Musisz być bardzo nieszczęśliwy

Marta Arent

publikacja 27.02.2010 13:42

„Nie sądźcie przed czasem, dopóki nie przyjdzie Pan, który ujawni to, co ukryte w ciemności, i objawi zamysły serc” 1Kor 4,5. Warto, 1/2010

Musisz być bardzo nieszczęśliwy



ZUPEŁNIE NORMALNY

Klasa maturalna. Wyjazd na kilkudniową wycieczkę. Wszyscy bawią się dobrze, jest wesoło, aż szkoda wracać do domu. Po powrocie klasę czeka niespodzianka. Okazuje się, że jeden z uczniów dzień przed wyjazdem w bestialski sposób zamordował swojego ojca i matkę. Zostawił w mieszkaniu ich zmasakrowane ciała i… pojechał na wycieczkę. Nikt nie chce w to uwierzyć. Nic nie rozumieją. Przecież nikt po czymś takim nie zachowywałby się jak zwykle, a on… no, nikt nie zauważył niczego nienormalnego.

Poza tym znają go od kilku lat, to ich kolega, najinteligentniejszy i najzdolniejszy w grupie. Zawsze im imponował. To niemożliwe. Klasa popada w milczącą żałobę. Spotykają się po domach, żeby godzinami w ciszy siedzieć obok siebie. Nie mogą pojąć tego, co się wydarzyło. Nie mogą, nie potrafią. On sam nie wykazuje żadnych objawów ani skruchy, ani żalu, ani zadowolenia. Zachowuje się, jakby ta sprawa w ogóle go nie dotyczyła. Badania psychiatryczne wykazują, że jest zupełnie „normalny”. Jedyne, co zostało stwierdzone, to „brak zdolności do przeżywania uczuć wyższych”. Tylko tyle.

ATRAKCYJNA, PEWNA SIEBIE I PRACOWITA

Kobieta w średnim wieku. Atrakcyjna i zadbana, choć trochę zniszczona. Bystra, sympatyczna, trochę zaczepna. Dużo się śmieje, zwraca uwagę mężczyzn. Potrafi odparować, aż w pięty pójdzie. Ma kilka nałogów, ale w jej otoczeniu to naturalne. Nie wychodzi z domu po zmroku. Dorosła, a czasem jak dziecko. Łasi się, żeby ją pochwalono, pozwala krzyczeć na siebie. Nigdy nie zdobyła nic własnego, nie umie walczyć o swoje. Dużo pracuje i pomaga innym z ogromnym zaangażowaniem. Kiedy ma zrobić coś dobrego dla siebie, ogarnia ją nagła niezrozumiała niemoc. Nie potrafi stawiać granic. Zawsze „wpadała” w związki z brutalami, tylko w takich potrafiła funkcjonować. Teraz nikt jej nie rani, ale też nikt jej nie kocha.

Panicznie się boi, że zostanie sama. Pamięta – w jej domu „miłość” do dzieci, ich wartość, ojciec potwierdzał w łóżku. Każde dziecko chce być kochane. Widzi wyraźnie symptomy wykorzystania u dzieci, ale nie potrafi reagować. Jej protest jest nikły, jakby w ogóle nie miała racji. Całe życie szuka potwierdzenia, że jest coś warta. Ale chyba nie jest. Czuje się, jakby jej wcale nie było. Ma wysokie kwalifikacje zawodowe, ale „nie nadaje się” do lepszej pracy. Jej emocje pozostały na poziomie zahukanego dziecka, które nie może być pewne dnia ani godziny. Zadowala się minimum – byle jak najszybciej wrócić do domu, schować się. Nocą budzi się spocona. Czyta Nowy Testament. Z kimś musi o tym wszystkim porozmawiać. Ale metafora Ojca ścina jej krew w żyłach.

MŁODY, ZDROWY, WIELKIE MOŻLIWOŚCI

Młody człowiek z tzw. dobrego domu. Przystojny, wszechstronnie uzdolniony, ogólnie robi na ludziach doskonałe wrażenie. Poza tym, że ma zwyczaj unikania wzroku podczas rozmowy.
Nie z każdym – nie patrzy w oczy tylko mężczyznom. Ale poza tym jest ok. Studiuje, prowadzi bujne życie towarzyskie, spotyka się z dziewczyną już prawie cztery lata. Chodzi do kościoła i jest tam za różne sprawy odpowiedzialny. Robi, co może i bardzo się stara… żeby nikt nie zauważył, jak się okropnie boi. Jak po powrocie do domu zapada w stan odrętwienia, w godziny paraliżującej niemocy. Wciąga go telewizor, lodówka albo łóżko. W chwilę po odważnej dyskusji na tematy społeczne boi się wejść na pocztę albo do tramwaju. A najbardziej do kościoła, bo tam ogarniają go paskudne, bluźniercze myśli, których wcale nie chce.




Są dni, kiedy szuka ludzi, gra duszę towarzystwa, a potem niespodziewanie zakopuje się pod kołdrą i udaje, że nie ma go w domu. Słysząc pukanie, wstrzymuje oddech. Jest ciągle spięty, potrąca przedmioty. Czasami w jego ciele szaleją niezidentyfikowane przez lekarzy bóle. Przychodzą nagle, kiedy zobaczy jakiś określony rodzaj światła, poczuje jakiś zapach, czasami bez powodu. Dręczy go permanentne poczucie winy, zwłaszcza wobec niektórych członków rodziny. Utrzymuje z nimi bliski kontakt, ale każda rozmowa kończy się awanturą.

Chyba, że ktoś kłamie. Coś tam się kiedyś musiało wydarzyć. On nic nie pamięta, ale wie, że są tematy, na które nie wolno rozmawiać. Cokolwiek to było, musiał być bardzo mały. Albo to bardzo bolało. Może zapamiętał to tylko jego system nerwowy (chyba się na tym zafiksował). A może sobie wmawia. Po prostu usprawiedliwia swoje lenistwo, bo przecież „jest taki zdolny, że gdyby chciał, to ho, ho, co on by mógł”… Więc pewnie mu się nie chce. No i mógłby się już ożenić. Ale on nie może, bo gdyby ona odkryła, że on nie jest taki wspaniały, jak wygląda na randkach i w kościele, gdyby wiedziała, co się z nim dzieje… lepiej do tego nigdy nie dopuścić.

MUSISZ BYĆ BARDZO NIESZCZĘŚLIWY

Rekolekcje. Grupa franciszkanów w domu opieki nad dziećmi upośledzonymi fizycznie i umysłowo. Granie na gitarze, pobożne piosenki, skakanie do rytmu, ilustrowanie treści za pomocą gestów – jak to z dziećmi. Na metalowym łóżku leży Pawełek. „Tańczy” tak intensywnie, że omal nie spadnie z materaca. Jest bardzo podekscytowany, wydaje się wręcz szczęśliwy. Chłopiec ma 12 lat. Jego ciało to głowa i tułów, z którego wyrastają karykaturalnie zaczątki rąk oraz nóg. Same paluszki. Po zakończeniu programu zakonnicy rozmawiają jeszcze z dziećmi. Brat S. podchodzi do Pawełka.

– O czym marzysz? – pyta.

– Daj mi potrzymać sznurek od twojego habitu.
„Chłopie, czym ty chcesz go sobie potrzymać?!”, zdumiewa się zażenowany S., ale bez słowa wkłada sznur w palce na ramieniu dziecka. Chłopiec przytula twarz do ramienia.

– Ja nigdy takiego nie będę miał – mówi. – Bo wy nie przyjmujecie do zakonu kalek, prawda?

– Prawda – S. spuszcza wzrok.

– Ja wiem, co ty sobie o mnie myślisz – odzywa się Pawełek. – Myślisz to, co wszyscy: że ja tutaj leżę, to muszę być biedny i nieszczęśliwy. A ja tu jestem bardzo szczęśliwy – mówi. – Siostry o mnie dbają, codziennie jestem na nabożeństwie, przyjmuję Pana Jezusa. My tu z Panem Bogiem bardzo blisko żyjemy. Dużo z Nim rozmawiam.

– O czym… – S. przełyka ślinę i bierze głęboki wdech – o czym rozmawiasz z Bogiem?

– Modlę się o moją mamę.

– Czy twoja mama cię tu odwiedza? Chciałbyś, żeby zabrała cię z powrotem do domu?

– Nie, ja jej nie znam – odpowiada chłopiec. – Wiesz, ona mnie nie chciała, zostawiła mnie, kiedy się urodziłem. I ja sobie myślę, że ona musi być bardzo nieszczęśliwa. Nie, nie chcę wcale nigdzie wracać, mój dom jest tutaj. Modlę się tylko, żeby mama była szczęśliwa.

„Nie sądźcie przed czasem, dopóki nie przyjdzie Pan, który ujawni to, co ukryte w ciemności, i objawi zamysły serc”
(1. List Pawła do Koryntian 4,5).



Marta Arent, poetka, plastyczka