gdzie pracuje w Komisji Spraw Zagranicznych. Jest także członkiem Komisji Praw Kobiet i Równouprawnienia, Komisji Wolności Obywatelskich, Sprawiedliwości i Spraw Wewnętrznych oraz Delegacji PE ds. stosunków z Białorusią. Żonaty, dwoje dzieci.