Nadzieja potrzebuje inwestycji

Rozmowa z ks. Stefanem Moszoro-Dąbrowskim

publikacja 22.05.2007 17:35

W Polsce mamy wielkie poczucie sacrum, które objawia się w tym, że w kościele milczymy, klękamy ze czcią. W Ameryce Łacińskiej poczucie sacrum wyraża się inaczej: świętość musi być namacalna, dlatego dotyka się tabernakulum, figur świętych, a także duchownych, nierzadko zaczepianych na ulicy z prośbą o błogosławieństwo. Idziemy, 20 maja 2007

Nadzieja potrzebuje inwestycji




Trudna pielgrzymka, Największe zmartwienie Benedykta XVI – to charakterystyczne tytuły polskiej prasy przed wizytą Papieża w Brazylii. Nie wydaje się jednak, że przesadzone, biorąc pod uwagę jak szybko spada liczba katolików w tym kraju. W ciągu 30 lat odsetek spadł z 90 do 67 procent. Dlaczego?

W Ameryce Łacińskiej żyje jedna trzecia wszystkich katolików na świecie, dlatego nie ma wątpliwości, że spadająca liczba wiernych to główne zmartwienie Kościoła. Wpływ na to ma wiele czynników, przede wszystkim związanych z globalizacją. Ludzie, zwłaszcza młodzi, mają te same problemy, co w Polsce: znajdują się pod silnym działaniem telewizji pokazującej w tamtej kulturze bardzo popularne telenowele, w których propaguje się daleki od katolicyzmu styl życia. Konsumpcja rośnie wraz z potencjałem oczekiwań, które oczywiście nie zawsze mogą być spełnianie.

Trzeba pamiętać, że prosperity dla Ameryki Łacińskiej rozpoczęło się u progu XX-go wieku, ale zaraz potem zrodziły się problemy wywołane industrializacją i modernizacją oraz migracją ze wsi do miast. Procesy, które Europa przechodziła w XIX wieku, na kontynent latynoamerykański dotarły dopiero w następnym stuleciu. Obecnie Ameryka Łacińska to młody kontynent i cała ma duży przyrost naturalny: w ostatnich 30 latach powiększyła swoją populację o ok. 20 proc. Jest kontynentem wielkich metropolii, Kościół robi co może, ale nie do końca radzi sobie z tym problemem. Liczne są też diecezje, które swoim obszarem przewyższają powierzchnię niektórych krajów europejskich, a parafie zajmują terytorium europejskiej diecezji.

Mimo to Kościół jest żywy, żywiołowy. Na pewno przyczyniła się do tego bardzo dobrze przeprowadzona pierwsza ewangelizacja w XVII i XVIII wieku. W tym zasługi mają przede wszystkim franciszkanie, ale też dominikanie i jezuici. Katolicyzm wtopił się w miejscową kulturę. W Brazylii, tak jak w wielu innych krajach, jest bardzo bogata tradycja religijna, której elementami są pielgrzymki, nabożeństwa, sztuka sakralna.

Ale początku obecnych problemów Kościoła trzeba chyba szukać w latach 70. i 80., kiedy to w Ameryce Łacińskiej kwitła teologia wyzwolenia?

Genezy tego zjawiska trzeba szukać w Europie, kiedy to w końcu lat 60. teolodzy poszukiwali własnej odpowiedzi na wydarzenia studenckiej rewolty na uniwersytetach. Ameryka Łacińska stała się zaś miejscem, gdzie główne idee nowego kierunku miały być wcielone w życie. Od początku teologia wyzwolenia miała bardzo różne oblicza: niektóre dalekie od Kościoła i jego nauczania miłości, ale inne dość bliskie katolickiej wrażliwości na sprawy społeczne. Teologię wyzwolenia, sprowadzającą działalność Kościoła do rewolucji społecznej potępili w latach 80. kard. Ratzinger i Jan Paweł II. Kościół ma bowiem ludziom mówić o Jezusie Chrystusie, który nie był bojownikiem nienawiści, tylko bojownikiem miłości. Prawdziwe wyzwolenie wiąże się z prawdą o Jezusie Chrystusie, o Kościele, o człowieku. To jest ta prawda, która wyzwala.



Starcie z teologią wyzwolenia nie obyło się jednak bez bolesnych ran, i to po obydwu stronach. Czy Kościół wyciągnął z tego wnioski?

Tak. Odpowiedzią była ogłoszona przez Jana Pawła II opcja na rzecz ubogich. Całe nauczanie tego papieża szło w tym kierunku, żeby Kościół nie pozostawał obojętny na ludzi biednych i potrzebujących. Ale nie jest to sprawa łatwa, bo przecież nie można zastępować państwa. Kościół nie rozwiąże wszystkich problemów społecznych, choć może wspierać swoim autorytetem porozumienie skłóconych grup i warstw społecznych. Tak było podczas kryzysu politycznego w Argentynie na początku XXI wieku, kiedy to Kościół nawoływał cały naród do solidarności i wzajemnej pomocy. Bardzo wówczas zyskał na autorytecie.

Idee teologii wyzwolenia, lansujące przemoc w dochodzeniu swoich praw, nie zyskały natomiast szerszego poparcia. Można wręcz powiedzieć, że teologia wyzwolenia rozsypała się w gruzy. Nie tylko dlatego, że była doktrynalnie błędna, ale także dlatego, że dziś trudno kierować swój bunt przeciwko właścicielom kapitału, ponieważ fabryki i ziemia należą do międzynarodowych koncernów.

W epoce globalizacji kapitał jest nieustannie przerzucany z jednej części świata do drugiej. Na przykład gospodarka Brazylii nie jest już typowo rolnicza. Dziś ten kraj produkuje między innymi samoloty, ale za jakiś czas kapitał znajdzie sobie może gdzieś indziej lepsze warunki i wycofa się. Powstanie wtedy wielki problem społeczny w postaci bezrobotnych. Tak więc dziś los biedniejszych warstw społecznych nie zależy już od pojedynczych bogatych jednostek czy rodzin, lecz od międzynarodowego kapitału. Kościół może łagodzić pewne napięcia poprzez apelowanie o solidarność między ludźmi, ale większego wpływu na procesy globalizacyjne nie ma.

Wielu spośród tych, którzy opuszczają Kościół katolicki, nie przestaje wierzyć w Chrystusa, ale wybiera wspólnoty protestanckie, często nawet typowe sekty. Skąd popularność tych grup w Ameryce Łacińskiej ? Co mają takiego, czego brakuje Kościołowi katolickiemu?

Ameryka Łacińska aż do końca XIX wieku była katolicka, protestanci pojawili się na tym kontynencie dopiero na początku XX wieku i to często właśnie jako małe grupy – odłamki głównych wyznań protestanckich. Do ich obecnej popularności przyczyniły się media, a także moda na swobodę i wolność, również w kwestii wyznawanej wiary. Oczywiście część winy, jeśli można tak powiedzieć, leży po stronie Kościoła, który nie potrafił odpowiedzieć na potrzeby tych ludzi i zająć się nimi duszpastersko. Na pewno brakuje księży, środków instytucjonalnych, mediów. Kościół nadal jest w stanie zebrać wielkie tłumy, ale nie na każdą niedzielę. Niektóre statystyki wyglądają pięknie, ale liczby nie pokazują powierzchowności wiary, niskiej praktyki sakramentów. Do tego dochodzą problemy znane na całym świecie: osłabienie rodziny, brak sprawiedliwości społecznej.



Czy to prawda, że w Ameryce Łacińskiej bycie katolikiem nie przeszkadza temu, by być jednocześnie komunistą czy trockistą?

To prawda, że wielu ludzi, zwłaszcza młodych, nosi koszulki z Che Guevarą czy Castro. Podobnie jest w Polsce, gdzie dzieciaki noszą koszulki z różnymi napisami, nie wiedząc, o co do końca chodzi. Taka koszulka często manifestuje wrażliwość na potrzeby innych. Młodzi są dzisiaj wystawieni na mocną konsumpcję i relatywizm, więc aby zaprotestować przeciw temu szukają jednoznacznych, choć może kontrowersyjnych symboli.

Jaki jest model religijności Latynosów, jak można opisać ich duchowość? Obserwatorzy mówią, że wiara często miesza się z zabobonem.

Myślę, że to jest problem różnicy kultur. W Polsce mamy wielkie poczucie sacrum, które objawia się w tym, że w kościele milczymy, klękamy ze czcią. W Ameryce Łacińskiej poczucie sacrum wyraża się inaczej: świętość musi być namacalna, dlatego dotyka się tabernakulum, figur świętych, a także duchownych, nierzadko zaczepianych na ulicy z prośbą o błogosławieństwo. Taka jest po prostu wrażliwość religijno-kulturowa, niekoniecznie zabobon.

Oczywiście jest też duży sentymentalizm. Nie można jednak powiedzieć, że nie ma wspólnot parafialnych prężnych, gdzie dzieje się więcej rzeczy niż u nas w Polsce. W dojrzałych środowiskach chrześcijańskich są powołania, ruchy, inicjatywy. Ale wyzwania są bardzo wielkie w stosunku do możliwości. Dla Kościoła ważne jest, żeby wszystkie znaki tej pobożności były wypełnione prawidłową treścią. Wiele zależy od umiejętności prowadzenia głębszej katechezy. To jest wielkie wyzwanie dla Ameryki: głębsza katecheza, głębsza ewangelizacja, która w przypadku ludzi bogatszych musi obejmować wrażliwość na sprawy społeczne. Ze strony Kościoła remedium na biedę i nędzę jest rozwijanie cnoty solidarności, dlatego przy parafiach powstają szkoły, przytułki. Ameryka Łacińska na pewno jest kontynentem nadziei, ale jest to nadzieja, w którą trzeba inwestować.

***


Ksiądz Stefan Moszoro-Dąbrowski - ur. 1957 w Rosario (Argentyna) w rodzinie polskich emigrantów ze Lwowa, inżynier elektronik (Uniwersytet UNR Argentyna), doktor teologii (Uniwersytet Nawarry w Pampelunie), były wikariusz regionalny prałatury personalnej Opus Dei w Polsce, obecnie kierownik duchowy prałatury.