Dopóki nie stanę na nogi

Kinga Komorowska

publikacja 09.10.2007 15:50

Mieszkają w małych miejscowościach. Mówią, że gdyby tam zostały, nie miałyby szans na normalne życie. Wierzą, że po przyjeździe do stolicy wszystko się ułoży - znajdą pracę, będą miały własny kąt i swoje pieniądze. W „Przystani na Skarpie” ich marzenia nabierają realnych kształtów. Idziemy, 7 października 2007

Dopóki nie stanę na nogi




Ta „przystań” to bursa promocji zawodowej dla dziewcząt, prowadzona przez Caritas Archidiecezji Warszawskiej. Duży budynek w „najlepszym miejscu stolicy”, bo przy samym Krakowskim Przedmieściu. Należy do Caritas Archidiecezji Warszawskiej i poza siedzibą tej instytucji znajdują się tam także hospicjum i bursa. Na jednym z pięter można zobaczyć krzątające się młode dziewczyny, zajęte trochę pracą, a trochę rozmową. Opowiadają sobie wrażenia z pobytu w nowym mieście i w nowym miejscu. Niektóre krzykliwe do tego stopnia, że zatrudnieni w bursie pedagodzy muszą co jakiś czas prosić o ciszę, a inne ciche i pogrążone we własnych myślach. Nie byłoby ich tutaj, gdyby nie pomysł księdza Mirosława Jaworskiego – dziś proboszcza parafii św. Stefana Króla przy ulicy Czerniakowskiej w Warszawie:
- Kiedy prowadziłem noclegownię dla bezdomnych mężczyzn zdarzało się, że przychodzili tam bardzo młodzi chłopcy. Mieli może osiemnaście, może dwadzieścia kilka lat. Ot, przyjechali z północy Polski, znaleźli szybko pracę, ale nie mieli gdzie zamieszkać. Wybierali więc naszą noclegownię, a to nie było dla nich najlepsze środowisko.

Coś trzeba było z tym zrobić. Ksiądz zaczął poszukiwać systemowych rozwiązań takich sytuacji i dla potwierdzeni warszawskich obserwacji odbył podróż na położone w północno-wschodniej Polsce tereny popegeerowskie. To, co uderzyło go od razu to bieda i brak perspektyw.
- Spotkałem tam chłopaka, który powiedział mi, że chętnie pojechałby do pracy do Warszawy – dodaje ksiądz Mirosław – ale mało tego, że nie ma gdzie mieszkać, to jeszcze nie ma pieniędzy nawet na bilet do stolicy. Skojarzyłem to w sytuacjami z noclegowni i wtedy doznałem olśnienia – wiedziałem już, że potrzebna jest bursa. Nie wiedziałem tylko, dla chłopców czy dla dziewcząt?

Początkowo w bursie planowano umieścić chłopców. Ponieważ jednak przeznaczono dla niej miejsce na Krakowskim Przedmieściu, w tym samym budynku co hospicjum uznano, że zamieszkają w niej dziewczęta.


Dorosłe życie


W kuchni przygotowania do obiadu. Choć dziewczyny same nie gotują, zmywanie i sprzątanie to ich obowiązki. Siadamy przy stole.
– Ta bursa to jest start w nasze dorosłe życie – zaczynają niepewnie – takiej szansy wielu z naszych rówieśników nie ma. Możemy się czuć w jakiś sposób wyróżnione.
Powoli zaczynamy się poznawać. Patrycja jest z Węgorzewa, Magda z kujawsko-pomorskiego, druga Magda z okolic Kętrzyna. Wszystkie mówią jednym głosem, że „Przystań na Skarpie” to dla nich ogromna szansa.





– Myślę, że znajdę pracę, wyprowadzę się na swoje i zacznę takie porządne dorosłe życie – mówi Magda.
– Możemy tu mieszkać przez pierwsze sześć miesięcy. W tym czasie szukamy pracy korzystając z pomocy pracowników bursy – dodaje Patrycja. – Czasami na niektóre dziewczyny praca już czeka. Ta pierwsza praca jest po to, żeby uzbierać na stancję i wyprowadzić się – po prostu „stanąć na nogi”.

Pracą całej bursy kieruje s. Ewa Ranachowska – urszulanka szara.
– Obowiązki mam bardzo rozmaite. Jako koordynator projektu jestem w kontakcie z oddziałami Agencji Nieruchomości Rolnych na terenie całej Polski. Tam dziewczęta zainteresowane pobytem w bursie mogą składać potrzebne dokumenty. Zajmuję się także promowaniem tego projektu i bezpośrednio konkretną pracą tu w „Przystani na Skarpie”.
Siostra Ewa każdego dnia sprawuje pieczę dziewczętami, które mieszkają w bursie.
– Dziewczęta, które przyjeżdżają do nas, pochodzą naprawdę z różnych środowisk. Bywa, że nie wiedzą jak się zachować. Tłumaczę im wtedy jak np. podać herbatę czy nakryć do stołu. Takie proste, zwyczajne rzeczy.

Patrycja do bursy trafiła dzięki swoim dwóm siostrom. One przecierały dla niej szlaki w „Przystani na Skarpie”. Skończyła gastronomiczną szkołę zawodową, ale wie, że chciałaby pracować jako fryzjerka.
– Na pewno otworzę swój zakład, muszę tylko skończyć kilka kursów – mówi Patrycja. – Nie będzie to proste, bo jednocześnie pracuję. Może uda się tak to zorganizować, żeby na kursy chodzić w weekendy i w tym czasie, kiedy nie muszę być w pracy? – rozmarza się.
Patrycja uwielbia też tańczyć i oprócz zakładu fryzjerskiego marzy jej się także szkoła tańca dla mężczyzn.

Magda, podobnie jak Patrycja nie jest w stolicy sama. Jej siostra mieszka w Ożarowie Mazowieckim, więc odwiedzają się dość często.
– Do Kętrzyna – tam gdzie mieszam jest trochę za daleko i podróż dość droga, żeby robić sobie takie wycieczki – mówi Magda. – Poza tym nie mam czasu na ciągłe wyjazdy, chcę iść na studia, zrobić kurs sekretarsko-asystencki, nauczyć się angielskiego i zmienić pracę – dodaje.
Do domu zagląda rzadko, ale zdarzyło się, że podczas którejś z wizyt usłyszała od sąsiadki „O, warszawianka wraca!”.
– Żadna ze mnie warszawianka – śmieje się Magda – dostałam taką szansę, to po prostu ją wykorzystuję. Jesteśmy w tej dobrej sytuacji, że przez pół roku nie ponosimy żadnych kosztów. Mieszkanie i utrzymanie mamy za darmo. Możemy więc odkładać zarobione pieniądze, żeby poczuć się pewnie, kiedy przyjdzie nam opuścić bursę. Dopiero wtedy zacznie się poważne życie.




Krok po kroku



To „poważne życie” to przede wszystkim praca, z której dziewczyny będą musiały się utrzymać. Przygotowują się do tego już podczas pobytu w „Przystani na Skarpie”.
– Dziewczęta mają możliwość uczestniczenia w zajęciach z etosu pracy – mówi s. Ewa Ranachowska. – Uczą się, co to znaczy być zaangażowanym i lojalnym pracownikiem. Uczą się także, że nie powinny dawać się wykorzystywać i że trzeba szanować siebie także w pracy.

A przykład mogą czerpać choćby z postępowania „swojej siostry”: na bieżąco obserwuje nie tylko podopieczne, ale także pracodawców je zatrudniających.
– Nie wysyłamy dziewczyn tam, gdzie pracodawca od kilku lat nie podnosi pensji. Chcemy im przez to pokazać, że musi istnieć równowaga, tzn. że tak samo nie można pracować za zbyt małe pieniądze, jak i żądać zbyt wiele. Zdarzało się nieraz, że byłam zmuszona zabrać dziewczęta od pracodawcy, bo zarobki stawały się zbyt niskie. Uzasadniałam swoją decyzję i szybko okazywało się, że pensje wzrastały i to nawet o 300 złotych – śmieje się siostra.

Sytuacja na polskim rynku pracy jest dzisiaj inna niż trzy lata temu. Nie ma już kolejki do bursy, gdyż bezrobocie spada, a poza tym wielu Polaków wyjeżdża do pracy za granicę. Teraz bursa może stać się także szansą dla dziewcząt z rodzin dysfunkcyjnych, choć okazuje się, że niewiele z nich chce ją wykorzystać.
– Zdarza się tak, że niektóre z dziewcząt odwiedzających bursę wracają do domów – mówi siostra Ewa – ponieważ nie chcą podjąć wysiłku wynikającego z obowiązku pracy. Uważają, że jest on zbyt duży do proponowanego wynagrodzenia.

Jednak te dziewczyny, które podjęły wyzwanie i zdecydowały, że zmienią swoje życie, dziś nie narzekają. Pewnie stoją na własnych nogach i krok po kroku realizują niegdyś podjęte postanowienia. Ich marzenia powoli się spełniają – te o domu, rodzinie i normalnym, porządnym życiu.

Na wszystkie dziewczęta, które chcą spróbować prawdziwego życia „na własny rachunek”, za drzwiami bursy przy Krakowskim Przedmieściu czeka nieznany świat. Trzeba tylko chwycić za klamkę i śmiało je otworzyć.