Europejczyk, czyli muzułmanin?

Z ks. Jarosławem Dobkowskim, salezjaninem, który poznał świat islamu, rozmawia Alicja Wysocka

publikacja 10.01.2008 09:48

Chrześcijanie uważają religię muzułmańską za swego rodzaju arabską wersję religii chrześcijańskiej. Mają dobrą intencję, uważając, że w ten sposób są bliżej duchowości Ewangelii, bo otwierają się na inną religię, są tolerancyjni. A to błąd. Idziemy, 6 stycznia 2008

Europejczyk, czyli muzułmanin?




Spędził Ksiądz wiele lat w krajach Bliskiego Wschodu, wśród muzułmanów. Czy Europejczyk ze swoim wyobrażeniem islamu jest przygotowany na zetknięcie z tym światem?

Islam nie do końca jest rozumiany przez Europejczyków. Chrześcijanie uważają religię muzułmańską za swego rodzaju arabską wersję religii chrześcijańskiej. Mają dobrą intencję, uważając, że w ten sposób są bliżej duchowości Ewangelii, bo otwierają się na inną religię, są tolerancyjni. A to błąd. Pierwszą zasadą dialogu jest respektowanie innych, bez założenia, że wszystkie religie są tożsame. Islam to nie tylko wiara w Allaha, ale to jedność: społeczno-polityczna, kulturalna i na końcu dopiero religijna. Dlatego meczet to nie jest tylko miejsce kultu, czyli coś w rodzaju kościoła muzułmańskiego, ale też miejsce studiowania Koranu i debaty politycznej. Osoba, która nawraca się na islam, musi wiedzieć, że dokonuje nie tylko aktu religijnego, ale również wyboru politycznego, społecznego, a nawet prawnego.

Niezwykle trudno jest oddzielić religię od polityki?

Islam w wymiarze politycznym łatwo może stać się systemem totalitarnym. Również dlatego, że polityk muzułmański ma obowiązek wspierania swojej religii. W krajach, gdzie muzułmanie dysponują dużą siłą demograficzną, nie mówię o krajach Bliskiego Wschodu, ale o Bośni, Czeczenii czy regionach Filipin, nie wystarcza im wolność religijna. Oni chcą więcej, bo celem islamu jest zbudowanie społeczeństwa rządzącego się zasadami wypływającymi z prawa koranicznego – szariatu.

Europejczyk patrzy na kraje muzułmańskie albo przez pryzmat bogactwa płynącego z ropy naftowej, albo biedy wyrosłej na wojnach i konfliktach. Niewiele wie o normalnym życiu w przeciętnym społeczeństwie muzułmańskim.

W ostatnich dziesiątkach lat sytuacja społeczno-polityczna w krajach muzułmańskich bardzo się zmieniła. Dominuje uczucie upokorzenia, a jego źródła są wewnętrzne i zewnętrzne. Po pierwsze bardzo doskwiera brak demokracji i ogromne różnice ekonomiczne wewnątrz społeczeństw, ale też pomiędzy państwami, które tworzą wspólnotę państw muzułmańskich języka arabskiego. Łatwość kontaktu z innymi cywilizacjami spowodowała, że obywatele krajów islamu zaczęli interesować się prawami osoby ludzkiej. Niestety, ci którzy odważą się mówić o łamaniu tych praw, są eliminowani. Pod tym względem trudna – bo koranicznie usankcjonowana – jest zwłaszcza sytuacja kobiet. Poczucie upokorzenia wzrasta wraz z rozwojem środków przekazu. Kiedyś rozsadnikami wartości demokratycznych były anteny satelitarne, dziś jest wszechobecny Internet. Różnice między tym, co muzułmanie widzą i czytają na ekranie komputera, i tym, jak wygląda ich osobista sytuacja, są kolosalne. Ale oczywiście nie wszystko, co proponuje Zachód jest przedmiotem zazdrości. Muzułmanie mówią wręcz o arogancji zachodniej cywilizacji wobec kultury muzułmańskiej. Chodzi przede wszystkim o sferę moralności. Już wiele lat temu, podczas moich pobytów na Bliskim Wschodzie, mówiono mi, że Europa i Ameryka stają się coraz bardziej niemoralne. „Drogą, którą idziecie, szły już inne cywilizacje i upadły. Boimy się o nasze dzieci, które mają dostęp do waszych wytworów” – powtarzano mi. Wartości moralne Zachody postrzegane są w kategoriach choroby i rozkładu.





Muzułmanie oskarżają też Zachód o islamską fobię, której początek dały wydarzenia z 11 września 2003 roku.

Islamiści stworzyli teorię, że Zachód, żeby trwać, potrzebuje wroga. Kiedyś był to komunizm, dzisiaj jest islam. Ta teoria nie rozwiązuje jednak problemów islamu, wręcz przeciwnie – rodzi nowe w postaci zjawiska integralizmu ruchów islamskich. Poza tym, gdy muzułmanie i ich zwolennicy mówią o islamofobii, to jest raczej odpowiedź na posługiwanie się przez Żydów wytrychem, jakim jest antysemityzm. Jedni i drudzy czują się ofiarami, ale to świat muzułmański wydaje się naprawdę niezdolny do stawienia czoła wyzwaniom. Wyczuwa się, przynajmniej w Europie, słabość islamu. Ta religia nie jest w stanie zaproponować swoim wyznawcom dróg, które prowadziłyby chociażby do integracji ze społeczeństwem demokratycznym. Takie próby ostatnio podejmował islamski duchowny z Genewy Tarik Ramadan, ale jest on bodaj jedyny, zresztą mocno kontestowany przez środowiska zachowawcze.

Jaka jest przyszłość islamu w Europie? Roztopi się w niej czy może ją zdobędzie?

Myślę, że przede wszystkim należy pomóc islamowi w procesie odnalezienia miejsca w społeczeństwie demokratycznym. Nie wolno stawiać go w kącie pod zarzutem integralizmu i niedostosowania.

Ale Europejczycy nie mogą liczyć na wyrozumiałość w krajach muzułmańskich.

My wiemy, jaka jest ich sytuacja i wiemy, że mają długą drogę do przebycia. Prędzej czy później pójdą tą drogą. Może to zajmie sto, a może dwieście lat? Wyłonią się w końcu ruchy, które doprowadzą do większej demokratyzacji i tolerancji religijnej. Jestem przekonany, że ten proces zacznie się w Europie. Islamowi można pomóc poprzez europejskich muzułmanów.

Jak to zrobić?

Powiem o dwóch sposobach. Bardzo wiele zależy od przewodników duchowych w islamie. Oni się nazywają „ludźmi religii”. To są duchowni, którzy głoszą kazania, uczą dzieci Koranu, a więc mają ogromny wpływ na to, co się dzieje wewnątrz wspólnoty muzułmańskiej danego regionu czy kraju. Trzeba im pomóc, aby otrzymali inną formację. To nie mogą być ludzie wzięci ze slumsów Kairu, ale tacy przewodnicy duchowi, którzy oprócz biegłości w naukach Koranu, byliby ludźmi wykształconymi w innych naukach, na przykład humanistycznych. Żeby oni rozumieli Europę i potrafili przemyśleć islam wewnątrz kultury europejskiej.




To jest droga popierana także przez rządy europejskie. Muzułmanie muszą też poznać i ocenić całą cywilizację zachodnią po to, żeby móc się w niej odnaleźć i poczuć się w Europie jak u siebie. Taka jest też propozycja Kościoła dla wyznawców islamu: przyjęcie nowoczesności, zasad i norm demokracji, bez konieczności odrzucenia czegokolwiek ze swojej wiary. Za tym idzie konieczność stworzenia przyjaznych i braterskich relacji z islamem.

Czy takie relacje udało się stworzyć w krajach, gdzie Ksiądz pracował?

Islam z reguły tylko toleruje, a więc pozwala na istnienie innej religii, jednak bez żadnych możliwości jej rozwijania. My w Europie mamy jednak pozycję strony silniejszej i to my powinniśmy stworzyć klimat, by oni poczuli się u siebie.

Ale czy muzułmanie mogą odnaleźć się w Europie, która odrzuca wartości moralne wyrosłe z chrześcijaństwa?

To nie jest ich problem. To jest nasz problem. Oni na pewno to widzą i oceniają. Co więcej, okazuje się, że mają więcej odwagi niż my. Kilka lat temu we Włoszech pewien dyrektor szkoły, przejęty ideami świeckości i tolerancji, zabronił bożonarodzeniowych obchodów, stwierdzając, że szkolne jasełka mogą razić uczucia religijne dzieci muzułmańskich. Rodzice oczywiście byli oburzeni, bo we włoskich szkołach obrzędowość świąteczna jest bardzo żywa. Tam każda klasa ma swój żłóbek, przed Bożym Narodzeniem organizowane są wielkie akademie. I nagle tego nie ma. Wybuchła dyskusja, czy tolerancja ma polegać na tym, że nie będzie żadnych przejawów religijności w społeczeństwie? Spór zakończyli muzułmańscy rodzice, oświadczając, iż chcą, by ich dzieci poznały religie i obyczaje dzieci chrześcijańskich. Uważają bowiem, że dialog i tolerancja zaczyna się od wzajemnego poznania się. Moim zdaniem problem Europy polega na tym, że górę wzięły w niej siły polityczne, które nie mają nic wspólnego z wartościami, na których ten kontynent wyrósł i którymi jeszcze żyje zdecydowana większość jego mieszkańców. Wobec ataku nihilistów muzułmanie na pewno są sojusznikami chrześcijan.