Europejskie obawy i nadzieje polskich katolików

Ksawery Knotz OFMCAP

publikacja 02.06.2005 19:16

Jak zareagują ludzie, gdy biskupi opowiedzą się za wstąpieniem do Unii, ale następnie – po kilku latach od wejścia Polski do UE – na skutek presji instytucji europejskich zostanie obalona obecna ustawa o ochronie życia poczętego, wprowadzona eutanazja, „małżeństwa” homoseksualne itp.? Więź, 1/2003

Europejskie obawy i nadzieje polskich katolików




KATOLICY WOBEC UNII EUROPEJSKIEJ

W najbliższych miesiącach – poprzedzających referendum, w którym obywatele wypowiedzą się, czy chcą wejścia Polski w struktury Unii Europejskiej – dyskusja polityczna w naszym kraju będzie się koncentrowała na szansach i zagrożeniach związanych z podjęciem tej decyzji. Atmosfera będzie z pewnością gęstniała w miarę zbliżania się zakończenia negocjacji, a następnie terminu referendum. Jeszcze nie można być pewnym, w którym kierunku zwróci się wahadło opinii społecznej. Jeżeli przeciwnikom akcesji Polski do Unii uda się przekonać społeczeństwo, że upadek zakładów pracy i bezrobocie są bezpośrednio związane z unijną polityką niszczącą polską gospodarkę, to możemy spodziewać się dużej polaryzacji poglądów, a co za tym idzie – zaostrzenia klimatu dyskusji. Jak w takich sytuacjach bywa, obie strony wytoczą grube działa i zaczną bezpardonowo atakować się nawzajem.

W tej sytuacji musimy sobie zadać pytanie o miejsce Kościoła w narastającym sporze. O jego poparcie zabiegają obie strony unijnego sporu. Aktualny układ polityczny sprawia, że to przede wszystkim postkomunistyczna lewica reprezentuje stronę prounijną. Dla zrealizowania swojego politycznego priorytetu, którym jest wejście Polski do Unii, zrezygnuje ona – przynajmniej do czasu – z poruszania drażliwych tematów, jak np. aborcja, które mogłyby spowodować nerwową reakcję Kościoła i utożsamianie Unii z wrogą Kościołowi organizacją. Jeżeli umiarkowana prawica, która będzie adresować swoją ofertę do katolików nastawionych prounijnie, nie zaistnieje wyraźniej w wymiarze medialnym, to jedyną wyraźną alternatywę i przeciwwagę dla poglądów SLD-owskiej lewicy będzie stanowić prawica narodowa. Szermuje ona katolickimi hasłami, dążąc do wytworzenia skojarzenia, że dobry i prawdziwy katolik może opowiedzieć się tylko za pełną suwerennością Polski w każdej dziedzinie życia. Każdy układ cedujący jakieś uprawnienia na instytucje ponadnarodowe jest w tej wizji nie tylko zdradą ojczyzny, ale także, co się sugeruje – wystąpieniem przeciwko woli Bożej.

CZARNY SCENARIUSZ

Gdy rozpatrujemy tę sytuację z punktu widzenia problemów wewnątrzkościelnych, istotne znaczenie ma obecność na prawej stronie sceny politycznej (czyli tej, z którą tradycyjnie sympatyzowała większość elektoratu katolickiego) sprzeciwiającego się wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej koncernu kościelno-medialno-politycznego, stworzonego przez Ligę Polskich Rodzin, Radio Maryja i „Nasz Dziennik”. Tylko ten koncern, choć mieni się różnymi barwami, w swojej strategii łączy obronę ojczyzny z troską o przyszłość wiary i Kościoła. W odbiorze społecznym jest ściśle połączony z Kościołem i sam za taki chce uchodzić. Katolicy, którzy sympatyzują z tą silną grupą, są przekonani, że ich poglądy polityczne dobrze służą sprawie Kościoła. Ta grupa ma już swoje autorytety kościelne, które szanuje i których słucha.

Wyobraźmy sobie: jak zareagują ludzie związani z tym sposobem myślenia, gdy biskupi opowiedzą się za wstąpieniem do Unii, może nawet wywalczą invocatio Dei jako warunek poparcia dla tej decyzji, ale następnie – po kilku latach od wejścia Polski do UE – na skutek presji instytucji europejskich zostanie obalona obecna ustawa o ochronie życia poczętego, wprowadzona eutanazja, „małżeństwa” homoseksualne itp.? Trudno będzie wtedy bronić mądrości kolegium biskupów, którzy zawczasu nie zadbali o zapewnienie licznym polskim katolikom życia w warunkach bardziej sprzyjających praktykowaniu wiary – przynajmniej w takim zakresie, na jaki można mieć realny wpływ, czyli w granicach Rzeczypospolitej Polskiej. Eurosceptyczni katolicy, poważnie traktujący swoją wiarę i na jej podstawie próbujący kształtować polską kulturę, nie będą w stanie zrozumieć, jak można było nie zdawać sobie sprawy z tego, że ustępstwa postkomunistycznej lewicy mają czysto taktyczny charakter i obowiązują tylko do czasu wejścia do Unii. Już dziś przecież z dużym prawdopodobieństwem można przewidzieć, że po referendum zacznie się dla SLD czas nadrabiania „zaległości cywilizacyjnych” i szybkie wprowadzanie „postępu”. Gdy katolicy ci poczują się opuszczeni przez swoich biskupów, będą mieli poważne problemy z zachowaniem jedności moralnej z całym Episkopatem. Autorytet, jakim się obdarza biskupów z samej racji pełnienia tej posługi, ulegnie poważnemu osłabieniu. Zachowają go tylko ci spośród nich, którzy w subiektywnym odczuciu tych wiernych troszczyli się o dobro narodu i Kościoła (czyli nastawieni byli sceptycznie wobec integracji).



Gdy zrealizuje się ten najczarniejszy, choć całkiem realny scenariusz, ks. Rydzyk będzie triumfował. Wszyscy biskupi zaangażowani w kampanię na rzecz wstąpienia do Unii Europejskiej będą w oczach ludzi wierzących przegrani, choć z pewnością będą gloryfikowani przez prounijne media. Podsycany przez mass media podział na wierzących „oszołomów”, którzy przegrali spór o Unię, i „zwycięskich” katolików, którzy ją poparli, ugruntuje żale i gorycz wewnątrz Kościoła, ponieważ publicznie wspierani będą ci, którzy wykazali za mało troski w sprawach Kościoła i przyłożyli rękę do tego, aby kultura katolicka w Polsce została jeszcze bardziej wyparta na margines życia społecznego. I nawet jeżeli prawdą jest, że proces laicyzacji Polaków ma całkiem inne, a przynajmniej głębsze przyczyny niż ten konkretny wybór polityczny, to jednak przedstawiona wersja wydarzeń – jak na razie hipotetyczna – brzmieć będzie bardzo wiarygodnie.

Winą za grzechy i zaniedbania wspólnoty kościelnej (prawdziwe, domniemane i wymyślone) najczęściej są obarczani przełożeni. Trudno więc nie przewidywać, że gniew skieruje się przede wszystkim przeciwko biskupom, zresztą nie tylko przy realizacji tego scenariusza. Opowiedzenie się przeciw Unii Europejskiej z pewnością rozżaliłoby katolików prounijnych, którzy, choć nie mają reprezentacji próbującej utożsamić się z katolicyzmem, to jednak są bardzo liczni i – obserwując globalne procesy społeczne – mają poważne argumenty za swoją decyzją. Mogliby oni psychicznie oddzielić się od Kościoła, przynajmniej w jego hierarchicznym i instytucjonalnym wydaniu.

Cokolwiek by się wydarzyło, na horyzoncie rysuje się poważny podział w polskim Kościele. Będzie to przede wszystkim podział polityczny, ale na tyle silnie rzutujący na wybory motywowane religijnie, że nawet najsłuszniejsze propozycje religijne jednej strony konfliktu będą nieufnie odrzucane przez drugą stronę. Nie zabraknie chętnych spoza Kościoła, aby ten podział pogłębić i ugruntować.

EWANGELIZACJA I EKONOMIA

Można założyć, że ten tragiczny scenariusz się nie zrealizuje. Do ostrej polaryzacji poglądów wewnątrz Kościoła nie dojdzie, o ile biskupi i kapłani nie dadzą się wciągnąć w walkę polityczną między przeciwnikami Unii a jej zwolennikami.

Od strony politycznej zagrożenie byłoby odsunięte, gdyby większy wpływ na decyzje UE uzyskały ugrupowania prawicowe, przynajmniej na tyle chrześcijańskie i konserwatywne, by nie próbowały narzucić Polsce unijnego prawa w kwestiach godzących w wiarę i moralność katolików. Kościół katolicki w dzisiejszej Europie nie jest aż tak wpływowy, aby miał siłę skutecznie forsować prawodawstwo zgodne z wolą Bożą. Nawet w naszym kraju wśród rządzących nie ma wielu uformowanych w wierze katolików. Jeżeli tak jest w Polsce – w której Kościół był z racji uwarunkowań historycznych czynnie zaangażowany w sprawy publiczne – to co dopiero mówić o formacji chrześcijańsko-społecznej polityków w krajach Unii Europejskiej. W Europie Kościół wydaje się jedynie na tyle silny, aby uczestniczyć w dyskusjach na ważne tematy, a nawet je inicjować. To niemało, ale zbyt mało, aby być pewnym, że po wstąpieniu do Unii nie zostaną uruchomione zmiany legislacyjne, niemożliwe do zaakceptowania dla katolików.

Zmaganie o kulturę katolicką, o ile ma być zaakceptowane przez zatroskanych o Kościół świeckich katolików i ogół duchowieństwa, musi oznaczać podjęcie walki o wizję Europy wartości, w tym także o konkretne rozwiązania prawne. Żeby można było je zrealizować, katolicy świeccy zarówno z jednej, jak i drugiej opcji politycznej powinni mieć wspólne duchowe i moralne cele, np. obronę fundamentów kultury katolickiej, wyrażającą się ochroną życia dziecka poczętego i ochroną małżeństwa jako wspólnoty życia i miłości mężczyzny i kobiety. Gdy różne grupy katolików świeckich osiągną konsensus wokół niepodlegających dyskusji wartości nadrzędnych, można będzie odważnie stawić czoła wyzwaniom czekającym Kościół w Unii Europejskiej.

Zastanawiając się nad naszą obecnością w Unii w perspektywie ewangelizacji, dostrzegamy o wiele wyraźniej koncepcję Jana Pawła II. Nie wikła się on w bieżące polityczne spory, ale ukazuje Kościołowi nadrzędny cel. Jest nim zjednoczenie całej Europy w jej geograficznych granicach wokół ewangelicznych wartości, które zrodzą wspólną wszystkim Europejczykom kulturę życia. Ważnym elementem tej strategii jest wprowadzenie Polski w obręb tego zjednoczonego organizmu: Integracja Polski z Unią Europejską jest od samego początku wspierana przez Stolicę Apostolską (z przemówienia Papieża w polskim parlamencie, 11 czerwca 1999 r.).

U pobożnych katolików, kształtowanych przez ludzi nastawionych antyunijnie, powyższe słowa budzą takie dylematy sumienia, że wolą oni wyprzeć ich treść ze swojej świadomości. Dylematy te nie są spowodowane brakiem pragnienia ewangelizacji, ale świadomością zagrożenia interesu narodowego ze strony państw tworzących Unię Europejską. Oznacza to, że de facto są oni przekonani, iż droga Kościoła i interes narodu się tutaj rozchodzą.

Zwolennicy integracji często powołują się natomiast na te słowa Papieża, co z pewnością nie jest polityczną manipulacją, ale przypominaniem rzeczywistej intencji Jana Pawła II. Można ją jednak właściwie odczytać tylko wtedy, gdy katolicy odkryją w sobie wspólne z Papieżem pragnienie ewangelizacji całej Europy i zjednoczenia Kościoła Wschodu i Zachodu – dwóch płuc Europy.

Manipulacja tymi słowami pojawia się wtedy, gdy służą one zablokowaniu dyskusji nad ekonomicznymi warunkami przystąpienia Polski do Unii Europejskiej. Dlatego trzeba rozróżniać między papieską wizją integracji Europy, która sięga stu, a może nawet dwustu lat w przyszłość, a konkretnymi wypowiedziami świeckich katolików w Polsce, dotyczącymi decyzji koniecznych do podjęcia w ciągu tego roku, i to mających przede wszystkim wymiar ekonomiczny. To one będą decydowały, czy za dwadzieścia lat peryferie Unii Europejskiej będą na tyle prężne ekonomicznie i wystarczająco wykształcone, by mogły kulturowo oddziaływać na jej centra. Dla ludzi wierzących „kulturowo” znaczy także i ewangelizacyjnie, bo przecież wiary nie można oddzielić od kultury.



Właśnie te dwie perspektywy – ewangelizacji i konkretnych rozstrzygnięć ekonomicznych – trzeba wyraźnie rozróżnić. Choć, jak widzimy, ewangelizacja i ekonomia są ze sobą powiązane, to jednak bez świadomości tego rozróżnienia Kościół może wyjść rozbity i osłabiony z nasilającego się sporu, bez względu na wynik referendum. Pierwsza perspektywa, choć nie jest dogmatem wiary, powinna stać się oficjalną linią Kościoła w Polsce i w tym sensie być przyjęta przez wszystkich katolików; druga jest sprawą osobistego rozeznania w sumieniu. Oznacza to, że powinniśmy się zgodzić, iż do moralnych obowiązków katolika nie należy zajęcie określonej postawy w referendum. Decyzja – zarówno na „nie”, jak i na „tak” – będzie decyzją obywatelską, a nie religijną. Tylko takie rozstrzygnięcie daje szansę sprowadzenia sporu (i związanych z nim silnych napięć wewnątrz Kościoła) z poziomu religijnej ortodoksji do właściwego im poziomu bieżącej polityki.

EKONOMIA – PRZESTRZEŃ DLA ŚWIECKICH

Zanim przystąpimy do omówienia perspektywy ewangelizacji nakreślonej przez Jana Pawła II, skoncentrujmy się nad perspektywami ekonomicznymi obecności Polski w Unii Europejskiej. To przede wszystkim nad nimi będziemy się zastanawiać w czasie referendum. Analiza korzyści i strat ekonomicznych jest domeną katolików świeckich. W sprawach rzeczywistości ziemskiej mogą oni mieć swoje własne zdanie: przyjmować różne strategie integracji ekonomicznej Europy, decydować o czasie takiego zjednoczenia (niekoniecznie w 2004 roku), nie zgadzać się z konkretnymi rozwiązaniami wypracowanymi przez rząd w negocjacjach z krajami Unii Europejskiej.

Dyskusja świeckich katolików dotycząca spraw ekonomicznych związanych z wejściem Polski w struktury Unii byłaby śmieszna, gdyby nie poruszała żadnych problemów, sprzeczności, zagrożeń, obaw, wobec których nie można przejść obojętnie, a nawet trzeba się jakoś zabezpieczyć – postawić warunki gwarantujące szansę ekonomicznego rozwoju. Bardzo często ta wewnątrzkościelna dyskusja łatwo przeradza się w demagogię, zarówno pro-, jak i antyeuropejską, z tej racji, że w strukturach władzy nie ma wystarczającej liczby chrześcijan, zarówno kompetentnych w sprawach ekonomicznych, jak i kierujących się nauką Kościoła. Mało tego, w okresie najważniejszych negocjacji politycy i eksperci cieszący się zaufaniem katolików nie zostali włączeni w proces wypracowania możliwie najlepszych warunki przystąpienia Polski do UE. Warunki te wciąż nie są do końca znane, a w niektórych kwestiach być może nawet pozostaną nieznane opinii publicznej we wszystkich szczegółach.

Jeżeli Kościół przez swoich hierarchicznych przedstawicieli weźmie oficjalnie udział w tym ekonomicznym sporze jako zaangażowany partner albo jednoznaczny przeciwnik, choćby z tego jednego względu narazi się na ośmieszenie. Bez bardzo precyzyjnych danych, np. o stanie gospodarki, długoterminowej strategii ekonomicznej Polski itp., nie można przecież kompetentnie się wypowiadać i wspierać nieznanych działań swoim autorytetem. Dlatego tak bardzo ważne jest, aby biskupi i kapłani nie mieszali Kościoła do tych rozstrzygnięć. Ani biskup Pieronek, ani ksiądz Rydzyk nie są kompetentni do wypowiadania się o korzyściach lub stratach ekonomicznych związanych z przystąpieniem Polski do Unii. Natomiast katolicy świeccy, kompetentni w swoich dziedzinach, powinni publicznie wypowiadać swoje zastrzeżenia i poglądy. Problemem partii politycznych, a nie Kościoła, jest przekonanie ich do poparcia lub odrzucenia umów akcesyjnych.

Dokonująca się obecnie integracja to konkretne decyzje ekonomiczne, dotyczące wielu dziedzin życia, nie zaś ustalanie wspólnej aksjologicznej wizji. Wizja, którą chcemy jako Kościół zrealizować, może być naprawdę piękna, ale cóż z tego, gdy kompetentny świecki katolik pracujący od lat w danej branży wie, że przyjęcie konkretnego dokumentu akcesji Polski do Unii oznacza np. upadek rybołówstwa lub przemysłu stoczniowego? Czy ma się wypowiedzieć za wspólną Europą – szanującą tożsamość kulturową wszystkich narodów, tworzącą dobrodziejstwo wspólnego rynku, realizującą idee braterstwa itp. – i w imię tej deklaracji głosować „za”, czy raczej ma stanowczo domagać się innych rozwiązań (bardziej bezpiecznych dla kilkuset tysięcy ludzi, pracujących na rzecz konkretnego przemysłu) i od ich spełnienia uzależnić oddanie pozytywnego głosu? Z kolei inny katolik może bardziej wziąć pod uwagę ogólne korzyści gospodarcze i cywilizacyjne wynikające z członkostwa Polski w UE, a nie tylko interesy jednej branży, która i tak może być nieuchronnie skazana na poważne reformy. Spór między tymi dwiema postawami może być bardzo ostry, ale nie wolno dopuścić, by pomiędzy ich zwolennikami wyrastały mury natury religijnej.

Ważne, że to świecki katolik – dobrze znający daną dziedzinę gospodarki – może ocenić, czy konkretna umowa jest korzystna albo przynajmniej na tyle korzystna, że pozwala mu w sumieniu głosować „za”. Żaden głos kapłana, nawet biskupa, nie jest tutaj przekonujący, bo chodzi zawsze o czyjeś sprzeczne interesy, o które się najczęściej zaciekle walczy, ponieważ dotyczą one dużych pieniędzy, miejsc pracy, zwiększenia obszarów władzy; często są one związane z bezwzględną konkurencją ekonomiczną, w której nie liczą się zasady solidarności.

EWANGELIZACJA W EUROPIE

Ponieważ zwolennicy wejścia do Unii mają u nas przewagę, Polska prawdopodobnie do UE wejdzie. Kościół w Polsce musi się więc, zgodnie z wolą Jana Pawła II, poważnie przygotować do udziału w ewangelizacji współczesnej Europy. Kościół może być podzielony głosami katolików opowiadającymi się za lub przeciw wstąpieniu do Unii, ale musi być zjednoczony wokół zadania ewangelizacji mieszkańców naszego kontynentu. Zachowa jedność, jeżeli będzie czuł się wspólnotą zgromadzoną nie wokół politycznych (narodowych czy federacyjnych) koncepcji państwa, ale wokół wspólnych wartości religijnych: wokół Chrystusa i danej przez niego misji głoszenia Ewangelii. Osiągnięcie tak rozumianego zjednoczenia jest zadaniem biskupów i kapłanów. Jeżeli ewangelizacja ma być skuteczna i wydać owoc w postaci przemiany ludzkich serc, a następnie przemiany kultury życia, to nie może być ideologią podporządkowaną jakiejś opcji politycznej, partii realizującej swoje własne cele. Zwolennicy Unii nie mogą mówić, że Duch Święty poprzez proces ekonomicznej integracyjny dokonuje zjednoczenia narodów w jedno, zgodnie z zamysłem Boga, a Bank Centralny we Frankfurcie, zarządzający wspólną monetą, jest głównym narzędziem tego Boga. Przeciwnicy integracji nie mogą uczyć, że działanie Ducha Świętego objawia się w postawie Ślimaka czy Drzymały. Chrześcijaństwo ma służyć Bogu, a nie umocnieniu jakiegoś politycznego bytu.



W środowiskach katolickich trzeba mówić prawdę, że wejście Polski do Unii jest związane z ryzykiem silnego wstrząsu dla jednej z najintensywniejszych kultur katolickich w Europie – kto wie, czy nie najintensywniejszej (nie należy tu mylić kultury katolickiej z kulturą polską, która teraz jest nijaka i w wielu obszarach chyba znacznie niższa niż kultura ludzi z krajów na zachodzie Europy). Rzecz jasna, tak naprawdę, nigdzie nie ma sterylnego środowiska dla kultury katolickiej, ani bliżej Brukseli, ani bliżej Moskwy, ani w równej od nich odległości. Jeżeli jednak istnieje tyle lęków w Kościele co do jej przetrwania w granicach Unii Europejskiej, to koniecznie trzeba się publicznie zastanawiać nad możliwościami jej ocalenia, a nawet myśleć o jej rozwinięciu.

Jak ludziom poszukującym Boga ukazać jej niepowtarzalność, piękno i dobro? Bliższym i pierwszorzędnym celem jest uczynienie Kościoła na tyle dojrzałym duchowo, aby jako zjednoczona wspólnota umiał stawiać Unii moralne wymagania. Jeżeli katolicy polscy mają wypełnić takie zadanie, muszą nie tylko zachować świeżość swojej wiary, ale zapoznać się z kulturą narodów, do których Chrystus chce ich posłać, a także wypracować formy ewangelizacji mające szansę trafić do tych ludzi. Trzeba by chyba nawet powiedzieć o dobrze pojętym „przystosowaniu się” do warunków kulturowych ewangelizacji panujących w Europie Zachodniej, w tym sensie, w jakim misjonarze udający się do Afryki poznają kulturę i wierzenia ludności, wśród której będą pracowali. Takie przygotowania mogą złączyć Kościół, który chce obdarzać ludzi dobrem otrzymanym od swojego Pana i zarazem przyjmować to, co dobre (a jest tego dobra wiele) z innych kultur wierząc, że wzmacniając dobro zwycięży zło – nawet jeśli jakaś część tego Kościoła boi się zła obecnego w zlaicyzowanym świecie bez Boga, w świecie propagującym cywilizację śmierci, i chce z tym złem walczyć. Na płaszczyźnie kościelnej spory polityczne powinny być tylko echem troski wierzących o Kościół i świat, w którym przyszło nam żyć i pełnić swoją misję uczniów Chrystusa.

ODNALEŹĆ DOBRO W LAICKIEJ EUROPIE

Jeżeli zaczynamy mówić o ewangelizacji Europy (jest to właśnie głos Kościoła), to trzeba coś wymiernego robić, aby być zdolnym do tak wielkiego wysiłku, jakim jest konfrontacja wierzących w Chrystusa z wielkimi obszarami niewiary i relatywizmu moralnego, a także coraz częściej spotykanego neopogaństwa (myślę przede wszystkim o wzrastającej popularności magii, wróżb itp.).

Wszędzie tam, gdzie coś chce się zmienić – w naszym przypadku „dać duszę Europie” – trzeba opracować programy edukacyjne, formacyjne, integracyjne itp., za których pomocą będzie się realizowało wyznaczone cele. Warto nawiązać dobre kontakty ze środowiskami katolików na zachodzie Europy, próbować poznać ich doświadczenia i także od nich czegoś się nauczyć. Mówiąc „A”, trzeba także powiedzieć „B”. W tym przypadku „B” oznacza przygotowanie takiej formacji wiernych, aby umieli się odnaleźć w liberalnej kulturze dominującej w UE, nie tracąc swojej wiary; aby umieli dostrzec w tej kulturze to, co najlepsze, a odrzucić fałsz; i co najważniejsze – by umieli głosić orędzie Jezusa. To „B” muszą powiedzieć przede wszystkim biskupi i kapłani, jeżeli nie chcą, aby posądzono ich później o płytką ideologię polityczną, np. okazywanie większej gorliwości w obronie polskiej ziemi niż w sprawach Królestwa Bożego. W obliczu nowych wyzwań nie wystarczy wezwać wiernych do ewangelizacji Europy. Chodzi o to, żeby ta ewangelizacja nie stała się sloganem, który nie rodzi żadnej realnej zmiany w życiu Kościoła. Jej podjęcie musi prowadzić do jakiegoś wymiernego celu, na tyle konkretnego i realnego, aby można było wokół jego realizacji skupić ludzi troszczących się o Kościół.

Słyszy się o dokumentach wydawanych przez biskupów, mających się ukazać z racji zbliżającego się referendum. Ustalone mają być kryteria głosowania w referendum. Niewiele jednak widać działań ze strony naszych pasterzy, aby ostatni Kościół masowy w Europie uczynić np. bardziej wspólnotowym. Ospałe struktury wielu polskich diecezji (niezdolnych choćby do wydawania ogólnopolskiego dziennika) nie są w stanie wyzwolić ludzkich energii potrzebnych do skutecznej ewangelizacji jednoczącej się Europy. Jeżeli postulaty ewangelizacji nie będą miały widocznego przełożenia na konkretne inicjatywy, jeżeli te inicjatywy nie będą jednoczyć wiernych we wspólnoty, jeżeli te wspólnoty nie będą lepiej formować swoich członków niż to czyni obecne duszpasterstwo, to coraz bardziej rozproszeni, podzieleni i zdezorientowani katolicy, poddani nieustannemu oddziaływaniu wielu pozakościelnych ośrodków opiniotwórczych, coraz mniej będą się czuli wspólnotą Ludu Bożego. Kościół zamiast kształtować niechrześcijańskie kultury, sam będzie przez nie kształtowany.

A przecież wprowadzenie możliwie największej grupy chrześcijan we wspólnoty i stowarzyszenia religijne powinno być w interesie katolików sympatyzujących zarówno z jedną, jak i drugą opcją polityczną. Jedni – grzmiąc o strasznej ateizacji, zagrożeniach płynących z Europy, domagając się zachowania nienaruszalności granic i suwerenności – powinni widzieć potrzebę wytyczenia granicy między Ludem Bożym a niewierzącym światem, powinni chcieć skupić katolików, aby uchronić ich od złego wpływu; drudzy zaś powinni widzieć, że na Zachodzie najprężniejsze ośrodki ewangelizacji to właśnie różne wspólnoty. To one tworzą elitarne środowiska życia chrześcijańskiego, w których przetrwała żywa wiara i gdzie rodzą się ciekawe inicjatywy apostolskie.

Stosunek do wspólnot i ruchów katolickich powstałych w innym niż polski kręgu kulturowym jest dobrym sprawdzianem tego, na ile w dyskusji wewnątrzkościelnej o integracji z Unią myśli się rzeczywiście o dobru Kościoła, o ewangelizacji krajów zachodniej Europy. Jeżeli uznamy, że każdy lokalny Kościół w Europie wypracował coś cennego, co ma do zaoferowania innym Kościołom lokalnym, to integracja na poziomie kościelnym oznacza przyjmowanie tych doświadczeń. Gdy popiera się zjednoczenie z Unią, logiczne jest, że powinno się wprowadzać do Polski wspólnoty i stowarzyszenia obecne w Kościołach zachodniej części kontynentu, a także proponować nasze własne doświadczenie. Tylko w ten sposób inność kulturowa tych Kościołów stanie się nam bliższa.

Trudno mówić o integracji w wymiarze kościelnym, gdy uważa się, że tylko nasze własne doświadczenie katolickości jest najlepsze, gdy zamyka się „granice” parafii na te katolickie wspólnoty, których formacja jest inspirowana inną kulturą narodową. Być może eurosceptycyzm połączony z negatywnym stosunkiem do innych Kościołów jest w tym przypadku zachowaniem konsekwentnym z punktu widzenia logiki, ale nie można nie zauważyć, że przy takim podejściu troska o polskość staje się ważniejsza od troski o ewangelizację ludzi innych kultur, także zresztą o ewangelizację niewierzących Polaków. Wtedy cała retoryka o potrzebie zachowania tożsamości Kościoła katolickiego w Polsce, jak i o konieczności ewangelizacji Europy, staje się pustym frazesem, mającym na celu zrealizowanie zamiarów innych niż kościelne.

Obie wrażliwości, o których tu pisałem – nazwijmy je wrażliwością obawy i nadziei – są potrzebne Kościołowi, pod warunkiem, że wzniosą się na pewien poziom katolickiej uniwersalności, a więc będą kształtowane przez dojrzałych chrześcijan. Nie wzniosą się jednak nigdy, gdy zabraknie przewodników duchowych wyciągających wspólnotę wierzących ze sztywnego gorsetu politycznej ideologii, gdy nie będzie przewodników walczących o rzeczywistą niezależność polityczną Kościoła i co za tym idzie – o priorytet wysiłków ewangelizacyjnych nad bieżącą grą polityczną.

***


Ksawery Knotz OFMCap – ur. 1965. Dr teologii pastoralnej, wykładowca w WSD Braci Mniejszych Kapucynów. Wikariusz prowincjalny Krakowskiej Prowincji Kapucynów. Autor książki „Akt małżeński – szansa spotkania z Bogiem i współmałżonkiem”. Mieszka w Krakowie.