Pieszo do Ziemi Świętej

Irena Świerdzewska

publikacja 06.06.2007 21:20

Jak wygląda młody pielgrzym po pierwszych 300 km i z perspektywą przejścia jeszcze 4 tysięcy? Nawet cienia zmęczenia na twarzy. Przeciwnie, z jego ust nie schodzi uśmiech. Szkaplerz z Matką Bożą na koszulce. Ogorzała twarz. Krótkie włosy. Przed pielgrzymką ściął dredy. Idziemy, 3 czerwca 2007

Pieszo do Ziemi Świętej



Pielgrzymuje samotnie. Wyruszył z Gdańska przed dwoma tygodniami. Dominik Włoch był już pieszo w Rzymie i Santiago de Compostela. Teraz chce dojść do Jerozolimy.

Upał – prawie 30 stopni. Na ostatnim etapie przed Częstochową spotykam Dominika na trasie. Jak wygląda młody pielgrzym po pierwszych 300 km i z perspektywą przejścia jeszcze 4 tysięcy? Nie widać plastrów czy bandaży na stopach. Nawet cienia zmęczenia na twarzy. Przeciwnie, z jego ust nie schodzi uśmiech. Szkaplerz z Matką Bożą na koszulce. W ręku palmowa gałązka osadzona na bambusowym kiju. Ogorzała twarz. Krótkie włosy. Przed pielgrzymką ściął dredy.

Dominik chętnie przystaje na propozycję towarzyszenia mu w drodze. Ta pielgrzymka jest spełnieniem jego kolejnego marzenia. Najpierw chciał pojechać do Afryki i jako wolontariusz pracować w Nairobi z dziećmi ulicy. Chciał zrobić coś dla innych. Wziął urlop dziekański, ale wyjazd nie wypalił. Zaczął więc realizować następne marzenia: pokonanie trzech szlaków średniowiecznych pielgrzymów. W 2004 r. był już u grobu św. Jakuba, w 2005 r. u grobu św. Piotra. Dziś ten 24-letni student jest w drodze do grobu Chrystusa


Zapukam na plebanię


Odpoczynek południowy wypadł w Osjakowie. Pielgrzym dotarł do neogotyckiego kościoła pod wezwaniem św. Kazimierza. Puka na plebanię. O nic nie prosi. Zbiera tylko pieczątki jako dowód, które miejsca po drodze nawiedził. Ale miejscowy proboszcz ks. Zdzisław Simiński jest przyzwyczajony do pielgrzymów. Pieczątkę przybił i od razu zaproponował obiad.

Pieczątek z trasy Dominik ma już kilkanaście, między innymi ze stacji benzynowej, z parafii, domu dziecka. Ze szczególnym sentymentem mówi o tej ostatniej. Bo przypomina mu Dom Dziecka w Gdańsku, gdzie pracuje jako wolontariusz. Na Boże Narodzenie przyprowadza kilkoro dzieci do swojego rodzinnego domu przy ul. Kasztanowej, gdzie mieszka z rodzicami i trojgiem rodzeństwa. Chce, żeby dzieci, których nikt nie odwiedza, też poczuły, że są Święta. Chciałby też pomagać młodzieży trudnej i zaniedbanej społecznie. Z przyjaciółmi myśli już o stworzeniu dla niej ośrodka. To wszystko poza czasem spędzanym na Uniwersytecie Gdańskim, gdzie studiuje resocjalizację.




Plecak Dominika waży 16 kg. Zabrał tylko najpotrzebniejsze rzeczy, choć wyprawa potrwa pięć miesięcy. Śpiwór, karimata, druga para butów, trochę odzieży. Ale znalazło się w nim miejsce na cukierki dla dzieci. Te nie odstępują Dominika, kiedy wchodzi do wiosek.

Koniec sjesty w Osjakowie. Czas ruszać w drogę. Oprócz tradycyjnego "Bóg zapłać" i zabrania w drogę intencji ks. proboszcza, nadarza się jeszcze jedna okazja, aby odwdzięczyć się za posiłek. Pan kościelny montuje właśnie siatkę, aby ptaki nie wpadały do świątyni przez okno nad drzwiami. Sam nie może ruszyć kilkumetrowej drabiny. Dominika nie trzeba prosić o pomoc. Zwłaszcza, że chwilowo nie jest sam. Jest z nim Tomek – kolega ze wspólnoty „Zranionego Pasterza” z Gdańska. Od trzech dni towarzyszy Dominikowi w drodze. Dojdą razem do Częstochowy. Teraz obydwaj dźwigają długaśną drabinę.

Minęła godzina 15. Tomek przypomina o Koronce do Miłosierdzia Bożego. W trasie pielgrzyma modlitwa wyznacza rytm dnia. – Zaczynam od śpiewania godzinek – opowiada Dominik. I pewnie anieli w niebie uszu nie zatykają, bo Dominik jest „muzycznym” we wspólnocie Zranionego Pasterza. W ciągu dnia jest czas na różaniec. Kiedy idzie sam, odmawia wszystkie 4 części różańca. Potem jest modlitwa południowa – Anioł Pański. Lubi wracać do psalmu 122 – to modlitwa pielgrzymów. Czyta go codziennie. "Uradowałem się, gdy mi powiedziano: "Pójdziemy do domu Pana!"

W czerwonej kopercie, która leży na samym wierzchu w plecaku, znajduje się kilkanaście kartek małych i dużych. Na nich intencje, które powierzyli mu ludzie i które sam sobie wybrał. Czyta je w drodze po kilka razy dziennie. Kiedy 19 września dojdzie do Jerozolimy, chce je włożyć w szczeliny Ściany Płaczu. W myślach niesie też prośby od tych, którzy zagadnęli go po drodze, od gospodarzy, u których nocował, od ludzi, którzy poczęstowali go posiłkiem. – Takie pielgrzymowanie to specjalny czas przebywania z Panem Bogiem i poznawanie siebie w różnych sytuacjach. Jaki jestem kiedy ogarnia mnie zmęczenie? I kiedy trzeba jeszcze z uśmiechem prosić gospodarzy o nocleg – mówi Dominik.

Mijamy pola z zielonymi jeszcze kłosami. Kolejna wioska rozciągnięta wzdłuż asfaltowej drogi. Nie wzbudzamy szczególnego zainteresowania, bo i niewielu tu ludzi widać na podwórkach. Największą uwagę zwracają na nas kierowcy. – Na trasie spotykam się z dużą życzliwością. Niosę ze sobą tylko pół litra wody. O wodę proszę gospodarzy. Jem wtedy, kiedy zaproponują posiłek. Nigdy nie byłem głodny – mówi Dominik. Wie, że Bóg o niego się troszczy. Ba, na pielgrzymkach nawet marzenia mu się spełniają.




Bóg sam wystarczy


Dominik wspomina wędrówkę do Rzymu. Szedł wtedy z dwiema koleżankami. – Modliliśmy się o coś do jedzenia. Wyliczaliśmy na co mamy ochotę. Dziewczyny marzyły o soczystym arbuzie. Ja o melonie. Nagle zatrzymała się ciężarówka. Wysiadł jakiś Włoch i kiwając na nas wręczył nam wielkiego arbuza i 3 melony – opowiada Dominik. Teraz zabrał ze sobą 100 dolarów i farby. Gdyby zabrakło jedzenia, będzie malował butelki i wymieniał na żywność. Tak jak w drodze do Rzymu.

W Polsce jest dużo łatwiej. Dominik powtarza trasę, którą od czternastu lat chodził z Gdańska na Jasną Górę. Często nocuje u tych samych gospodarzy, co kiedyś. Właśnie zadzwonił telefon – to znajomi z Częstochowy zapraszają go na nocleg. Za granicą na pewno będzie trudniej. Ale wierzy w życzliwość ludzką – W Austrii nocowaliśmy u gospodarzy, którzy potem dzwonili do swoich znajomych mieszkających na trasie naszego pielgrzymowania. Przyjmowano nas bardzo życzliwie. Pod namiotem spaliśmy tylko cztery razy – wspomina Dominik.

Wtedy szedł w towarzystwie znajomych. Do Jerozolimy zdecydował się pójść w pojedynkę. Ale jak mówi: nie idzie samotnie. – Pierwszy z towarzyszy to Anioł Stróż – wylicza. Pokazuje też szkaplerz, który przyjął tydzień przed pielgrzymką. Przyczepiony do lewego nadgarstka medalion z podobizną św. Dominika przypomina, że czuwa nad nim też jego patron. To w jego święto, 12 maja, wyruszył na pielgrzymkę z parafialnego kościoła św. Jadwigi w Nowym Porcie, zaraz po Mszy św. W plecaku ma jeszcze krzyż św. Bernarda. Dla znajomych nie ma już w drodze miejsca – żartuje Dominik.

Trochę bliskich osób wmieszało się jednak w kordon świętych. Z Gdańska szła mama, potem koleżanki i koledzy Dominika. Mama się o niego nie obawia. – Poleciłam go modlitwom klarysek. To ja od niego uczę się wiary. I tego, że marzenia trzeba realizować, by robić miejsce na następne – mówi pani Karolina. – Po przekroczeniu polskiej granicy nie będzie już pewnie znajomych, którzy czasem towarzyszą mu w trasie. Przejdzie przez Słowację, Węgry, Rumunię, Bułgarię, Grecję, Turcję, Syrię, Jordanię, Izrael. W Syrii obiecała do niego dołączyć mama.

Dochodzimy do Radoszewic. Tu według planu wypada dziś koniec trasy. W dali widnieje kościół. Powoli wychodzą z niego ostatni ludzie. Pierwszy raz widzę u Dominika strapioną minę. Chyba dziś nie uda mu się już być na Mszy św.




Trzeba jeszcze rozejrzeć się za noclegiem. Dominik wyjmuje list polecający od abp. Tadeusza Gocłowskiego. Takich "glejtów" ma kilka. Napisane w różnych językach, nawet po arabsku. Pokornie czeka na schodach domu znajdującego się naprzeciwko kościoła. Niestety gospodarz kręci odmownie głową. Za chwilę dzwoni telefon. To z Gdańska. Mama jakby wyczuła, że syn potrzebuje pomocy. W sąsiedniej wiosce o zagadkowej nazwie Zmyślona ma znajomych. Nocowali tam kiedyś w drodze na Jasną Górę.

Niespodzianek na trasie będzie pewnie jeszcze bardzo wiele. Postanowiliśmy towarzyszyć mu w drodze. Rad za naszym pośrednictwem będzie mu udzielał znawca Biblii i terenów biblijnych ks. prof. Waldemar Chrostowski. Co tydzień będziemy zamieszczać informacje z pielgrzymowania Dominika.

Dzisiaj dołączymy plan najbliższej trasy. Czytelników, którzy mają na tej trasie znajomych i chcieliby wspomóc samotnego pielgrzyma, prosimy o kontakt z redakcją.

Bieżące informacje związane z pielgrzymką można znaleźć na stronie www.pielgrzymowanie.com, koordynowanej przez Edytę Tombarkiewicz, która pielgrzymowała z Dominikiem do Santiago de Compostela.


Okiem eksperta


Z całego serca życzę Dominikowi, aby szczęśliwie dotarł do Grobu Chrystusa. Jeśli mu się to uda, będzie pierwszym Polakiem w historii, który odbył taką pielgrzymkę pieszo w całości. Najstarsze pielgrzymki Słowian do Ziemi Świętej liczą sobie już około 1000 lat. Ale nikomu dotąd nie udało się przebyć całej tej drogi pieszo.

Najtrudniejsza będzie pewnie dla niego droga od granicy tureckiej. Turcja to bardzo rozległy kraj. Poza tym w lipcu mogą tam panować bardzo wysokie temperatury – nawet powyżej 40 stopni. Do tego trzeba pokonywać dość wysokie pasma górskie. Nie boję się natomiast o przyjmowanie Dominika przez Turków. Sam doświadczałem ich życzliwości wielokrotnie. Dominik musi tylko pamiętać, że most w Konstantynopolu nad Bosforem jest zamknięty dla ruchu pieszego. Dlatego lepiej jeśli uda się na południe i z Europy do Azji przedostanie się przez cieśninę Dardanele.

Najbardziej jednak obawiam się o jego przeprawę przez Syrię. Mam w tej kwestii dla niego kilka rad, jak umiejętnie i skutecznie przekroczyć granicę syryjską i pozyskać sobie przychylność tamtejszych władz, nawiązując do ich tradycyjnych dobrych relacji z Polakami.

ks. prof. Waldemar Chrostowski