Z kolędą u Trebuniów Tutków

Irena Świerdzewska

publikacja 27.12.2007 10:26

Pan Jezus narodził się pod Giewontem, na Kondrackiej Holi, w bacowskim sałosie – śpiewają Trebunie Tutki z Białego Dunajca. Kolędowanie z szopką, gwiazdą, turoniem i pastorałką jest na Podhalu jedną z najpiękniejszych bożonarodzeniowych tradycji. Idziemy 24-31 grudnia 2007

Z kolędą u Trebuniów Tutków




Zespół Trebunie Tutki to część muzykującej rodziny: ojciec Władysław, synowie Krzysztof i Jan, córka Ania z mężem Andrzejem. Od 13 lat znany już nie tylko na Podhalu, ale też w całej Polsce. Pod Tatrami tworzy i podtrzymuje góralską tradycję. Muzykują tu od pięciu wieków.

– Od dziecka graliśmy na instrumentach: na skrzypcach, fortepianie. Przeważnie siadaliśmy z tatą Władysławem. Ania uczyła się w szkole muzycznej. Do naszego domu przychodzili wszyscy ćwiczyć przed pasterką. Po Wigilii zaczynało się kolędowanie. Od kilkudziesięciu lat muzykanci z parafii gromadzą się na pasterce. Śpiewamy kolędy znane wszędzie i te znane tylko na Podhalu – opowiada Krzysztof Trebunia Tutka, najstarszy z synów. Ale pastorałki wiążą się tu przede wszystkim z tradycją chodzenia kolędników po domach. - My też tak chodziliśmy: z siostrą Anią, bratem Jaśkiem i z kolegami – opowiada Krzysztof Trebunia Tutka.


Coby wam gaździno zhrubła


Jaślikorze czyli supkorze zaczynają kolędowanie już po wieczerzy wigilijnej. Na przodzie idzie anioł w koronie albo w kapeluszu z gwiazdą. W ręku niesie małą drewnianą szopkę z figurkami Jezusa, Maryi, Józefa, pastuszków i zwierząt. Za aniołem baca i juhasi: Frydercyk, Stacho, Iwan. Pastuszkowie mają ze sobą politce, czyli kije z nabijanymi brzękadłami. W czasie życzeń stukają nimi w ziemię. Z nimi jest jeszcze dziod. Ta zabawna postać ma się wadzić, nie chcąc oddać pokłonu Narodzonemu Dziecięciu. Wprowadza dobry humor i dużo zamieszania. W końcu uznaje królowanie Jezusa. – Po drugiej stronie Tater, na Słowacji są podobno takie grupy jak u nas. Po imionach pastuszków widać, że zwyczaj wywodzi się z tradycji pasterskiej, która nas łączy z Łemkami i Hucułami – mówi Krzysztof Trebunia Tutka.

W jasełkach góralskich są właściwie tylko role męskie. Ani Trebuni udało się jednak dostać angaż. – Chodziłam jako anioł. Miałam na sobie długą koszulę po babci, wyszywaną góralskim haftem dziurkowym. Z tyłu skrzydła z piórami. Zaczynałam ja i witałam domowników kolędą. Potem baca, czyli mój brat Krzysztof składał gospodarzom życzenia – opowiada Anna Trebunia Wyrostek. Według góralskiej kolędy najpierw, by był dobrobyt w gospodarstwie: „coby się wam darzyły kury cubate, gęsi siodłate/ obyście mieli telo wołków kielo w dachu kołków/ telo cielicek kielo w lesie jedlicek / telo owiecek kielo mak mo ziorecek/ telo krów kielo w sąsieku plów. A potem były życzenia dla rodziny: „coby się wom darzyły dzieci”, „coby wam gaździno zhrubła”, „a do reśty cobyście byli scenśliwi i weseli”. Dalej kolędnicy odgrywają scenę narodzenia Jezusa z pokłonem pasterzy.





– Było nam bardzo miło, kiedy gospodarze mówili, że takiej kolędy nie widzieli od paru lat, i że my czysto i pięknie śpiewamy. Po skończonej kolędzie pytali skąd jesteśmy, wspominali naszych rodziców. Ludzie na Podhalu bardzo dobrze się znają, szczególnie na wsiach w obrębie jednej gminy. Przy tej okazji całe genealogie rodowe musiały być opowiedziane – wspomina Krzysztof Trebunia Tutka.

Kolędników obdarowywano jedzeniem: moskalickiem – plackiem ziemniaczano-mącznym pieczonym zamiast chleba, bryndzoską, czyli mocno solonym miękkim serem, którym smarowano moskalicek. Potem kolędnicy zbierali dutki. – Kiedy chodziłam z koleżankami ze scholi, za zebrane pieniądze kupiliśmy instrumenty muzyczne – wspomina pani Anna.

W jeden wieczór udawało się odwiedzić nawet 50-60 domów. Każdego dnia trzeba było chodzić coraz dalej od domu, nawet do 7 km. - Bardzo przeżywaliśmy chodzenie z szopką. Docieraliśmy do Poronina, Stasikówki, Murzasichla. Zawsze czekaliśmy na święta Bożego Narodzenia. Od końca listopada przez cały Adwent uczyliśmy się ról. Spotykaliśmy się w domu u nas albo u naszych kolegów - opowiada pani Anna.
- Najtrudniejsze kolędowanie było w 1981 r., kiedy wprowadzono stan wojenny i godzinę policyjną. Pamiętam, że brat Krzysiek płakał, że nie pójdzie z szopką – wspomina Anna Trebunia Wyrostek. – Jednak udało się, trzeba było tylko przed godz. 20 wrócić do domu.

Na nowy rok noszony był też turoń z gwiazdą. Turoń symbolizuje stary rok, dlatego w czasie obrzędu kolędniczego musi „osłabnąć”, a w końcu zdechnąć. - Potem wlewa mu się troske winka cerwonego, on budzi się do życia i symbolizuje już nowy rok - opowiada Krzysztof Trebunia. Kolędowanie na Podhalu trwało do Trzech Króli, a drzewiej nawet do święta Matki Bożej Gromnicznej, obchodzonego 2 lutego.


Jaze Józef podryguje


– Po szkole podstawowej nieco wyrośliśmy i przestaliśmy chodzić jako kolędnicy – mówi Krzysztof Trebunia Tutka. Na Podhalu zwyczaj kolędowania zaczął podupadać. Zmienił się styl życia. Niektórym tradycja zbieranie dutków zaczęła źle się kojarzyć. Ale od kilku lat kolędnicy zaczynają wracać. Teraz w wigilijny wieczór nawet 2 czy 3 grupy zaglądają do domu Trebuniów Tutków. Tutaj zawsze chętnie są przyjmowani. Jak to zwykle bywa, tradycji trzeba pomagać. Władysław Trebunia Tutka w Domu Kultury w Białym Dunajcu przypomina stare zwyczaje. Krzysztof Trebunia Tutka jako nauczyciel muzyki w zakopiańskim Domu Kultury „Jutrzenka” zachęca młodzież do pielęgnowania góralskiego śpiewu. – Teraz też moje dzieci chodzą z kolędą. Podpowiadam im, jak obrzęd ma wyglądać zgodnie z tradycją. 10-letnia córka jest w szopce pastuszkiem. Chętnie nosi się po góralsku. Kiedy trzeba, portki ubrać też potrafi. Starszy od niej Marcin potrafi powiedzieć gwarą i zaśpiewać. Dzieci mojego rodzeństwa jak podrosną, pewnie też dołączą. Szymek Ani ma 5 lat, a Kubuś Janka niecałe 2 – opowiada pan Krzysztof.





– W rodzinnym gnieździe – jak mówi Krzysztof Trebunia Tutka o domu rodzinnym w Białym Dunajcu – rodzeństwo spotyka się już po wieczerzy wigilijnej na wspólnym śpiewaniu kolęd. – Gram na fortepianie, Krzysztof na skrzypcach, albo zamieniamy się instrumentami. Śpiewamy tradycyjne polskie kolędy – mówi pani Anna. Brat Krzysztof dodaje: jak idzie „Przybieżeli do Betlejem”, to myślimy o juhasach z naszych Tatr. Czujemy wtedy, że aniołowie przybyli z „betlejemskiej krainy”. W końcu odkrywamy, że Jezus narodził się nie w dalekim Betlejem, ale pod Giewontem. Wtedy już dołączają do nas kolędnicy i śpiewają najprawdziwszą góralską kolędę: „Jezusicek Malusieńki na sianku połozony (…). Kuba skocył po gęsiołki i przyniósł stare basy.(…) Jaze Józef podryguje, a Maryjo się raduje Gloryjo!”.

Od 13 lat Trebunie Tutki góralskie tradycje wynoszą poza Podhale. W ciągu roku grają około 100 koncertów. – Tata zawsze pilnuje tradycji, żebyśmy wszystkie elementy wykonywali zgodnie z duchem naszego regionu. Nie zaniedbywali takich szczegółów jak występowanie w pełnym odzieniu góralskim. Dla nas to nie tylko strój odświętny, ale nasza „druga skóra” – mówi Krzysztof Trebunia Tutka. – Pamiętam jeden z występów. Duża sala, reflektory świeciły wprost na nas. Było bardzo gorąco. Ania zdjęła góralski serdak na baranicy. Tata zaraz podszedł i serdak jej nałożył. Musiała wytrzymać do końca występu. Bo jak kolęda i pastorałka, to w zimowym klimacie. Publiczność się nie zorientowała. Sądziła, że to jeden z elementów występu – opowiada Krzysztof Trebunia Tutka.

Zdarzają się też elementy humorystyczne. – Mąż Ani, Andrzej, musiał włożyć skórę baranią, przykryty był derką, na głowie miał maskę Turonia. Niewiele co spod niej widział. Szedł do publiczności przez mnóstwo kabli i zahaczył o gęśliki. Instrument spadł z hukiem – wspomina ze śmiechem szwagier. W takich sytuacjach najtrudniej zachować powagę. Krzysztof Trebunia przycisnął mocniej smyczkiem i przerwy nie było. Na szczęście gęśliki się nie połamały.

Na scenie wystawiana jest szopka góralska w jasełkach z pastorałkami współczesnymi i tymi sprzed kilkudziesięciu laty. – Śpiewam pastorałki przeznaczone dla Matki Boskiej, która martwi się, że na polu jest zimno i nie ma czym okryć dzieciątka. Potem gram na basach. Kiedy ze sceny płyną tradycyjne polskie kolędy, publiczność zaczyna śpiewać razem z nami.

– Staramy się pokazać jak najwięcej zwyczajów góralskich, wozimy ze sobą dużo rekwizytów – mówi pani Anna.

Kolędowanie zgodnie z tradycją kończy pastorałka: „Za kolędę dziękujemy, zdrowio, scenścio Wom zycymy. Hej! Niech Wom Bóg zapłaci stokrotnie nagrodzi w niebie i na ziemi”.