Byłem w więzieniu

Irena Świerdzewska

publikacja 29.04.2008 17:12

– Najpiękniejszych spowiedzi, takich po 10–20 latach, słuchałem w więzieniu – mówi ks. prał. Paweł Wojtas, asystent kościelny Stowarzyszenia Ewangelicznej Pomocy Więźniom Bractwo Więzienne. Organizacja właśnie obchodzi jubileusz 15-lecia. Idziemy, 27 kwietnia 2008

Byłem w więzieniu



To zupełnie inna praca niż w parafii. – Często myślałem, co z tymi, którzy nie szukają Pana Boga, a kiedy słyszą słowo „ksiądz” budzą się w nich najgorsze odruchy – mówi ks. Wojtas. – Odpowiedź otrzymałem dość szybko. – Pamiętam, zostałem posłany do pracy w małym mieście. Był wrzesień. Szedłem ulicą i w pewnej chwili usłyszałem za sobą huk tłuczonego szkła i szczęk metalu. Młody chłopak wjechał samochodem w ciężarówkę. Odbił się od koła i uderzył w idącą chodnikiem dziewczynę. Wokół leżącej we krwi ofiary zebrała się grupa ludzi. Widząc pijanego sprawcę, chcieli na miejscu wymierzyć karę. Zacząłem krzyczeć: „Ludzie, co wy robicie. Nie można dokonywać samosądu”. Posłuchali, może dlatego że byłem w sutannie – opowiada ks. Wojtas.

W najbliższą niedzielę po wypadku ks. Wojtas odprawiał w więzieniu Mszę św. Do kapłana podszedł „znajomy” chłopak, sprawca wypadku. Zaczął płakać. - W więziennej subkulturze takie zachowanie jest bardzo źle przyjmowane. Tam przed kolegami każdy udaje twardziela. Ale dla mnie było wyrazem autentycznej, nieudawanej reakcji człowieka cierpiącego – opowiada ks. Wojtas. 19-latek opowiedział tragiczną historię swojego życia. Ojca nie znał. Matka kolejne noce spędzała z kolejnymi mężczyznami. W tym samym pokoju, w którym przebywała dwójka jej dzieci. Kłótnie i bójki nie były rzadkością.

– Ten chłopak bardzo szczerze opowiadał, że kradł, by kupić sobie dżinsy i wyglądać jak jego koledzy. Bo na alkohol w domu zawsze były pieniądze, na ubranie dla dzieci nie starczało. Kiedy zaczął dorastać, próbował wyrzucać z domu kolejnych „wujków”. Tak było i feralnego dnia, kiedy zdarzył się wypadek.

Rozpocząłem pracę z tym chłopakiem. Od tamtego czasu minęło kilka lat. Wyszedł z więzienia, ożenił się, ma dzieci. Kiedy się spotykamy, zawsze jest mi bardzo wdzięczny – opowiada ks. Wojtas. Jak mówi, kolizja z prawem to skutek wychowania w dysfunkcyjnych rodzinach. Najtrudniejsze przypadki osób w więzieniu to ci, którzy nie mieli więzi emocjonalnych z rodzicami.

Podobnych historii osób, którym pomogli wolontariusze z Bractwa Więziennego, można by opowiadać wiele. – Jesteśmy w 60% więzień w Polsce – mówi Bernardyna Wojtkowska, od 13 lat prezes Stowarzyszenia Ewangelicznej Pomocy Więźniom Bractwo Więzienne. Organizacja zarejestrowała swoją działalność w 1993 r. Powstała z inicjatywy ks. prał. Jana Sikorskiego, pierwszego kapelana więziennego. – Pamiętam, jak ks. Sikorski przyszedł do naszej wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym. Mieliśmy spotkania przy kościele św. Marcina w Warszawie. Zapytał, czy znalazłyby się osoby chętne do pracy duszpasterskiej w więzieniach. Do chwili obecnej wydaliśmy 709 legitymacji członkowskich – mówi Bernardyna Wojtkowska.





Członkowie Bractwa pracują na kilku „frontach”. Jedni spotykają się z osadzonymi. Przygotowują ich do przyjęcia sakramentów. Inni pracują poza zakładami karnymi. Korespondują z więźniami, przygotowują paczki dla ich rodzin. – Z Warszawy w różne części Polski wysyłamy około 200 paczek, głównie do matek, które zostały same z dziećmi. Zawsze staramy się, by dostawały je na Boże Narodzenie. W parafii św. Józefa na Kole w Warszawie tradycją stało się, że w Adwencie, po jednej z Mszy roratnych, dzieci przynoszą zabawki. Wysyłamy je dzieciom osadzonych – opowiada Bernardyna Wojtkowska, która sama jest mamą i babcią. Co roku, przed 1 czerwca, Bractwo włącza się w przygotowywane przez służbę więzienną spotkania ojców z dziećmi.

Członkowie Bractwa pochodzą z różnych ruchów działających w Kościele. – Przebyta własna formacja to jedno z podstawowych wymagań przy pracy z więźniami – mówi Bernardyna Wojtkowska – choć w pracę mogą włączać się też artyści, zespoły muzyczne. Wszyscy pracują jako wolontariusze. – Potrzebujemy ciągle więcej osób do pomocy – podkreśla pani prezes. Najtrudniej dotrzeć do więźniów w placówkach w małych miejscowościach albo tych leżących w pasie przygranicznym. Tak jest w Potulicach, leżących 20 km od Bydgoszczy. W najbliższej okolicy więzienia mieszkają tylko rodziny pracowników zakładu. Tu docierają wolontariusze z Bractwa Więziennego z Bydgoszczy. Na własny koszt, podobnie jak do innych placówek dla osadzonych.



Z wózkiem w drogę


– Łatwiej rozmawia się z młodymi, skazanymi po raz pierwszy, niż z osobami odsiadującymi wyrok po raz kolejny – nie ukrywa ks. Wojtas. Młodzi chłopcy często już jako 12–14-latkowie przygotowywani są przez dorosłych do funkcjonowania w świecie przestępczym. Nie mają żadnych norm moralnych, zabicie drugiego człowieka to dla nich żaden problem. –Wszystko co złe, w ich mniemaniu jest dobre. Dlatego praca naprawcza jest dość trudna – ocenia ks. Wojtas. Starsi z więźniów często mówią: „Mnie i tak już nic nie pomoże”. Na tym etapie za takie osoby można się tylko modlić. Tym zajmują się osoby z Bractwa Więziennego, które nie spotykają się bezpośrednio z więźniami.

Czasem niespodziewanie dokonuje się przełom. Ksiądz Wojtas wspomina taki przypadek. – Święciłem pokarmy na Wielkanoc. Nagle jeden ze starszych mężczyzn rozpłakał się: „Pamiętam jak z matką chodziłem ze święconką do Kościoła. Co się ze mną stało?” Od tamtego czasu zacząłem z nim częściej rozmawiać. Zmienił swoje życie – mówi ks. Wojtas.




Wiele dobra w pracę z więźniami wniósł Rok Jubileuszowy. Od 2000 r. więźniowie zaczęli chodzić z pieszą pielgrzymką osób niepełnosprawnych na Jasną Górę. Na cały czas 10-dniowej wędrówki pod opiekę dostają osobę sparaliżowaną na wózku inwalidzkim. Więzień pcha wózek na całej trasie, musi pomóc takiej osobie umyć się, ubrać, nakarmić ją, położyć spać, nasmarować wózek na następny dzień. – Już na początku, kiedy decydują się pójść na pielgrzymkę, dokonuje się w nich ogromny przełom, bo w mentalności więziennej nie do pomyślenia jest „obsłużenie kogoś w kwestiach fizjologicznych” – wyjaśnia ks. Wojtas.

Wędrówka jest też czasem ich osobistych wyrzeczeń. – To silni mężczyźni, ale przecież prowadzą siedzący tryb życia. Przejście 20 kilku kilometrów dziennie to ogromny wysiłek. Zaczynają mieć problemy z nogami. Jeden z więźniów na początku pielgrzymki miał całe stopy w bąblach. Mimo to powiedział, że wytrzyma do końca. Na pielgrzymce dokonują się głębokie nawrócenia. Od kilkunastu już osób słyszałem: „Pcham wózek człowieka, który nigdy nikomu nie zrobił nic złego. Ja wyrządziłem ludziom tyle zła. I nigdy nie podziękowałem Bogu za to, że mogę chodzić”.

Inna grupa więźniów porządkuje teren po noclegu i na postojach. Chodzą zwykle z niepełnosprawnymi z Iławy oraz ze Stowarzyszenia Niepełnosprawnych Archidiecezji Warszawskiej. Na pielgrzymki chętnie wracają nawet, kiedy są już na wolności. – Jeden z byłych więźniów wyjechał do pracy w Norwegii. Chociaż stać go na inne spędzenie urlopu, przyjeżdża na pielgrzymkę osób niepełnosprawnych – mówi ks. Wojtas.

Zanim osadzeni opuszczą więzienne mury, członkowie Bractwa Więziennego prowadzą mediacje z rodziną i innymi osobami, które zostały przez nich skrzywdzone. Pomoc sięga dalej. – Chcemy stworzyć duszpasterstwo na czas „po opuszczeniu zakładów karnych”. Niestety, kiedy wracają do swoich środowisk, gdzie jest alkohol i narkotyki, grozi im powrót do więzienia – mówi Bernardyna Wojtkowska. Taki „Dom Ojca Miłosierdzia” dla 28 osób istnieje już we Wrocławiu. Prezydent stolicy obiecała przeznaczyć teren pod budowę podobnej palcówki na warszawskim Grochowie. Brakuje jednak funduszy na jej sfinansowanie. Czy w roku 15-lecia Bractwa Więziennego spełni się marzenie wolontariuszy?



***

Stowarzyszenie Bractwo Więzienne jest organizacją pożytku publicznego. Można je wspomóc przekazując 1% ze swojego podatku, podajemy nr KRS: 0000144219