Wytrwać do ostatniej prostej

Z ks. dr. Markiem Solarczykiem, wicerektorem Wyższego Seminarium Duchownego Diecezji Warszawsko-Praskiej, rozmawia Alicja Wysocka

publikacja 30.07.2008 17:19

Większość to nadal świeżo upieczeni maturzyści. Część, mniej więcej jedna trzecia, miała za sobą epizod jednego lub dwóch lat na studiach świeckich. Są i tacy, którzy przyszli do nas po skończeniu studiów, a nawet kilka lat pracowali zawodowo. Idziemy, 27 lipca 2008

Wytrwać do ostatniej prostej



Od wielu lat obserwuje Ksiądz młodych ludzi, którzy zgłaszają się do seminarium warszawsko-praskiego. Jak można scharakteryzować obecne pokolenie kandydatów do kapłaństwa?

Tegoroczna rekrutacja jest moją czwartą jako przełożonego w seminarium, ale pracuję tutaj od samego początku, czyli od 2000 r. Z alumnami diecezji warszawsko-praskiej miałem kontakt jeszcze w okresie, gdy seminarium było wspólne dla całej Warszawy. Ja sam skończyłem warszawskie seminarium w 1992, tzn. w roku powstania diecezji warszawsko-praskiej. Jeśli chodzi o tak zwany przekrój kandydatów do kapłaństwa, nie zauważam jakichś istotnych różnic. Większość to nadal świeżo upieczeni maturzyści. Część, mniej więcej jedna trzecia, miała za sobą epizod jednego lub dwóch lat na studiach świeckich. Są i tacy, którzy przyszli do nas po skończeniu studiów, a nawet kilka lat pracowali zawodowo. Na czwartym roku mamy alumna, który po studiach przez 10 lat był zawodowym żołnierzem.

Jeśli zauważam jakieś różnice, to przede wszystkim wynikające z procesów zachodzących w naszym społeczeństwie, zwłaszcza w kondycji naszych rodzin. Zmienia się model wychowawczy. Dotyczy to też szkoły, relacji z rówieśnikami, podejścia do nauczyciela, wypełniania obowiązków. Młodzi ludzie mają dostęp do coraz większej ilości dóbr materialnych i intelektualnych. Warunki życia stają się coraz lepsze. To wszystko kształtuje nowe pokolenia.

Jakie trudności w sobie, grupach koleżeńskich czy w rodzinie, muszą pokonać kandydaci do kapłaństwa? Z czym muszą sobie poradzić wstępując do seminarium?

W seminarium pracuje się nad kondycją ludzką, duchową, intelektualną i duszpasterską. Jeśli chodzi o pierwszy wymiar – ludzki, celem jest osiągnięcie dojrzałej, zwartej osobowości. Każdy ksiądz powinien w pełni odczytywać siebie, diagnozować swoje problemy i cieszyć się sukcesami. W taki sam sposób powinien odnosić się do drugiego człowieka. Czasem osiągnięciu takiej równowagi przeszkadza zespół ADHD (nadpobudliwość psychoruchowa – przyp. red) czy DDA (Dorosłe Dzieci Alkoholików – przyp. red.). Osoby z takimi problemami mają często trudności w przyjęciu odpowiedzialności za drugiego czy przyjęciu stałych obowiązków dla innych i z innymi. Oczywiście, te trudności można przezwyciężyć, ale wymaga to wytrwałej pracy nad sobą. Niektórzy klerycy mają problemy z przyjęciem pewnych obowiązków, ponieważ nie mieli ich w rodzinnym domu. Dotyczy to sprzątania, podawania do stołu, czyli zwykłych posług dla wspólnoty. To nie jest problem wychowawczy – jakiejś krnąbrności, ale braku nawyku. Te drobne rzeczy dla niektórych są oczywiste, ale dla innych są prawdziwym wyzwaniem.

Jaką formację duchową przeszli chłopcy zgłaszający się do seminarium?

Wywodzą się głównie z grup ministranckich. To jest środowisko najbardziej powołaniotwórcze, choć wielu kleryków przed wstąpieniem do seminarium miało też kontakty z innymi grupami i wspólnotami w Kościele. Prawie wszyscy pochodzą więc „z okolic ołtarza”. Bardzo niewielu miało kontakt z Kościołem tylko podczas niedzielnych Mszy św. czy nabożeństw. Wszyscy natomiast mają szczere motywy i wielkie marzenia co do miejsca Boga w ich życiu i chęci niesienia Go innym ludziom. To ma decydujący wpływ na ich postawy. Nastawienie jest więc takie samo jak dziesięć czy trzydzieści lat temu, tylko warunki się zmieniają.




Czy zgadza się Ksiądz z tezą o kryzysie powołań kapłańskich? Statystyki pokazują spadek liczby alumnów w seminariach.

Bronię się przed dyktatem cyfr. A poza tym, o których cyfrach mówimy? Czy najbardziej miarodajna jest statystyka tych, którzy wstępują do seminarium, czy tych, którzy je kończą? Dane Instytutu Statystyki Kościoła z lat 1995–2004 pokazują, że liczba neoprezbiterów diecezjalnych w Polsce, to znaczy księży wyświęconych w tym czasie, waha się między 678 a 578. Nie jest to więc jakiś gwałtowny spadek. Jestem dość ostrożny w sądach. W 2005 r. po śmierci papieża w seminarium rozdzwoniły się telefony od dziennikarzy, którzy opowiadali nam o boomie powołań i oczekiwali potwierdzenia tej tezy. W ub. roku pojawiła się natomiast teza o katastrofalnym spadku powołań. Akurat wtedy do naszego seminarium zgłosiło się 14 kandydatów, a średnia wynosi 15. Potem okazało się, że trzech nie pojawiło się na kursie wstępnym, a jeden w trakcie zrezygnował, a więc zeszliśmy do 10. W tym roku zgłosiło się jak na razie ośmiu, ale czy już możemy nazywać to kryzysem? Zwłaszcza że w tym roku wyświeciliśmy aż 18 neoprezbiterów. Wpływ na te wahania ma wiele czynników, począwszy od sytuacji demograficznej. Dlatego wolę mówić o spadku liczby wstępujących do seminarium, ale nie o kryzysie powołań.

Jaka jest w tej sytuacji rola seminarium? Czy staje się bardziej miejscem rozeznawania czy kształtowania powołania?

Seminarium zawsze było miejscem rozeznania powołania z równoczesnym jego kształtowaniem. Naprawdę trudno to rozdzielić. Ostateczną decyzję podejmuje się dopiero przed święceniami diakonatu, czyli przed V rokiem. Z własnego doświadczenia pamiętam, jak rozmawialiśmy z kolegami w wakacje o tym, że przed nami jest już ta „ostatnia prosta” przed finiszem. Kto wróci na V rok, ten jest zdecydowany… Dla niektórych ostatecznym potwierdzeniem wyboru jest praktyka akolicka w parafiach, gdzie na 4 tygodnie alumni przenoszą się, wchodząc w normalne życie wspólnoty parafialnej i kapłańskiej. Dla jednych jest to czas potwierdzenia i umocnienia wyboru. Po powrocie często mówią, że wahali się, ale doświadczenie praktyk ostatecznie ich przekonało. Inni z kolei właśnie wtedy rezygnują, bo na przykład ciężar katechezy w szkole okazał się nie do udźwignięcia.

Czyli to nie zawsze dziewczyna jest powodem odejścia z seminarium?

O nie, to jest mit. W rzeczywistości takie przypadki są incydentalne. Poważniejszym problemem jest to, czy kandydat na księdza widzi się na różnych drogach kapłaństwa. Młody człowiek czasem dochodzi do wniosku, że nie będzie w stanie gorliwie i dojrzale wypełniać powołania. Na przykład na wakacjach przeżył jakieś załamanie, bo nie potrafił opowiedzieć się za wartościami, które wybrał. Tak wynika z rozmów z tymi, którzy odchodzą.

Po opuszczeniu seminarium nie obawiają się stygmatyzacji w parafiach i rodzinach?

Wydaje mi się, że osoby wracające po kilku latach spędzonych w seminarium do swojego środowiska nie są już tak jak dawniej naznaczane piętnem „nieudanego księdza”. Wspólnoty parafialne czy rodzinne coraz bardziej rozumieją, że to po prostu się zdarza. Wspaniałe jest to, że zarówno ci, którzy odchodzą nie obrażają się na Kościół, jak i nikt nie obraża się na nich. Potem bardzo często owocnie działają w parafiach. Trzeba dać im szansę. Jeśli chcą kontynuować studia teologiczne czy filozoficzne, będą mieli zaliczone niektóre przedmioty. Sam mam bliskiego przyjaciela – bardzo dobrego chrześcijanina, który zrezygnował z seminarium na czwartym roku. Najważniejsze jest to, żeby każdy, kto odchodzi z seminarium, potrafił znaleźć swoją drogę. Niestety, nie zawsze tak jest…




Czy wobec nowych wyzwań i sytuacji człowieka na progu XXI wieku, potrzebne są zmiany w formacji seminaryjnej?

Uważam, że sama istota, a więc czterowymiarowa formacja nie wymaga zmian. Człowiek, który ma wejść w posługę kapłańską musi być dobrze ukształtowany duchowo, intelektualnie i duszpastersko i właśnie jako człowiek. Modyfikować trzeba treści, które wypełniają wymienione elementy. Jeśli chodzi o sytuację duchową – księża muszą znać współczesną ofertę po to, żeby pomagać sobie i ludziom. Dlatego w seminarium wprowadziliśmy spotkania tzw. grup dzielenia się. Rozważa się tam fragment Pisma św., który konfrontuje się z własnym życiem. Można wtedy wiele powiedzieć. No i trzeba wysłuchać drugiego, nauczyć się go zrozumieć, nie oceniać i osądzać. Seminarzyści włączani są też w duszpasterstwo. W soboty przez cały rok chodzą w różne miejsca: do szpitali, do chorych w domu i do hospicjum; do domów dziecka i domów opieki. Od dwóch lat odbywają ciekawe praktyki katechetyczne w grupie rekolekcyjnej. Polega to na tym, że organizują i prowadzą w wybranej parafii rekolekcje dla kilkuset gimnazjalistów. Mają niesamowite pomysły: prezentacje multimedialne, filmy, scenki teatralne. Wszystko po to, by potem katecheza dla kilkudziesięciu uczniów nie była dramatem, ale ciekawym wyzwaniem. Stale wszyscy powinniśmy pamiętać o słowach Benedykta XVI, że kapłan nie może dać się porwać aktywizmowi, ale ma być specjalistą od kontaktu z Panem Bogiem.

***

Ks. dr Marek Solarczyk (1967), urodzony w Wołominie. Po maturze w Technikum Samochodowym wstąpił do seminarium. Wyświęcony na księdza w 1992 r. Od 2000 wykładowca historii Kościoła i liturgiki w seminarium warszawsko-praskim, którego od trzech lat jest wicerektorem. Od 15 lat uczy też religii w liceum im. Władysława IV na Pradze.,/i>