Nasza szkoła

Monika Sarnacka

publikacja 06.09.2007 22:09

Mundurki może zasłonią gołe pępki bezmyślnych w eksponowaniu swej urody uczennic, ale raczej nie ukryją bolączek trawiących polskie szkolnictwo. Idziemy, 2 września 2007

Nasza szkoła




W opublikowanym na stronach MEN liście pożegnalnym Roman Giertych napisał, że polską oświatę pozostawia „w trakcie pozytywnych zmian”, a za ewentualne błędy przeprasza. „Bez wątpienia jednak – dodaje były minister – nigdy jeszcze tematyka edukacyjna nie była tak szeroko dyskutowana, jak w tym czasie. Mam nadzieję, że tak już pozostanie, gdyż edukacja dla przyszłości narodu jest rzeczą najważniejszą”.

Rewolucyjne decyzje byłego ministra edukacji, który jako kolejny usiłował „reformować reformy”, właśnie wchodzą w życie. Sam minister nie sprawuje już urzędu; na odchodnym swą misję uznał za spełnioną. Obecny minister edukacji, prof. Ryszard Legutko, nie do końca podziela optymizm swego poprzednika: – Owszem, Roman Giertych chciał dobrze, ale wiele jego pomysłów stoi w sprzeczności wobec innych, wiele jest także niedopracowanych, a i sporo jest również do naprawienia.


Za mundurkiem wszyscy sznurkiem


Minister Legutko podtrzymuje pomysł na ujednolicenie strojów uczniowskich. Dzięki temu koniec z rewią mody w szkole, koniec ze wzbudzaniem w kolegach, których ledwo stać na kanapkę, zazdrości powodowanej przez dzieci chodzące w koszulkach za kilkaset złotych. No i wzmocnienie więzi ucznia ze szkołą. Tyle ideologii. Na to bowiem zaraz znajdą się kontrargumenty „realistów”, którym uniformizacja źle się kojarzy, w dodatku zabija indywidualizm wyrażający się m.in. w stroju. Poza tym – mówią – młodzież ze starszych klas i tak nie będzie nosić mundurków, by zamanifestować niezależność. Efekt więc może być zgoła odwrotny od przewidzianego przez ministra.

Ale czy się komu podoba, czy nie, mundurek musi być. Niektórzy dyrektorzy kazali firmom krawieckim wziąć się do roboty jeszcze przed wakacjami. W szkołach trwały narady: między gronem pedagogicznym, firmami a uczniami. Jak nauczycielom spodobał się pomysł polarowej bluzy, to rodzice pytali: „kto to będzie w kółko prał”. Kiedy grono i rodzice zgodzili się na pomysł marynarek i żakietów z emblematem szkoły, to dzieci parskały śmiechem: – Marynarka do spodni z krokiem w kolanach i bluzy z kapturem?! W końcu decyzje zapadły, mundurki zamówiono, a po wakacjach dzieci wróciły o 10 cm wyższe. – I z tym trzeba się liczyć – komentuje Elżbieta Odrobińska, dyrektor szkoły podstawowej nr 220. – Rodziców co jakiś czas czeka kupowanie nowego mundurka. Dlatego w naszej szkole obędzie się bez szaleństw: myślimy o prostej kamizelce z emblematem szkoły. Rodzice i tak mają wydatki – tłumaczy.





Niektóre szkoły chwalą sobie wprowadzony klika lat temu obowiązek noszenia przez uczniów schludnych ubrań w stonowanych kolorach, bez napisów, bez krzykliwych fryzur, nie mówiąc o makijażu. Młodzież szkolna od Wielkiej Brytanii po Turcję od tylu lat nosi mundurki i nikomu tam do głowy nie przyjdzie, by jako mundurek wręczyć ministrowi edukacji strój klowna. – Jednolity ubiór przypomina uczniowi o tym, gdzie się znajduje, uczy go szacunku dla miejsca i osób w nim się znajdujących – mówi s. Felicjana z Rady Szkół Katolickich. – Uczniowie, którzy szczególnie silnie identyfikują się ze swoją szkołą, mundurek noszą także poza nią, traktując go jako element prestiżowy.


Tokarczuk, córka Homera


Podobne protesty wywołały proponowane zmiany w lekturach. Poloniści dotąd zachodzą w głowę, co byłym ministrem powodowało: – Zestaw lektur sprzed reformy był sensowny – mówi Renata Bakuła, polonistka z liceum salezjańskiego w Mińsku Mazowieckim. – Jeśli mogłabym coś dodać, to Bobkowskiego czy Cata-Mackiewicza, ale na pewno nie odejmowałabym, tym bardziej Gombrowicza, wokół którego rozgorzały takie spory. Tymczasem w najnowszym kanonie lektur na poziomie podstawowym mamy jedną z jego książek do wyboru, w dodatku we fragmentach. Dalej: młodzież nie pozna pojęcia „dulszczyzny”, bo ministerstwo nie uwzględniło w spisie „Moralności Pani Dulskiej”. Wreszcie nie pojawiają się w nim takie nazwiska jak: Gogol, Czechow, Dostojewski. Za to jest aż dwóch Sienkiewiczów! – nie może zrozumieć.

Ryszard Legutko tłumaczy się w sposób rozbrajający: – Do autora „Potopu” mam wyjątkową słabość – przyznał. Trzeba mu jednak oddać, że po „giertychowej zawierusze” wśród lektur, wiele z nich przywrócił do czytania w całości. – Nie wyobrażam sobie omawiania „Kordiana” na podstawie fragmentów, jak tego chciał Giertych, czy „Innego świata” na podstawie jednego rozdziału; to przecież jedyna książka o łagrach, którą dotąd polecano uczniom szkół średnich – mówi Bakuła.

Wciąż jednak literatura współczesna kończy się na Różewiczu czy Herbercie. – A gdzie Podsiadło, Świetlicki, Wencel, Stasiuk? – pyta polonistka z liceum salezjańskiego. – Literaturę współczesną często „przemycam” przy okazji omawiania klasyki, a potem Olgę Tokarczuk z jej „Prawiekiem” uczniowie plasują obok Homera. Nie ma czasu na osobne przerobienie najnowszej literatury: tylko dzięki temu, że przytacham na lekcję najnowszego Kubiaka czy Kapuścińskiego, młodzi stykają się z ich nazwiskami. Ale co z tego, jak zdążę tylko pokazać okładkę? – pyta retorycznie.





Obok spisu lektur, który po skróceniu czasu edukacji na poziomie średnim z czterech do trzech lat wcale się nie uszczuplił, ministerstwo dodatkowo proponuje: utwory współczesne wybrane przez uczniów i nauczycieli, spektakle teatralne, filmy, utwory muzyczne, słuchowiska, programy telewizyjne, teksty prasowe. – Ależ korzystałabym z tych dóbr z rozkoszą! Tylko kiedy? – denerwuje się Renata Bakuła. – Jeśli muszę także przygotować uczniów z wypowiedzi ustnej, a odpytanie choćby dwóch z nich na lekcji oznacza minus 20 minut, wolę odpytać, niż obejrzeć fragment spektaklu.


Łatwa piątka


Spory nie mniejsze niż wokół lektur rozgorzały ostatnio wokół oceny z religii. – Zdaniem ZNP religia nie powinna być wliczana do średniej, ponieważ z tego przedmiotu nie ma podstawy programowej – twierdzi rzeczniczka Związku, Magdalena Kaszulanis. Wielu oponentów jest zdania, że gdyby na lekcjach religii przekazywana była wiedza religioznawcza, taka ocena miałaby uzasadnienie, byłaby bowiem wymierna, tymczasem katecheci mają według tych oponentów na celu przede wszystkim ewangelizację.

Tymczasem par. 4 rozporządzenia MEN w sprawie warunków i sposobu organizowania nauki religii w szkołach mówi, że „nauczanie religii odbywa się na podstawie programów opracowanych i zatwierdzonych przez właściwe władze Kościołów i innych związków wyznaniowych i przedstawionych Ministrowi Edukacji Narodowej do wiadomości”. – Na poszczególnych etapach lekcje religii mają konkretne cele dydaktyczno-formacyjne – mówi ks. Piotr Tomasik, konsultant ds. oceny programów nauczania religii i podręczników katechetycznych z Komisji Episkopatu ds. Wychowania – W klasach 1–3 to wprowadzenie w tajemnicę Kościoła, zwłaszcza Eucharystii i Pokuty; w klasach 4–6 uczniowie poznają historię Zbawienia; gimnazjaliści przygotowują się do dojrzałości chrześcijańskiej, której przejawem ma być przyjęcie sakramentu bierzmowania; w szkołach ponadgimnazjalnych zaś naucza się o świadectwach chrześcijańskich w Kościele, świecie i rodzinie – mówi duchowny. Spór wokół wliczania oceny z religii do średniej określa jako polityczny. – Definicja oceny z religii jest identyczna, jak w przypadku ocen z przedmiotów ogólnokształcących – mówi. – Tak jak historia i literatura mają na celu nie tylko nauczyć, ale i rozbudzić w młodym człowieku miłość do ojczyzny, a mimo to ocenia się już tylko wiedzę, a nie stopień patriotyzmu, tak samo lekcje religii pełnią funkcję zarówno dydaktyczną, jak i ewangelizacyjną. Oceniane są jednak wyłącznie wiadomości.





– Mam nadzieję, że katecheci bardziej będą stosować się do podstaw programowych – mówi Magda, uczennica jednego z warszawskich liceów. – W gimnazjum uczyła mnie katechetka, która wyganiała diabła przez dziurkę od klucza, a do Pana Boga dzwoniła przez telefon komórkowy. W liceum wreszcie te lekcje mają sens: dyskutujemy na temat postaw reprezentowanych w Biblii i o ich odniesieniach do naszego życia. Wszystko zależy od nauczyciela – podsumowuje.

Minister Legutko zaś zapewnia: – Jakkolwiek programy nauczania religii nie leżą w gestii ministerstwa, tylko Kościoła, to będziemy wywierać presję na katechetów, by zaostrzyli standardy zarówno nauczania, jak i oceniania.

Przeciwnicy ocen dopuszczają i taką możliwość: religia – tak, pod warunkiem, że jest alternatywny przedmiot jak chociażby etyka. Nie jest to jednak nic nowego, tyle że szkoły niezbyt chętnie z tej możliwości korzystają. Na niedawnym spotkaniu abp. Nycza z min. Legutką ustalono, że sprawa wymaga dalszych dyskusji, aby uczeń nie miał możliwości nieuczęszczania na żaden z przedmiotów dodatkowych.


Śródtytuł w tekście artykułu

Dopłaty będą albo nie

Mundurki, lektury i ocena z religii to trzy z szeregu zapoczątkowanych przez b. ministra reform, które będą wdrożone od nowego roku szkolnego. Wiele pozostałych wymaga bowiem dopracowania. Tak rozreklamowane dopłaty do podręczników prawdopodobnie nie trafią do najbiedniejszych rodziców przed początkiem roku szkolnego. – Przepis o dofinansowaniu jest niezwykle zagmatwany. Wciąż nad nim pracujemy. Bardzo bym chciał, by pieniądze trafiły do rodziców jeszcze w tym semestrze – tłumaczy Ryszard Legutko.

Więcej pewników jest przy programie „Zero tolerancji dla przemocy”. Obecny minister zrezygnował z pomysłu karania sprzedawcy za rozróbę ucznia pod wpływem alkoholu sprzedanego przez tegoż sprzedawcę. Bo jeśli uczeń „zaprawiał się” w kilku sklepach po kolei, trudno dowieść winy odpowiedniemu sprzedawcy. Także od „godzin bezpieczeństwa”, zwanych w skrócie „policyjnymi” MEN umywa ręce. Prawo o wydawaniu decyzji o takich obostrzeniach ministerstwo scedowało na samorządy i gminy.





Zostaną za to gorąco także przez Legutkę popierane „ośrodki wsparcia wychowawczego”. – Przeciwnicy tego pomysłu używają argumentu, że trudnej młodzieży nie należy izolować – mówi minister edukacji. – Ale ta izolacja i tak odbywa się samoistnie: bo młodzież taka albo przenoszona jest do innych szkół, albo to rodzice zabierają dobrych uczniów z klasy „łobuzów i chuliganów”. Pobyt od dwóch tygodni do roku w ośrodku, w którym realizowany jest program gimnazjum, a dodatkowo program wychowawczy opracowany przez dyrektorów szkół, pomaga uczniowi wrócić do swojego gimnazjum jako „wyrównanemu”, a nie ukaranemu – twierdzi nowy minister.

W fazie prac znajduje się także dyskutowany od dawna program przygotowania do życia w rodzinie. Dotąd powstały cztery projekty, teraz są syntetyzowane. Na razie ministerstwo nie potrafi określić, kiedy przedmiot mógłby trafić do szkół.


NIeświeże jajo


Rozpoczęta w 1999 r. kolejna reforma oświaty miała przede wszystkim sprawić, że szkoła będzie nadążać za wymogami współczesności, że jej absolwentom coraz łatwiej będzie na rynku pracy; że wyrówna się dostęp do edukacji i wzrośnie odsetek młodzieży z wykształceniem średnim i wyższym. Tyle założenia. – Rzeczywiście, z roku na rok przybywa osób legitymujących się maturą i dyplomem wyższej uczelni – mówi Magdalena Kaszulanis, rzeczniczka prasowa ZNP. – Niestety nie idzie to w parze z rozwojem kształcenia zawodowego i ustawicznego. Na polskim rynku edukacyjnym brakuje szkół zawodowych. Wygaszanie szkolnictwa zawodowego niesie ze sobą niekorzystne skutki dla naszego rynku pracy. Już zaczyna brakować fachowców, a te szkoły zawodowe, które jeszcze funkcjonują, borykają się z wieloma problemami: finansowymi i kadrowymi.

Wielu pedagogów twierdzi, że psuta przez kolejne ekipy reforma sprzed ośmiu lat wylała dziecko z kąpielą. Uczeń bowiem znalazł się na samym końcu listy spraw, które ma do załatwienia nauczyciel. Stał się przedmiotem testów i sprawdzianów. A wśród nauczycieli trwa wyścig do papierów, których muszą uzbierać sterty, by zdobyć kolejne stopnie zawodowe. Dyrektorzy tylko po to, by „zgadzało się w papierach”, wysyłają ich na pseudoszkolenia i kursy, które wielu z „kursantów” mogłoby z powodzeniem osobiście poprowadzić. – Gdybym do tej całej „papierologii” miała się przyłożyć, straciłby na tym mój uczeń, bo nie miałabym kiedy się dla niego przygotować – przyznaje Renata Bakuła, polonistka i zarazem wicedyrektor liceum salezjańskiego. – Liczę na to, że ominie mnie kontrola, bo do tej pory nie udokumentowałam lekcji, które przeprowadziłam: co nie oznacza, że pracuję mniej rzetelnie.





W 1999 wzięliśmy też z Zachodu nieświeże jajo w postaci trójstopniowego procesu edukacji. Kiedy we Francji zaczęto od tego odchodzić, my zachłysnęliśmy się gimnazjami. – Naszym zdaniem jest to najsłabsze ogniwo w systemie oświaty. Przez trzy lata trudno jest zarówno nauczycielowi poznać ucznia i jego możliwości oraz dostosować sposób nauczania do jego potrzeb, jak i samym uczniom jako zespołowi, w którym muszą nauczyć się funkcjonować – mówi Renata Bakuła. – Także wychowawczo trudno jest przez te trzy lata coś zrobić: ledwie się z uczniami dotrzemy, już musimy się rozstawać – ubolewa.

Podobnego zdania jest minister Legutko: nie jest entuzjastą gimnazjów, jednak nie zamierza ich w najbliższym czasie znosić. – Gimnazjum widzę przy liceum, a nie jako samodzielną jednostkę czy, o zgrozo, „podczepioną” pod podstawówkę – mówi. Pytany o największą bolączkę współczesnej oświaty Ryszard Legutko wskazuje na wciąż obniżający się poziom tych uczniów, którzy i tak reprezentowali dość niski poziom, a równolegle rosnący poziom uczniów dobrych. – Zamierzamy zająć się obiema grupami – obiecuje minister – i tymi najlepszymi, by zwiększyć ich potencjał, i tymi „nizinami”, bo jak dotąd są bez szans na rynku pracy. Zdaję sobie sprawę z tego, że niemałym problemem naszych uczniów jest ich brak umiejętności praktycznego wykorzystywania wiedzy.

Niewiele osób ma wątpliwości, że gros przeprowadzanych reform i same ich projekty są często przedmiotem rozgrywek politycznych. Minister Legutko, po niefortunnej wypowiedzi na temat wliczania oceny z religii do średniej ocen, jak na razie powstrzymuje się od wprowadzania nowych własnych pomysłów, bo – jak mówi – edukacja przeżyła już dość wstrząsów, a zastałe programy będzie się starał wdrażać stopniowo. Ale czy w tej politycznej zawierusze nowy minister utrzyma się na urzędzie chociaż do przyszłego semestru szkolnego?



Dofinansowanie mundurka wynosi 50 zł. Otrzymają je ci uczniowie, w których rodzinach dochód na jednego członka nie przekracza 351 zł). Na promocję szkolnych mundurków ME wyda ponad 650 tys. zł. Jeśli tę kwotę podzielić przez koszt dofinansowania strojów dla najbiedniejszych dzieci, okaże się, że mogłoby je otrzymać 13 tys. uczniów więcej.


Przewidywana pomoc materialna na podręczniki dla uczniów, w których rodzinach na jedną osobę nie przypada więcej niż 351 zł, ma wynosić: w kl. 0 –70 zł, w kl. I – 130 zł, w kl. II – 150 zł., w kl. III – 170 zł. Dotychczas funkcjonujący program „Wyprawka szkolna” obejmował 120 tys. dzieci. Obecny wspomoże 500 tys. uczniów.




Przykładowe ceny mundurków
- Koszulka polo – 18 zł
- Rozpinana sukienka – 30 zł
- Kamizelka – 45 zł
- Polarek – 50 zł
- Spódniczka – 70 zł
- Spódniczka+żakiecik/spodnie+marynarka – 100 zł


Lektury na poziomie podstawowym dla liceów ogólnokształcących, profilowanych i techników
Pozytywizm – Eliza Orzeszkowa „Nad Niemnem" (fragmenty), Bolesław Prus „Lalka", Henryk Sienkiewicz „Quo vadis", „Potop", wybór nowel pozytywistycznych.

Literatura przełomu XIX i XX w. – Władysław Reymont „Chłopi" t. I. Jesień, Stanisław Wyspiański „Wesele", Stefan Żeromski „Ludzie Bezdomni", „Przedwiośnie”.

Literatura współczesna – Tadeusz Borowski, wybrane opowiadania, Gustaw Herling-Grudziński „Inny Świat", Witold Gombrowicz, fragmenty prozy, Jan Paweł II „Pamięć i tożsamość".

Z literatury światowej: wybrany klasyczny dramat starożytnej Grecji, Johann W. Goethe „Cierpienia młodego Wertera", Józef Conrad, wybrany utwór, Horacy, wybór pieśni, Molier, wybrana komedia, wybrana europejska powieść XIX w., wybrana europejska powieść XX w.