Ambasadorzy w habitach

Alicja Wysocka

publikacja 05.11.2007 09:28

Polscy misjonarze w zasadzie nigdy nie mogli liczyć na zaangażowanie polskiego państwa w niesienie oświaty i pomocy medycznej ubogim ludom Afryki, Azji czy Ameryki Południowej. Idziemy, 21 października 2007

Ambasadorzy w habitach




Remonty parafialnego centrum promocji kobiet w Senegalu i przedszkola w dzielnicy slumsów w Kenii, zakup rocznego zapasu leków dla przychodni w Ruandzie i wyposażenie sali porodowej w Burundi – to tylko niektóre projekty polskich misjonarzy wsparte przez nasz rząd. W ubiegłym roku MSZ przeznaczyło na taką pomoc 2 mln zł. W okresie PRL rząd co prawda wspierał kraje trzeciego świata, ale tylko wtedy, gdy chodziło o komunistyczne partyzantki i junty wojskowe. Polska niemalże wyrzekała się swoich obywateli, którzy opuszczali ją, by pod skrzydłami Kościoła pracować na rzecz innych narodów. Powracającym bardzo trudno było podjąć specjalistyczne leczenie, a lata pracy na obczyźnie wliczyć do emerytury. Za to oni na misjach zawsze byli gotowi do pomocy, zwłaszcza polskim podróżnikom, którzy przemierzali kontynenty w poszukiwaniu materiałów na książki. Ryszard Kapuściński, dopiero po latach wspominał o tym w jednym z wywiadów: „Często nasi misjonarze musieli mnie przemycać w różnych trudnych sytuacjach i zawsze, kiedy podjeżdżaliśmy do posterunku, siedziałem koło misjonarza. Wojskowy wychodził rewidować, a oni mówili, że wiozą biskupa, no i jakoś nas puszczali. Tak było w Kamerunie, w Paragwaju. Muszę powiedzieć, że na świecie panuje szacunek dla przedstawiciela Kościoła, zresztą różnych religii... Jeśli jest to osoba religijna, to budzi szacunek u najgorszych łobuzów. Nawet ci wszyscy żołdacy czy policjanci zmieniają ton i robią się tacy uprzejmi, mili i gościnni”.


Zwracamy dług


6 czerwca br. w Warszawie odbyła się uroczystość podpisania deklaracji współpracy pomiędzy Ministerstwem Spraw Zagranicznych a Komisją Episkopatu Polski ds. Misji. W dokumencie zapisano ważne słowa: „Polska jest krajem, który jeszcze kilkanaście lat temu był jednym z wielu biorców pomocy zagranicznej. Jednakże aktualna pozycja Polski w świecie, w tym przede wszystkim członkostwo w Unii Europejskiej – ugrupowaniu państw donatorów – predestynuje ją do roli nowego dawcy międzynarodowego wsparcia. Czerpiąc z doświadczenia Solidarności, Polska pragnie być aktywnym uczestnikiem globalnego partnerstwa na rzecz rozwoju i wspierać idee solidarności międzynarodowej.” Te szczytne cele polskie państwo chce osiągać także przy pomocy polskich misjonarzy, o których wreszcie otwarcie i głośno mówi się, że są znakomitymi ambasadorami kraju nad Wisłą. Polskie placówki dyplomatyczne na świecie mają bardziej wspierać i utrzymywać kontakty z misjonarzami. Na całym świecie dwa tysiące stu polskich misjonarzy głosi Ewangelię, a także buduje szkoły, szpitale w najbiedniejszych regionach świata. Dlatego MSZ zdecydowało się na finansowe wsparcie projektów pomocy humanitarnej realizowanych przez polskich misjonarzy w Afryce, Azji i Europie Wschodniej. Ta współpraca nabrała tempa od 2004 r. W ubiegłym roku na „misjonarskie projekty” rząd przeznaczył ok. 2 mln złotych, w tym ma być o co najmniej milion więcej. Jest to jednak znikoma część ogólnej sumy 93 mln złotych, jaką dysponuje MSZ przydzielając fundusze na projekty współpracy i pomocy rozwojowej dla zagranicy realizowane przez samorządy, instytucje publiczne i organizacje pozarządowe. Pomoc materialna ubogim państwom to nowy instrument polskiej polityki zagranicznej. W ciągu kilkunastu lat od transformacji ustrojowej Polska z biorcy pomocy stała się dawcą.





To swego rodzaju spłata moralnego długu, jaki zaciągnęliśmy w latach największego kryzysu gospodarczego u schyłku PRL. Ale to też wynik m.in. z podjętych zobowiązań międzynarodowych. W 2004 r. kraje Unii Europejskiej zobowiązały się do przekazywania najbiedniejszym państwom 0,39 proc. swojego Produktu Krajowego Brutto (PKB). To i tak o połowę mniej niż zaleca ONZ (0,7 proc. PKB). W 2005 r. Polska przeznaczyła na wsparcie krajów rozwijających się 663 mln PLN, co stanowi 0,068% polskiego PKB. W 2006 r. tych pieniędzy było już o 40 procent więcej, czyli 922 miliony złotych (0,09 proc. PKB). Według prognoz w bieżącym roku osiągniemy poziom 0,1 proc. PKB. Oczywiście nie wszystkie środki płyną w formie gotówki do potrzebujących. Pomoc rozwojowa to także składki dla organizacji międzynarodowych czy umorzenie 285 milionowego długu Angoli. Nie zapominajmy jednak, że w latach 1995–2002 otrzymaliśmy – jak podają statystyki OECD – w ramach pomocy rozwojowej ponad 11,6 miliardów dolarów. Polska przyjęła również zobowiązania tzw. Celów Milenijnych ONZ, które zakładają m.in. zmniejszenie na całym świecie o połowę do 2015 r. liczby osób najuboższych, czyli żyjących za mniej niż jednego dolara dziennie. W ramach tego programu dostaliśmy sześć krajów, którym przede wszystkim mamy wspomagać: Gruzję, Afganistan, Wietnam, Irak, Angolę i Mołdawię. Nie oznacza to oczywiście, że inni nie mogą liczyć na naszą pomoc.


Czas europejski, czas afrykański


Księża zajmujący się sprawami misji z ramienia Episkopatu podkreślają, że współpraca z państwem polskim dopiero się zaczyna, potrzeba więc cierpliwości. – Jeszcze wszystko jest w powijakach. Uczymy się wypełniania wniosków, ale przecież to już działa. Wysłaliśmy pierwsze sprawozdania do ministerstwa i nie ma do nich zastrzeżeń. Lepiej jest robić mniej projektów, ale solidnie przygotowanych niż więcej i mieć potem problemy – przekonuje ks. Marian Midura z Miva Polska, organizacji, która zajmuje się wysyłaniem środków transportu dla misjonarzy. W 2006 r. dzięki dofinansowaniu z MSZ na misje pojechały dwa samochody, a w tym roku – już cztery. Pewnym utrudnieniem jest rozliczanie projektów w trybie rocznym. Decyzja o finansowaniu projektu zapada zwykle w połowie roku, podczas gdy rozliczenie należy przesłać do końca grudnia i to stanowi największą trudność w korzystaniu z ministerialnego wsparcia. Pół roku na realizację projektu, zwłaszcza w warunkach afrykańskich, gdzie podejście do czasu jest inne niż w Europie i gdy na przykład pora deszczowa uniemożliwia większość prac remontowo-budowlanych, to stanowczo za mało. – Niestety na razie nie ma możliwości przedłużenia realizacji projektu poza rok budżetowy. W tej kwestii musi się zmienić prawo, a to pewnie jeszcze trochę potrwa – odpowiada ks. Marcin Iżycki, dyrektor Dzieła Pomocy "Ad Gentes", działającego z ramienia Komisji Episkopatu Polski ds. Misji. Misjonarze marzą też między innymi o ulgach przy zakupie biletów lotniczych, z czego korzystają ich koledzy z innych europejskich krajów. Ale zdaniem ks. Iżyckiego „Nie można porównywać działań Polski do takich państw, jak Włochy, Irlandia, Hiszpania czy inne zachodnie kraje, które udzielają pomocy krajom misyjnym od kilkudziesięciu lat. – Z całą pewnością następują zmiany w traktowaniu polskich misjonarzy przez nasze państwo, choć muszę przyznać, że nie dokonują się w takim stopniu, jak oczekiwalibyśmy. Jednak w ostatnich latach widać znaczne docenienie pracy polskich misjonarzy. Oczywiście pracujemy też nad tym, by misjonarze zostali docenieni nie tylko dobrym słowem – obiecuje ks. Marcin.





Dużo zależy też od personelu naszych placówek dyplomatycznych. Przykładem może świecić polska ambasada w Senegalu, która notabene obsługuje aż 8 państw. W samym zaś Senegalu współfinansuje aż cztery projekty edukacyjne i charytatywne, prowadzone zresztą nie tylko przez polskich zakonników i zakonnice. Pomimo, że kraj ten należy do bogatszych krajów Afryki, to i tu panuje bieda, choroby i analfabetyzm. Potrzebne są inwestycje w szkolnictwo i opieka zdrowotną. Szkoła braci św. Gabriela na przedmieściach Dakaru jest przykładem małych, ale dobrze przygotowanych projektów. Środki na wyposażenie klas zagwarantowała polska ambasada. W Thies z funduszu polskiego MSZ trwa rozbudowa przychodni zdrowia, która obsługuje aż 60 tys. chorych. Wcześniej za polskie środki wyposażono laboratorium analityczne. W ubogiej dzielnicy Dakaru powstaje dom opieki dla chorych na AIDS. – Dzięki pomocy polskiego rządu będziemy mieć wreszcie miejsce, żeby tych chorych przyjmować godnie, zwłaszcza w dyskrecji – mówią polskie urszulanki unii rzymskiej. Siedemset kilometrów od stolicy trwa budowa tartaku i stolarni, w których zatrudnieni będą więźniowie. Na ten projekt MSZ przeznaczył 8 tysięcy euro. – Misjonarze mogą składać projekty do polskich placówek dyplomatycznych, ale problemem jest to, że jest ich niezbyt dużo. W Afryce Subsaharyjskiej (obejmuje 48 państw) jest tylko 9 polskich przedstawicielstw dyplomatycznych. Trzeba też pamiętać, że na tym kontynencie do tej pory w wielu miejscach nie tylko nie ma Internetu, ale także telefonu, a nawet prądu, więc trudno się kontaktować. Niemniej w miarę możliwości staramy się jako Dzieło Ad Gentes udzielać rekomendacji projektom, które finansują właściwe dla danej misji placówki dyplomatyczne – tłumaczy ks. Iżycki.


Misjonarz za jednego centa


Współpracę z polskimi misjonarzami wysoko cenią też urzędnicy MSZ. Po pierwsze, pomoc wysyłana poprzez misjonarzy dociera szybko do adresatów, mieszkających także tam, gdzie nie ma polskiego przedstawicielstwa ani żadnych organizacji humanitarnych. Po drugie, projekty pomocowe przygotowywane przy udziale misjonarzy doskonale trafiają w potrzeby lokalnej ludności, a pieniądze nie są defraudowane. Po trzecie, misjonarze dysponują zapleczem logistycznym i nie są obciążeni biurokracją. Tymczasem wiele organizacji działających na rzecz ubogich przeznacza przysłowiowego jednego dolara na pomoc, ale drugiego dolara musi dołożyć na pokrycie kosztów własnych, takich jak utrzymanie pracowników czy koszty benzyny. Udzielenie pomocy o wartości dolara przy zaangażowaniu Organizacji Narodów Zjednoczonych kosztuje kolejnego dolara. Realizacja tego samego projektu przez misjonarzy pochłania niecałego centa – można usłyszeć w ministerstwie. – Chcemy udzielać pomocy, która jest dobrze zdefiniowana i ulokowana. A misjonarze mają olbrzymią wiedzę i doświadczenie – kreśli zadania Jerzy Pomianowski, dyrektor Departamentu Współpracy Rozwojowej MSZ. Finansowane przez MSZ dzieła pomocy nie mają charakteru ewangelizacyjnego. Nie pozwalają na to przepisy. Z pieniędzy polskich podatników nie powstają więc kościoły ani seminaria, lecz szpitale, ochronki, przychodnie i szkoły. W całej Afryce, w 6 krajach polski rząd finansuje obecnie 18 dzieł prowadzonych przez instytucje religijne. W Ruandzie wszystkie granty (5) dostały zakony, podobnie jest w Burundi. W Kenii dwa na pięć projektów to inicjatywy kościelne. W Indiach dotacje MSZ dostała szkoła założona przez śp. ojca Mariana Żelazka. – Projekt zgłaszany przez misjonarzy do ambasady musi mieć charakter rozwojowy, a nie ewangelizacyjny – podkreśla ks. Iżycki.





Środki na działalność ewangelizacyjną polskich misjonarzy zbierane są w polskich kościołach w II niedzielę Wielkiego Postu. Podczas inauguracyjnej zbiórki w 2006 r. na konto Dzieła Ad Gentes wpłynęło z całej Polski 1 mln 777 tys. zł, co w przeliczeniu na jednego katolika dało 5 groszy. Kwota ta, przekazana bez żadnych pośredników, wspomogła realizację 156 projektów: ewangelizacyjnych, medycznych, edukacyjnych i charytatywnych. Dzieło ma też partycypować w kosztach leczenia i organizowania wypoczynku misjonarzy oraz okazywać im wszelka pomoc w przygotowaniu się do podjęcia powołania. Jak powiedział Benedykt XVI polskim biskupom podczas wizyty ad limina Apostolorum „Obowiązkiem Kościoła, który ich posyła, jest także troska o duchowe i materialne zaplecze dla swoich misjonarzy”. Komisja Misyjna Episkopatu Polski pokrywa z kolei działanie Centrum Formacji Misyjnej (CeFoM), które kształci także świeckich misjonarzy, wypłaca roczne dotacje dla wszystkich grup misjonarzy w wysokości 1200 dolarów oraz opłaca składki ZUS dla misjonarzy świeckich (refundowanie z Funduszu Kościelnego). – Składki odprowadzane są jeszcze przez trzy miesiące po powrocie z misji, kiedy jest na ogół świecki misjonarz szuka sobie pracy w Polsce – mówi Ewa Szymańska z Łowicza, która niedawno wróciła z 3-letniego kontraktu misyjnego w Kazachstanie. Z kolei ks. Jan Wnęk, dyrektor CeFoM chwali współpracę z lekarzami szpitali chorób tropikalnych w Gdyni i Poznaniu. – Nigdy się na nich nie zawiedliśmy. Są gotowi do pomocy natychmiast, gdy dzieje się coś niedobrego, ale nawet na rutynowe badania misjonarze też nie muszą czekać, co jest ważne gdy przyjeżdżają do kraju na trzy, cztery tygodnie – podkreśla. Kilka miesięcy temu przedstawiciele Komisji Misyjnej podpisali też umowy z kilkoma szpitalami specjalistycznymi w całym kraju, które będą przyjmować polskich misjonarzy. Skomplikowane złamania będzie na przykład leczyć szpital w Jaśle, gdzie są wybitni chirurdzy ortopedzi. – Mimo ograniczenia środków materialnych polska służba zdrowia jest bardzo otwarta na nasze potrzeby. I to też duża zmiana na plus – podsumowuje ks. Wnęk.

***

Na świecie pracuje ok. 2100 polskich misjonarzy. Z tego w Afryce ponad 900 osób, w Ameryce Południowej i Środkowej ok. 800 osób, w Ameryce Północnej, na Alasce – ponad 30 osób. W Azji i Azji Mniejszej jest ponad 270 polskich misjonarzy, a w Oceanii ponad 70.