Z Warszawy do Gdańska

Z biskupem warszawsko-praskim abp Sławojem Leszkiem Głódziem, mianowanym metropolitą gdańskim rozmawia redaktor naczelny tygodnika „Idziemy” ks. Henryk Zieliński

publikacja 29.04.2008 17:20

Diecezja warszawsko-praska jest w połowie wielkomiejska , a w połowie miasteczkowa i wiejska. Podobnie w archidiecezji gdańskiej, gdzie częścią wielkomiejską jest Trójmiasto, są miasteczka na wybrzeżu, a część wiejska jest niewielka. Specyfiką Wybrzeża jest duszpasterstwo Ludzi Morza. Idziemy, 27 kwietnia 2008

Z Warszawy do Gdańska



Nie dotrzymał ksiądz obietnicy złożonej w dniu ingresu do katedry św. Floriana, że będzie kierował diecezją warszawsko-praską co najmniej przez 15 lat?!

To prawda. Już napisałem w mowie pożegnalnej do diecezjan, że za to bardzo ich przepraszam. Ale nie wynika to z mojej winy. Dla mnie ta decyzja Stolicy Apostolskiej też jest trudna. Jest zaskoczeniem. Nie zabiegałem o to, by pójść do Gdańska i opuścić piękną diecezję warszawsko-praską. Wprost przeciwnie.

Towarzyszy Księdzu Arcybiskupowi lęk przed pójściem w nieznane?

Nie, bo po pierwsze jest pewne podobieństwo między tymi diecezjami. Diecezja warszawsko-praska jest w połowie wielkomiejska , a w połowie miasteczkowa i wiejska. Podobnie w archidiecezji gdańskiej, gdzie częścią wielkomiejską jest Trójmiasto, są miasteczka na wybrzeżu, a część wiejska jest niewielka. Specyfiką Wybrzeża jest duszpasterstwo Ludzi Morza. Stacjonuje tam również Marynarka Wojenna, którą dobrze znam. Jest siedem kościołów garnizonowych, w których, jak powiedział abp Tadeusz Gocłowski, podtrzymując mnie na duchu, przez czternaście lat wymawiane było moje imię biskupie w kanonie Mszy świętych. Nie idę w nieznane.

Gdańsk zajmuje ważne miejsce w naszej historii. To Poczta Gdańska, Westerplatte, Stocznia Gdańska i wiele innych miejsc. Czy znajdzie to odzwierciedlenie w programie duszpasterskim?

Jako biskup polowy w tych wszystkich miejscach celebrowałem i głosiłem kazania: łącznie z Puckiem, gdzie jest miejsce zaślubin z morzem, ale także w miejscu masowych grobów Polaków zamordowanych przez hitlerowców, w Piaśnicy k. Wejherowa. Także na Westerplatte kilkakrotnie celebrowałem Mszę św. i tam miało miejsce poświęcenie sztandaru straży granicznej oddziału morskiego. Wielokrotnie na Skwerze Kościuszki w Gdyni odbywały się promocje oficerskie, były uroczystości na ORP „Błyskawica”, jak też w miejscu śmierci św. Wojciecha, gdzie na zaproszenie abp. Gocłowskiego przewodniczyłem odpustowej mszy świętej i wygłosiłem kazanie. Tak, że jadę do miejsc, które nie są dla mnie obce. To miejsca drogie mojemu sercu i sercu każdego Polaka.





Gdańsk to także kolebka „Solidarności”, a tutaj także ma arcybiskup doświadczenia, które pomogą odnaleźć się w nowej rzeczywistości.

Należę do pokolenia, które powoli staje się pokoleniem kombatantów i weteranów „Solidarności”. Tak się złożyło, że w 1980, kiedy wróciłem z Rzymu, biskup Edward Kisiel mianował mnie kapelanem „Solidarności” regionu Białystok i „Solidarności” Rolników Indywidualnych. Przez cały rok, zanim zostałem wezwany do Rzymu do Kongregacji Kościołów Wschodnich, byłem prawowitym, legalnym kapelanem „Solidarności”. Tak więc w gdańskiej – solidarnościowej rzeczywistości nie tylko nie czuję się obco, ale wręcz jak w rodzinie! Wyszli z niej senatorowie, posłowie, z którymi przeżywałem to, co się działo na pierwszym zjeździe „Solidarności”, a także potem w czasie konspiracji. Ze znaczkiem „Solidarności” w klapie wyjechałem do pracy w Watykanie i nosiłem go w Rzymie, co budziło spore zainteresowanie.

Ale Gdańsk to nie tylko historia, to również normalni ludzi potrzebujący codziennego duszpasterstwa. Od czego chce Ksiądz Arcybiskup zacząć?

Wszędzie, gdzie przychodzi nowy biskup, musi rozpocząć od poznania terenu, zaprzyjaźnienia się z ludźmi, zwłaszcza z kapłanami. Archidiecezja gdańska na tyle, na ile ją do tej pory znam, jest diecezją złożoną z Kaszubów, z budowniczych przedwojennej Gdyni z całej Polski, z ludzi przyjezdnych, wśród których spory procent stanowią nasi rodacy przybyli po wojnie z archidiecezji wileńskiej. Tworzyli ją w dużym stopniu księża wileńscy, jak ks. Paweł Matulewicz, który osiadł w Sopocie i był przez sześćdziesiąt lat proboszczem. Czuli się tam bardzo dobrze, mają w archidiecezję gdańską swój wkład. Mam nadzieję, że znajdziemy z nimi wszystkimi wspólny język, a oni przyjmą mnie jako swojego.

Często podkreśla się, że Gdańsk jest miejscem krzyżowania się różnych kultur i poglądów. Jak Ksiądz arcybiskup chce sobie w tej sytuacji radzić?

W ostatnich dniach przypisywane są mi w niektórych mediach nieprawdziwe cechy, zarzuca mi się choćby eurosceptycyzm. Nie wiem na jakiej zasadzie? Mnie, który szesnaście lat spędziłem na Zachodzie, z czego większość w centrum życia Kościoła w Watykanie, a także dwa lata Paryżu? Znam Zachód lepiej niż wielu moich adwersarzy i mam tam wielu przyjaciół. Albo zarzuty, że brakuje mi postawy ekumenicznej – to jest dla mnie obrazą, bo jest akurat na odwrót. W nurcie ekumenicznym tkwię od ponad trzydziestu lat. Najpierw jako student prawosławnego Instytutu Saint Serge w Paryżu, potem Papieskiego Instytutu Wschodniego i wreszcie jako pracownik Kongregacji Kościołów Wschodnich. Razem z biskupem Sofronem Stefanem Mudrym z Iwanofrankowska stoimy na czele Zespołu Biskupów Polskich i Ukraińskich. Jesteśmy współredaktorami oficjalnego tekstu listu dwóch episkopatów, który został przyjęty przed trzema laty. A jeżeli chodzi o czas mojej pracy jako biskupa polowego, to nigdzie nie ma większego kontaktu ekumenicznego w wymiarze duszpasterskim jak w duszpasterstwie wojskowym. Na co dzień pracowaliśmy razem z biskupami Kościoła prawosławnego, Kościoła ewangelicko-augsburskiego, a także mieliśmy przyjazny, otwarty kontakt z rabinami, i do dziś wielu z nich jest moimi przyjaciółmi. Wielu z nich odwiedza mnie tutaj w Warszawie.





Głośnym echem w mediach odbił się list do niewierzących, jaki napisał ksiądz arcybiskup do na Boże Narodzenie ubiegłego roku. Skąd taka inicjatywa?

Jako biskup mam świadomość, że wśród mieszkańców diecezji są i niewierzący, i innowiercy. Jedni takimi mogli się urodzić, inni takimi się stali. I do nich również jestem posłany. Za nich też odpowiadam przed Bogiem. Dzisiaj jesteśmy ponad trzydzieści już lat po Soborze, polscy księża wyjeżdżają na misje, by pozyskiwać wyznawców Chrystusa. Tym bardziej więc nie wolno nam zamykać się na tych, którzy nie podzielają naszej wiary, a żyją pośród nas. Zwłaszcza, że tych niewierzących ciągle nam nie ubywa, tylko przybywa.

Co z doświadczeń duszpasterskich na warszawskiej Pradze szczególnie cieszy Księdza arcybiskupa?

Na terenie diecezji warszawsko- praskiej spotkałem dobrze uformowane duchowieństwo czujące „sensus Ecclesiae”. Kiedy w kazaniu ingresowym mówiłem, że chcę być proboszczem proboszczów, to wydawało mi się, że może czynię to na wyrost i trzeba będzie nad tym popracować. Okazało się, że proboszczowie stali za mną murem we wszystkich przedsięwzięciach, poczynając od jakichś wielkich akcji przez zwykłą, codzienną pracę duszpasterską. Ale to się przekładał także i na całe duchowieństwo. Jestem więc pełen uznania dla pracy, dla posługi duchowieństwa. Trzeba mieć świadomość, że poza tą pracą duszpasterską - niewidoczną dla oka - wciąż zachodziła potrzeba budowania nowych świątyń, bo diecezja nie tylko się rozwija, ona pulsuje i pączkuje. Postają nowe osiedla, z miesiąca na miesiąc zmienia się jej przekrój społeczny. Mamy trzydzieści cztery świątynie w budowie. Co to oznacza? Oto trzydziestu czterech kapłanów z tych prawie pół tysiąca podjęło wielki trud budowania. Ale budowa z cegieł i kamieni to nie wszystko, bo tam gdzie rodzi się nowa placówka, tam ożywa także życie sakramentalne, powstają grupy ministrantów, grupy młodzieżowe, stowarzyszenia i ruchy.

A co do wiernych - są przywiązani do Kościoła, bo diecezja warszawsko-praska opiera się jak na pilastrach na wiernych pochodzących z diecezji siedleckiej, lubelskiej, drohiczyńskiej i w części białostockiej. Aglomeracja miejska nie była w stanie ich przytłoczyć, dlatego w postawach religijnych, w przywiązaniu do polskości są wielkim bogactwem dla tej części wielkomiejskiej . Tu płynie wielki narodowy nurt.

W swoim nauczaniu często odwoływał się Ksiądz Arcybiskup do błogosławionego ks. Ignacego Kłopotowskiego. Dlaczego akurat do niego?

Błogosławiony ks. Kłopotowski szczególnie promieniuje na warszawskiej Pradze. Jego życie było związane z naszą dzielnicą i z naszą katedrą. Jest to postać wciąż żywa, miedzy innymi dla sióstr loretanek, które prowadzą jego dzieła. Jego dzieło to jest konkret w wymiarze charytatywnym, w wymiarze publicystycznym. To osobowość wielka, a przede wszystkim święta. Bardzo się cieszę, że moja praca, chociaż krótka, przypadła na czas wyniesienia na ołtarze ks. Ignacego Kłopotowskiego.





Czy fakt, że mieszka Ksiądz Arcybiskup w domu wybudowanym przez ks. Kłopotowskiego też ma jakieś znaczenie?

Oczywiście. Nie tylko mieszkam w tym domu, ale i odpoczywam w sypialni, w której on zmarł. To on wybudował w latach trzydziestych plebanię, która się ostała podczas wojny. Mimo upływu lat jest to budynek tak doskonały, również architektonicznie, że odpowiada wszystkim wymogom rezydencji biskupa. Mam nadzieję że moi następcy też tu zamieszkają.

„Dzisiaj potrzebujemy księży, którzy będą posługiwać się mediami, a nie stawać się narzędziami w rękach mediów” powiedział ksiądz arcybiskup w kazaniu na Placu Piłsudskiego, w czasie nieszporów przed beatyfikacją ks. Kłopotowskiego. Plac zareagował brawami. Co ksiądz arcybiskup chciał przez to powiedzieć?

To ogromnie trudny problem dlatego, że niektóra media chcą uczynić księży posłusznym instrumentem dla swoich celów. Ulegnie mediom przestawia kapłana na inne tory. Kapłan jest świadkiem rzeczywistości, która jest nie z tego świata, dlatego musi zachować autonomię wobec mediów. Powinien, o ile potrafi, posługiwać się najnowocześniejszymi mediami, bo one są doskonałym instrumentem pracy apostolskiej. Ale nie może być ich niewolnikiem. Nie może dla aplauzu czy próżności mówić tego, co media akurat chcą usłyszeć. Nie zapominajmy także, że wciąż instrumentem pracy księdza jest żywe słowo, potwierdzone życiem księdza. Żadne instrumenty medialne nie zastąpią tej żywej obecności kapłana i jego oddziaływania na otoczenie.

Część ostatnich ataków na Księdza Arcybiskupa dotyczyła stosunku do Radia Maryja. Czym się Ksiądz Arcybiskup naraził w tej kwestii?

Szczególnym przedmiotem ataku stały się słowa, które wypowiedziałem do Rodziny Radia Maryja na Jasnej Górze półtora roku temu: że jest ono znakiem polskiej normalności. Otóż znakiem normalności jest pluralizm - polityczny, medialny czy światopoglądowy. I nie wystarczy mieć usta pełne frazesów, tylko trzeba to odnieść także odnieść do mediów. Nie ma mediów doskonałych. I Radiu Maryja też nie przypisujemy doskonałości. Dlatego został powołany Zespół Duszpasterskiej Troski o Radio Maryja, stoję na jego czele. Zespół został powołany do zrewidowania umowy z episkopatem, statutu rozgłośni, powołania rady programowej, czuwania nad całością jej pracy. Przełożonymi ojca Tadeusza Rydzyka są prowincjał i generał redemptorystów – taka jest struktura zakonna. Ponadto zespół liczy pięciu biskupów. Ja nie jestem jego samozwańczym przewodniczącym. Podejmujemy kolegialnie decyzje.





Innym zagadnieniem jest szacunek dla słuchaczy utożsamiających się z tym radiem. Na tym polega jego sukces, że to nie są to słuchacze przypadkowi. Oni to radio utrzymują. Dla wielu z nich jest ono oparciem w samotności i w cierpieniu. I nie należy takim ludziom zabierać gruntu pod nogami.

Przed dwoma i pół rokiem powołał ksiądz arcybiskup tygodnik „Idziemy”. Jak dzisiaj patrzy Ksiądz Arcybiskup na tę decyzję?

Nie żałuję jej! Szkoda tylko, że nie mamy ustanowionego jakiegoś medalu, żeby za tak krótki czas działania już „Idziemy” odznaczyć. Tygodnik wpisał się w rzeczywistość pastoralną nie tylko diecezji warszawsko – praskiej. Jest uznawany za poważny tygodnik na terenie całej Polski. Przy każdej okazji zbieram niezasłużenie gratulacje na konferencji episkopatu, bo tygodnik redagowany jest przez zespół redakcyjny w sposób dynamiczny, nowoczesny, a jednocześnie jest wierny nauce Kościoła. Dlatego uważam nawet, że dobrze by było, aby „Idziemy” stało się również tygodnikiem archidiecezji gdańskiej.



Źródło: Tygodnik „Idziemy”, numer specjalny z dn. 17. 04. 2008.