Zapach krwi

Andrzej Talaga

publikacja 07.03.2007 21:04

Na wojnę w Libanie jechałem nie tyle w poczuciu zawodowego obowiązku – chciałem ją zobaczyć, dotknąć jej. Nie tylko dlatego, że od lat interesuję się Bliskim Wschodem i los tego kraju nie jest mi obojętny. Gdzieś na dnie duszy odezwały się pragnienia, by wyjść poza kondycję mieszkańca stabilnej Europy Środkowej... Więź, 3/2007

Zapach krwi




Na wojnie, podobnie jak w miłości, przeżycie i wrażenia osiągają swoje ekstremum. Tu nie ma miejsca na obojętność i drogę środka. Wojna ma w sobie coś z ekstazy, przeżywamy ją całą pełnią – jej głosy, zapachy, barwy. Strach i podniecenie, nienawiść i współczucie, zniechęcenie i fascynacja mieszają się ze sobą, tworząc jakość nieznaną w normalnym życiu. Może właśnie dlatego wojna tak pociąga; to świat alternatywny, którego większość z nas chyba nigdy nie doświadczy. I Bogu dzięki.

Na wojnę w Libanie jechałem nie tyle w poczuciu zawodowego obowiązku – chciałem ją zobaczyć, dotknąć jej. Nie tylko dlatego, że od lat interesuję się Bliskim Wschodem i los tego kraju nie jest mi obojętny. Gdzieś na dnie duszy odezwały się instynkty rodem z czasów wspólnot plemiennych; pragnienia, by wyjść poza kondycję mieszkańca stabilnej Europy Środkowej, doświadczyć świata za progiem, gdzie już nie człowiek rozdaje karty, ale demony.


***



Grozę najlepiej chłonąć stopniowo, krok po kroku. Kiedy wpadniemy w nią od razu, złamie nas, pokona. Ona musi dojrzewać, jak zakazany owoc; wtedy wyssiemy z niej wszystko, zamieni się w wielostopniowe misterium, niby mitraistyczny chrzest we krwi. I zostanie w nas na zawsze.

Północny Liban, granica z Syrią dawały jedynie przedsmak tragedii. Na przejściu granicznym kłębili się uchodźcy, sznur samochodów wyładowanych ludźmi i domowym dobytkiem czekał na przyspieszoną odprawę. Płacz dzieci, smutne oczy matek, marsowe miny mężczyzn – to nie poza, tu mężczyźni są twardzi. Młodzieńcy przewożący na taczkach kanistry z benzyną. W Libanie jej brakowało. Jest wojna, to jest i biznes – jak zawsze, jak wszędzie. Tu jeszcze nie było wybuchów, zabitych, krwi. Północ stała się preludium, wyciszeniem się przed właściwą częścią misterium.

Liban to niewielki kraj, wystarczy kilka godzin, by przejechać go z góry na dół. Po izraelskich atakach na ciężarówki, które teoretycznie mogłyby przewozić zaopatrzenie dla Hezbollahu, ruch na drogach zmalał do tego stopnia, że sączył się ledwie wąską strużką, jechało się więc jeszcze szybciej niż zwykle. To kolejna odsłona wojny, cisza w miejscu, gdzie był harmider, spokój tam, gdzie rozciągało się królestwo ruchu, klaksonów i pędu. Ucho nawykłe do bliskowschodniego jazgotu wysyła do mózgu sygnały ostrzegawcze – ten świat został odmieniony. Uważaj, stanąłeś na progu nieznanego.

***


Wreszcie pierwszy stygmat wojny. On decyduje o zmianie naszego postrzegania, podnieca, wprowadza w zniszczenie i zabijanie. Misterium niewinnie przelanej krwi zaczęło się.

W niewielkiej, zamieszkałej przez chrześcijan miejscowości Fidar w potężny wiadukt na autostradzie łączącej północ Libanu z Bejrutem uderzyły cztery rakiety lotnicze. Potężna konstrukcja runęła na całej długości, tworząc pofałdowaną strukturę przypominającą zastygłą lawę wulkanu. Stopiony asfalt pod stopami, jeszcze ciepły, powyginane metalowe pręty zbrojenia i szary pył w promieniu kilkuset metrów. Jaką moc musiały mieć rakiety, by spowodować takie zniszczenia? Ledwie w kilka sekund.

Jakie uczucie pojawia się pierwsze? Przerażenie, rozpacz? O nie. Pierwsza jest fascynacja. Zachwyt nad potęgą broni, której tu użyto.



Zniszczony most pachnie. Zapach to najmniej znany aspekt wojny. Nie sposób go pokazać w telewizji ani opisać w relacji, nawet w książce. Drażni on najwyraźniej inne części mózgu niż obraz czy dźwięk, trudniej poddaje się opisowi. Kto go nie poczuje, nie będzie nigdy wiedział, o czym mowa. Wojna ma swoją kompozycję zapachów. Inaczej pachnie most, inaczej zburzony dom, jeszcze inaczej cała zbombardowana dzielnica. Wreszcie zabici, to cała kompozycja zapachów – i te są najstraszniejsze.

Były most zionie miazmatami zmielonego wybuchem betonu, ciężkim aromatem asfaltu, nutą nadtopionego metalu i drażniącą wonią gumy. Po chwili nos wyczuwa coś jeszcze – słodki zapach niepasujący do tego kłębowiska materii. To ludzie. Spaleni w swoich samochodach, gdy uderzyły rakiety. Niezwykle sprawnie działające libańskie służby ratownicze zdążyły już uprzątnąć ciała, ale zapach pozostał i jeszcze długo unosił się nad rumowiskiem. Inicjacja została dokonana, na adepta spłynęły pierwsze krople ofiarnej krwi. To nie katastrofa humanitarna, zamieszki, exodus spowodowany załamaniem gospodarczym ani żaden inny kataklizm burzący spokój ludzkiego żywota. To wojna. Tu ludzie zabili innych ludzi, bo tak chcieli, bo tak im kazano.

Kolejne mosty i wiadukty zniszczone przez lotnictwo, rozerwane na strzępy samochody, ślady po ludziach, którzy w nich jechali, zakrzepłe kałuże krwi nie dadzą się już porównać z tym pierwszym haustem powietrza przesyconym słodkawą wonią człowieka, zapachem strasznej śmierci w płomieniach. Mam go w mózgu do dziś, zachował się gdzieś w głębi pamięci i już tam zostanie, by od czasu do czasu znów przenikać w nozdrza. Zapachu dawno nie ma, a ja wciąż go czuję.

***


Prawdziwa inicjacja ma fazy pośrednie, które adept musi pokonywać, by wreszcie osiągnąć pełnię poznania. Podobnie wojna; most, zapach zabitych to jeszcze nie koniec. Misterium trwa. Kolejny szczebel wtajemniczenia czekał w Bejrucie. Tym razem nie był to pojedynczy obraz zniszczeń czy haust powietrza, ale całe pasmo doznań.

Przede wszystkim naloty. Wybuchy można tu było „podziwiać” nie po ich skutkach, ale w czasie rzeczywistym i w rzeczywistej grozie. Współczesny atak lotniczy różni się zasadniczo od bombardowań z czasów drugiej wojny światowej. Najpierw bowiem widać ogień i dym, potem dopiero słychać eksplozję, a na końcu wreszcie ryk oddalającego się samolotu, który przemieszcza się z szybkością ponaddźwiękową. Dziś śmierć nadchodzi w ciszy.

Bombardowania napinają nerwy i pozostawiają je w takim stanie, niezależnie od tego, czy bomby akurat padają, czy nie. Jeśli trwa nalot, w zakamarkach mózgu lęgnie się pytanie: gdzie padną bomby? Jeśli nie ma nalotu, podświadomość czeka, kiedy się zacznie. Ta niepewność niweczy wszelkie próby relaksu. Ulubioną porą izraelskiego lotnictwa jest kilka godzin szarówki przed świtem, kiedy ludzki organizm zapada w najgłębszą fazę snu. Po kilku dniach nalotów mózg balansuje w nocy pomiędzy snem a jawą, tkwi w stanie pośrednim, niby odpoczywa, ale czeka nieustannie na uderzenia bomb. To jedno z najbardziej wyczerpujących doświadczeń na wojnie. W półjawie-półśnie wracają zapachy, niekiedy z wielką intensywnością. I jak w misteryjnym upojeniu nie wiadomo już, co jest prawdą, a co tylko wspomnieniem.



Kolejnym stopniem w wojennym chrzcie we krwi staje się widok masowych zniszczeń. Nie jednego mostu, ale dzielnic leżących w gruzach. W Hared Hreik, gdzie mieściła się kwatera główna i telewizja Hezbollahu, nie ma domu, który nie zostałby uszkodzony, a co trzeci jest zburzony. To już nie moc kilku rakiet, jak na moście w Fidar, ale cała potęga współczesnej wojny. Każdy wybuch, każda chmura dymu obserwowana z dystansu ma tu swój odpowiednik w zawalonych ścianach, dymiących jeszcze gruzach, porozrzucanych na pobojowisku lalkach, książkach do nauki angielskiego (gdzie są dzieci, które z nich korzystały?), sportowych butach (gdzie są młodzieńcy, którzy je nosili?), zdjęciach z albumów (gdzie są pokazane na nich rodziny?). Ludzie, którzy przyszli oglądać ruiny, milczą. Co można powiedzieć? Jakimi słowami oddać uczucia? Człowiek jest tu mały; bardzo mały wobec ogromu zniszczeń. Doświadcza własnej kruchości aż do bólu. Teraz, kiedy jest już nikim czas na ekstazę. Szok. Ból. Przerażenie. Oczyszczenie.

***


Germańscy wojownicy wprowadzali się przed bitwą w stan „nieludzki”, wchodzili w przestrzeń zawieszenia między bytem a niebytem. Patrząc na śmierć, zadając ją i doświadczając jej, utożsamiali się z nią samą. Marguerite Yourcenar w swoich genialnych „Pamiętnikach Hadriana” opisywała młodego cesarza, gdy na północnej rubieży cesarstwa toczył boje z Sarmatami. Nieprzewidywalność tych starć, ciągłe życie w siodle, nieustanna walka wprowadziły go w trans, w którym sam stawał się naraz Sarmatą, który ginie, i mieczem, który zadaje mu śmierć. To, czy miałby zabijać, czy samemu ginąć, stawało się obojętne. Świat niknął we mgle, zastąpiło go doświadczenie pierwotniejsze niż samo życie. Hadrian dopełnił misterium.

W Libanie tajemnica przyszła w zbombardowanym domu, gdzie ratownicy wyciągali ciała zabitych. W zwykłej zapyziałej dzielnicy, jakich pełno na Bliskim Wschodzie.

Twarze wokół: przerażenie, ból, nienawiść, miłość, rozpacz. A w dole przemielona eksplozjami materia, która była do niedawna sześciopiętrowym blokiem. Bulgotanie, dym unoszący się nad rumowiskiem. I zapach. Ziemi zmieszanej z wodą z przerwanych rur kanalizacyjnych, gazem. Pyłu. Potu ratowników. Krzyki, modlitwy. Wzrok, słuch, zapach – wszystkie zmysły są atakowane przez horror. Odnajdują ciała, jedno, drugie, kolejne, w sumie czterdzieści.

Matka zmiażdżona betonowymi ścianami, niemowlę z szeroko otwartymi ustami, może dwunastoletni chłopak z wyrwanymi jelitami i głową spłaszczoną od uderzenia belką. Mężczyzna skręcony w ostatnim odruchu obronnym ciała. Ludzie wymiotują, najpierw zakrywają twarze maskami i koszulami, a potem wskakują do dołu śmierci, by pomagać wydobywać ciała. Nie ma już racjonalnych odruchów, zasad. Nie sposób stamtąd odejść, oczy same kierują się ku ofiarom. Co się wtedy czuje? Wszystko. Współczucie, nienawiść do Żydów – że to zrobili, do Hezbollahu – bo to przez nich, do Libanu – że tu w ogóle jestem, przerażenie, obojętność (to nie moja wojna). Tamy puściły. Potem dużo alkoholu i kompletne wyczerpanie organizmu. Na drugi dzień wstaje się innym człowiekiem. Wszystko jest niby takie samo, ale stygmat wojny pozostaje. Misterium zostało spełnione.

***


Później, na południu Libanu, już w strefie walk, widziałem jeszcze więcej zabitych, jeszcze straszniejsze zniszczenia, sam wpadłem pod ostrzał artylerii i mogłem podzielić los ludzi w gruzowiskach bejruckiego bloku. Ale to już było po wtajemniczeniu. Lęk, współczucie miały inny wymiar. Sto trzydzieści ciał, w większości rozkładających się, które żołnierze ładowali w kostnicy w Tyrze do prostych trumien z dykty, nie porażało. Trzeba było tylko zapalić papierosa, by nie czuć ich zapachu. I nie była to obojętność, ale naznaczone głębokim doświadczeniem przeświadczenie, że ta inna strona życia – świat demonów – jest trwałą częścią naszej egzystencji. Ludzie zawsze będą zabijać. Lubią to robić.

***


Andrzej Talaga – ur. 1965. Dziennikarz, szef działu opinii „Dziennika”. Specjalizuje się w problematyce Bliskiego Wschodu. Przez dwa tygodnie relacjonował wojnę w Libanie. Publikował m.in. w „Rzeczpospolitej”, „Życiu”, „Newsweeku”, „Nowym Państwie” i „Więzi”. Mieszka w Warszawie.