Tygodniowy przegląd prasy - 2 sierpnia 2008

publikacja 02.08.2008 19:54

Trudno nie uznać tego za patologię. Ale trudno nie zadać też pytania, czy taka nieodpowiedzialność wśród mężczyzn jest czymś wyjątkowym? Badania wykazują, że większość kobiet decydujących się na aborcję zrobiła to pod naciskiem mężczyzn, którym dziecko psuło plany.

Tygodniowy przegląd prasy - 2 sierpnia 2008



„Mężczyzna niepozwalający kobiecie poddać się procedurom medycznym ratującym życie dziecka, a potem proszący o to, by lekarze pomogli dziecku umrzeć, to obraz wstrząsający. Szczególnie gdy ojcem jest ksiądz” - pisze w tygodniku Wprost (nr 31 z 3 sierpnia 2008) Tomasz P. Terlikowski. Po tym ostrym wstępie konstatuje jednak:

„Wbrew pozorom, sytuacja jest dość banalna. Ksiądz miał świadomość, że dziecko nie będzie korzystnie wpływać na jego karierę. I dlatego, gdy pojawiła się ‘nadzieja’, że dziecko może umrzeć, zaczął wymuszać na kobiecie, by nie godziła się na cesarskie cięcie”.

Następnie Terlikowski przechodzi do wniosków natury ogólnej:

„Trudno nie uznać tego za patologię. Ale trudno nie zadać też pytania, czy taka nieodpowiedzialność wśród mężczyzn jest czymś wyjątkowym? Badania wykazują, że większość kobiet decydujących się na aborcję zrobiła to pod naciskiem mężczyzn, którym dziecko psuło plany. Dzieci niepełnosprawne też często mają tylko matki, bo tatusiowie nie chcą przeszkadzać sobie w wygodnym życiu. A księża, którzy wpadną, często zamiast zająć się swoimi dziećmi i ich matkami, przyjmują tylko obowiązek alimentacyjny. Proboszcz z Janikowa jest produktem cywilizacji nieodpowiedzialnych mężczyzn”.

Szkoda, że Terlikowski nie podjął próby wskazania, dlaczego doszło do powstania „cywilizacji nieodpowiedzialnych mężczyzn”. Warto też zapytać, czy wypisując takie uogólnienia, pisze również o sobie.

W tym samym numerze Wprost Norbert Maliszewski (doktor psychologii) zajął się kłamstwami polityków. Tygodnik zamieścił nawet ranking polityków-kłamców: 1. Donald Tusk, 2. Jarosław Kaczyński, 3. Lech Kaczyński.

W artykule wielkimi literami wybito następującą diagnozę: „Donald Tusk to uwodziciel, ukrywa złe informacje i stara się budzić pozytywne emocje. Jarosław Kaczyński to makiawelista, świadomie używa kłamstwa jako broni politycznej”.

Autor postanowił również ustalić, dlaczego politycy kłamią. Według niego „Odpowiedź na pytanie, dlaczego politycy kłamią, jest banalnie prosta. Dlatego że ludzie nie chcą słyszeć prawdy. Gdyby rywalizowało z sobą dwóch kandydatów, z których jeden by kłamał, a drugi mówił prawdę, znacznie większe szanse na sukces miałby kłamca. Kłamstwo jest bowiem bliskie ludziom: wiedzą o nim, ale nie chcą się do tego głośno przyznać.




W 1975 r. psychologowie R.E. Turner, C. Edgley i G. Olmstead dowiedli, że prawie 62 proc. rozmów, które przeprowadzamy codziennie, ma kłamliwy charakter. Pięć lat później prof. Dale Hample z Uniwersytetu Maryland ustalił, że każdy z nas kłamie średnio 13 razy tygodniowo. Z kolei według psychologa Roberta S. Feldmana z uniwersytetu w Massachusetts, podczas 10-minutowej rozmowy każdy kłamie przynajmniej raz. Przy czym w 80 proc. wypadków mamy do czynienia ze świadomym kłamstwem. Dla społeczeństw w państwach demokratycznych ważne jest więc nie to, czy polityk mówi prawdę czy nie, ale styl, w jakim to robi.

Ludzie łatwo wybaczają politykom notoryczne łgarstwa, pod warunkiem że nie podejrzewają ich o cynizm i wyrachowanie”.

Jednym słowem, politycy kłamiąc, odpowiadają na społeczne zapotrzebowanie? Politycy kłamią, bo wszyscy jesteśmy kłamczuchami i chcemy być okłamywani. Należy się domyślać, że politycy kłamią zwłaszcza wtedy, gdy przytaczają urywek zdania z Ewangelii: „Prawda was wyzwoli”.

W zakończeniu Maliszewski stwierdza: „Obywatele nie oczekują od polityków, że nie będą kłamać tylko tego, że nie dadzą się złapać. Jak zauważył Winston Churchill, jeden z bardziej cynicznych kłamców w historii, ‘czasami ludziom zdarza się potknąć o prawdę, ale większość prostuje się i idzie dalej, jakby nic się nie stało’”.

No cóż prawda naprawdę wyzwala. Ale też uwalnia. Prawda o polityku ujawniona w mediach niejednego już uwolniła od konieczności sprawowania publicznej funkcji i - jak można wnioskować z artykułu we Wprost - konieczności opowiadania kłamstw.

„Nie jest łatwo. Prawie co druga taca z niedzielnych mszy ma dzisiaj specjalne przeznaczenie (np. na kurie, zagraniczne misje, prowadzenie seminariów duchownych).” - wylicza tygodnik Polityka (nr 31 z 2 sierpnia 2008) w artykule „Módl się i zarabiaj”.

Dalej czytamy: „Na utrzymanie samej parafii zostają marne grosze: ledwo starczy na energię, zakup wina mszalnego, świec i komunikantów. Żeby podreperować parafialny budżet, ksiądz Antoni z mazurskiej parafii zaczął zajmować się agroturystyką. A gdy o zaradnym duchownym zaczęły pisać gazety, po biznesowe porady zaczęli się zgłaszać znajomi księża. - W Polsce bogaci się bogacą, a biedni biednieją. A tak się składa, że to ta druga grupa utrzymuje Kościół. Na prowincji jest jeszcze gorzej, bo od czasu, gdy Polacy zaczęli masowo wyjeżdżać za chlebem, kościoły pustoszeją. Dochody z tacy maleją o 10-20 proc. rocznie - ubolewa ks. Antoni”.





„W dużych aglomeracjach z ofiarnością wiernych też bywa krucho” - wnioskuje Paweł Wrabec z rozmowy z proboszczem jednej z podwarszawskich parafii.

„W społecznym odczuciu Kościół jest niewyobrażalnie bogaty. Przeciętny katolik nie bardzo zatem rozumie, dlaczego stołeczny hierarcha, arcybiskup Kazimierz Nycz, zbiera po polskich kościołach datki na budowę Świątyni Opatrzności Bożej w Wilanowie. Przecież dzięki reprywatyzacji Kościół się wzbogacił. Sprzedaż jednej dużej kościelnej nieruchomości w Krakowie lub Warszawie pozwoliłaby zapewne szybko skończyć budowę” - odnotowuje Wrabec po czym oświadcza: „I rzeczywiście, przez ostatnie kilkanaście lat biskupi potrafili zadbać o interes Kościoła” - jako argument przytaczając wyrywkowe dane na temat odzyskiwania przez Kościół „nieruchomości (lub ekwiwalentu), z których po 1950 r. został przez komunistyczne państwo wywłaszczony z naruszeniem stalinowskiego prawa”. Z wyliczeń dziennikarza wynika, że do 2004 r. Kościół odzyskał niespełna jedną czwartą tego, co posiadał przed wojną.

„Powściągliwość biskupów w informowaniu wiernych o stanie kościelnej kasy wynika z niechęci, ale też z niewiedzy. Sytuacji majątkowej polskiego Kościoła nie ogarnia nawet sekretariat Episkopatu” - twierdzi Wrabec, po czym zamieszcza wyjaśnienie, które czyni postawioną tezę bezprzedmiotową: „Z prostej przyczyny: nie ma on własnego budżetu, a archidiecezje są gospodarczo niezależne. Każdy z biskupów rozlicza się z Watykanem samodzielnie. I to z nim musi konsultować ważniejsze ruchy biznesowe (przy sprzedaży nieruchomości przekraczającej 500 tys. dol. musi mieć jego zgodę)”.

Dziennikarz Polityki pochyla się też nad sytuacją zgromadzeń: „W trudnej sytuacji są klasztory. Podlegają wprawdzie jurysdykcji biskupa, tyle że w sferze spraw duchowych, nie ekonomicznych. Na tym polu prowincje, a nawet poszczególne klasztory cieszą się autonomią. Ma to złe i dobre strony. Złe, bo zgromadzenia zdane są wyłącznie na siebie (biskup może, ale nie musi ich wspierać), a nie brak w Polsce klasztorów, które autentycznie zaczynają przymierać głodem. Dobrą stroną może być fakt, że przedsiębiorczych przeorów nie krępuje wola biskupa, a bywa, że również prowincjała i generała zakonu. Z tego właśnie powodu hierarchowie mają ograniczony wpływ na poczynania biznesowe redemptorystów, właścicieli Radia Maryja”.

Wyliczając przykłady sprawności biznesowej ludzi Kościoła Paweł Wrabec przestrzega: „Kościół winien jednak zdawać sobie sprawę, że wkraczając na drogę biznesu wiele ryzykuje, naraża się na zarzut, że odchodzi od swojej misji w pogoni za mamoną. Tak być nie musi, o ile uda mu się zachować umiar, a zarobione pieniądze będą też służyć wiernym. No bo co z tego, że przedsiębiorczy proboszcz zamieni plebanię w bazę transportową, a kościelną wieżę w stację przekaźnikową telefonii GSM, skoro parafianie mało go obchodzą? Nie chodzi więc tylko o to, by w kościołach zakładać ogrzewanie i budować przy nich parkingi, ale o coś więcej”.

Odkrywczość ostatniego zdania godna podziwu. :-))